vi
soobin stał oparty o ścianę w stołówce, nie był głodny, dlatego nie jadł. rozmawiał z taehyunem i yeonjunem. nie byli to jego przyjaciele, tylko koledzy. zbyt często go denerwowali, by mógł ich nazywać przyjaciółmi.
— idę do beomgyu — oznajmił, i chciał iść, ale starszy od niego choi złapał go za nadgarstek i szarpnął do tyłu.
— idziesz do tego dziwaka? — spytał, i się zaśmiał.
— nie mów tak o nim — wysyczał przez zęby osiemnastolatek. to nie pierwszy raz, kiedy starszy się wyśmiewał z jego przyjaciela. zastanawia się, dlaczego jeszcze nie zerwał z nim kontaktu.
— bo co mi zrobisz? uderzysz? przyznaj, że nie masz do tego serca, jesteś za delikatny i będę tak mówił, bo jest to prawda. kto normalny prosi o to, by powiedzieć, że się go lubi? a ty jeszcze to mówisz, jesteś na jego każdy rozkaz, głupi — powiedział, spoglądając głęboko w oczy młodszego, widać było w nich złość.
— zamknij się! nie wiesz jaką ma sytuację w domu! — soobin uniósł głos i wyrwał swoją rękę z uścisku.
— sytuacja rodzinna go nie usprawiedliwia! — wykrzyczał, a wszyscy zebrani w dużym pomieszczeniu się na niego spojrzeli. soobin usiadł obok siedemnastolatka i spojrzał mu przez ramię, by zobaczyć co robi.
— powiedz, że mnie lubisz — wyszeptał szatyn, a soo już wiedział, że niższy wie, że rozmawiali o nim.
— lubię cię, gyu — również od szeptał tak, by nikt ich nie usłyszał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro