19. Lord Voldemort do usług
-Draco!!! - czarnowłosy chłopak wyjęczał znad stołu - Podaj mi ketchup!!!
Białowłosy podniósł idealnie wyciętą brew.
-Nie wiem, czy widzisz, ale ta rzecz zwana potocznie ketchupem, stoi dwadzieścia centymetrów obok twojej głowy leżącej na stole.
-Ale Dracccco! Mi się chce taaak bardzo spać! - westchnął młody Riddle.
-Wiesz, nie musiałeś siedzieć do drugiej w nocy, gadając z Pansy o żelkach!
-Ale Dracccco! To był baaardzo ważny temaaat! Nawet nie wiesz jaka ta rozmowa była zajmująca.
-No i co z tego? - ironizował arystokrata.
-Nie to nie! - burknął Harry, sięgając po ketchup.
-Oj no kotek! - roześmiał się Dracon.
Riddle odwrócił się bokiem do swojego chłopaka, udając, że go tam w ogóle nie ma.
-A.... - niedokończył niebieskooki, gdyż tamten moment, wybrali sobie na wejście : Lucjusz i Narcyza Malfoy oraz O ZGROZO! Tom Marvolo Riddle, znany bardziej jako Lord Voldemort.
Arystokraci skierowali swoje kroki w kierunku Dumbledore'a.
-Witaj, Albusie! - odezwał się dystyngowany głos Marvola.
-Tom! Co ty tu robisz? - wykrzyknął zdumiony i przerażony jednocześnie Dumbledore.
-Przyszedłem, ponieważ wezwałeś mnie, z racji iż mój syn pobił pana Weasley'a. Lord Voldemort do usług! - powiedział patrząc na uczniów.
Na jego słowa Gryfoni, Puchoni i Krukoni zerwali się na nogi, po czym popychając się, jak najszybciej starali się uciec z wielkiej sali. Ślizgoni natomiast pokłonili głowy.
-Co? Jakiego syna? Harry nie jest twoim synem!
-Oczywiście, że jest. I ty doskonale o tym wiesz. Zresztą tak samo jak Harrison. Więc, masz coś mi do powiedzenia, względem tego hmm... incydentu? - wzrok Toma odnalazł sylwetkę jego syna.
-Nic Voldemorcie! - warknął Trzmiel - Ale ty nie powinieneś tu wejść! Nie masz prawa! Osłony nie mogły Cię przepuścić.
-Z racji, iz mój potomek jest królem Hogwartu, mogłem wejść, oraz mogę wyjść, kiedy tylko chcę! A teraz wybacz ale muszę iść! Rajdy na Mugoli same się nie zrobią. A ty synu - zwrócił się do Harry'ego - Dobry wybór z panem Malfoy'em.
Lucjusz i Narcyza spojrzali na obu chłopców oniemiali. Zrefleksowali się dopiero, gdy ich Pan wyszedł z Sali.
Wokół Harrisona wybuchły szepty Śluzgonów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro