Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Say Goodbye

Na wstępie chcę powiedzieć, że gdyby nie _Jogobella_ to to by nie powstało
I creditsy dla niej

~~~~
Na jednej z ławek parku w Grudziądzu przesiadywał mężczyzna z ciemnymi, wiecznie tłustymi oraz poczochranymi włosami, posiadający oczy w kolorze zielonym niczym marihuana - którą swoją drogą uwielbiał. Jego koszula była czarna, a miał do niej założony krawat koloru czerwonego. Po tym opisie można się spokojnie domyśleć, iż był to Billie Joe Armstrong. Zupełnie nie wiedział co zrobić, więc ze spokojem wpatrywał się w ciemne niebo pokryte gwiazdami oraz górującym nad tym wszystkim jasnobłękitnym księżycem. Chmury praktycznie nie były widoczne.

Armstrong wyraźnie był przygnębiony. Samotność mu doskwierała niemiłosiernie. Tęsknił. Tęsknił za zarazem swoim przyjacielem i również chłopakiem. Wystarczyłoby mu jedynie jego towarzystwo. Jednak był pewien, że w najbliższym czasie nie będzie mu dane przebywać w jego otoczeniu.

Po jakimś czasie za wokalistą pojawiła się kolejna osoba za Billiem. W przeciwieństwie do gitarzysty mężczyzna miał jasne włosy, a jego oczy były błękitne. Jednak wyróżniało go to, iż w przeciwieństwie do czarnowłosego człowiekiem nie był. Miał on białe skrzydła, których końcówki były złociste, gdyż był aniołem.

Usiadł na ławce obok zielonookiego, który natychmiast podniósł na niego wzrok.
- Eddie kazał przekazać, że jest mu miło przez to że jesteś jego fanem - przywitał Billiego basista. Armstrong nie wiedział zbytnio co się dzieje. W końcu Mike nie żył. Więc jakim cudem właśnie obok niego siedział?

Armstrong chciał coś odpowiedzieć, lecz przez pierwsze kilka chwil nie był w stanie wykrztusić niczego.
- Czy ja. C-czy ja śnię czy to się dzieje naprawdę - zdołał powiedzieć po kilku minutach.
- Śnisz. Raczej zauważyłeś, że nie żyję zbytnio. - odparł praktycznie od razu blondyn. Billie patrzył na niego z zarówno przerażeniem jak i niedowierzaniem. Na prawdę chciał to pojąć, lecz nie potrafił.
- To wszystko jest tworem mojej wyobraźni czy jakimś cudem to ty, tylko że po śmierci...? - Serce czarnowłosego biło jak popierdolone, gdyż miał nadzieję iż to naprawdę spotkanie z jego ukochanym. nawet jeżeli tylko w śnie. Pragnął aby to był prawdziwy Mike.

- To ja po śmierci - Na tą odpowiedź Billie przyjebał mu z liścia, jednakże z uśmiechem. - Nie mam ci za złe, że mnie wypierdoliłeś przez okno, ale mam ci za złe że za mną skoczyłeś. Tak to byś przynajmniej siedział ze mną w szpitalu - po tych słowach się wtulił w Mike'a. Gitarzysto-wokalista od razu poczuł ciepło, gdyż basista odwzajemnił gest.
- Zrobiłem to, abyś nie musiał spadać samemu. Poza tym, skąd ja, kurwa, miałem wiedzieć, że skończy się to moją śmiercią? - Basista postanowił pocałować Billiego w czoło.
- Kiedy już tylko będę mógł jakoś racjonalnie stanąć na nogi i ruszyć nadgarstkiem obiecuję się zająć twoim wskrzeszaniem - Ciemnowłosy się odsunął od niego, na tyle aby móc na niego spojrzeć.

- Eddie naprawdę jest dumny z bycia moim idolem? I czy jest tak sympatyczny jak mówią? Kurwa, tyle pytań. Powiedz mu, że naprawdę mi miło.
- Oczywiście, że to zrobię - Po tym Mike lekko go zbliżył do siebie i pocałował. Po chwili się już od niego odjebał. Billiemu jednak wystarczała każda sekunda z nim do szczęścia, więc nie narzekał. - Proszę cię tylko Billie, postaraj się spać więcej, bo inaczej kontaktu mieć nie będziemy - westchnął. Miał nadzieję że Armstrong się posłucha prośby, gdyż chciał z nim utrzymywać kontakt. - Obiecuję że tak zrobię.

Gitarzysto-wokalista i basista jeszcze rozmawiali dość długo. Jednakże w końcu musiało się to stać. Wszystko momentalnie zanikło, gdyż Armstrong się obudził. Nawet się kurwa pożegnać nie zdążył. Tylko od razu wypierdolił Mike'a ze swojego łba. Ponownie był w tym pierdolonym szpitalu i czekał aż podadzą mu narkozę. A czekał na jeden jebany zastrzyk już kurwa pełno czasu.

Billie mega wkurwiony na samego siebie przez to że się obudził, przewrócił się na drugi bok, przez co od razu syknął z bólu. Z wyrzutem spojrzał na widok za oknem, bo teraz przez zmianę pozycji mógł chociaż to zrobić. Obserwował nocne niebo, na którym malowało się sporo gwiazd i od czasu do czasu przybywały niewielkie chmurki, oświetlene przez blask księżyca. Billie z każdą kolejną minutą stopniowo zaczął się uspokajać
- Czyli to właśnie tam jesteś... - wymamrotał do siebie, nie odrywając wzroku od obrazu za oknem - Wiem, że mnie nie słyszysz. Ale jesteś dla mnie wszystkim... Dziękuję

~~~~
Końcówka jest dziełem Jog, też cię lubię <33

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro