Wyrwana z nieba - 1
Dziewczyna przekręciła nadgarstek, tylko z lekkim oporem. Z łatwością mogłaby wyciągnąc rękę, podrapać się po nosie, albo pomachać okolicznym strażnikom, gdyby miała taką ochotę, ale cicha myśl w jej głowie mówiła, że prowadzącemu, który ją związał mogłoby być trochę przykro. I nie chodziło o to jak beznadziejnie to zrobił, tylko o to jak bezużyteczna była lina dla istoty takiej jak ona.Oczywiście nie mógł mieć o tym pojęcia, dlatego też siedziała ona grzecznie, śledząc wzrokiem jak mężczyzna chodzi przed nią w te i we wtę widocznie myśląc nad swoimi kolejnymi słowami.
- Mam nadzieję, że nie czujesz się teraz jak więzień - mruknął w końcu, powodując, że ta zerknęła ukradkiem na liny wokół nadgarstków. - Okoliczności mogą być trochę gwałtowne, ale rozumiesz chyba, że nikt z nas nie wiedział czego się spodziewać. Bestii? Człowieka? Bo czy jest coś pomiędzy?
- Czy mogłabym chociaż wstać? - Spytała lekko drgając na nogach. Ruch spowodował, że cały pokój poruszył się w jej stronę, prawie jakby dobiegała miecza. Prowadzący wyciągnął rękę w zakazie.
- Lepiej zostań tam gdzie jesteś.
- W porządku.
- Powiedz proszę - Zaczął oficialnie, a ręka która ją powstrzymywała od ruchu, teraz skierowała się ku jego brodzie, którą zaczął skubać i kręcić jak mówił - Ty i twoja rasa, tak długo jak żyliście w odosobnieniu, to jednak jakimś cudem udawało wam się tworzyć społeczeństwo, prawda?
- Wydaje mi się, że wszystko na ten temat już wiecie... - Dziewczyna wyciągnęła wargę, jakby był to najnudniejszy temat, który mógł on poruszyć - Owszem, byliśmy poza zasięgiem, ale słowo nigdy nie było strzeżone, każdy pozwalał mu krążyć tak długo, dopóki nie głosiło ono nieprawdy...
- Nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś. Twoi ludzie żyli razem. Udało wam się być wokół innych ludzi nieba, bez skakania sobie do gardeł, bez wojen, czy nienawiści - Pochylił się powoli, jakby wyrażał naprawdę dziecięcą ciekawość - Jak udało wam się to zrobić pomimo waszej smoczej natury?
Kobieta zamrugała parę razy, tym razem nieco bardziej myśląc nad pytaniem i odpowiedzią. Nie przemawiała do niej ta logika, w końcu ani ona, ani reszta podniebnych nie mogła mieć smoczej natury, ponieważ najzwyczajniej w świecie nimi nie byli. Jednak rozumiała, że nikt w tym pokoju nie patrzył na nią jak na coś ludzkiego.
- Czy możesz wytłumaczyć, co jest tak ważne, że ściągneliście mnie z nieba bez żadnego ostrzeżenia? Musicie mi uwierzyć, że nie ważne co myślicie, jestem zdolna do zwykłej wymiany zdań. Wystraczy spytać, nie trzeba od razu strzelać i wiązać!
Co prawda jej protest został zignorowany, ale prowadzący po krótkim namyśle westchnął i uznał, że uchylenie lekkiego rąbka tajemnicy nie będzie taką katastrofą. - Może powinienem był uprzedzić. To nie jest skierowane w stronę ciebie i podniebnych.
- A jednak chcieliście, abym się tu znalazła.
- Ponieważ potrzebujemy waszej pomocy - Westchnął - I to nie oficialnie. Najlepiej, aby skreślić to do „twojej pomocy", skoro to właśnie ty się u nas znalazłaś, podniebna.
Czekała, aż człowiek oświeci ją, jaka według nich powinna być jej rola.
- Wiemy, że nie jesteście jak smoki. Ale jednak ze wszystkich istot jest wam do nich najbliżej... I najdalej za razem. Posiadając siłę i moc, o której niekórym by sie nawet nie sniło, wciąż pozostajecie ludzcy i czujący przy sercu. Naprawdę, wiedzcie, że jesteście podziwiani, a każdy w tym pokoju daży cię szacunkiem... Czego nie można powiedzieć, o prawdziwych smokach.
Kobieta zamrugała. Wiedziała o smokach, każdy o nich wiedział, ale częściej były to legendy pełne krwi i grozy. O zniszczonych miastach, zakradniętym skarbie, o polu zwęglonych zwłok zwierząt, czy ludzi.
Podniebni jak sama nazwa wskazuje, żyli daleko w chmurach. Na tyle daleko, że chłod i brak tlenu zabiłby każdego innego śmiałka, który jakimś cudem, się tam znalazł. Ale na tyle blisko, aby wciąż widzieć szczyty największych gór przebijające chmury i mgłe. Pomimo tego podniebni przeważnie żyli w locie, spali, jedli nie przestannie szybując, na co pozwalało bezkresne niebo.
Schodzili zazwyczaj ci ciekawscy, natury, czy ludzkiego świata. Albo ci, którzy pragneli już założyć rodzinę i młode nie były jeszcze w stanie wytrzymać tam na górze, nie ważne że miały bezpieczeństwo i ciepło wewnątrz pysków swoich rodziców.
Jednak smoki, choć według ludzi dość podobne, to były zupełnie inne istoty. Ciężkie, leniwe i wiecznie głodne, żyjące jak najbliżej ludzkich osadz, żerując na zwierzynie rolnej, albo i samych rolinkach. Większość najbardziej znanych miast miało w okolicy smoka i bardzo często był on ich upadkiem.
- Czy więc o to chodzi, o smoki? - Spytała - Jeżeli tak, to pozwól, że cię uprzedzę. Ani ja, ani nikt z podniebnych nie ma z nimi do czynienia od pokoleń. Może wydaje wam się inaczej, ale nie posiadamy tak dużej siły, aby z nimi walczyć.
Prowadzący uniósł brew. - Czy to właśnie nie podniebni byli niegdyś nazywani... Mordercami smoków?
Brzmienie tej nazwy było dla niej cierpkie na języku. - Już nie. - Obwieściła szorstko, po czym zamknęła oczy. - I proszę, nie wspominajcie o tym więcej. Ani przy mnie, ani przy innym podniebnym, którego złapiecie.
Prowadzący nie wydawał się poruszony, a ręka ponownie wróciła do jego krętej brody. - Nie będzie nam potrzebny inny podniebny, mamy już tego, którego potrzebujemy. A wiedz, że łapanie was nie jest warte świeczki, jeżeli trzeba by było to robić od nowa i od nowa. - Uśmiechnął się. - Szybkie z was bestie. - Kobieta otworzyła już usta, aby wznowić swoje protesty, ale mężczyzna podniósł ręke, aby ją powstrzymać. - Nie martw się jednak, nie chcemy, abyś zabijała smoki.
To sprawiło, że cofnęła się lekko ze zdziwieniem. Przeszukiwała spojrzenie mężczyzny, szukając wskazówki, aż w końcu zapytała. - Więc czego na niebiosa ode mnie chcecie?
- Chcemy, abyś pomogła je nam uratować.
W rzeczywistości nie sądziła, że tak bardzo ją to zaskoczy. Jej rasa nie żywiła już do nich urazy, więc nikt na przestrzeni lat nie miał nic do powiedzenia jeżeli chodzi o ich istnienie. Nie można było tego samego powiedzieć o ludziach, którzy to przecież byli ich największą ofiarą. Spalone wioski, zagarnięty majątek, zniszczone ziemie, zabite rodziny. To wszystko z czym ludzie musieli się mierzyć odkąd sama była jeszcze pisklęciem, więc ze swoją wyrozumiałością nie pojmowała dlaczego ta sama rasa chciała ratować swoich własnych morderców. Jednak jeszcze jedno pytanie nęciło ją nawet bardziej.
- Przed czym chcecie ratować smoki?
- Odpowiedź jest w sumie dość prosta - Zaczął, a po wyrazie twarzy kobieta mogła założyć, że nie był to temat, dla którego miał cierpliwość. - Jako, że w naturze nie ma obecnie niczego, co byłoby dla nich realnym zagrożeniem, okazuje się, że jest nim inny smok. To mimo wszystko inteligentne istoty, więdzą to. Ale prowadzi to powoli do tego, że jeszcze paręnaście lat i istoty z krwi i kości staną się tylko legendą ze swojej własnej winy. Więc odpowiedź brzmi przed nimi samymi.
- Czy nie jest to powód do świętowania? To był wasz koszmar przez tysiąclecia, a teraz kiedy w końcu może się skończyć, wy chcecie ratować te istoty?
Uśmiech, który pokazał się na ustach mężczyzny utwierdził ją w przekonaniu, że wszystko było już misternie zaplanowane. - Tak. Bo to pierwszy moment w historii, kiedy w końcu mamy szansę wygrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro