Say Goodbye
Na wstępie chcę powiedzieć, że gdyby nie _Jogobella_ to to by nie powstało
I creditsy dla niej
~~~~
Na jednej z ławek parku w Grudziądzu przesiadywał mężczyzna z ciemnymi, wiecznie tłustymi oraz poczochranymi włosami, posiadający oczy w kolorze zielonym niczym marihuana - którą swoją drogą uwielbiał. Jego koszula była czarna, a miał do niej założony krawat koloru czerwonego. Po tym opisie można się spokojnie domyśleć, iż był to Billie Joe Armstrong. Zupełnie nie wiedział co zrobić, więc ze spokojem wpatrywał się w ciemne niebo pokryte gwiazdami oraz górującym nad tym wszystkim jasnobłękitnym księżycem. Chmury praktycznie nie były widoczne.
Armstrong wyraźnie był przygnębiony. Samotność mu doskwierała niemiłosiernie. Tęsknił. Tęsknił za zarazem swoim przyjacielem i również chłopakiem. Wystarczyłoby mu jedynie jego towarzystwo. Jednak był pewien, że w najbliższym czasie nie będzie mu dane przebywać w jego otoczeniu.
Po jakimś czasie za wokalistą pojawiła się kolejna osoba za Billiem. W przeciwieństwie do gitarzysty mężczyzna miał jasne włosy, a jego oczy były błękitne. Jednak wyróżniało go to, iż w przeciwieństwie do czarnowłosego człowiekiem nie był. Miał on białe skrzydła, których końcówki były złociste, gdyż był aniołem.
Usiadł na ławce obok zielonookiego, który natychmiast podniósł na niego wzrok.
- Eddie kazał przekazać, że jest mu miło przez to że jesteś jego fanem - przywitał Billiego basista. Armstrong nie wiedział zbytnio co się dzieje. W końcu Mike nie żył. Więc jakim cudem właśnie obok niego siedział?
Armstrong chciał coś odpowiedzieć, lecz przez pierwsze kilka chwil nie był w stanie wykrztusić niczego.
- Czy ja. C-czy ja śnię czy to się dzieje naprawdę - zdołał powiedzieć po kilku minutach.
- Śnisz. Raczej zauważyłeś, że nie żyję zbytnio. - odparł praktycznie od razu blondyn. Billie patrzył na niego z zarówno przerażeniem jak i niedowierzaniem. Na prawdę chciał to pojąć, lecz nie potrafił.
- To wszystko jest tworem mojej wyobraźni czy jakimś cudem to ty, tylko że po śmierci...? - Serce czarnowłosego biło jak popierdolone, gdyż miał nadzieję iż to naprawdę spotkanie z jego ukochanym. nawet jeżeli tylko w śnie. Pragnął aby to był prawdziwy Mike.
- To ja po śmierci - Na tą odpowiedź Billie przyjebał mu z liścia, jednakże z uśmiechem. - Nie mam ci za złe, że mnie wypierdoliłeś przez okno, ale mam ci za złe że za mną skoczyłeś. Tak to byś przynajmniej siedział ze mną w szpitalu - po tych słowach się wtulił w Mike'a. Gitarzysto-wokalista od razu poczuł ciepło, gdyż basista odwzajemnił gest.
- Zrobiłem to, abyś nie musiał spadać samemu. Poza tym, skąd ja, kurwa, miałem wiedzieć, że skończy się to moją śmiercią? - Basista postanowił pocałować Billiego w czoło.
- Kiedy już tylko będę mógł jakoś racjonalnie stanąć na nogi i ruszyć nadgarstkiem obiecuję się zająć twoim wskrzeszaniem - Ciemnowłosy się odsunął od niego, na tyle aby móc na niego spojrzeć.
- Eddie naprawdę jest dumny z bycia moim idolem? I czy jest tak sympatyczny jak mówią? Kurwa, tyle pytań. Powiedz mu, że naprawdę mi miło.
- Oczywiście, że to zrobię - Po tym Mike lekko go zbliżył do siebie i pocałował. Po chwili się już od niego odjebał. Billiemu jednak wystarczała każda sekunda z nim do szczęścia, więc nie narzekał. - Proszę cię tylko Billie, postaraj się spać więcej, bo inaczej kontaktu mieć nie będziemy - westchnął. Miał nadzieję że Armstrong się posłucha prośby, gdyż chciał z nim utrzymywać kontakt. - Obiecuję że tak zrobię.
Gitarzysto-wokalista i basista jeszcze rozmawiali dość długo. Jednakże w końcu musiało się to stać. Wszystko momentalnie zanikło, gdyż Armstrong się obudził. Nawet się kurwa pożegnać nie zdążył. Tylko od razu wypierdolił Mike'a ze swojego łba. Ponownie był w tym pierdolonym szpitalu i czekał aż podadzą mu narkozę. A czekał na jeden jebany zastrzyk już kurwa pełno czasu.
Billie mega wkurwiony na samego siebie przez to że się obudził, przewrócił się na drugi bok, przez co od razu syknął z bólu. Z wyrzutem spojrzał na widok za oknem, bo teraz przez zmianę pozycji mógł chociaż to zrobić. Obserwował nocne niebo, na którym malowało się sporo gwiazd i od czasu do czasu przybywały niewielkie chmurki, oświetlene przez blask księżyca. Billie z każdą kolejną minutą stopniowo zaczął się uspokajać
- Czyli to właśnie tam jesteś... - wymamrotał do siebie, nie odrywając wzroku od obrazu za oknem - Wiem, że mnie nie słyszysz. Ale jesteś dla mnie wszystkim... Dziękuję
~~~~
Końcówka jest dziełem Jog, też cię lubię <33
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro