~ Mera - 2 ~
Drugi na zachętę 😎
Następną godzinę spędziłam przy barze, sącząc drinka i wdając się w bezcelowe pogadanki o ślubie, sukienkach i tym jak bardzo nietypowe było to przyjęcie. Państwo młodzi wymyślili sobie otwarty bufet, który miał nawet ciepłe dania, ale niczego nie serwowano do stolików. Kelnerzy mieli tylko zabierać brudne naczynia i donosić alkohol.
Jacek i Natalia dotrzymywali mi towarzystwa przez parę minut, więc rozluźniłam się nieco, a poziom agresji opadł do stadium, gdzie mój śmiech nie był wymuszony. Za to dla odmiany robiło mi się coraz bardziej przykro, gdy obserwowałam szczęśliwe pary. Cały czas miałam w zasięgu wzroku Paulinę i Leona, którzy przyjmowali prezenty i asystowali młodej parze przy składaniu życzeń.
Prezent ode mnie i Leona już dostali w postaci wyjazdu na dwa tygodnie na Hawaje, ale poczułam chęć utarcia nosa Paulinie. Zsunęłam się ze stołka barowego i położyłam na nim karteczkę ze swoim imieniem. Leszek – barman – zaśmiał się cicho i puścił do mnie oczko. Zasalutowałam mu prześmiewczo. Dotarłam do nich, gdy właśnie odchodzili ostatni weselnicy.
– Najważniejsze życzenia wieczoru! – zaśmiała się Olka, rozkładając ramiona.
– Oj! A myślałam, że te od świadków były najciekawsze – zakpiłam ze śmiechem.
– Liczą się pierwsze i ostatnie – łagodził Marcin.
Posłałam mu spojrzenie pewne kpiącego niedowierzania w te słowa.
– Mowa! Kochani życzę wam w sumie niczego, bo już siebie odnaleźliście, powiedzieliście sakramentalne „tak" i jestem przekonana, że zrobicie wszystko, żeby wasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe, dopóki kredyt was nie rozdzieli!
Oboje zaczęli się śmiać.
– A teraz czas się trochę zabawić!
– Nie! – zaprotestowała Olka. – Teraz czas na pierwszy taniec, a potem drinki! – obiecała, ciągnąc męża w stronę parkietu.
– Najpierw obowiązki, a potem przyjemności! – zawołał przez ramię.
– Wiadomo! Mężczyznę się poznaje po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. – Spojrzałam na Paulinę. – Prawda?
Zaczerwieniła się. Jak przewidywalnie.
– Nie wiem, o czym mówisz, a jeśli sugerujesz to, o czym myślę – wycedziła – to jesteś naprawdę równie pojebana, jak o tobie szepczą za plecami.
Udałam, że przyjmuję jej słowa za dobrą monetę.
– Najważniejsze, że nie mają odwagi powiedzieć mi tego prosto w oczy.
– Mera! Stop! – warknął Leon, chwytając mnie za ramię.
Wyswobodziłabym się, ale zacisnął mocniej palce, dając mi znać, że skończyły się przelewki i jego cierpliwość. Objął mnie ramionami, zamykając w stalowym uścisku, z którego nie było ucieczki.
– Musisz przestać, Mera!
Bardzo chciałam mu wykrzyczeć, że nie mogę, ale żadne słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Jedna z jego dłoni przeniosła się na kark, rozpoczynając kojący masaż, który miał mnie z założenia zrelaksować, ale zmuszał jedynie do zastanowienia, ilu kobietom to robił i czy działał na nie tak samo podniecająco.
– Puść mnie – zażądałam lodowatym tonem.
– Nie – przyszła natychmiastowa odpowiedź. – Mera to było dwa lata temu, a ty wciąż wracasz do jednego nic nieznaczącego epizodu, który wydarzył się po pijaku. – Wciągnęłam gwałtownie powietrze. – Byłem tak pijany, że nawet nie pamiętam, czy rzeczywiście ją przeleciałem – wyszeptał mi do ucha. – Widziałaś nagrania i znasz wyrok sądu.
– Wymówki! – wydusiłam przez ściśnięte gardło.
– Nie, twoje schizy! Nie jestem twoim ojcem ruchającym wszystko, co popadnie – tłumaczył stanowczo.
– Ale jednak...
– Tak, już ci tłumaczyłem, że nie wierzę, że to się stało. Wynik DNA jej dziecka był jednoznaczny. – Przypomniał, a mnie przeszył ból. Zacisnęłam dłonie w pięść, stojąc jak kołek, gdy on, głaskał czule moje włosy. – Skoro nie chcesz mi wierzyć, czemu jeszcze nie oddałaś mi pierścionka?
– Zbrodnia i kara! – wyrzuciłam z siebie głosem drżącym z emocji. – Jeśli chcesz go z powrotem, leży na blacie w łazience w apartamencie – wyrzuciłam z siebie, zanim pomyślałam.
Zamarł i wypuścił mnie z ramion, żeby zajrzeć w oczy. Uniosłam wyżej głowę, maskując wszelkie emocje, sztucznym opanowaniem. Tę minę miałam we krwi. Wyssałam ją z mlekiem matki i niewielu miało kiedykolwiek okazję zerknąć na prawdziwą Śnieżkę Mercedes.
– Mera – pogłaskał mnie po policzku.
Mimo że moje ciało stanęło w gotowości, żeby mu się poddać i ulec czułości wyrażonej w oczach i łagodnym, miękkim głosie, to jednak rozum grał od dawna pierwsze skrzypce.
– Naprawdę tego chcesz?
Wóz albo przewóz Mera, nie możesz tkwić w zawieszeniu.
– Tak.
Coś mrocznego zapaliło się w jego oczach, ale zgasło natychmiast, jakby się poddał. Więc on też nie będzie już walczył. Może tak lepiej.
– Wrócimy do tej rozmowy po przyjęciu. Na spokojnie, bez nerwów.
Spojrzałam na niego z lekceważeniem, robiąc krok do tyłu.
– Powinieneś dołączyć do Pauliny i pary młodej.
– Powinniśmy dołączyć – poprawił mnie.
– Tylko, gdybym to ja była na jej miejscu – odparłam ironicznie.
Zatrzymał nas na szczycie schodków, prowadzących na parkiet i objął ramieniem, kładąc swobodnie dłoń na moim biodrze. Dziewczyna Jacka zerknęła na nas niepewnie i rozszerzyła oczy w zdumieniu, widząc, jak z obrażonej księżniczki na usta wpływa mi łagodny uśmiech, a oczy zaczynają błyszczeć radością. Kolejna maska do tej, którą namalowano mi na twarzy po przylocie. Pomachałam do Olki i Marcina, wysyłając im buziaka na dłoni. Puściłam oczko do Jacka, który pogroził mi palcem.
Jacek znał mnie jak wnętrze swojej dłoni i mogłam mieć pewność, że nie wierzy ani w uśmiech, ani w radosne spojrzenie i gesty. Chodziliśmy razem do podstawówki, nienawidząc się wzajemnie, a potem do liceum, gdzie nas nienawidzono, bo on chuderlak i ja zapasiona krowa, trzymaliśmy się więc razem, aż do połowy czwartej klasy liceum, gdy on zaczął gwałtownie rosnąć i nabierać masy a ja... a ja nadal byłam tą zakompleksioną kluską.
Znał wszystkie dobre i złe historie, chociaż te złe zdecydowanie przeważały w rankingu. Pocieszał mnie po każdym romansie ojca. Wiedział, co jest za fasadą i o dziwo Leon nigdy nie miał nic przeciwko, kiedy wpadałam przyjacielowi w ramiona. A przynajmniej mi nic nie powiedział. Gdy pytałam o to Jacka, milczał jak grób. Gdy pytałam Leona, strugał wariata, że nie wie, o czym mówię, że ufa mi bezgranicznie, ale napięcie między nimi było wyczuwalne.
– A teraz dołączą do nowożeńców świadkowie – rozległ się głos prowadzącego.
Tego nie było w planie. Ani w pierwotnym, ani w żadnym. Paulina z szerokim uśmiechem zdobywcy Pulitzera za najlepszy tekst roku, stała na krawędzi parkietu, czekając. Nie pozostało mu nic innego niż zejść na dół, ale po napiętych plecach wiedziałam, że był zirytowany.
Przesunęłam wzrokiem po tłumie, szukając winowajcy. Bez zdziwienia Weronika niemal zacierała ręce z uśmiechem satysfakcji. Stałam samotnie na szczycie schodów, patrząc jak mój niemal były facet, bierze w objęcia daleką, przyszywaną kuzynkę i wiedziałam, że to koniec.
KONIEC!
W życiu na ziemi udział wzięli. Albo nie! W epizodzie wystąpili...
Jacek pociągnął Agnieszkę dwa schodki w górę i stanął obok mnie.
– Znam tę minę! – wyszeptał mi do ucha, obejmując ramieniem.
– Trójkącik ci się marzy? – zakpiłam.
Aga łypnęła na mnie, zupełnie nie rozumiejąc dynamiki naszej przyjaźni pełnej chamskich odzywek godnych najgorszych prostaków. Na szczęście docierało do niej, że ten facet nie działał na mnie seksualnie, a ja traktowałam go jak brata. Okres fascynacji przechodziłam dawno temu i oboje stwierdziliśmy, że przyjaźń tak, chemia nie!
– Głupia picza.
– Mhm, komplementy – mruknęłam, wkładając cały wysiłek w utrzymanie radosnego nastawienia i patrząc na wirujące na parkiecie dwie pary. To mogłam być ja!
– Ta mina nazywa się „zew otchłani".
– A gdzie tam! – zaprzeczyłam radośnie. – Nazywa się „spalmy ten most, razem z wioską i mieszkańcami"! Nie przejmuj się Aga, Jacek z jakiegoś powodu ma dzisiaj misję, ale myślę, że powinien się zająć sobą i zostawić moje życie w spokoju.
– Ktoś musi cię ratować przed samą sobą – rzucił z uśmiechem.
– A może po prostu, zamiast łapać mnie w locie za każdym razem lub odciągać z krawędzi otchłani, wepchnij mnie pod koła pędzącego autobusu, żebym doświadczyła konsekwencji?
Jacek klasnął językiem.
– To byłoby niegodne dżentelmena. Jakim byłbym bratem, gdybym to robił?
– Normalnym?
– Jezus – zaśmiał się. – Nie obrażaj mnie!
Kolejne pary dołączały na parkiecie, gdy zmieniła się piosenka. Marcin i Leon zamienili się partnerkami. Stojąc na szczycie schodów, byłam niczym piąte koło u wozu.
– Niech wam Bóg w dzieciach wynagrodzi za użeranie się ze mną! – zaśmiałam się, popychając ich w dół. – A teraz jazda na parkiet, bo ominą was najlepsze zdjęcia.
– Masz tu być, jak wrócimy – zażądał Jacek.
– Oczywiście – obiecałam solennie, mając za plecami skrzyżowane palce dla popełnionego wiarołomstwa.
Ledwo weszli na parkiet, odwróciłam się na pięcie i poszłam do baru. Karteczka nadal leżała na moim stołku barowym.
– Dzięki za trzymanie mojego miejsca.
– Czemu nie jesteś na parkiecie?
– Czemu stoisz za barem?
– Bo pracuję – odparł.
– Ze mną podobnie, ale to w sumie kara za spóźnienie się na lot. W pierwotnym planie miałam być świadkową, a ten facet ze świadkową jest moim narzeczonym.
– Och la, la – westchnął, patrząc jak opróżniam szklankę z drinkiem. – Czuję, że moja książka, nad którą pracuję zyska kolejną fascynującą historię.
– Gwiazdę całego tomu! Zacznij szykować kolejnego. – stuknęłam palcem w szkło.
– Się robi!
Ciągnęło mnie do nikotyny jak zawsze, gdy piłam alkohol, ale starałam się tego nie robić, bo Leon nie znosił zapachu dymu papierosowego. Piosenka się kończyła, więc powinnam się ewakuować, nim ktoś mnie dojrzy i postanowi znów wciągnąć w bezsensowne pogaduszki. Nie byłam w nastroju na pierdolenie o niczym, ale chętnie wbiłabym szpile i zniszczyła parę przyjaźni, zdradzając sekrety. Musiałam powstrzymać samą siebie w tym destrukcyjnym nastroju.
– A ja tymczasem pójdę zapalić.
Położyłam karteczkę na stołku, zabierając torebkę. Pewnym siebie krokiem, ze szklanką z resztką drinka, skierowałam się do wyjścia. Nie mogłam wrócić do pokoju hotelowego, to byłoby zbyt oczywiste. Z tyłu za kościołem był mały ogród zwieńczony murem i fontanną. Tam właśnie Grace zrobiła nam kilka fotografii. Usiadłam w totalnym mroku, ciesząc się papierosem.
Przynajmniej przez pięć minut był spokój, bo potem przyszli rodzice Oliwki i jeszcze jedna starsza para, rozpoczynając niekończące się rozmowy o zdrowiu i jak to czterdzieści lat temu było lepiej. Pewnie było, ale w wieku trzydziestu lat nie rozumiałam ich rozważań. W końcu jedna z pań zlitowała się nade mną, pytając, co tam w pracy, bo słyszała tą straszną historię o samolocie. Nie miałam zamiaru wyprowadzać jej z błędu, że to nie moja wina i wszystko się waliło jak domino od pieprzonych miesięcy.
– W pracy jest dobrze. Właśnie przyznali nam podwyżki.
– O proszę! – uśmiechnęła się mama Olki, Danusia. – Jak cię doceniają, to dobrze.
Parsknęłam śmiechem.
– Bardzo! Całe trzy procent w skali roku, które dadzą mi jakieś sto złotych miesięcznie, z których po odliczeniu podatku zostanie połowa. Nie wiem, co zrobić z tym bogactwem! Inwestować w akcje, czy obligacje? – Spojrzałam na seniora rodu figlarnie. – Musi mi pan doradzić!
– W złoto! – poradził, usiłując zachować powagę.
– Zaszalej i kup Jaguara! – zachichotała mama Olki.
– Ale taką broszkę czy model na słoną wodę? – zażartowałam.
– Zaszalej i kup czereśnie? – zaśmiał się starszy pan – Olgierd.
– Aż tak się jeszcze nie wzbogaciłam.
Śmiejąc się szczerze z żarcików, pozwoliłam się poprowadzić do środka, zabierając pustą szklankę. Podziękowałam im za urocze towarzystwo i ruszyłam do baru. Weronika siedziała na moim stołku, sącząc Pina Coladę, która zakładałam była zrobiona dla mnie, a karteczka z moim nazwiskiem leżała na podłodze. Jak przewidywalnie.
– Czuję się miło połechtana, że tak bardzo chciałabyś być mną! W takim wypadku potrzebujesz tego! – Wyjęłam z kieszeni kartę do apartamentu i położyłam obok kieliszka. – Zanim mu wleziesz do łóżka, postaraj się, żeby był pijany – zasugerowałam z fałszywym uśmiechem. – To jedyny sposób.
Obrzuciła mnie wystudiowanym, lekceważącym uśmiechem.
– Wasz związek to pic na wodę fotomontaż.
Uśmiechnęłam się uroczo.
– Nawet jeśli to chuj ci do tego! Masz gumę do żucia? – spytałam flirciarskim tonem barmana, wpadając na genialny pomysł, by utrzeć nosa tej frajerce. Rzucił mi pudełko na bar, z którego wyjęłam dwie pastylki. – Ale ponieważ jestem w tak radosnym nastroju dam ci instruktaż, co lubi Leon. Patrz i ucz się – poradziłam, ciągnąc ją za sobą do wejścia, które oddzielało bar od miejsca, gdzie rozstawiono stoły weselne.
Rozgryzłam dwie pastylki, a smak mięty wybuchł mi w ustach, zacierając gorzki ślad papierosa. Łysa głowa Leona była dobrze widoczna w tłumie, mimo że stał w grupce kolegów. Nie miał już na sobie marynarki, a rękawy koszuli były podwinięte do łokci. Seksownie! W jednej dłoni trzymał sok pomarańczowy, drugą schował do kieszeni. Śmiał się z czegoś, co powiedział Tomek, który teraz spojrzał w moją stronę. Szturchnął nieznacznie Leona, a to co powiedział, odczytałam z ruchu warg.
– Mara nadciąga.
I nie powiedział tego w sensie zdrobnienia od imienia Mercedes, a raczej w nawiązaniu do sennego koszmaru każdego faceta. Leon spojrzał na mnie, wyzywająco unosząc brew. Jeśli czegoś chciałam, musiałam podejść do niego. Góra do Mahometa, nigdy Mahomet do góry. Wyjęłam z ust gumę do żucia i przykleiłam na rancie ukradzionego przez Weronikę drinka. Uśmiechnęłam się, gdy zaprotestowała głośnym „O fuj!".
– Patrz i ucz się – rzuciłam przez ramię, idąc w stronę swojego faceta.
Nawet w szpilkach, które dawały mi metr osiemdziesiąt, sięgałam mu do podbródka. Nie pokonasz dwóch metrów: śmiał się za każdym razem, przyznając, że wysokie kobiety lepiej się całuje, bo nie trzeba się schylać.
Wiedziałam, że będę żałować tego, co za chwilę zrobię, ale nawet jeśli z porankiem oddam mu pierścionek, jak to powiedziałam wcześniej w złości, to przynajmniej spędzimy te ostatnie parę godzin, uprawiając dziki seks, którego mi brakowało! Leon potrafił być brutalny, kiedy tego potrzebowałam lub niezwykle czuły, jeśli chciał, żebym rozpływała mu się pod dłońmi. Ale teraz to ja chciałam pokazać dominację. Złapałam go za krawat, zmuszając żeby się pochylił i pocałowałam z całą nagromadzoną miesiącami pasją.
Wolna dłoń zawędrowała na mój kark, obejmując go pewnie, gestem posiadacza. Językiem wtargnął do moich ust, kończąc samowolkę drażnienia się z nim. Przenieśliśmy się z pojedynkiem pomiędzy moje wargi, a wszystko wokół znikło. Odchylił moją głowę, całując namiętnie. Zdradzieckie ciało drżało w oczekiwaniu na więcej, ignorując rozum, żeby skończyć tę farsę. Pożądanie wypełniało każdą komórkę ciała. On pierwszy się odsunął, opierając czoło o moje.
– Paliłaś – zauważył z wyrzutem.
A więc guma była o kant dupy potłuc. Trudno.
– Przecież już nie raz paliłam głupa – odszepnęłam.
Zacisnął dłoń w ostrzeżeniu, że przekraczam granice, a on nie pozwoli sobą manipulować, i uniósł głowę, by zajrzeć mi w oczy. Starcie tytanów. Lód kontra miód.
– Znajdźcie sobie pokój – zaproponował Tomek.
– Z zazdrością ci nie do twarzy – odpysknęłam, oblizując usta. – Znajdź sobie jakąś wolną dziewoję i bajeruj absolwencie wyższej szkoły komplementów akermańskich.
– Jezu, Leon jak ja ci współczuję, jak ty to znosisz?
Na usta mojego faceta wpłynął łagodny uśmiech, a w oczach tliła się duma.
– Kiedyś zrozumiesz jak myślą kobiety; będziesz potrafił filtrować niezbędne informacje spośród bełkotu, którym teraz wydaje ci się niemal sto procent wypowiedzi. – Pogłaskał mnie kciukiem po dolnej wardze. – Poza tym te usta czynią magię.
Panowie ryknęli śmiechem, odczytując te słowa jednoznacznie, bo ich zamroczone lekko alkoholem mózgi nie potrafiły inaczej.
– Królowa Loda czy Mistrzyni obciągania? – spytałam go zadziornie, mrużąc oczy. – Bo nie wiem, jaką sobie powiesić tabliczkę na drzwiach wejściowych?
– Sprawczyni zamieszania! – odparł, przytulając mnie do swojego boku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro