~ Mera - 3 ~
Miłej niedzieli 🖤
Leon poprowadził nas na parkiet, a w drodze posłałam Weronice, wciąż stojącej w tym samym miejscu, triumfujące spojrzenie spod rzęs i uśmieszek satysfakcji. Barman uniósł kciuki do góry, puszczając mi oczko. Leon objął mnie lekko, rozpoczynając taniec, na szczęście dla nas DJ grał coś wolnego.
– O co chodziło?
– Weronika, bardzo chce wskoczyć ci na fiuta – oświadczyłam ordynarnie, spoglądając w górę sarnimi oczami niewinnej łani, złapanej w światła reflektorów.
– Zazdrosna? – nie dowierzał. – A jeszcze godzinę temu chciałaś mi oddać pierścionek.
Przytuliłam głowę do jego ramienia.
– To dopiero rano – westchnęłam.
– Aha. Czyli na razie mógłbym cię namówić na małe co nieco?
Ciepły oddech postawił włoski na szyi i wywołał gęsią skórkę.
– Teoretycznie – przyznałam cicho.
– Praktycznie widzę, jak napinają ci się sutki – szepnął zmysłowo – więc wiem, że masz ochotę. Czuję też twój intensywniejszy zapach, ignorując fakt, że użyłaś perfum, których nie lubię.
On za to pachniał jak zawsze upojnie drzewem sandałowym i bergamotką.
– Nie zawsze dostajemy w życiu to, co chcemy. Ten zapach mi dzisiaj pasuje. Jest taki... cmentarny – użyłam jego własnych słów sprzed roku. – I zwiastuje koniec.
– Czy to odpowiedź na szybki numerek w toalecie?
– Nie mam ochoty na szybki numerek, pognieciesz mi sukienkę.
– A na długi? – sprawnie nas odwrócił, zmierzając do krawędzi parkietu. – Młodzi nie zwrócą uwagi, jak znikniemy na godzinę.
– Założę się, że jak pójdziesz pierwszy, Weronika, która tak usilnie chce być mną, podąży za tobą. Na trójkąt też nie jestem w nastroju.
– Nie jestem zainteresowany Weroniką – złapał ustami płatek mojego ucha.
– To może Paulina?
– Paulina też mnie nie interesuje – dodał, całując mnie za uchem, na co jęknęłam cichutko, bo zdradzieckie, wyposzczone ciało cieszyła każda pieszczota.
– To ktokolwiek miałby to być... – westchnęłam. – Jak w końcu zaciągniesz jakąś niewinność do ołtarza, będziesz musiał też brać udział w tym cyrku i wysłuchać godzinnego przemówienia faceta w sukience z białej firanki, ze złotym pierogiem na głowie, który w ręku dzierży karnisz. Warto? Było aż tak ciekawe?
Leon parsknął śmiechem.
– Było nudne i przewidywalne, każdy z nich pieprzy to samo.
– Więc po co w ogóle to robić?
– Papier nie ma dla ciebie znaczenia? – odbił piłeczkę. – Skoro tak, to co za różnica, żeby pozostać bez? I co za różnica, żeby się pobrać, skoro nie ma różnicy, żeby tego nie robić.
– A w świecie magii? – spytałam od czapy.
– Klątwa i urok będą tańsze niż rozwód – odparł bez wahania.
Bardziej od pocałunków podniecała mnie pokrętna logika, szeptanych mi do ucha słów. Podniosłam ciężkie powieki. W starciu tytanów – gorący miód topił lód.
– Wiedźmy górą – zgodziłam się z uśmiechem. – Dobra wiedźma będzie zawsze tańsza, niż zatrudnienie zawodowego mordercy, gdy chcesz się pozbyć współmałżonka – wypaliłam.
Zamruczał mi do ucha, zgadzając się z tą opinią.
– Ach tu jest moja bestyjka – mruknął uwodzicielsko. – Tęskniłem za tobą kochanie.
Jego dłoń pieściła to wrażliwe miejsce tuż nad pośladkami.
– Pęknięcie w zbroi – odparłam, spuszczając wzrok.
– Nie rób tego Mera, nie zamykaj się przede mną.
Piosenka się skończyła, więc zeszliśmy z parkietu. Na podeście schodków odstąpiłam krok i ze słowami „muszę przypudrować nosek" uciekłam w stronę toalet. Szarpnięcie za ramię zmieniło tor mojego poruszania się. Zostałam wepchnięta do toalety dla niepełnosprawnych, Leon wszedł za mną i zamknął drzwi, przekręcając głośno zamek.
– Naprawdę chce mi się siku! – oznajmiłam stanowczo.
– Nie krępuj się – zachęcił, wskazując na toaletę.
– Nie będę sikać przy tobie! To mnie krępuje – łgałam.
Uniósł palec do góry w przypływie olśnienia.
– Znam świetny sposób, żeby ci się zachciało.
– Odkręcisz wodę? – zakpiłam lekceważąco.
Uśmiechnął się, mrużąc oczy i postąpił krok do przodu. Cofnęłam się, opierając o kafelki. Niespodziewanie dla sytuacji opadł przede mną na kolana, dłońmi od razu podnosząc zwoje zielonego haftowanego tiulu.
– Pognieciesz mi sukienkę! – zaprotestowałam dla zasady, czując pulsujące między nogami podniecenie.
– Nic z tych rzeczy – schował się pod materiał.
– Udusisz się – wyjęczałam, bo jego język wsunął się w szczelinę płci, gdy odgarnął materiał bielizny na bok. Dwa palce powoli wsunął do środka, obracając je. Nie czekał na protesty, zaczął mnie pieścić. Złapałam spazmatyczny oddech, bo każde liźnięcie potęgowało przyjemność. Zamknęłam oczy, delektując się słodkim poddaniem królowi mojego wszechświata i najbliższych okolic. Każdy ruch języka wzmagał oczekiwanie na ekstazę. Teraz potrafiłam jedynie czuć... Każdy ruch popchał mnie w stronę spełnienia. Zastygłam w bezruchu, pozwalając mu pieścić każdy słodki, nabrzmiały zakamarek. Po tak długim czasie nie potrzeba mi było wiele. Tłumiąc jęk, przeżyłam orgazm, gdy wessał delikatnie łechtaczkę. Jemu najwyraźniej było za mało, więc zmienił kąt pieszczot i parę idealnie wymierzonych liźnięć później znów doszłam. Upajałam się ekstazą, wbijając paznokcie w dłonie.
– Jak chcesz więcej, pójdziemy na górę.
Rozchyliłam powieki, które teraz wydawały mi się ciężkie, niczym ołowiane. Dyszałam, usiłując dojść do siebie, a on kusił kolejnymi orgazmami.
– A ty?
– Nie, kochanie, nie spuściłem się jak gnojek z podstawówki – sięgnął do paska spodni – ale też wiem, że jesteś zbyt uparta, by zrobić mi dobrze. – Rozpiął guzik i rozporek. – Więc na teraz wystarczy mi, jak sobie popatrzysz.
Wyciągnął penisa i uraczył mnie spektaklem, którego już dawno nie widziałam. Jemu też nie było potrzeba wiele. Ledwie kilka spokojnych ruchów i gęsta, biała sperma spłynęła mu po dłoni. Przygryzłam wargę, bo niczego więcej teraz nie pragnęłam, jak opaść na kolana i wylizać go.
Jak wiele kobiet przed tobą! – podpowiedział mi złośliwie mózg.
Pieprzyć to! – zaprzeczyło serce.
Półśrodki. Oto rozwiązanie.
Zrobiłam krok w jego stronę, podniosłam naznaczoną dłoń do ust i patrząc mu prosto w oczy, zlizałam słone krople namiętności. Coś pierwotnego pojawiło się w miodowych tęczówkach. Czystą dłonią objął mnie za kark i pocałował namiętnie, wdzierając się do moich ust głodnym językiem.
Pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyłam nerwowo.
– Halo? Ktoś tam jest?!
Leon zaczął poprawiać ubranie.
– Może ktoś zasłabł? – doszły nas głosy zza drzwi.
– Tak, od razu zasłabł – zaśmiał się głośno jakiś młody głos. – Szybciej trwa obciąganko!
Zerknęłam w lustro, ale nic nie mogłam zrobić z zaczerwienionymi policzkami bez kosmetyczki. Leon mył dłonie.
– Marika na Boga! – zawołała jakaś starsza dama.
Zerknęłam w dół na sukienkę, usiłując oszacować straty.
– Wyglądasz jeszcze piękniej z tym rumieńcem – szepnął mi do ucha.
Wzięłam oddech i wyprostowałam się, przywołując na usta arogancki uśmieszek. Przekręciłam zamek i pchnęłam energicznie drzwi, zmuszając je do cofnięcia. W tłumku stała siostra Weroniki – Marika oraz jej matka i babcia.
– No naprawdę... – zaczęła ze zgrozą starsza dama.
– Obawiam się, że w tej zgadywance żadna z was nie wygrała... tego, co było do wygrania. Najbliżej była Marika, ale też nie do końca. Ale próbujcie dalej! – zachęciłam, mijając je.
– Tyle toalet, a wy musicie robić bezeceństwa w tej dla niepełnosprawnych? – zagrzmiała pani Krystyna, matka Pauliny.
– Jakbym wiedziała, że są tu jacyś niepełnosprawni, poza tymi umysłowo, to z pewnością nie blokowałabym toalety – odparowałam śmiało.
– A za moich czasów...
Odezwała się święta wiatropylna z szóstką dzieci.
– Te bezeceństwa pani nie przeszkadzały, gdy była pani młodsza – odpysknęłam z uroczym uśmiechem. – Szóstka dzieci, kto to widział! Polecam jakieś tabletki z estrogenem, w końcu nie stoi pani jeszcze nad grobem, czyż nie?
– Ty! – Zagrzmiała, podnosząc głos. – Brak mi do ciebie słów.
– Oj, to przykre, że sobie pani nastrzępiła język na Paulinę, a na mnie już nie starczyło.
Leon pociągnął mnie z cichym śmiechem w stronę stolików. Marcin zastąpił nam drogę przy barze, obejmując brata ramieniem za szyję.
– Właśnie ciebie szukałem! Zabiorę ci go na chwilę, co? – zaproponował.
– Właściwie... – zaczął Leon.
– Spoko, bierz! Jest cały twój – oznajmiłam, idąc po swojego drinka.
Usiadłam na stołku, a nowa Pina Colada pojawiła się przede mną w mniej niż pięć minut.
– Na zdrowie! – zasalutowałam do barmana.
Nie dane mi było jednak złapać w usta słomki.
– Seks w toalecie? A fe!
– Żelazo jest bardzo ważne w diecie – odparłam Weronice.
– Jezu, nigdy nie zrozumiem, co on w tobie widzi.
Rzuciła moją kartę hotelową na blat baru. Złapałam ją nim spadła na kieliszki po drugiej stronie i włożyłam do torebki przed udzieleniem odpowiedzi.
– To, czego nie rozumiesz to, że Leon jest mistrzem kontroli wszystkiego. Introwertyk do potęgi entej, którego żadna z was nie zrozumie, a który potrzebuje czegoś szczególnego. Żywej teorii chaosu, która będzie go zmuszać do myślenia poza schematami i tworzenia nowych wzorców zachowań. Nieprzewidywalność. Chaos. Mayhem! Czyli tak jak brzmią moje kolejne imiona w akcie urodzenia poza niesztampowym Śnieżka Mercedes Niedziela.
Weronika sięgnęła po mojego drinka i upiła łyk. Dość wkurzająco stukała pierścionkiem o rant szklanki. Z tego, jak kamień odbijał mdłe barowe światło, założyłam, że nosiła tanią podróbkę mojej własnej biżuterii.
– Wystarczająco nieprzewidywalnie, czy muszę się postarać?
– Przegrywasz w przedbiegach – westchnęłam z lekceważeniem. Wera zabrała szklankę i odeszła, kręcąc tyłkiem. Zerknęłam na Barmana.
– Następny? – zasugerował z krzywym uśmiechem, usiłując zupełnie niepotrzebnie opanować wesołość. Gdybym była nim, śmiałabym się w głos.
– Tak, ale najpierw parę pytań pomocniczych i inna prośba.
– Wal.
– Czy to bajorko na dole, gdzie jest parkiet, jest głębokie? – spytałam, pochylając się konspiracyjnie w jego stronę.
– Nie, coś do kolan, czy jakoś tak.
– Woda jest ozonowana czy chlorowana?
– A jakie to ma znaczenie?
Ułożyłam usta w ciup na chwilę.
– Odpowiedź powie mi, czy pływają w nim ryby, czy nie.
– Pływają jakieś karpie, albo inne gówno.
– Szkoda, że nie piranie – westchnęłam z żalem, a on się zaśmiał. – A teraz nalej mi, proszę kieliszek najtańszego czerwonego wina, jakie macie. Takiego, które ma w sobie samą chemię i żadnych naturalnych składników.
– Czemu nie najlepszego? – zapytał, unosząc brew.
– Wolałbyś wylać najlepsze wino na laskę, którą mam zamiar wepchnąć do tego stawu?
Agnieszka, odbierająca swojego drinka dwa metry dalej, zastygła w bezruchu, gdy barman zaczął się śmiać, ale kręcąc głową, poszedł do lodówki po butelkę.
– Chyba nie zamierzasz...
– Oczywiście, że zamierzam!
Chwyciłam kieliszek w dłoń, kiedy ona wciąż dywagowała co zrobić.
– Czemu musisz robić scenę? – spytała niezadowolonym szeptem. – Odpuść chociaż raz!
– A może niech każdy ma odwagę robić to, co lubi?
Złapała mnie mocno za ramię.
– Nie rób zamieszania! – rozkazała nagląco. – To wesele twojej najlepszej przyjaciółki, a ty nawet tu nie potrafisz przestać grać pierwszych skrzypiec?
Spojrzałam na nią z pobłażaniem, odginając trzymające palce.
– W odróżnieniu od ciebie i innych kobiet, które na to przyzwalają, ja nie będę tolerowała flirtowania z moim facetem, bo tak jest łatwiej. – W gniewie zaczęłam podnosić głos, ściągając na nas spojrzenia mimo grającej muzyki. – A potem wypłakiwać się w poduszkę, zamiast dać nauczkę suce, która psuje wam krew od lat. Serio! Powinnyście dorosnąć!
– I zamierzasz to ciągnąć, wywołując burdę na weselu?
– Jak znam Olkę i ile krwi napsuła jej Weronika, spodziewam się owacji na stojąco! – odpysknęłam niemiło, obrzucając ją niechętnym spojrzeniem.
Sprężystym krokiem zeszłam na parkiet, dzierżąc w dłoni kieliszek. Skopałam z nóg szpilki i boso przemknęłam się w stronę, gdzie Weronika i jej popleczniczki bawiły się w najlepsze tuż przy samej krawędzi. Stuknęłam ją między łopatkami.
– Ej, ty! Flirciara!
Odwróciła się do mnie.
– Zgubiłaś się i nie wiesz, jak trafić znów do swojej bajki? – warknęła z lekceważeniem.
Zamiast odpowiedzieć, uśmiechnęłam się złośliwie i chlusnęłam czerwonym winem na sukienkę.
– Ups! – powiedziałam bez skruchy.
To, że ona zawsze przechodzi do rękoczynów, było wiadome. Zanim zdążyła podnieść na mnie rękę, popchnęłam ją do tyłu, uderzając w splot słoneczny. Zrobiła krok wstecz, potykając się o niski murek i runęła do tyłu, młócąc dłońmi powietrze. Woda ochlapała mi sukienkę, ale co tam warto było!
– Ty suko! – zawyła Weronika, siedząc w wodzie.
Zapadła cisza, bo DJ chyba zapomniał puścić kolejny utwór, a Marika, zamiast pomóc siostrze, nagrywała wszystko telefonem. Skierowała go na mnie, a ja uśmiechnęłam się z triumfalną miną i uniesionymi do góry kciukami.
– This is how we do it! – zaintonowałam, a DJ podłapał, puszczając wspomnianą piosenkę, ku uciesze widowni. Głośna muzyka zagłuszała obsceniczne wyzwiska serwowane przez Weronikę, której koleżanki pomagały się podnieść. Wokół zebrał się już niezły tłumek.
– I co narobiłaś! – syknęła Agnieszka.
– Ale patrz, jak woda po niej ścieka. Tkanina okazała się równie sztuczna, co nosząca ją kobieta.
– Śnieżka Mercedes Niedziela proszę państwa! – rozległ się krzyk Olki ze schodów. – Bohaterka dzisiejszego wieczoru! Jedyna mająca tutaj przysłowiowe „jaja" kobieta, której znudziło się patrzenie, jak jakaś lasia podrywa naszych facetów.
Uniosłam ręce do góry w geście triumfu, wrzeszcząc na całe gardło.
– Och yes! – Odsunęłam się parę kroków, bo wściekła i upokorzona Weronika wyszła z wody i teraz tworzyła bajoro na parkiecie. – Albo Och no! Nie chcę być mokra.
– Gorące brawa i owacja na stojąco! – krzyczała, idąc w moją stronę. – Mera! Wymiatasz!
Olka uścisnęła mnie, śmiejąc się jak szalona.
– Skoro show wieczoru mamy za sobą, zróbmy sobie dziesięć minut przerwy na posprzątanie bałaganu, a potem wracamy na parkiet! – oznajmił DJ.
Marcin zbiegł po schodach, zmierzając do nas, gdy Leon przewiercał mnie karcącym spojrzeniem, zatrzymując się przed pierwszym schodkiem. Paulina stała u jego boku, dotykając jego ramienia, jakby chciała go powstrzymać. Głupia picza! Nic nie staje między Leonem, a jego przeciwnikiem albo ofiarą. Weronika zmierzała do schodów, płacząc krokodylimi łzami.
– Przysięgam, że jak za nią pójdzie, to... – syknęłam, spinając się, gotowa iść wydrapać jej oczy.
– To by było... zamienił stryjek siekierkę na kijek – zaprzeczyła Agnieszka niechętnie.
– Za którą z nich? – spytała w tym samym czasie Olka.
Marcin okręcił mnie w swoją stronę i spojrzał ostro.
– Nigdy nie powiem tego głośno – zaczął groźnym tonem, po czym pochylił się do mojego ucha i szepnął z ekscytacją – to było zajebiste! Jestem ci dozgonnie wdzięczny, napastowała mnie, jak poszliśmy z chłopakami zapalić. A teraz znikamy zająć gości krojeniem tortu, żeby tu można było posprzątać.
– Kocham cię! – Olka posłałam mi buziaka na dłoni, odchodząc.
Jacek, który stanął obok nas, pokiwał głową z niedowierzaniem, ale szeroko się uśmiechał.
– Agentko! – zaśmiał się, obejmując Agę.
Zerknęłam w bok. Leon nadal stał w tym samym miejscu z Pauliną u jego boku. Marcin i Oliwia minęli ich, rzucając kilka słów i śmiejąc się radośnie. Paulina potakiwała, rozkładając ręce. Marcin zerknął na mnie, potem klepnął brata w ramię, mówiąc mu coś na ucho. Coś, co sprawiło, że Leon zmarszczył brwi. Zapowiadało się na pojedynek na spojrzenia. Uniosłam wyżej podbródek, przyjmując wyzwanie. Starcie tytanów góra spowita lodem i chłodem, kontra parzący cud, miód i orzeszki. Tym razem góra nie przyjdzie do Mahometa. Skrzyżowałam dłonie pod biustem.
– Ja pierdolę Mera, nie rób tego – ostrzegł Jacek.
– Zamknij się – poradziłam wrednie. – Zajmij się swoją laską, zanim postanowi mnie oblać winem, a potem wepchnąć do bajora.
Przeniósł wzrok ode mnie do zdenerwowanej Agnieszki, która teraz zaczerwieniła się mocno.
– Naprawdę? – spytał ją z niedowierzaniem.
– Bo ona zawsze jest pierwsza – odparła Aga z wyrzutem.
– Bo jest dla mnie jak siostra.
– Nie jest twoją siostrą – tupnęła gniewnie nogą.
– Mera – warknął na mnie, usiłując przywołać mnie do porządku. – Nie mogę zajmować się wami obiema.
Zanim Agnieszka wygarnęła mu odwieczne ultimatum „ona albo ja", nie spuszczając wzroku z Leona, wycedziłam.
– To zajmij się swoją kobietą. Przestań mnie asekurować. Mój bajzel, moje konsekwencje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro