Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLI

Na korytarzu było cicho. Wszystko, co miało się wcześniej zdarzyć już się zdarzyło, i teraz pozostawała tylko cisza, dzielona między dwoma ludźmi.

        Hazal nie wiedziała, dlaczego Neon stała przed jej drzwiami i co znowu od niej chciała. Mierzyła ją wzrokiem od stóp do głowy, na pewno zauważając, jak bardzo przemoczona była od deszczu. Że z ubrań sporadycznie kapała woda, włosy były ociężałe, i że miała całą dłoń skąpaną w czerwonej cieczy, bo z nosa nadal lała się krew i nie miała zamiaru przestać.

        Oddychała przez usta i miała wrażenie, że czuje już ten metaliczny smak.

    — Leci mi krew z nosa — poinformowała, jakby to nie była właśnie najbardziej oczywista rzecz, o jakiej można było cokolwiek powiedzieć.

    — Widzę — powiedziała głupio Tala, podciągając rękawy bluzy. — Pomóc ci jakoś?

        Hazal odetchnęła raz, drugi, trzeci. Oczywiście, że nie chciała niczyjej pomocy, bo to równało się z przyznaniem, że potrzebuje kogoś do funkcjonowania.

    — Chcę się dostać do pokoju — oznajmiła, celowo omijając odpowiedź. Chciała to po prostu odwlec. I udawać, że Neon nie zadała tego pytania.

        Mruknęła coś pod nosem, chyba to było „oczywiście”, ale Hazal ciężko było to zrozumieć. Mimo to odsunęła się od drzwi, pozwalając starszej przejść. Mrużąc oczy w celu skupienia się na wypisanych liczbach, wpisała czterocyfrowy kod i pchnęła w końcu drzwi.

        Nie zaprosiła Neon do środka, a Neon nie odezwała się na to słowem. Nie wiedziała czy była tym zdziwiona, czy nie.

        Poszła od razu do łazienki, wolną dłonią zaświecając światło, i od razu pochyliła się nad umywalką. Przez chwilę po prostu nad nią wisiała, obserwując, jak krople krwi rozbryzgują się na białej porcelanie. Po co jej to wszystko było? Jak na razie Valorant niewiele jej pomógł w odnalezieniu Jego, wiecznie była tylko rozczarowana. Gdyby nadal pracowała sama, nie miałaby takich sytuacji. Może nawet byłaby dalej w swoich poszukiwaniach. Może już byłaby z nim razem, uciekając gdzieś, gdzie nie zostaliby przez nikogo znalezieni.

         I może Anthony nie trafiłby do jakiejś chorej pracy, polegającej na handlowaniu radianitem.

        Miała dość. Dlaczego nikt nie rozumiał, że ona też wcale nie chciała tu być? Że nie przyszła jak oni dla ratowania świata, bo gówno ją obchodziła ta cała, bohaterska otoczka?

        Nie wiedziała, co dokładnie czuje. Czy był to smutek, rozczarowanie, czy gniew. Najbardziej chyba gorycz osadziła się gdzieś w jej gardle, kiedy zirytowana zaczęła myć dłonie, a potem, po wytarciu ich o spodnie, szarpnęła za papier toaletowy i podetkała go pod nos.

        Usiadła na zamkniętej toalecie, podciągając zaraz nogi do klatki piersiowej i pochyliła głowę między kolanami, by krew cały czas spływała w dół. Zdawała sobie sprawę, że przez długi czas będzie tutaj siedzieć, więc tym razem bez żadnego błagania bytu wypuściła go na wolność. Niemal ze znudzeniem obserwowała, jak przybiera swoją standardową postać, a potem, jak siada naprzeciw niej, czerwonymi ślepiami studiując jej postać.

    — Żałosne, co? — mruknęła nieco stłumionym przez papier głosem.

    Żałosne.

        Prychnęła krótkim, nic nie znaczącym śmiechem, a następnie zamknęła oczy.

    — Mam dość — sapnęła cicho, opierając głowę o prawe kolano. — Myślałam, że jest lepiej, i że po prostu będziemy bawić się w ignorowanie do samego końca.

        Westchnęła ciężko, z wahaniem uchylając powieki – nie mogła zostawić Koszmaru samego, kiedy była w takim stanie. Lubił wykorzystywać takie rzeczy.

    — Nie wiem, co mam robić — wyszeptała, otulając swoje nogi jeszcze bardziej. — Naprawdę nie mam pojęcia.

       Wszystko się na siebie nałożyło, jak zwykle. Nie chciało jej się nawet szukać w tym wszystkim winnego, bo choć była w stanie go wskazać, nie chciała znowu się denerwować. Nie miała już na to siły.

        Pozwoliła łzom powoli wypływać na policzki i kapać dalej. Nie chciało jej się ich ocierać.

        Telefon, który rzuciła gdzieś na blat obok umywalki zaczął wibrować. Hazal uniosła głowę, ale nie próbowała sprawdzić, kto dzwoni. Po prostu obserwowała, jak komórka nieznacznie przesuwa się po blacie, podświetlana przez dźwięk przychodzącego połączenia. Długo dzwonił. Albo to po prostu Hazal tak się wydawało, bo zawsze odbierała telefon najszybciej, jak się dało.

    Telefon.

    — Nie chcę z nikim rozmawiać — mruknęła dokładnie w momencie, w którym połączenie wreszcie się skończyło.

        Odsunęła na chwilę papier od nosa i zaraz z powrotem go przystawiła, zapobiegając tym samym ubrudzeniu deski klozetowej.

    Co zrobisz?

    — Teraz czy ogólnie? — odbiła pytanie, wbijając spojrzenie w Koszmar. — Bo teraz siedzę na kiblu i… Czemu ty się miły zrobiłeś?

        Zmarszczyła brwi, wbijając spojrzenie w kota, który nieruchomo siedział na podłodze tuż przed nią, czerwonymi ślepiami obserwując wszystko, co aktualnie robiła lub miała zamiar zrobić. Nie odpowiedział – nie była tym zdziwiona. Prawdopodobnie gdyby mógł, wzruszyłby ramionami.

    — Nie mogę z tobą dłużej siedzieć — sapnęła nagle, podrywając głowę. Nie ruszyła się jednak z miejsca. — Odwala mi.

        Ale przyczyną, że było z nią źle, nie był wcale Koszmar. A raczej; nie były rozmowy z Koszmarem. I choć chciała to z siebie wyprzeć i udawać, że to nieprawda, wiedziała, że tylko siebie okłamuje.

        Nie wiedziała, ile dokładnie siedziała w łazience, ani ile razy dokładnie wymieniła papier pod nosem z zakrwawionego na czysty. Nie liczyła też kolejnych połączeń, między którymi przerwa wynosiła parę żałosnych minut. Nie zauważyła nawet, że w pewnym momencie przerwa się wydłużyła, zwiastując koniec nudnych wibracji na łazienkowym blacie. Przyjęła to z dziwnym zrozumieniem – że takie było następstwo czasowe i tego ktoś się trzymał.

        Koszmar nadal ją obserwował. Koci ogon podrygiwał w miejscu.

        Złapała za sznurówkę buta, koniuszkiem języka oblizując spierzchnięte wargi. Musiała się zastanowić nad wszystkim, co wiedziała. Ostatnią rzecz, którą przedstawił jej Anthony, sprawdziła wieki temu i choć tworzyła sama w sobie jakiś sens, nie pasowała ani trochę do ogółu. Kontakt z nim urwał się w zasadzie niedługo po trafieniu do Valoranta aż do… do jego śmierci, której jakimś cudem była świadkiem.

        Świat naprawdę jej nienawidził i pokazywał to każdego pieprzonego dnia. Jakby sam chciał jej przekazać, że jej istnienie utrudnia ludziom i naturze wokół, chociaż przecież nic, do cholery, nie zrobiła złego.

        Albo po prostu tak sobie wmawiała i zaczęła wierzyć, że to prawda.

        W każdym razie, musiała się skupić. I potrzebowała do tego notesu, który nadal znajdował się w torbie. I po który wcale nie chciało jej się iść.

        Może jak odnajdzie Jego, ucieknie z Protokołu? I wszyscy będą w końcu, kurwa, szczęśliwi.

        Odetchnęła głęboko. Ze wszystkich rzeczy, ze wszystkich prac, których się kiedykolwiek podjęła, ta była zdecydowanie najgorsza. Oczywiście w poprzednich również często wychodziła z ranami – nieraz o wiele gorszymi i cięższymi w leczeniu – ale tam przynajmniej było to jakkolwiek… uzasadnione. Nie podnosili na siebie ręki; nie, jeśli ktoś nie zasłużył. Hazal była dobra w tym, co robiła, i o tym wiedziała, bo za każdym razem, kiedy zjawiała się w nowym miejscu, ludzie okazywali respekt. Zazdrość, że to jej została powierzona kolejna ważna robota. Że ona, mając pieprzone osiemnaście lat, miała liczniejszy dorobek, niż większość ludzi pracujących w tej… branży od paru lat.

        A tu? Nawet nie chciała sobie przypominać, co się działo przez ostatni rok. Po tym, jak szczerze wszystkich przeprosiła za to, co zrobiła, bo, kurwa, nie wiedziała, że nie mając nic wspólnego z porwaniem. Dlaczego nie mogli tego przyjąć przez tak długi czas? Dlaczego jedyne, co dostawała, to kłody pod nogami przez tak cholernie długi czas?

        Anthony zawsze jej powtarzał, że kiedy robiło się nieprzyjemnie, powinna zabrać najcenniejsze rzeczy i spadać. Nie wiedziała, dlaczego nadal przesiadywała w tym samym miejscu od tak długiego czasu.

        Łzy uderzyły o białą klapę i Hazal przez długi czas ich nie powstrzymywała. Nie zrobiła tego nawet wtedy, gdy usłyszała pieprzony dźwięk przekręcanego klucza w zamku.

        Wyprostowała się. Zmrużyła oczy, gorączkowo przyglądając się temu, co się działo za drzwiami łazienki. Oczywiście pozbyła się soczewek jeszcze na pokładzie, mając wrażenie, że oczu zaczęły jej się od nich męczyć i nie założyła ich do teraz. A teraz by się naprawdę przydały.

        Drzwi od jej sypialni otworzyły się i do pomieszczenia wparowała Sage. Jej długich włosów nie dało się nie pomylić, więc Fade od razu wiedziała, że to właśnie ona. A zaraz za nią, do pomieszczenia wszedł Cypher.

    — Nie przypominam sobie, żebym was zapraszała — sapnęła, zwracając tym samym uwagę obu osób na siebie.

        Dziwnie zabawnie było usłyszeć Amira, mówiącego „dzięki, boże” wiedząc, że mężczyzna był ateistą w każdym znaczeniu tego słowa.

    — Nie odbierałaś telefonu — powiedziała Sage, wchodząc do łazienki. Widziała, że Hazal nie czuła się z tym komfortowo, ale nie miała zamiaru się cofnąć. — Jak myślisz, co wywnioskowaliśmy?

    — Nie obchodzi mnie wasze myślenie — odpowiedziała szorstko Hazal, marszcząc brwi. — Mam prawo do bycia samej.

    — Zaczęliśmy się martwić, Fade — powiedział łagodnie Cypher, zamykając za sobą drzwi i stając w progu łazienki. — To nie wyglądało dobrze.

        Chciała mu na to odpowiedzieć. Zgryźliwie, jak zwykle. Bo naprawdę miała to wszystko gdzieś i naprawdę nie chciała z nimi teraz ani przebywać, ani tym bardziej rozmawiać. Ale Sage zaczęła się coraz bardziej zbliżać.

    — Ile razy mam powtarzać, że nie chcę twojej pomocy? — sapnęła, odsuwając się od Sage, chociaż powierzchnia klapy wcale nie dawała jej takiej możliwości.

    — Chcę tylko sprawdzić czy nie masz złamanego nosa — oznajmiła łagodnie, przekrzywiając lekko głowę w bok. — Mogę?

    — Nie. Wyjdźcie stąd — warknęła, wstając w końcu ze swojego dotychczasowego miejsca. Fakt, iż nad nią stali, przyprawiał ją o dodatkową nerwowość. — Nic mi do cholery nie jest, żyję, więc możecie już sobie stąd pójść.

     — Fade, proszę. — W głosie Sage usłyszała błaganie. Dosłownie. — Widzę, że robi ci się opuchlizna i cały czas krwawisz, martwi mnie to.

        Hazal wzruszyła ramionami, patrząc starszej prosto w oczy.

    — Wyczerpałaś moje zaufanie — przypomniała jej, mrużąc oczy. — Nie popełnię tego błędu drugi raz.

        Sage wypuściła ciężko powietrze przez nos, kładąc dłonie na biodrach. Była sfrustrowana i pomocy szukała w mężczyźnie, który pokręcił tylko przecząco głową.

    — Przepraszam, Fade — powiedziała Chinka, znowu zwracając się tylko do niej. — Musiałam mieć stuprocentową pewność.

    — Mogłaś, kurwa, zapytać — warknęła Eyletmez, zaciskając wolną dłoń w pięść.

        Czuła, że krew powoli cieknie jej po dłoni, którą trzymała chusteczkę. I Sage też to widziała, podobnie jak Cypher, ale tylko kobieta ruszyła z miejsca, dając Hazal pełny dostęp do umywalki, z czego zaraz skorzystała, odsuwając papier od nosa, wrzucając go do kosza i obmywając z krwi dłonie i nos.

    — A Skye może ciebie obejrzeć? — zaproponowała Sage, przez cały ten czas obserwując poczynania Hazal.

    — Nie — sapnęła zirytowana, zaciskając dłonie na umywalce. — Dlaczego tak się uczepiłaś?

    — Może po prostu ją ulecz? — zaproponował Cypher, wtrącając się w końcu do rozmowy. — Myślę, że tak będzie najprościej.

        Eyletmez wzruszyła ramionami, mimo to podświadomie chciała, by tak właśnie Sage zrobiła. Miała nadzieję, że nie będzie musiała przyznawać się do tego na głos, bo jak bardzo nie chciała jej pomocy, tak stanie nad umywalką naprawdę robiło się uciążliwe.

        Chinka jednak niemo zgodziła się z mężczyzną; w dłoniach pojawiła się niewielka kula mocy, która szybko wchłonęła się w ciało Hazal sprawiając, że tępy ból na twarzy zniknął, podobnie jak opuchlizna. Krew przestała skapywać do umywalki, co wykorzystała, by jeszcze raz go przetrzeć, tak samo jak skórę pod nim, i dłonią obmyć umywalkę ze szkarłatu.

    — Jak się czujesz? — zapytała Sage, kiedy zrozumiała, że Fade nie ma zamiaru się do niej odezwać sama z siebie.

    — Daj mi już spokój — jęknęła Hazal, przewracając oczami. — Chcę zostać sama, rozumiesz?

    — Cóż, niestety się rozczarujesz — stwierdził Amir, jednak gestem dłoni nakazał Sage wycofać się z łazienki. — Przebierz się w coś suchego. Musisz iść z nami.

    — Nigdzie nie idę — oznajmiła, wbijając spojrzenie w mężczyznę na trochę dłużej.

    — Niestety to nie jest prośba. — Mogła przysiąc, że mężczyzna się uśmiechnął pod maską. — Będę czekać na zewnątrz.

        Wyszli zaraz po tych słowach, odprowadzeni wściekłym spojrzeniem Eyletmez.

        Czego od niej chcieli? I dlaczego nagle traciła prawo do głupiego siedzenia we własnym pokoju? Skąd przyzwolenie na wejście bez pytania?

        Wcześniej jakoś zdarzały jej się omdlenia i wcale nie zwracali na to uwagi. Co się niby zmieniło?

        Zrzuciła z siebie ubrania i wszystko, co było mokre, zjechało zsypem w dół. Sprawnie się przebrała w suche rzeczy, myśląc tylko o tym, jak bardzo nie chciała wychodzić teraz z sypialni. Każdy mógł być teraz na korytarzu. Każdy widział, co się wcześniej stało lub zdawał sobie z tego sprawę. Więc co miała zrobić? Jak się miała zachowywać?

        Nie bała się tego, co mogło ją spotkać. Była na wszystko wściekła.

        Wyszła z sypialni i wzrokiem niemal od razu znalazła Cyphera, opierającego się o ścianę obok drzwi do jej pokoju. Wiedziała, że ją zauważył, mimo to nie odwrócił się w jej stronę tak, jak powinien był zrobić.

    — Czego chcesz? — zapytała, powoli strzelając pojedynczo palcami.

        Nawet jeśli denerwowało to mężczyznę, nie zwracał na to aż tak uwagi.

    — Dlaczego się nie broniłaś?

        Nie spodziewała się tego pytania. Nie tutaj, nie teraz i na pewno nie od Amira, który postanowił zadać to pytanie akurat na korytarzu. Pustym, co prawda, ale wciąż – to był głupi korytarz.

        Przestąpiła z nogi na nogę, chowając dłonie do kieszeni jedynej rozsuwanej bluzy, jaką miała.

        Miała wrażenie, że wciąż pachnie… domem.

    — Próbowałam — powiedziała, chociaż teraz, kiedy mężczyzna zadał to pytanie, zrozumiała, że nie była w stanie przypomnieć sobie całego zajścia.

    — Czy doszłaś do wniosku, że jeśli jej oddasz, staniemy po jej stronie? — Mężczyzna przekręcił lekko głowę w bok, z dziwną intensywnością wpatrując się w młodszą.

        Poczuła się urażona. Z jakiegoś powodu. Ale niespecjalnie zareagowała na jego słowa.

    — Oczywiście — sapnęła, marszcząc brwi. — To wszystko, co chciałeś mi powiedzieć?

    — Nie — odpowiedział krótko i odepchnął się od ściany. — Chodź ze mną.

    — Dokąd?

    — Zobaczysz.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

        Neon przez dość długi okres czasu nie wiedziała, co się dokładnie stało.

        Spotkała się tylko z Jett, a potem, kiedy wyszła z jej pokoju, przeczekała parę minut, by mieć stuprocentową pewność, że nie spotka się z białowłosą po drodze. Nie chciała znowu z nią rozmawiać, ani tym bardziej kłócić. W zasadzie nie chciała rozmawiać z nikim innym, bo co jeśli jakimś cudem Sunwoo udało się rozprzestrzenić bzdurną informację dalej?

        Chociaż… czy na pewno była bzdurna?

        Skubała dolną wargę siedząc na łóżku, skubała przy wyjściu z pokoju i to samo robiła, idąc… gdzieś. Do kuchni, najprawdopodobniej. Chyba tam chciała pójść, chociaż nie do końca była ku temu przekonana. Sama też nie była w stanie stwierdzić, w którym momencie zdecydowała, że jednak nie zejdzie z tego piętra na rzecz zatrzymania się pod drzwiami Fade. Hazal.

        Nie chciała z nią rozmawiać. Nie teraz. I wiedziała, ze starsza również tego nie chce robić. Naruszyła jej przestrzeń osobistą tyle razy, że pewnie nie będzie chciała nawet spojrzeć w jej stronę przez następny tydzień. Miała gdzieś z tyłu głowy, że powinna się zapytać czy czegoś nie potrzebowała, ale nie potrafiła zmusić się do zapukania w drzwi.

        Dlatego zdziwiła się, kiedy odwróciła głowę, z zamiarem ruszenia z miejsca i zamiast faktycznie to zrobić, zobaczyła Hazal. Przemoczoną i krwawiącą z nosa Hazal, której dłoń zbroczona była krwią przez brak jakiejkolwiek chusteczki. Nie wiedziała, co o tym myśleć, ani jak zareagować, a kiedy Fade w końcu się odezwała, kompletnie straciła resztkę zdrowego rozsądku.

        Czuła się głupio. Prawie żałośnie. Fade teraz pewnie myślała, że jest jakąś stalkerką, skoro stała przed jej drzwiami czekając na… Bóg wie, co. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, niemal od razu ruszyła z miejsca, uciekając na zewnątrz.

        Tam wywnioskowała, że Hazal musiała przez długi czas przebywać na zewnątrz. Może w taki sposób próbowała odreagować. Ale krwawiący nos nie pasował jej do tego całego obrazka, kiedy gorączkowo rozmyślała nad całą tą sytuacją, obserwując, jak burza niszczy dotychczasowy spokój otoczenia.

        Potem zaczął jej doskwierać głód, ignorowany odkąd obudziła się około trzynastej. Na nieco drętwych od zimna nogach przeszła dzielący ją odcinek drogi do kuchni i z walącym sercem weszła do pomieszczenia.

        Nie było tam wiele osób. Breach, wypuszczony stosunkowo niedawno z protokołowego więzienia, jako jedyny zdawał się mieć dobry humor przy stole. Neon obrzuciła zebranych wokół, dochodząc do wniosku, że nie było ani jednego wolnego stołu, toteż wybrała najmniejsze zło i przysiadła się do Gekko, mówiąc ciche „cześć” i „smacznego”.

        Odkąd Deadlock przestała polować na jego zwierzaki, a te przestały się bać wolnego chodzenia po bazie, chłopak na nowo zaczął zbierać plotki z każdego miejsca. Zazwyczaj lubił się dzielić tymi niewinnymi, ale przy stole wcale nie był skory do rozmów. Raczej był… zamyślony.

        I w końcu powiedział, co się stało zaledwie godzinę wcześniej.

        Tala niezbyt wiedziała, jak to się stało, że znalazła Jett. A bardziej; że jej w ogóle szukała. A potem, że stała w cieniu w drzwiach sparingowej hali z ringiem na środku i obserwowała z daleka, jak rozmawia z Phoenixem. Mężczyzna wydawał się być zdenerwowany całą sytuacją; nerwowo krążył przed siedzącą Sunwoo i coś chyba jej tłumaczył. Tala nie była w stanie stwierdzić, co takiego i szczerze mówiąc… wcale jej to nie obchodziło.

        Trzy razy chciała odejść. Trzy razy stwierdziła, że to głupi pomysł i nie powinna tego robić. I trzy razy z powrotem wracała na wcześniejsze miejsce, czekając, aż Brytyjczyk odejdzie, zostawiając Jett samą.

        Miała wrażenie, że czekała wieki. Że wszystko ciągnęło się w nieskończoność, że oni tak długo rozmawiali, że Tala już nie mogła dłużej wystać w bezruchu przy drzwiach. Niemal podskoczyła ze szczęścia, kiedy Jamie wyszedł drugimi drzwiami sparingowej hali, zostawiając białowłosą samą sobie. Tala poczekała dla pewności kilka dodatkowych minut i dopiero wtedy ruszyła z miejsca, zmierzając prosto w stronę duelistki.

         Sunwoo usłyszała jej kroki, bo na ich dźwięk podniosła głowę. Nie przywitała się jednak; w zasadzie to nie odezwała się ani słowem, dając Neon podejść blisko siebie. Przez cały ten czas Jett wiązała sznurówki w butach i Tala wiedziała, że nie ma zamiaru odezwać się jako pierwsza.

        Zwilżyła koniuszkiem języka wargi, stając niedaleko Jett.

    — Dlaczego to zrobiłaś? — zapytała prosto z mostu, chowając dłonie w kieszeni bluzy.

        Oh, czuła, że krew buzuje w jej żyłach.

    — Wkurzyła mnie — burknęła Sunwoo, nie obdarzając Neon wzrokiem. — Zadowolona?

    — Gówno prawda. — Przerażająco szybko opuścił ją cały spokój, jaki w sobie miała. — Jak zwykle nic ci nie zrobiła, po prostu ty masz jakieś dziwne poczucie krzywdy.

    — Odwal się, co? — sapnęła Jett, odchylając się na platformie ringa i wbijając spojrzenie w Talę. — Zrobiłam to dla ciebie, a ty tak się odwdzięczasz?

    — Co ty pieprzysz, Jett? — Tala chyba nie chciała uwierzyć w to, co słyszała. — W którym momencie prosiłam, żebyś poszła pobić Fade?

    — Czyli jednak zaczęłaś się z nią przyjaźnić? — Białowłosa uniosła kąciki ust ku górze w szyderczym uśmiechu; jakby właśnie rozwiązała największą zagadkę całego świata.

    — Nawet jeśli, tak bardzo to ciebie boli? Że rozmawiam z innymi ludźmi? Ty rozumiesz jak to żałośnie brzmi z twojej strony? — warknęła Tala, zaciskając ręce w pięści.

        Czuła, jak po jej ciele przebiegają wyładowania elektryczne, a przez to zaczyna się trząść, nie mogąc poradzić sobie z całym napięciem.

    — Kiedy zaczęłaś się wypierać swoich pierwszych znajomych?

    — Nikogo się nie wypieram, ale jeśli tak bardzo ci zależy, mogę zacząć — powiedziała Tala, mrużąc lekko oczy. — Mam nadzieję, że tym razem potraktują to naprawdę poważnie.

    — Dzięki — wydusiła wściekle Jett, zsuwając się z platformy tak, by stanąć na podłodze, a potem by wejść w przestrzeń osobistą Tali. — To co, wyjdziesz stąd i co zrobisz? Pójdziesz do swojej kochanej Fade i…

    — Dokończ, a nie ręczę za siebie — warknęła Neon, jeszcze bardziej zmniejszając między nimi odległość.

       Widziała ten głupi uśmiech na jej twarzy i wiedziała, że paru następnych minut może mocno pożałować.

    — Tak bardzo ci libido skacze, że nie możesz się doczekać powrotu do niej?

        Ale w tej chwili wcale nie widziała tego jako pożałowanie. Ani przez sekundę nie czuła się źle, kiedy jako pierwsza uniosła ku górze pięść.

━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━

3140 słów!

SIEMANO

wczoraj były moje urodziny, więc z tej okazji sprawiedliwości stała się zadość i dżet dostała po mordzie, tak na dzień dziecka ☺️💕

ah pisanie tego to była czysta przyjemność, nie będę kłamać lol jeszcze tylko brakuje, żeby fade jej strzeliła hihi

cypher znowu robi fade wycieczkę odmieniającą życie, sage w końcu zrozumiała, że zjebała, a neon robi za bodyguarda. peak of comedy 😌

w sumie to tyle co mam do powiedzenia, miłego dnia/nocy!! dziękuję za czytanie hihi💕







koszyk na opinie: \______/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro