Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Say that you love me

Miłość należy do pięknych ludzi.
Miłość należy do utalentowanych ludzi.
Miłość należy do mądrych ludzi.
Miłość jest synonimem ideału.

Ludzie brzydcy nie kochają. Brzydcy ludzie nie są tymi, którzy wprawiają nas w zachwyt swoim szczęściem. Jesteśmy zawistni, kiedy ta piękna kobieta jest z tak brzydkim mężczyzną. Nie interesuje nas to, czego nie da się zobaczyć oczami.

A cieszy nas widok na pozór pięknych twarzy, które pod kruchą porcelaną kryją zgniłe mięso. Co jeśli poza światłem kamer kryje się ból. Co jeśli pewna urokliwa kobieta codziennie dusi swój szloch w poduszce, a na alabastrowej skórze odbite są sine ślady. Przecież ten szalenie przystojny mężczyzna nie może być zły.

Musi być tak idealny jak jego twarz i ciało. Według naszego mózgu charakter idzie za wyglądem, a piękno równa się sukcesowi.

Lubimy patrzeć na piękno, wierzymy ślepo, że jest nieskalane bólem, krwią i łzami rozczarowania.

Miłość jest bólem, a my nadal wierzymy, że kiedy poczujemy ją pierwszy raz całe nasze życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. A ona zostawia nam nieporadne pocałunki, zapach pierwszego, zazwyczaj słabego seksu.

Zazwyczaj jest tylko seksem. Nie poczuciem adoracji względem drugiej osoby, nie widzeniu w tej nieidealnej twarzy całego swojego świata.

Ludzie tłumaczą związki z nieurodziwymi jako te wynikające z chęci posiadania pieniędzy. W przypadku biedy, jako desperacką potrzebę bliskości.

Lubimy tłumaczyć rzeczy na swoją korzyść, aby poczuć się lepiej, bo chyba nikt nie lubi się czuć smutny. 

Miłość nie powinna być strachem przed samotnością albo przed naszym partnerem.

Nie powinna nas przywiązywać nas do ziemi, więzić w klatce, a unosić do nieba, dać poczucie anielskiej rozkoszy i spełnienia.

Kim Taehyung był dowodem na to, że miłość torturuje i roztrzaskuje resztki honoru. Był przykładem strachu i uwiązania.

Upodlony anioł zamknięty w klatce własnej toksycznej miłości.

Bo kochał, wybaczał i wierzył w słowa poprawy. Wierzył, że kiedy Jeongguk przychodzi do niego o pierwszej w nocy z bukietem kwiatów w dłoni, kocha go. Że nie chciał znów na niego nakrzyczeć.

Nie wiedział co ma myśleć, kiedy osoba wywołując jego żałosne kwilenie chwilę później głaskała go z delikatnością po policzku, czule całowała w czoło i szeptała wyznania miłości pod rozgwieżdżonym niebem.

Ten krzywy uśmiech posyłany w stronę Jimina, kiedy wychwalał on zachowanie Jeongguka. Jego szarmanckość, drobne gesty i upominki, które otrzymywał blondyn.

Nie wiedział co się dzieje poza zasięgiem jego wzroku. Byli tak śliczną i perfekcyjną parą. Nikt nie podejrzewał, jak wielka cena kryje się za tą "idealną miłością". Ile nocy Kim poczuł się jak w więzieniu.

A z czasem było jeszcze gorzej.

Zaczęło się od zazdrości. Ekstremalnie niewinnej. 

***

— Kochanie, jesteś już gotowy? — krzyknął Taehyung, wychodząc z pokoju walcząc z luźno wiszącym na jego ramionach krawatem, z którym męczył się już od kilku minut. Stwierdził, że ten upierdliwy kawałek materiału nadaje się tylko do wykonania z niego bandany, co ostatecznie zrobił, narażając się na perlisty śmiech swojego chłopaka.

Kochał, kiedy tamten się śmiał.

— Tak, ale z tego widzę ty nie do końca — odparł nagle, pojawiając się przed Kimem. Ciężko było zaprzeczyć temu, jak przystojnie wyglądał. Jeon w garniturze to zdecydowanie ulubiony widok blondyna.

— Och, Taetae — zacmokał, patrząc na osobliwy widok czerwonego krawatu zagubionego pomiędzy jasnymi kosmykami. Podszedł bliżej starszego odplątując tą dziwną konstrukcję na głowie chłopaka i przenosząc materiał na odpowiednie miejsce, zawiązując go poprawnie. Cmoknął go w czoło, na co tamten wydał z siebie najbardziej urokliwy dźwięk na świecie, który pieścił małżowiny uszne niczym jesienny wiatr, niosący za sobą kolonię kolorowych liści. 

Szkoda, że ta fonia niedługo miała nie dosięgnąć żadnego innego ucha.

To z jakim oddaniem ten anioł w ludzkiej postaci patrzył na ciemnowłosego, był niesamowity. A dla młodszego było to istne błogosławieństwo niebios za to, że los zdecydował się zesłać mu to piękne stworzenie. Nie mogło być przypadkiem, gdy pierwszego dnia ten osobliwy sąsiad zalał jego łazienkę, a następnego dnia zamiast swoich rachunków zabrał ze skrzynki te Jeona. To było przeznaczenie.

Brutalne, chcące pokazać swoją dominację, zaśmiać się bogu ducha winnemu młodemu mężczyźnie w twarz, dając mu miłość wyrwaną z bajki, która potem okazała się prawdziwym horrorem. 

Teraz sploty ich rąk symbolizowały bezgraniczne szczęście, kiedy przemierzali drogę do samochodu razem jakby to miało być na zawsze. Te magnetyzujące spojrzenia, byli za idealni, aby byli prawdziwi, a świat dla równowagi postanowił to wszystko zniszczyć.

— Nie boisz się tego co ludzie powiedzą, gdy weźmiesz na wesele swojego brata mężczyznę jako osobę towarzyszącą? — wymruczał swoje obawy patrząc przez okno auta. Jeon do tej pory skupiony na drodze zmarszczył brwi, a za chwile rozluźnił mięśnie swojej twarzy, powodujące na jego twarzy grymas i położył swoją sporą dłoń, ozdobioną drogo wyglądającym zegarkiem, na smukłym udzie blondyna, uspokajająco go głaszcząc.

— Nie interesuje mnie co powiedzą, kocham cię i się tego nie wstydzę. Mam nadzieję, że myślisz tak samo — powiedział skupiony na drodze, rysując wzorki na granatowych spodniach chłopaka obok. W jego głosie drgało lekkie napięcie, ale starszy zignorował to, uważając, że to wytwór jego przemęczonego mózgu. 

Ostatnio mało sypiał.

— Tak, bardzo — powiedział, odwracając się w jego stronę z szerokim, prostokątnym uśmiechem szczerym i niewinnym, którego nie mógł zauważyć kierowca. Za to Taehyung miał idealny widok na jego ostro zarysowaną szczękę.

***

Podróż minęła im dość mozolnie. Sala weselna znajdowała się na obrzeżach miasta, a powód dla którego para nie przyszła na sam ślub był prosty. Zwyczajnie byli innej wiary. Nikt tego nie negował, a oni z pełną swobodą mogli około godziny trzynastej pojawić się pod brązowym dachem białego pałacyku. Hyun zdecydowanie chciał dla Eunsoo, jak najlepiej. Uważał, że zasługuje ona za wszystko i gdyby mógł oddałby jej cały świat, aby żyło jej się jak najwygodniej. Eun nie była rozkapryszoną księżniczką, a wręcz przeciwnie. Odpłacała się swojemu mężowi tak wielką miłością, jaką on dawał jej. 

Dlatego Jeongguk przyszedł na to wydarzenie. Chciał takiej samej relacji z swoim chłopakiem, któremu planował się oświadczyć w najbliższym czasie.

Zapędził się w swoich działaniach, psując wszystko.

Otworzył drzwi od samochodu, pomagając wyjść blondynowi z środka. Zaraz kiedy to zrobił splótł ich palce, które były dla siebie stworzone. Wydawało się jakby jeden z nich był formą, a drugi odlewem, który idealnie wpasowuje się w każdy kąt. Nierozłączni.

Goście powoli zaczęli się zbierać, było pięknie i malowniczo, niczym z najskrytszych marzeń sennych nastolatek, marzących o miłości na wieki. 

Prawdziwa zabawa zaczęła się, jednak wraz z stopniowym ukryciem słońca, które ustąpiło miejsca swojemu młodszemu bratu wraz z kolonią małych przyjaciół, widniejących na granacie nieba. Już godzinę temu alkohol lał się po podłodze, a obecnie nikt już nawet nie zwracał uwagi na jedzenie, a tylko na różnorakie trunki. 

Oczywiście czarnowłosy w trosce o swoje najjaśniejsze słońce kazał mu nie przesadzać, co drugi uczynił z uśmiechem na ustach. Prawdopodobnie dlatego jeszcze nie leżał na stole i nie dłubał widelczykiem w pozostałościach tortu weselnego.

Za to tańczył z paroma kobietami oraz mężczyznami, przez co w Jeongguku wrzała krew. Miał ochotę wyrwać Kima z cudzych objęć, zamknąć w własnych i nie wypuszczać do końca swoich oraz jego dni. Brzmi to tak romantycznie, słodko, a jest zalążkiem cholernej obsesji na punkcie niewinnie wyglądającego blondyna.

— Odbijamy! — krzyknął ktoś w tłumie, kiedy wiele par wirowało na parkiecie w akompaniamencie skocznej muzyki. 

Dłonie starszego rozłączyły się z tymi młodszego, a Taehyung trafił w ramiona znajomej twarzy, na której widok jego wyraz drastycznie zmienił się w szeroki uśmiech.

Kim dużo się uśmiechał.

— Jiwook! — wykrzyknął uradowany — Dawno się nie widzieliśmy. Nie wiedziałem, że znasz Hyun'a — stwierdził skonsternowany, ale wciąż szczęśliwy z widoku przyjaciela z szkolnej ławki.

— Ciebie też miło widzieć, Tae. Właściwie nie znam Hyun'a, a jestem bratem Eunsoo — odwzajemnił miły gest, prowadząc Kima w tańcu nieokrytym namiętnością, co innego myślał o tym Jeongguk, mierzący bacznie spojrzeniem swojego chłopaka z drugim mężczyzną. To nie tak, że nie ufał człowiekowi, z którym chciał spędzić resztę swojego życia. On nie ufał temu, który teraz trzymał swoją dłoń na talii chłopca należącego do niego. Tylko do niego.

— Nadal ją nosisz — wskazał ruchem głowy na ozdobę, wiszącą na nadgarstku. Jiwook nie ukrywał zachwytu. Wręczył bransoletkę dwudziestotrzylatkowi pod koniec liceum w nadziei, że będą o sobie pamiętać nawet jeśli ich drogi rozejdą się na dłuższy czas. Jak widać tak się stało.

— Taehyung, chciałbyś może gdzieś ze mną wyjść? — mruknął po nosem drapiąc się po karku, przez co jego zgrabne palce gubiły się w gąszczu ciemnych włosów. Młodszy odsunął się nieznacznie skrzywiony nadal próbował utrzymać delikatny uśmiech. Nie wynikało to jednak z propozycji, a z okoliczności w jakich był blondyn.

— Wybacz, ale Guk bywa bardzo zazdros- — chciał coś jeszcze dodać, ale został gwałtownie odciągnięty przez dłonie, które jego ciało znało na pamięć. Każda linia papilarna była odbita na karmelowej skórze przez miłosne uniesienia. Syknął, gdyż to nie należało do delikatnych dotyków. Posłał staremu przyjacielowi przepraszające spojrzenie, odwracając się w stronę Jeona. Wściekłego do granic możliwości z dwa razy bardziej ostrymi rysami twarzy. 

Miłość nie zazdrości.

Miłość nie unosi się gniewem.

Starszy nie chciał tego przyznawać, ale jego ciało drżało ze strachu, kiedy ten kochający mężczyzna był taki. Skończyli swoją wędrówkę przy granatowym aucie młodszego, które także drgał niespokojnie z ogarniającej go agresji, miał ochotę rozszarpać wszystko wokół siebie łącznie ze swoim ślicznym chłopcem, mimo że go kochał.

Ale czy tak wygląda miłość?

— Chcesz mnie zdradzić? — rzucił wściekle bardziej stwierdzając niż pytając. Taehyung kochał każdą stronę Jeongguka, ale ta wprawiała go w nieprzyjemne drgawki. Był zwyczajnie przerażający.

— O czym ty mówisz, Guk? Dobrze wiesz, że nie mógłbym — wydukał z terrorem w oczach. W takim stanie miał wrażenie, że drugi jest w stanie zrobić wszystko. Bał się, ale miłość wymaga poświęceń.

Miłość wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy

— Powiedz, że mnie kochasz — powiedział twardo Jeon.

— Co? Jeongguk, to chore — odrzekł drżącym głosem Kim, ledwo trzymał się na nogach, które miał jak z waty. Zdradliwe kości gotowe go puścić, aby z głośnym łoskotem powitał ziemię.

— Powiedz — szarpnął agresywnie drobnym ciałem, wgniatając je w drzwi auta, o które był oparty. W jego kącikach oczu zebrały się łzy, niemal miał ochotę szlochać na ulicy. Bo tak bardzo kochał tego mężczyznę, lecz ta miłość była tak bardzo bolesna, a jej cena okropnie droga. Gra nie warta świeczki.

— Kocham cię — odpowiedział słabym głosem.

Bo miłość wszystko przetrzyma

***

Na logikę po burzy powinno pojawić się słońce. Najwyraźniej w świecie dwudziestotrzylatka pogoda nie działała tak, jak powinna. Gdyż następnego dnia wcale nie czekało go nic lepszego, bo właśnie brutalnie poturbowane ciało Jiwooka zostało znalezione w pobliżu sali weselnej. 

Czuł się okropnie, a każde spojrzenie na srebrną ozdobę na jego nadgarstku, wiązało mu gardło. Krztusił się łzami, wyszeptywał nieme prośby do nieba, po raz pierwszy wierząc, że jakakolwiek siła ma wpływ na ludzkie życie, że nie jesteśmy pozostawieni tu na pastwę losu bez żadnego anioła stróża przy boku, który mógłby nam pomóc się podnieść, kiedy ziemia zdecydowała się nas przywiązać.

Musiał zająć czymś myśli podczas, gdy jego kochanek, który mógłby mu poprawić humor, był w pracy. Zaczął sprzątać, wycierał podłogę, kurze, odkurzał dywan w salonie, zmywał naczynia szorstką gąbką, drażniąc wrażliwą skórę. Wszystko byle nie myśleć o tym, co się stało.

Jednak skąd mógł wiedzieć gdy weźmie się za pranie poczuje się dwa razy gorzej. Koszula znajdująca się wczoraj na piersi Jeongguka, ozdobiona w wiśniowy plamy na rękawach. Odrzucił gwałtownie materiał i zatkał usta, z których wydobyło się dziwne czknięcie. Odsunął się szybko, odpychając nogami od śliskich płytek, jak najdalej od białej koszuli. Nie był głupi, a ta cała sytuacja nie była przypadkiem. Nawet najbardziej nierozgarnięty człowiek połączyłby tak oczywiste fakty. Jedynie ciężko było mu uwierzyć.

Jeongguk zabił człowieka z zazdrości. Z powodu błahego uczucia, dał sobie prawo do bycia bogiem i decydowania, kto może żyć, a kto nie.

Normalny człowiek zacząłby uciekać zanim ta agresja skieruje się w jego stronę, ale normalny człowiek też by się bał, a Taehyung bał się cholernie. Miał ochotę nigdy nie zalać mieszkania Jeona i nigdy nie pomylić tych pieprzonych skrzynek.

Wolał go nie znać, bo kochanie go było wiecznym cierpieniem i strachem.

A trzask zamka utwierdził go w przekonaniu, że nigdy nie chciałby zostać obiektem westchnień dwudziestojednolatka. Wręcz płakał, kiedy przybyły powiedział: "Wróciłem! Gdzie jesteś, Taetae?" Po prostu zniknąć z powierzchni ziemi, nigdy się nie urodzić, nigdy go nie poznać.

Słowa mieszały się w jego głowie, ciągnął za końcówki jasnych pukli. Kiedyś musiał się otrząsnąć. 

Miłość nie pamięta złego

— Jestem w łazience, kochanie — odkrzyknął, starając się, aby jego głos nie zabrzmiał sztucznie. Choć tak brzmiał już w jego głowie.

Dlaczego to ostatnie słowo zabrzmiało jak trucizna w jego ustach?

***

Taehyung długo nie mógł się przemóc, aby wyjawić swoje obawy. Ledwo powstrzymywał drżenie, kiedy siedział wieczorem na kanapie przed telewizorem, a silnym ramieniem obejmował go jego mężczyzna, który wydawał się teraz tak obcy, nieludzki. Jak mógł mu teraz ufać, co jeśli mu podpadnie i niedługo on będzie leżał poćwiartowany niedaleko ich wspólnego domu. Żałował swojej decyzji o przeprowadzce, gdyby rok temu wiedział w co się pakuje odwlókł by w czasie tą pochopną decyzję.

Teraz nie było już odwrotu, a on został uwięziony w sidłach pozornie słodkiej miłości, która z dnia na dzień stawała się coraz gorszym koszmarem.

Nawet nie wiedział co właśnie dzieje się na ekranie, totalnie gdzieś umknęła mu fabuła, a przed oczami jedynie widział niewinną biel skroploną krwią jego przyjaciela. Odpowiedź dla policji znajdowała się w ich domu ukryta pomiędzy pralką, a wanną, a także w głowie Taehyunga. A każde spojrzenie na srebrną bransoletkę mu o tym przypominało.

Przypominało o tym, że nie powinien milczeć, gdyż Jiwook był dla niego bardzo ważny zaraz po Jiminie. Na chwilę przybłąkała się do niego myśl, że Jeongguk mógłby być w stanie zabić niczemu niewinnego chłopaka, który na głowie nosił kolor zbliżony do waty cukrowej. Taka spekulacja wzbudzała w Kimie odruch wymiotny, on po prostu nie byłby w stanie tego znieść.

Przez to zebrało w nim się na tyle siły, aby nie tyle co obronić siebie, a swoich bliskich. Bo skoro Jeon już teraz jest w stanie zrobić krzywdę każdemu, kto zbliży się za bardzo do blondyna w jego standardach, to już lepiej nie będzie. Nawet nie próbował się oszukiwać w tej kwestii.

— Idę do łazienki, zatrzymaj film — mruknął pod nosem, wyswabadzając się z ramion ciemnowłosego, który pokiwał głową na jego słowa i sięgnął po pilot. Starszy musiał to dobrze rozegrać. Być może powinien odegrać swoją rolę jak hollywoodzki aktor. Naprawdę nie wiedział, a im dłużej patrzył na materiał splątany z jego palcami, tym bardziej miał ochotę płakać i wymiotować za razem. 

— Jeongguk, powiedz mi, że to nie jest to o czym myślę — zdecydował się wkroczyć do pomieszczenia z koszulą w dłoni. Brzmiał bardzo realistycznie, jakby pierwszy raz widział dowód zbrodni na oczy i prawdopodobnie wynikało to z tego, że tak poniekąd tak się czuł. Raczej nie miał jak się przyzwyczaić do tego, że żyje z mordercą pod jednym dachem.

Morderca.

Jak mu się to słowo nie podobało. Szczególnie kiedy musiał go używać w stosunku do osoby, którą kochał. Choć teraz już nie był pewny czy czuł to samo uczucie względem dość niewinnie wyglądającego chłopaka, który właśnie odwrócił się w jego stronę, lustrując przedmiot, który wywołał całe to zamieszanie.

— Należało mu się — mruknął przerażająco obojętnie, skupiając swój wzrok na suchych plamach brązowiejącego szkarłatu. Taehyung znów czuł się przerażony, bo to było takie osobliwe. Mówił o zabiciu kogoś jak o tym, że wczoraj poszedł do sklepu.

— O czym ty pierdolisz Guk? Za kogo ty się kurwa uważasz?! Za pieprzonego boga, który ma prawo odbierać życie temu komu chce?! — krzyknął wściekle i chyba niemal od razu pożałował swojego chwilowego wybuchu agresji i szczerości, gdyż masywniejszy podniósł się z kanapy i stanął na wprost drobnego ciałka, które trzęsło się zarówno z złości jak i z strachu.

— Jesteś moją własnością i będę robił z tobą co chcę. Nikt nie ma mi ciebie prawa odebrać — powiedział ponownie tym przerażająco spokojnym i opanowanym głosem. W jego oczach krył się obłęd, a Taehyung zastanawiał się, jak może kochać takiego potwora. Od zawsze cieszyła go obecność młodszego obok, teraz odczuwał przytłoczenie. Chciał wymiotować.

Bo piękna twarz i sarnie oczy kryły prawdziwe monstrum.

— Wychodzę — odparł, zmierzając w stronę drzwi z dowodem zbrodni. Chciał uciec póki pora, zgłosić całą sprawę na policję i najlepiej nigdy z nikim się nie spotykać. Miłość boli i nie jest tego wszystkiego warta.

Ale nie miał ucieczki. Było za późno.

Jeongguk szarpnął odchodzącego blondyna i przyszpilił do ściany, wyrywając mu materiał, który w ciągu kilku minut byłby w stanie zakończyć jego beztroską egzystencję, ale nic nie jest takie proste. 

A koszmar dopiero się zaczął. 

— Nigdzie się nie wybierasz, do chuja. Ja tu decyduję, kiedy, gdzie i z kim idziesz — warknął z każdym słowem, zmniejszając odległość między ich twarzami. Taehyung czuł powiew toksycznego oddechu na swoim policzku, gdyż gdy drugi się zbliżał on odwracał głowę z mocno zaciśniętymi powiekami. Nie chciał płakać, ale był tak cholernie bezsilny w tej sytuacji.

Kiedy ten uroczy chłopak, z króliczym uśmiechem, mieszkający pod siódemką, stał się katem, który nie szeptał mu już czułych słów do ucha, a syczał każdą obelgę niczym jadowity wąż.

Powiedz, że mnie kochasz.

***

Nic nie było już takie samo. Taehyung tęsknił za światem zewnętrznym. Przecież mógłby uciec, gdy Guk tylko wychodził do pracy. Jaki sens ma jednak ucieczka, która mogłaby go prowadzić na śmierć. Żył z dnia na dzień w wiecznym strachu, uwięziony między jasnymi ścianami domu, w którym zdążył już umyć każdy kąt. Byle tylko nie myśleć, poczuć się normalnie.

Każda następna godzina zwiększała obsesję młodszego, który dosłownie wszędzie widział powód do awantury. Wydawało mu się, że każdy chce mu odebrać jego cennego blondyna albo że ten sam chce uciec, a on należał do niego. Tylko do niego i nikt nie może go tknąć choćby małym palcem.

Często wybuchał agresją.

Często też po tym okazywał swoją chorą miłość, która wcale już nie wznosiła Taehyunga na wyżyny, a ucinała mu skrzydła i przywiązywała do ziemi za każdą kończynę. On krzyczał, ale nikt go nie słyszał. Był tak emocjonalnie wyprany. Czułe pocałunki na dobranoc wcale nie sprawiały, że wieczorem kiedy tamten usypiał z dłonią na talii starszego, którym wstrząsały spazmy płaczu. Starał się dusić w poduszce, aby nie obudzić swojego oprawcy.

— Guk, idę do sklepu — mruknął chwytając za klamkę i delikatnie uchylając drzwi, zaraz ponownie zamknięto drewnianą powłokę, zanim zdążył się nacieszyć gdy bryzą wiosennego wiatru. Dosłownie na chwilę udało mu się zaznać prawdziwego szczęścia, kiedy zobaczył zieleń drzew i kilka przechodni.

— Czego potrzebujesz? — spytał, wyjmując z dłoni Taehyunga portfel i patrząc wyczekująco na jego odpowiedź. Blondynowi chciało się płakać.

Sklep znajdował się kilka metrów od ich domu.

— Dlaczego nie mogę iść sam, Gukkie? — spytał wręcz płaczliwie.

— To dla twojego dobra, kochanie — odmruknął mu dwudziestojednolatek.

— Proszę, daj mi wyjść, proszę — błagał, prawie klęcząc. Zdesperowany chwytał się końcówki materiału czarnej bluzki chłopaka. Był pewien, że jeszcze kilka chwil, a zwariuje w domu. Jego jedyne towarzystwo ograniczone do ciemnowłosego, zaczęło go męczyć, co zaś ponownie wzbudzało wybuchy agresji.

— Powiedziałem nie — odparł twardo, odpychając Tae od drzwi.

Miłość we wszystkim pokłada nadzieję.

— Dlaczego mi to robisz?! — krzyknął na granicy płaczu — Tak się nie traktuje osób, które się kocha — wyszeptał, upadając na kolana — Wypuść mnie! Wypuść! Daj mi odejść — zdzierał sobie gardło, uderzając raz po raz w klatkę piersiową Jeongguka. Nawet nie pamięta, kiedy wstał z klęczek. Minął miesiąc od śmierci Jiwooka, policja nadal w kropce, a jedyny dowód zbrodni został odprowadzony ściekami, mieszając się z zanieczyszczoną wodą. 

— Zamknij się! — zazwyczaj tak wyglądały ich kłótnie, bo Jeongguk sam czuł się zmieszany własnym zachowaniem. Tak dawno nie widział uśmiechu Taehyunga, uciekał przed jego pocałunkami, był okropnie spięty, gdy go obejmował. To wzbudzało u niego wściekłość. Jak z resztą większość sytuacji, które miały miejsce przez ostatnie kilka tygodni. 

Już unosił dłoń nad kruchym ciałem blondyna, nie chciał słyszeć jego szlochu, chciał słyszeć jego szczery, perlisty śmiech.

A Taehyung nie chciał się śmiać.

Uderzył drugiego z głośnym plaskiem w policzek.

Płacz umilkł, a on wcale nie poczuł się lepiej.

Rozdzierająca cisza otaczająca tą dwójkę i blondyn w milczeniu, trzymający się z piekącą część ciała. Łzy spływające po jego pięknej twarzy. Ciemnowłosy był zły na samego siebie, bo wolał ten szloch niż ciche sapanie i przerażone spojrzenie rozbieganych tęczówek. 

Opanował się i zgarnął milczącego starszego w swoje ramiona obsesyjnie głaszcząc po tyle głowy, szepcząc słowa przeprosin do jego ucha. Scałowywał łzy roztrzęsionego mężczyzny, który nawet nie reagował. Jeongguk robił tak wiele rzeczy naraz.

A Taehyung nadal milczał.

***

Nic nie mogło być już lepsze. Coraz większe rozdrażnienie Jeongguka, spowodowane milczeniem Kima. Mówił tyle ile było potrzebne i ani słowa więcej, a jego oczy cały czas traciły swój blask.

Żył choć nie do końca chciał. Czasami nadal znajdował w sobie ochłapy siły, aby się sprzeciwiać. Młodszy zataczał błędne koło, bo chciał, aby drugi był szczęśliwy, ale nie potrafił zrozumieć, że na jego zasadach nigdy taki nie będzie. 

Ich wspólnym punktem był strach. 

Taehyung obawiał się uciec przed Jeonggukiem, a Jeongguk bał się ucieczki Taehyunga.

A w tym całym bałaganie siedział zmartwiony Jimin, który zbywany lakonicznymi wiadomościami tekstowymi, nie widział dwudziestotrzylatka od kilku tygodni. Był na tyle zmartwiony, że obiecał sobie odwiedzić dom pary, aby zobaczyć czy wszystko w porządku. Przecież najciemniejsze scenariusze nie musiały się sprawdzać, a oni mogli być zwyczajnie zajęci swoimi sprawami.

Zgodnie z swoją wewnętrzną obietnicą stał teraz przed drzwiami. Z zawahaniem zapukał, aby usłyszeć ściszone kroki. Było cicho. Za cicho. Taehyung nie należał do cichych.

Jak można się tego spodziewać otworzył mu młodszy, który wyglądał na naprawdę zmęczonego. Wydawało się, że od dawna nie widział światła słonecznego, gdyż mocno mrużył oczy i samą swoją aparycją przerażał Parka, któremu odjęło mowę. Z jakiegoś powodu czuł się niepewnie. 

— Um, jest Taehyung? — spytał, próbując powiększyć swoje pole widzenia, wychylając się za wyższego, aby zobaczyć jak wygląda pomieszczenie za chłopakiem. Było tu wręcz obsesyjnie czysto. Wydawało się, że ktoś nawet odkurzał powietrze, żeby nie znalazła się w nim ani jedna drobinka kurzu.

— Zerwaliśmy dwa tygodnie temu — ton w jakim wypowiedział to zdanie zdecydowanie nie pasował do kontekstu jego wypowiedzi. Z pewnością wyglądał depresyjnie, ale Jiminowi nadal coś nie pasowało. Ta obojętność nie wydawała się być spowodowana takimi wydarzeniami, poza tym to on jako jego przyjaciel powinien jako pierwszy dowiedzieć się, że już nie jest z swoim chłopakiem. Ciężko mu zaprzeczyć, że poczuł się urażony. Bardziej jednak martwiło go milczenie z strony blondyna, jakby rozpłynął się w powietrzu bez słowa.

— Och, przykro mi — mruknął, myśląc o tym wszystkim. Cała historia wydaje się bardzo naciągana, a zachowanie bruneta - podejrzane. Nie zorientował się nawet, kiedy dwudziestojednolatek zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Nie miał czasu nad tym teraz się zastanawiać, gdy żarliwie wystukiwał wiadomość do swojego przyjaciela, który przepadł, jak kamień na wodę.

 Do: Taehyung: Gdzie jesteś? Podobnież zerwałeś z Jeonggukiem. Chcesz porozmawiać? Pamiętaj, że zawsze jestem tu, aby cię wspierać. Martwię się, odpisz szybko :(((((

A Taehyungowi łamało się serce, kiedy musiał kontynuować te kłamstwa i odwlekać spotkania, które nigdy nie dojdą do skutku.

***

Chyba w każdym z czasem coś pęka. Nie jesteśmy stworzeni, aby znosić za wiele cierpienia. Na ogół nikt z nas nie lubi czuć bólu, a tym bardziej jeśli agonia trwa tak długo, ze już jesteśmy do niej przyzwyczajeni.

Właśnie przyszedł czas Taehyunga, który w końcu po roku nauczył się krzyczeć. Być może już nigdy nie odzyska pięknych skrzydeł, które zdobiły nieśmiałą bielą jego plecy, a następnie zamieniły się w czerń czystej rozpaczy, aby po kolei odpadać. Część po części, zostawiając szramy na plecach, które nie zagoją się. Nigdy nic nie będzie takie samo, ale trzeba mieć nadzieję, że będzie lepiej. 

Poderwał się z łóżka i drżącymi dłońmi wyrwał karteczkę z bloczku. Napisał na niej jedno słowo, które tak naprawdę nigdy nie powinno paść w stronę jego kochanka, a zdecydowanie należało się jemu. Nie wiedział nawet jak ma go nazywać. Odnosił o sobie podłe wrażenie, mówiąc na niego jak na oprawcę, bo chyba go kochał.

Lub wciąż kocha.

Nie chciał nikogo skrzywdzić i oczekiwał, że ciemnowłosy to zrozumie, że on już dłużej nie może tak żyć. To ciężko było nazwać życiem, jego dusza była zabijana z każdym czułym słowem, gdyż dla niego były fałszywe. Już nic nie znaczyły.

Ostatni raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Łóżko, na którym skąpany w szarej pościeli leżał brunet z artystycznym nieładem na głowie. W takich momentach naprawdę nie potrafił, nazwać katem tego niewinnie wyglądającego chłopaka. Nie był zdolny też wypominać mu wszystkiego co wydarzyło się przez te kilkanaście miesięcy. 

Wyszedł, bo jeszcze chwila, a by się rozmyślił. Teraz nie miał wątpliwości.

Nadal go kochał, chociaż kochanie go było bolesne.

I nawet gdy przemierzał ogarnięte zmierzchem uliczki w deszczu, wiedział że nie szybko uda mu się zapomnieć o tym uczuciu, bo mimo tych wszystkich złych chwil te piękne, nadal wywoływały u niego gęsią skórkę i szybsze bicie serca. Chciał uciec, więc biegł, choć to nie miało sensu. Łzy mieszały się z kroplami ciężkiej ulewy, nikogo poza nim i kilkoma autami przejeżdżającymi co jakiś czas. W końcu kto normalny o drugiej w nocy spaceruje sobie samotnie po Ilsan w trakcie trwania oberwania chmury.

Mimo czasu który minął on nadal idealnie pamiętał, gdzie znajduje się domu jego przyjaciela. Takich miejsc zwyczajnie się nie zapomina. Nigdy.

Błagał w duchu, aby kolejny raz nie zawiódł go w tak ważnej kwestii, kiedy wparuje do jego mieszkania niczym huragan, spętany chaosem ostatnich wydarzeń. Uderzał raz po raz mocno w drzwi, szlochając naprzemiennie. Nie miał nawet czasu podczas szaleńczego biegu zatrzymać się i nacieszyć dawno utraconą wolnością, na którą tak długo podświadomie czekał. Ciężko oddychał, a włosy kleiły się do jego czoła.

Miłość w końcu zdecydowała się uwolnić go z swoich sideł, ale czy do końca? Skoro tak mocno ściskała go w pasie, że aż zostawiła tam stałe rany, które zabliźnione będą się odznaczały na jego oliwkowej skórze.

Ledwo uchyliły się drzwi, a on wpadł w ramiona zaskoczonego, zaspanego Jimina, ubranego w przydużą koszulę oraz spodenki, z włosami w totalnym nieładzie. Ciasno ściskał go w pasie, wyszlochując całą tą tragiczną opowieść w klatkę piersiową przyjaciela, której w ogóle nie zrozumiał, bo Kim mruczał wszystko jakby w obcym języku. Jedynym sposobem w jaki mógł zareagować starszy chłopak, to głaskać uspokajająco po głowie Taehyunga. Miało to odwrotny wydźwięk, bo tak uspokajał go jego były już mężczyzna, przez co jego głośny płacz nasilił się. 

To była jego cena za otworzenie ust po raz pierwszy od dłuższego czasu. 

Przez te kilka lat znajomości z Jeon'em zdążył tak mocno przesiąknąć jego zapachem, że nie wie czy będzie w stanie bez niego żyć.

Bo jego osobisty demon posiadał twarz anioła.

I kiedy opowiadał wszystko niższemu, głaszczącego go po plecach nadal czuł woń tych perfum, a znaki obecności chłopaka były wyryte na jego skórze w niewidzialnych tatuażach, które widział księżyc - świadek ich rozmowy, w której blondyn, co chwilę musiał brać większy oddech, aby nie udusić się własnymi łzami. W tym momencie nie żałował tego, że zalał to mieszkanie i pomylił pocztę. Cierpiał za poznanie smaku miłości, a świat nawet za takie rzeczy oczekuje zapłaty. Za zwykłe ludzkie odruchy. Chęć kochania i bycia kochanym. Ponownie nie mógł się wycofać.

Jak wielki rano czuł ból, kiedy został wręcz zaciągnięty przez Parka na komendę policji, aby zgłosić znęcanie werbalne i fizyczne oraz przetrzymywanie. 

A jeszcze bardziej bolało, gdy w towarzystwie policji wszedł do pomieszczenia, w którym przebywał Jeongguk akurat w momencie, kiedy czytał to co zeszłej nocy napisał Taehyung srebrnym* markerem na pomarańczowej, prostokątnej karteczce. 

"Przepraszam".

***

Jak Taehyung inaczej może określić te tygodnie niż przepełnione smutkiem i wyrzutami sumienia? Czuł się okropnie, podle. Szybko zaś okazało się, że całe zachowanie ciemnowłosego wynikało z pewnych zaburzeń obsesyjnych.

On nigdy nie chciał go skrzywdzić, a blondyn ograniczył jego wolność. A mógł wtedy zostać, mógł się godzić na to wszystko, mógł chociaż go ocalić.

Krótko po odejściu Guka zrozumiał, że nie jest w stanie pokochać nikogo innego jak tego mężczyzny o króliczym uśmiechu i silnych ramionach. Pościel w ich pokoju pachniała nim, dlatego Kim nie rezygnował z życia w swoim dotychczasowym więzieniu. Każdy metr kwadratowy małego domku na obrzeżach miasta był przepełniony jego obecnością, przez co nie odczuwał tak bardzo samotności, która coraz częściej siedziała obok niego podczas zimnych nocy.

Był pewien, że jeśli zaraz w progu drzwi miałby pojawić się jego ukochany od razu wskoczyłby mu w ramiona, a na dodatek przeprosił ponownie za wszystko. Tęsknił za nim bardziej niż za swoim domem, bo to on po części go tworzył. 

Zimowe noce stały się jeszcze zimniejsze tak samo, jak druga strona łóżka, z której bił chłód. Obecność i za razem jej brak był wyczuwalny w promieniach kilometrów, a blondyn ostatnio często nie mógł spać, więc patrzył przez okno na ciemne uliczki i brak jasnych lampeczek na niebie, które byłyby w stanie oświetlić choć trochę jego twarz spowitą w mroku. Samotność była tak okropna. Taka kłującą. Nie był w stanie tego znieść.

Bo mimo że Jeongguk zniknął on nadal się nie uśmiechał.

Więc szarpał się z płaszczem, aby wybiec z domu niemal płacząc. Czuł się tak samo zagubiony, jak pamiętnej nocy, kiedy pękł i zmierzał do Jimina. Chyba żałował tego dnia i chciał go wymazać z swojej historii. 

Wszystko rozmazywało się w oczach. Widoki z okna autobusu zlewały się w jedną papkę, kiedy jechał na komendę, aby zaraz błądzić po niej szukając oddziału dla osób z zaburzeniami psychicznymi, które przebywały w skrzydle z podobnież wykwalifikowanymi pracownikami. Rzucał słowami z prędkością karabinu maszynowego, aż dziwił się, ze ktokolwiek rozumie jego paplaninę losowych zbiorów literek, a może po prostu wydawało mu się, że wypowiada zdania jak światowej skali raper. Nigdy nic nie wiadomo, dla niego tym bardziej, w tym stanie kiedy jego mózg zdecydowanie nie współpracuje z ciałem, a rozumowanie otoczenia sprawiało mu ogromne trudności. Szybkim krokiem przemierzał korytarz, aby móc się w końcu spotkać z brunetem, którego nie widział nawet na rozprawie.

Bo zwyczajnie bał się spojrzeć mu w oczy i wolał skorzystać z okazji złożenia zeznań "prywatnie", co tłumaczył strachem przed swoim oprawcą.

Ciasna sala, szary stolik, dwa krzesła i ochroniarz stojący na straży temu przedsięwzięciu, a pośrodku tego pomieszczenia całkiem inny, a wciąż ten sam brunet. To wszystko było za silne, a Taehyung był teraz bombą, która postanowiła wybuchnąć płaczem i nie zważając na ochroniarza zamiast usiąść naprzeciwko mężczyzny, objął go szczelnie drżącymi ramionami.

— Przepraszam, Tae, przepraszam — Jeongguk także postanowił nie ukrywać swojego smutku i radości, a krzyczący coś w tle ochroniarz nie miał żadnego znaczenia.  W tej scenie pojawili się tylko oni nikt inny nie miał prawa się mieszać. 

— Nie przepraszaj mnie, durniu. Przecież cały czas cię kocham i kochać nie przestałem, nigdy — wyszeptał w włosy swojego kochanka, mocniej przyciągając lekko mniej muskularne ciało do siebie.

Bo miłość nigdy nie ustaje

____________________________

*Barwa srebrna jest przeznaczona dla osób, którzy zawsze doszukują się dobra w innych ludziach

Takim akcentem kończymy tego oneshota. Miałam na koniec zabić Kooka, ale stwierdziłam, że byłoby zbyt dramatycznie, więc macie taki ending. Włożyłam w ten shot dużo serca i niektóre sceny ciężko by mi się pisało, gdyby nie mój bagaż doświadczeń.

Fun fact: Ten shot początkowo miał mieć 10K słów, skończył w połową mniej, bo stwierdziłam, ze co za dużo to niezdrowo, a tasiemce ciągnięte na siłę nie mają większego sensu

Miło by mi było gdybyście ocenili to ff. Pozytywnie, negatywnie czy neutralnie, wszystko przyjmę i będę starać, aby moje wypociny były coraz lepsze

I Purple you 💜

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro