~ Mera - 4 ~
Dwie kelnerki pojawiły się z mopami i wiadrami, zaczynając sprzątać pobojowisko. Jedna podeszła do mnie a druga zaczęła od schodów. Podniosła moje szpilki i podała Leonowi. Wyrwany z transu pojedynku wzroku, wziął je w dłoń. Pokonał te kilka schodów i jak anioł zemsty zmierzał w tę stronę.
– Zgubiłaś buty kopciuszku.
– Nie, zdjęłam je z nóg, żeby się nie poślizgnąć na wodzie, którą rozchlapała Weronika.
– Więc wykluczam przypadek – oznajmił z westchnieniem.
– W tym nie było krzty przypadku! – zaprzeczyłam gwałtownie. – Jedynie celowe działanie. Czy Agnieszka biegnąca na skargę do was nie wspomniała o tym?
– To nie była Agnieszka.
– To punkt dla niej – rozłożyłam ręce.
– Nie powinnaś tego robić.
– Jak wiele rzeczy w życiu! – odpysknęłam, przewracając oczami.
– Mam inne oczekiwania względem ciebie – oświadczył poważnie.
– Równie nierealistyczne, jak faceci pragnący, aby ich kobieta była niczym gwiazda porno lub też równie nierealistyczne jak kobiety oczekujące związków rodem z tych przedstawianych w komediach romantycznych. – Rozłożyłam bezradnie dłonie. – Wychodzi na to, że nie spełniamy swoich oczekiwań. Ale na to jest rozwiązanie – uniosłam palec do góry. – Rozwód! Tylko moment, my nie jesteśmy po ślubie.
– Jedyne czego od ciebie pragnę, to żebyś mi zaufała – powiedział z namysłem. – Czy to dużo? To jedyna rzecz, której nie chcesz mi ofiarować. Zaufanie.
– Ofiarowałam, ale spierdoliłeś. Epicko – warknęłam. – To nie na twoje trzydzieste urodziny wpadła laska w ciąży, twierdząc, że urodzi syna twojego faceta!
– Rozumiem, że mogłaś mieć wątpliwości, ale to było dwa lata temu Mera – tłumaczył cierpliwie jak dziecku. – Kara niewspółmierna do zbrodni, a od tamtego czasu nie tknąłem alkoholu.
– Przestań kłamać – syknęłam.
– Zapytaj, kogo chcesz. Któregokolwiek z oficerów albo współpracowników.
– Solidarność plemników – westchnęłam ze zniecierpliwieniem.
Leon odstawił szpilki na parkiet i ujął moją twarz w swoje duże dłonie.
– Mera, co się z tobą stało... – szukał czegoś w moich oczach. – Dwa lata, a ty nie jesteś zmęczona walką z własną głową... Bezchmurne niebo zniknęło z twoich oczu, a zastąpił je krystaliczny błękitny lód. Wciąż tylko lód, który nie chce się roztopić.
– Lód kontra miód – wyrwało mi się.
– Tak, to dobre określenie – zgodził się, marszcząc brwi. – Stoisz za szybą, za którą sama się zamknęłaś i nie pozwalasz nikomu do siebie dotrzeć. Udajesz. Każdego dnia udajesz, że jesteś szczęśliwa, ale mnie nie oszukasz. Ja wiem, co jest w środku.
– Pokaż kotku, co masz środku – bagatelizowałam.
– Niezliczone pokłady bólu i desperacji, wymieszane z samo destrukcją.
Złapałam go za nadgarstki, chcąc się uwolnić. Był zbyt blisko prawdy!
– To nie jest miejsce na takie rozważania – ucięłam ostro.
– Miejsce jest nieważne.
– Ludzie patrzą – ponagliłam.
– To dajmy im dobre show – odparł.
Oczy mi zwilgotniały.
– Nie, przestań – zażądałam, słysząc zbliżające się męskie kroki.
– Mamy problem! – Jacek zmaterializował się obok nas.
– To go rozwiąż! – rozkazał Leon, jak na szefa jednostki przystało. – Mam tu sytuację kryzysową.
– Chciałbym, ale nie mogę – zaprezentował mu telefon.
Z ust Leona odczytałam bezgłośne „kurwa". Puścił mnie i przeglądał coś w podanym urządzeniu.
– Czy spuściłaś swój telefon z oczu na lotnisku? Albo laptop?
– Nie – zaprzeczyłam twardo. – Robiłam to, co zawsze. Zatrzymuję pudełko, aż mogę przejść przez bramkę.
– Coś teraz odbyło się inaczej?
– Nic, ale tam były tłumy ludzi. Uściślę: napierających na siebie ludzi. – Tym razem Jacek zaklął. – Bramka zapaliła się na czerwono i najpierw mnie „obmacała" celniczka, a potem mnie zeskanowali. Cały czas miałam pudełko w zasięgu wzroku. Kazali zdjąć buty, pasek, biżuterię. I od nowa. Potem trochę bez sensu kazała mi przejść przez bramkę jeszcze raz. Jakaś gruba baba mnie popchnęła i niemal zdemolowałyśmy całe stanowisko.
Jacek zacisnął usta.
– Zrobili z niej cel – wycedził.
– Czemu ze mnie? – westchnęłam z rezygnacją.
Leon nadal wpatrywał się w telefon, a potem zapytał rzeczowo, jakbym była jednym z przesłuchiwanych przez niego podejrzanych typów.
– W nocy, w hotelu, korzystałaś z barku?
– Nie. Byłam wściekła i rozżalona, a sprawę z biletami zamknęłam przed dziesiątą rano. Zameldowałam się w hotelu Campanille. Z nudów poszłam na stację benzynową i kupiłam wino. Nikt za mną nie łaził! – zaprotestowałam gniewnie. – Widziałabym, bo to zadupie, gdzie jest tylko lotnisko.
– Mera! Kurwa! Zostałaś oznaczona! – pieklił się Jacek. – Twój GPS w telefonie jest dynamicznie namierzany. Gdzie jest twoja torebka i telefon?
– Na barze.
Jacek oddalił się pospiesznie. Leon oddał mi telefon Jacka i sięgnął po swój, ciągnąc mnie za nadgarstek w stronę baru. Oliwia, Marcin i Maruda pojawili się obok nas.
– Schodzimy na dół do prywatnego saloniku – zarządził narzeczony, holując mnie za sobą w stronę schodów za toaletami.
– Co się dzieje? – spytała mnie przyjaciółka.
– Jestem zagrożeniem bezpieczeństwa – wyrzuciłam z siebie z niezadowoleniem.
Na pierwszym schodku wdepnęłam w coś i zaprotestowałam głośnym „ała", stając na jednej nodze. Leonowi ocena sytuacji zajęła dwie sekundy, a po trzeciej zwisałam z jego ramienia. Protest był bezcelowy, ale przynajmniej Olka się roześmiała. Posadził mnie dopiero na barze i zaczął oglądać moją stopę, niezwykle delikatnie, badając skórę. Zwykła czynność a moje hormony zostały postawione w stan gotowości bojowej.
– No jeszcze nam tu tylko dramatu brakuje – mruknął Maruda, patrząc na nas.
– Dla ciebie impreza się skończyła – odpowiedział mu Leon, podając Pawłowi mój telefon. Odwrócił się i oparł dłońmi o blat baru, więżąc mnie między muskularnymi ramionami. Kciukiem przesunął po mojej lewej dłoni. Oczy zwięzły się w szparki, gdy zadał kolejne pytanie. – Gdzie masz pierścionek?
– Na górze, mówiłam ci, nie pasował mi do stylizacji – tłumaczyłam po raz kolejny, jak upartemu dziecku.
– Dlaczego go zdjęłaś?
Zacisnęłam usta, odmawiając odpowiedzi. Nie będziemy w kółko przerabiać tego samego.
– Mera! – szepnął nagląco, patrząc mi badawczo w oczy.
Chciałam go odepchnąć, żeby dostać nieco przestrzeni, ale zadanie godne przestawiania góry.
– Bo się zdenerwowałam! – wypaliłam.
– Na co? – dociekał stanowczo.
Odwróciłam wzrok. Złapał dłonią mój podbródek, zmuszając, żebym na niego spojrzała. Starliśmy się spojrzeniami. Arktyczny lód kontra plaster miodu. Zero czułości, jedynie chłodna logika.
– Widziałam z pokoju ciebie i Paulinę flirtujących na schodach przed kościołem! – wyrzuciłam z siebie z pretensją. Jeśli liczyłam na jakąkolwiek reakcję tęczówek, to się przeliczyłam. – Nie pasował mi na dłoni, był za ciężki, jakby mnie mentalnie ciągnął na dno.
– Wezwij saperów – rozkazał Leon stojącemu w ciszy Pawłowi, przytulając mnie do siebie.
– Ile karatów ma pierścionek? – zapytał Jacek.
– Półtora – wymamrotałam.
– Bezpieczna odległość? – Marcin spytał Pawła.
– Kilometr? – zasugerował. – Żony zapytaj, w końcu jest ekspertem.
– To chuj z tego, bo nie da się ukryć ewakuacji trzystu osób. To tylko sprawi, że zadziałają szybciej.
Olka zasłoniła dłonią usta, chowając buzię na piersi męża. Zupełnie nie rozumiałam, o czym oni mówią.
– Kurwa! Mają nas tu wszystkich jak na dłoni – pieklił się Paweł.
– To nie jest wieczór oczywistości! – warknął Leon. – Czy po wypiciu wina poszłaś spać?
– Którego?
– A ile ich było?
– Dwa. – Olka skrzywiła się, wiedząc, co to znaczy. Byłam na dnie. Totalnym, mentalnym dnie, gdzie jest mi wszystko jedno. Leon wciąż czekał na odpowiedź, chociaż była oczywista. – Tak, byłam zmęczona, zła, rozgoryczona, samotna...
– Ogarniam! – przerwał mi Paweł. – Źle ci w życiu królewno.
Leon odwrócił się do niego gwałtownie. Wdali się w regularną kłótnię w obcym języku. Trzeci raz w życiu widziałam, jak mój narzeczony podnosi głos i zaczyna gestykulować. On i Paweł stanęli naprzeciwko siebie niczym dwa koguty gotowe do walki. Im dłużej mówił Leon, tym bardziej Paweł poruszał szczęką w geście swoiste frustracji. Słowa stały się dobitniejsze, a jego adwersarz w końcu wziął się pod boki i wycedził po polsku.
– Przepraszam.
– Nie do mnie – warknął narzeczony. – Do niej.
– Nie potrzebuję jego przeprosin ani ich nie chcę! – oznajmiłam lodowato, krzyżując ramiona na piersi, zaczynając machać nogami i uderzając piętami o bar. – Chcę wiedzieć, co tu się dzieje.
– Wysoki poziom zabezpieczeń – odparł Leon zwięźle, wykluczając mnie z rozmowy.
– Ale to dotyczy mnie – upierałam się.
– Nadal odmawiam.
– Ktoś chce nas wszystkich wysadzić w powietrze – poinformował Jacek.
– Pojebało cię? – warknął na niego Leon.
– Ej! – Jacek uniósł dłonie do góry. – Technicznie niczego jej nie powiedziałem, czego by sama nie wydedukowała z „wezwij saperów", tak?
Mój rycerz na białym rumaku sprawił, że na usta wpłynął mały uśmiech.
– Czemu nie mogłam się zakochać w tobie? – spytałam go, marszcząc brwi. Leon rzucił mi ostre spojrzenie, a Marcin pokręcił głową z niedowierzaniem, mamrocząc „the fuck!".
– Bo jesteśmy dla siebie aseksualni – odparł zapytany, bez mrugnięcia okiem i wahania.
– Jeśli to jest to, co myślę – wtrącił się Paweł, patrząc wyczekująco na mnie i Oliwię – to muszę wiedzieć, co mamy zaplanowane na wieczór.
Wzięłam głęboki oddech, usiłując w zamroczonym alkoholem umyśle, odtworzyć agendę tego, co przygotowano aż do rana.
– Marta ma zaśpiewać Amazing Grace o północy a Weronika powinna grać na skrzypach jakąś godzinę później? – zgadywałam. – Albo odwrotnie. Paulina powinna mieć rozpiskę. Mam ją też w telefonie w plikach. Poza tym z muzycznej oprawy wszystkie piosenki idą w zaplanowanej kolejności, jakiej słucham ich na iPhone?
– Ja pierdolę, czy ty jej nigdy niczego nie uczyłeś o bezpieczeństwie i przyzwyczajeniach? – Paweł zapytał Leona z pretensją.
– Jasne, zwal wszystko na mnie! – Zeskoczyłam z lady barowej na podłogę. – Ja jestem tylko środkiem do celu, a nie powodem „dlaczego"! Popatrz na siebie, zanim wskażesz mnie palcem i zastanów, na kogo pokazują pozostałe cztery. Polej Leszek, bo naprawdę...
Za barem jednak nikogo nie było z prostego powodu – wszyscy byli na górze.
– Dobra, nie wiemy, co jest detonatorem – uciszył mnie gestem Paweł – ale wiemy, co zostanie detonowane. Chcesz czekać na saperów? – spytał Leona.
– Nie, ale jak pojadę sam, to będzie wyglądało podejrzanie.
– Ja pojadę – wypaliłam.
– Nie – zaprotestował stanowczo Leon. – I to nie dlatego, że piłaś tylko NIE! Bo ja tak mówię.
– A skąd wiesz, że oni nie wiedzą, że my wiemy? – zakwestionowałam. – Nie wiesz.
Leon rozważał chwilę moje słowa w ciszy, a potem zwrócił na mnie miodowe oczy.
– Ale jesteś zła i urażona, więc jeśli pojedziesz sama, będzie naturalniej.
– Tak – wyszeptałam.
Przeszłam za bar w poszukiwaniu wódki, której nie powinnam pić, bo muszę wywieźć z hotelu swój pierścionek zaręczynowy, który okazał się jakimś super–hiper materiałem wybuchowym. Abstrakcja. Ale to Dream team Leona, więc... wszystko było możliwe.
– Mam inny plan, który nie wymaga misji samobójczej – wtrąciła się Oliwia. – Heksogen traci połowę swej siły w wodzie. Co, jeśli Mera i Leon pokłócą się na przystani i ona wrzuci pierścionek do wody? Jeśli zaczepisz go na bransoletce, potem saperzy go sobie wyłowią, a my dalej będziemy mogli się cieszyć weselem?
– Musiałaś jej powiedzieć, co? – sarknął Paweł.
Uniosła dłoń do góry, serwując mu środkowy palec.
– Wal się na ryj! – burknęła. – Idziecie na górę na szybki numerek. Nakładasz pierścionek Merze Leon, ona odwala kłótnię stulecia o Paulinę i wychodzi, trzaskając drzwiami. Pamiętaj, żeby wybrać ścieżkę na prawo! Idziesz za nią, a ona w przypływie złości wyrzuca pierścionek do jeziora. W ramach pogodzenia szybki numerek w krzakach wskazany. Pasi?
Leon spojrzał na mnie, a ja na niego. Awantura była całkiem w moim stylu, a za zamkniętymi drzwiami w jego. Szybki numerek nie wchodził w grę w żadnym scenariuszu.
– Wszystko mi jedno – wychyliłam kieliszek wódki.
– Mera! – warknął Leon.
– Ktoś z nas musi być trzeźwy, padło na ciebie. A nie możemy się pokłócić już teraz? – spytałam Oliwi, która uśmiechnęła się pod nosem.
– Jesteś tak świetna w udawaniu, że zapominasz czasem, że życie składa się też z momentów, kiedy musisz zrzucić maskę z twarzy – pouczyła mnie przyjaciółka.
– To dlatego, że rzeczywistość nie spełnia moich oczekiwań, maleństwo – odparłam z krzywym uśmiechem. – Dobra, lećmy z tym koksem. Jak mam dzisiaj zginąć, to chociaż niech to będzie dzisiaj. Umrzeć we własne urodziny to trochę słabo!
Podreptałabym do drzwi, ale Leon zastąpił mi drogę.
– Wszyscy wychodzą! – rozkazał zimno. – Mercedes zostaje!
Co teraz do cholery!
O! Pełne imię! Tego nie przerabialiśmy od sławetnej kłótni, dwa lata temu na moich urodzinach. Skrzyżowałam buntowniczo ramiona na piersi, niecierpliwie tupiąc nogą. Drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, zostawiając nas w krępującej ciszy, której nie potrafiłam znieść.
– No co? – zapytałam agresywnie.
– Co się z tobą stało Mercedes?!
Jego badawcze spojrzenie usiłowało wtargnąć we wszystkie zakamarki mojej duszy. Z marnym skutkiem, ale trzeba mu oddać, że próbował.
– Znaczy co? Misja samobójcza to za mało, żeby ci udowodnić, że ci ufam Leonardo?
Tym razem ja użyłam jego pełnego imienia.
– Sęk w tym, że tobie nie chodzi o pokazanie zaufania do mnie – zaprzeczył moim mało szlachetnym intencjom. – W akcie desperacji liczysz, że ktoś zdetonuje ten pierdolony pierścionek i uwolnisz się od wszystkiego, zamiast jak dorosła, w ramach dostępnych możliwości, rozwiązać swoje problemy.
– Kocham twój psychobełkot, ale daruj sobie, mamy coś do zrobienia – odparłam, usiłując przepchnąć się obok niego. Przytrzymał mnie ręką w pasie, przyszpilając do blatu. – Przestań... musimy...
Wolną ręką objął mój policzek.
– Zamknęłaś się w jakiejś bańce i nawet nie przeszkadza ci, że mogłabyś umrzeć.
Westchnęłam, pozwalając, żeby ramiona opadły.
– Wszystko mi już jedno.
– Nieprawda. – Wciąż badawczo zaglądał mi w oczy. Z fascynacją obserwowałam, jak jego oczy znów stają się płynnym miodem. – Desperacja popycha cię do coraz bardziej ryzykownych zachowań, ale to się musi skończyć kochanie. Może to moja wina, że pozwalałem ci tak długo na odsuwanie się, licząc, że odrobina przestrzeni między nami pozwoli ci poukładać myśli i zatęsknisz. Zamiast przyciągać cię do siebie, wychodzi na to, że cię odepchnąłem w fałszywym przeświadczeniu, że potrzebujesz czasu.
– Nie mamy czasu na te bzdury – zaprotestowałam, usiłując się uwolnić.
– Och Mera, zupełnie źle cię odczytuję od miesięcy! – Pogładził linię mojej szczęki, powodując, że oczy mi zwilgotniały.
– Przestań gadać. – Wykręciłam głowę z uścisku długich palców. Leon był zbyt dobry w czytaniu mikro gestów i reakcji. Potrzebowałam przywrócić myślenie tego faceta na właściwe tory. Praca zawsze pierwsza. – Teraz jest czas na działanie, gdzie ty masz priorytety?
– Jesteś moim chaosem.
– Tak, wiem. – westchnęłam, czując się analizowana metodycznie jak kolejny projekt w jego pracy. – Potrzebujesz mnie w swoim uporządkowanym świecie, żeby wprowadzić do niego nowe elementy i uczyć się...
– Przestań Mera! – rozkazał miękko. – Nie jesteś jakimś cholernym służbowym projektem! Nie zbyjesz mnie w ten sposób. Mogłaś odejść dziesiątki razy, ale nadal tkwisz w tym związku, wspierając mnie i dostarczając bodźców.
– Przestań! – wycedziłam.
Nie pozwolił mi odwrócić oczu, więc je zamknęłam. Nie będzie widział moich łez!
– Ty nie karzesz mnie, ty znęcasz się nad sobą, bo nie potrafiłaś mi zaufać – podsumował, mrużąc oczy.
Czas na nową taktykę!
– Jakże trafnie podsumowane – zgodziłam się ze zniecierpliwieniem. – Możemy już iść?
Rozległo się pukanie do drzwi, a potem doszedł nas głos Marcina.
– A możecie szybciej? – ponaglił. – Albo ten dramacik rozegrać, gdy nie będzie nam groziło, że wylecimy w powietrze?
– Świetna rada! Tyle że on nie słucha! – prychnęłam.
– Wrócimy do tej rozmowy – przepuścił mnie.
Nie byłabym sobą, gdybym nie powiedziała ostatniego słowa w tej dyskusji.
– Wolałabym nie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro