Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⁜ Marika - 8 ⁜

Odrobinę spóźniony, ale po dwóch dniach na łodzi, która bujała niemiłosiernie, padłam wczoraj spać w nadziei, że kolacja nie zaszczyci mnie znów swoim widokiem 🙄


Paweł dostarczył dokładnie to, co obiecał – wino i relaks, ale na nasze nieszczęście zostaliśmy wciągnięci w kolorowy tłum rozbawionych gości, którzy po naszym powrocie, znajdowali się już przed kościołem. Skład jednostki nie pozwolił się nam nudzić, a Paweł nie odstępował na krok, poszedł ze mną nawet do łazienki i poprosił o skorzystanie z tej dla niepełnosprawnych.

Weronika dopadła mnie dopiero przy barze, gdy Jacek wziął Pawła na stronę po powrocie Marudy ze Szczecina.

– I proszę, skorzystałaś w końcu z mojej rady i wskoczyłaś na fiuta. – Pochyliła się w moją stronę, siadając na krzesełku, które zwolniła parę minut temu Mera. Bawiła się kartą do pokoju, obracając ją w palcach. – I to nie byle jakiego!

– Jesteś obrzydliwa! – Skrzywiłam się z niesmakiem. – I złaź z tego taboretu, Mera tu siedziała.

To naprawdę obrzydliwe, jak moja przyrodnia siostra prześladowała i ją i Leona. Na granicy niezdrowej obsesji. A w końcu miała swojego kochanka. Wera wzruszyła ramionami i upiła drinka, który chyba nie był przygotowany dla niej, a dla siedzącej tu poprzednio Mercedes. Zarzuciła filmowo włosami i odeszła w stronę schodów. Obejrzałam się za nią, a niemiłe przeczucie zagnieździło mi się w żołądku. Ten uśmieszek satysfakcji zawsze oznaczał kłopoty. Nie dla niej, ale dla kogoś.

Zdjęłam buty na półpiętrze i pobiegłam schodami do góry, poruszając się bezgłośnie. Niczym szpieg z krainy deszczowców wychyliłam się zza winkla na pierwszym piętrze. Wera znikała właśnie w pokoju. Na paluszkach zbliżyłam się do wejścia, słysząc, jak serce wali mi niczym dzwon w kościele Mariackim. Idiotka zostawiła uchylone drzwi... wielka mi konspiratorka.

Wyjęłam telefon z przepastnej kieszeni sukienki i włączyłam nagrywanie, żeby potem mieć dowód, że to nie byłam ja! Zwłaszcza że Paweł został na dole i nie może zaświadczyć o moim alibi. Przekroczyłam próg i od razu wiedziałam, w czyim pokoju jestem. Z impetem wpadłam do środka, aż klamka z łoskotem uderzyła w ścianę.

– To już jest nowe dno! Nawet jak na ciebie! – zawołałam, widząc siostrę stojącą w łazience. – Czy ciebie dokumentnie pojebało?

– Co ty tu robisz? – spytała gniewnie.

– Co ja tu robię? – warknęłam, krzyżując ramiona na piersiach i stając w rozkroku. – Co ty tu robisz do ciężkiej cholery?! Ty się musisz leczyć, Weronika!

– Uważasz, że jak w ciebie Paweł włożył kutasa, to stałaś się „szeryfem" jak każdy z nich?

– W ciebie włożył nie jeden, a nawet nie należysz do ich „paczki" – odpysknęłam. – A jeśli już to jako trofeum przechodnie. Więc sobie nie pochlebiaj! I zostaw Leona i Merę w spokoju! – Wskazałam jej drzwi. – Wypierdalaj! I oddaj jej natychmiast kartę, bo wszystkim powiem, że się zakradłaś do ich pokoju na weselu jego brata! Ciekawe co na taką aferę powie twój agent!

– Twoje słowo przeciwko mojemu. – Weronika przepchnęła się obok mnie, idąc do drzwi.

– Nie! – zaprzeczyłam. – Twoje słowo przeciwko mojemu nagraniu! – Zaprezentowałam jej telefon. – Masz coś jeszcze do powiedzenia droga Weroniko Stawska?

Nie spodziewałam się, że rzuci się na mnie z pazurami. A jednak po pierwszym zaskoczeniu dopadła do mnie, usiłując odebrać aparat, którego ja nie zamierzałam oddawać. Ściskałam go w dłoni, jakby od tego zależało moje życie. Szarpałyśmy się chwilę, dysząc ciężko, aż popchnęłam ją na przeciwległą ścianę. Zatoczyła się niezgrabnie. Widziałam, jak rozcapierzyła palce niczym szpony. Pozostało mi tylko uciekać, bo będąc na bosaka, miałam większe szanse.

– Co tu się dzieje? – głos Pawła ostudził nieco zapał Weroniki. 

W jej oczach jednak płonęła żądza zemsty, która przełoży się na później i tylko odwlecze nieuniknione w czasie. Jeśli nie była w stanie się odegrać teraz, zrobi to później. On natomiast ustawił się tak, żeby móc nas rozdzielić swoim ciałem.

– Taka mała siostrzana wymiana zdań – bagatelizowała Weronika. – Do później – kolejne słowo niemal z siebie wypluła – siostra

– Nie jesteś moją siostrą! – warknęłam.

– Niestety jestem. – Zatrzepotała rzęsami, robiąc smutną minkę. – Na szczęście tylko w połowie.

Kręcąc tyłkiem, odeszła w stronę schodów. Domknęłam delikatnie drzwi do pokoju Leona i Mercedes, a brwi Pawła podjechały do góry.

– Wiem, że to źle wygląda, ale mogę wyjaśnić – zastrzegłam, unosząc telefon do góry.

Oparł się ręką o ścianę na wysokości mojej głowy, pochylając do ucha. Z każdym słowem przesuwał wargi wzdłuż linii szczęki i na milimetry od skóry na szyi, gorącym oddechem przyprawiając mnie o dreszcze. Zawisł nad ustami.

– Jestem tego pewny, ale prosiłem cię, żebyś nie znikała mi z pola widzenia.

– Będzie kara? – musnęłam jego usta.

– Zdecydowanie – przycisnął się do mnie biodrami.

– A nie lepiej znaleźć jakieś odosobnione miejsce na... karę? – zamruczałam.

Kiedy wydawało mi się, że mnie pocałuje, zapytał całkiem poważnie.

– Gdzie masz buty?

Zamrugałam, wyrwana z chmurki pożądania i sprowadzona na ziemię. Niemo wskazałam na schody, gdzie stały szpilki. Przyniósł je i opadł na jedno kolano, pomagając nałożyć. Zabłądził palcami w górę i najpierw pogłaskał mnie pod kolanem, aż mi się nogi ugięły z wrażenia. A potem złapałam spazmatyczny oddech, gdy pogładził skrawek materiału, udający dzisiaj moją bieliznę. Aż się wzdrygnęłam pod dreszczem, jaki wywołał, sunąc dłonią w dół. Rzuciłabym się na niego, domagając spełnienia słodkiej rozpalonej w żyłach i pędzącej z krwią seksualnej obietnicy, ale uśmiech na jego ustach mnie powstrzymał. Też potrafiłam w to grać. Oblizałam dolną wargę, zaciskając na chwilę uda i mrucząc z przyjemności.

– Zatańczymy? – zaproponowałam, ciągnąc go za sobą.

– Oczywiście. Jak długo Wera była w ich pokoju?

– Piętnaście sekund zanim weszłam? – Skrzywiłam się. – Chyba niczego nie nabroiła. Myślisz, że powinniśmy powiedzieć Leonowi?

– W takim czasie raczej nie byłaby w stanie nic zrobić – objął mnie ramieniem w talii.

– Mam nadzieję, bo to wariatka.

Zeszliśmy na dół, znów wtapiając się w tłum. Kołysaliśmy się na parkiecie w rytm spokojnej melodii, gdy doszedł mnie jego cichy szept przy uchu.

– Twoja matka patrzy na nas, jakbym zamordował jej pół rodziny.

– Kazała mi się zachowywać, to się zachowuję. – Westchnęłam. – Powinnam iść sprawdzić, czy Wera oddała kartę.

– Nie widzę żadnej z nich na parkiecie.

– Matka będzie wiedziała, gdzie ona jest. To strasznie dziwnie brzmi, że nie jest moją matką. – dodałam cicho. W odruchu pocałował mnie w czoło.

– Po tej imprezce porozmawiaj z nimi na spokojnie – zaproponował.

– Z nią się nie da na spokojnie. – Wywróciłam oczami. – Każda rozmowa kończy się pyskówką. Teraz jest z babcią i na weselu, to się może opanuje.

Podeszliśmy do nich.

– Mamy do pogadania Marika! Ale najpierw babcia musi skorzystać z ubikacji.

Szarpnęła za klamkę toalety dla niepełnosprawnych, ale drzwi okazały się zamknięte. Zapukała natarczywie, wołając półgłosem.

– Halo, ktoś tam jest?!

– Może ktoś zasłabł? – zasugerowała babcia

– Tak, od razu zasłabł – zaśmiałam się głośno. – Szybciej trwa obciąganko!

– Marika, na Boga! – zawołała babcia z wyrzutem.

Dało się słyszeć, że zamek przekręcono, a pchnięte energicznie drzwi, zmusiły matkę do cofnięcia się. Zarumieniona Mera i Leon z aroganckim uśmieszkiem na ustach pojawili się w progu.

– No naprawdę... – zaczęła ze zgrozą babcia.

– Obawiam się, że w tej zgadywance żadna z was nie wygrała... tego co było do wygrania. Najbliżej była Marika, ale też nie do końca. Ale próbujcie dalej! – zachęciła Mera, mijając nas.

– Tyle toalet, a wy musicie robić bezeceństwa w tej dla niepełnosprawnych? – zagrzmiałam pani Krystyna stojąca dwa metry od nas.

Mera uniosła tylko wyżej głowę, patrząc na nią z bezczelnym uśmiechem.

– Te bezeceństwa pani nie przeszkadzały, gdy była pani młodsza pani Krysiu – odpysknęła. – Szóstka dzieci, kto to widział! Polecam jakieś tabletki z estrogenem, w końcu nie stoi pani jeszcze nad grobem, czyż nie?

– Ty! – Zagrzmiała, podnosząc głos. – Brak mi do ciebie słów.

– Oj, to przykre, że sobie pani nastrzępiła język na Paulinę, a na mnie już nie starczyło.

Leon pociągnął ją z cichym śmiechem w stronę stolików. Marcin zastąpił im drogę przy barze, obejmując brata ramieniem za szyję.

– Właśnie ciebie szukałem! Zabiorę ci go na chwilę, co? – zaproponował.

– Właściwie... – zaczął Leon.

– Spoko, bierz! Cały twój – oznajmiła Mera, idąc po swojego drinka.

Usiadła na stołku, a nowa Pina Colada pojawiła się przed nią bardzo szybko. Paweł zamówił wodę z cytryną dla siebie i sok jabłkowy dla mnie. Popatrzyłam wymownie na Weronikę idącą od strony toalet.

– Na zdrowie! – zasalutowała Mera do barmana.

Nie dane było jej jednak złapać w usta słomki, bo moja siostra ścigana moim sztyletującym spojrzeniem podeszła bliżej.

– Seks w toalecie? A fe!

– Żelazo jest bardzo ważne w diecie – odparła Weronice.

– Jezu, nigdy nie zrozumiem, co on w tobie widzi – warknęła Wera, wywołując u mnie wywrócenie oczami.

Rzuciła kartę hotelową na blat baru. Mera złapała ją nim spadła na kieliszki po drugiej stronie baru i włożyła do torebki przed udzieleniem odpowiedzi.

– To czego nie rozumiesz, to że Leon jest mistrzem kontroli wszystkiego. Introwertyk do potęgi entej, którego żadna z was nie zrozumie, a który potrzebuje czegoś szczególnego. Żywej teorii chaosu, która będzie go zmuszać do myślenia poza schematami i tworzenia nowych wzorców zachowań. Nieprzewidywalność. Chaos. Mayhem! Czyli tak jak brzmią moje kolejne imiona w akcie urodzenia poza niesztampowym Śnieżka Mercedes Niedziela.

Ta kobieta była niesamowita. Nie musiała nawet podnosić głosu, żeby moja siostra poczuła się jak szmata! Całkiem zasłużone Weronika sięgnęła po jej drinka i upiła łyk.

– Wystarczająco nieprzewidywalne czy muszę się postarać?

– Przegrywasz w przedbiegach – westchnęła z lekceważeniem Mercedes. Wera zabrała szklankę i odeszła, kręcąc tyłkiem.

Odstawiła ją na stolik przy schodach wiodących na parkiet. Spojrzałam na Pawła, mając nadzieję, że to koniec dram na dzisiaj. Niestety myliłam się, bo dwie minuty później, gdy tańczyliśmy, pojawiła się Mercedes i wylała na nią kieliszek czerwonego wina. Co było do przewidzenia Weronika, gdy nie miała siły argumentów, wybierała rozwiązania siłowe, więc bez zdziwienia Mera przygotowana na tę eskalację, popchnęła ją do tyłu. Siostra zamachała rękami jak wiatrakiem i wpadła tyłkiem do płytkiego strumyka otaczającego parkiet.

– Ty suko! – zawyła Weronika, siedząc w wodzie.

Zapadła cisza, bo DJ chyba zapomniał puścić kolejny utwór a ja, zamiast pomóc siostrze, przyjęłam inną taktykę. Tym zabawniej, że udało mi się to uchwycić, nagrać i wstawić na Instagram! Nie ma to jak publiczne upokorzenie Weroniki, które zobaczy cały świat! Skierowałam aparat na Merę, a ona uśmiechnęła się z triumfalną miną i uniesionymi do góry kciukami.

Karma! Instant!

– Pomóż siostrze! – rozkazała matka.

– Nie! – zaprotestowałam. – Jest dorosła i musi ponosić konsekwencje swoich czynów.

Jacek z Markiem pojawili się obok i żaden z nich nie wyglądał na zadowolonego. Coś ewidentnie było na rzeczy.

– W zasięgu wzroku – przypomniał zupełnie niepotrzebnie.

Usiadłam przy barze i zaczęłam przeglądać komentarze pod filmikiem. Wdałam się w niezobowiązującą pogawędkę z dziewczyną Marka, Agnieszką – dziewczyną Jacka i Ariadną. Cała reszta gdzieś znikła. Poza Pawłem, który wydawał się mieć nas na oku, wisząc na telefonie. W większości słuchał, niż cokolwiek mówił, ale i tak było to niepokojące. Coś się działo, bo nawet Marcin i Oliwia zeszli na dół, gdzie wcześniej zniknął Leon i Mera.

Przeniosłam się bliżej okien, żeby pogadać z kimś innym niż skwaszoną Agnieszką, która uważała, że Mercedes leci na jej faceta. Aria zaprzeczała, ale w pewnym momencie zaczęła już tylko przewracać oczami. Wymówiłam się sprawdzeniem, co z Weroniką i poszłam w odległy kąt sali, a potem wymknęłam się na schody. Nie musiałam nawet daleko iść, bo donośny głos siostry niósł się po klatce schodowej.

– Co za upokorzenie! – zrzędziła Wera.

– Nie zasłużyłaś sobie na to! – wtórował jej nie kto inny niż Paulina.

Ale się dobrały! Dwie niedoszłe kochanki Leona, które nigdy nie miały szans.

– Nie powinnaś podejmować pochopnych decyzji! – perorował ojciec.

Powodzenia! – skrzywiłam się w myślach.

– Czuję się tutaj niemile widziana! Już lepiej spędzę ten wieczór w miasteczku pośród obcych ludzi niż tutaj! – odparła tonem urażonej księżniczki.

Cofnęłam się tak, żeby nikt mnie nie zauważył. Kiedy rodzice weszli z powrotem na salę, pobiegłam na półpiętro. Z dumnie uniesioną głową przyrodnia siostra i Paulina szły w stronę parkingu, a po chwili opuściły teren pałacyku. Weronika zabrała skrzypce, więc na milion procent będzie się usiłowała dowartościować. To co jednak zwróciło moją uwagę bardziej to pierścionek na jej palcu. A ona nie nosiła biżuterii. Czy to możliwe, że zabrała go z pokoju Leona, zanim jej przeszkodziłam?

Wróciłam na dół, ale schowałam się w kącie. Jakby mogła, to bym się jeszcze owinęła kotarą. Wciąż jednak byłam na widoku, jeśli Paweł się postara mnie znaleźć. Zapatrzyłam się na rozświetlony lampionami ogród i zupełnie nie słyszałam, jak się do mnie zbliżał.

– Co ci mówiłem?

– Przecież tu jesteś? – uniosłam brew do góry z kwaśną miną.

– Leon ciągnie nas w terem, coś się dzieje i musimy pomóc. Nie oddalaj się od tłumu, przyklej się do Marcina i Olki – poprosił z poważną miną.

– Wszyscy się wynoszą! – burknęłam. – Wera zabrała Paulinę i gdzieś też pojechały. – Zdziwienie, że wiem, zagościło w jego oczach, ale szybko znikło. Postanowiłam strzelić na oślep. – Ruszacie za nimi? Wera coś odwaliła? Paweł, bo... – zaczęłam wyłamywać sobie palce, nie wiedząc, czy powiedzieć mu o pierścionku.

– Marika – westchnął. – Zostań blisko Marcina i Olki.

I tak bez dalszych wyjaśnień po prostu sobie poszedł. Nawet nie zdążyłam mu powiedzieć o pierścionku. Chyba go dokumentnie powaliło, że usiądę na dupie i nie obejrzę upadku wielkiej Weroniki Stawskiej. Założyłam, że ktoś będzie miał mnie na oku, więc udałam, że idę do toalety, ale z bijącym sercem w ostatnim momencie skręciłam i spokojnym krokiem wyszłam na zewnątrz.

Przecięłam ogród, w którym przebywała część gości i dopadłam parkingu, kryjąc się w cieniu blisko samochodu Pawła. Nie minęło pięć minut, a w zasięgu wzroku pojawił się Leon z Merą. Szeptali coś do siebie z czułością. Maruda i Paweł nadeszli z drugiej strony.

– Gotowi? – spytał Paweł, otwierając swoje auto.

Z niechęcią Leon wypuścił narzeczoną z objęć.

– Ej, co się dzieje? – spytałam ciekawsko, ujawniając swoją obecność. – Gdzie jedziecie?

Mera zerknęła przez ramię, przewracając ostentacyjnie oczami. Odwróciła się, uśmiechając szyderczo.

– Gang Bang! – oznajmiła, utrzymując poważny wyraz twarzy. – Wiesz, dziewczyna ma swoje fantazje i potrzeby.

Zaskoczyła mnie dosadnością, ale serio nie takie rzeczy słyszałam w życiu, żeby nie pozbierać się szybko.

– Gówno prawda! – zaprzeczyłam z mocą. – Żaden z nich nie poszedłby z tobą do łóżka w obawie, że mu fiuta odgryziesz! Wy zapominacie czyją córką jestem! Więc, co się dzieje?

– Nic, o czym musiałabyś wiedzieć – zgasił mnie zimno Paweł.

Leon otworzył drzwi pasażera, ale nim Mercedes zdążyła wsiąść do środka, nad lasem pokazała się czerwona łuna, która niemal momentalnie zgasła. Za to odezwały się telefony wszystkich mężczyzn stojących z nami na parkingu.

– Czy to było... – zaczęła na wydechu.

– Milcz! – padł autorytatywny rozkaz jej narzeczonego. – Wsiadaj!

– Na zaproszenie czekasz?! – spytał Paweł zrezygnowanym tonem, otwierając drzwi na tył.

– Co to było? – spytałam, gdy wsiadł za kierownicę.

– Jeszcze nie ma potwierdzenia z centrali... – zaczął Maruda.

– Ty myślisz, że ja zostałam wychowana przez Amiszów? – spytałam nagląco, pochylając się do niego między siedzeniami. – Wiem, jak wygląda wybuch!

– Zapnij pasy – rozkazał Paweł. – Usiądź prosto i nie wieszaj się między siedzeniami. Jak któryś będzie coś mógł powiedzieć, to ci powie.

– To był wybuch prawda? – dopytywałam, usiłując wepchnąć oporną końcówkę pasa do mechanizmu.

– Tak – padło w eter jedno słowo Pawła. W jego uchu tkwiła słuchawka.

– Czemu nie mogę posłuchać waszej rozmowy? – złapałam się siedzenia kierowcy, chcąc dosłyszeć cokolwiek z wyjącą mi nad głową syreną. – Jezu, Weronika mogła tam pojechać? A jak nie żyje?

– Oczywiście – dodał Paweł, przysłuchując się rozmówcy.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer, od razu trafiając na pocztę.

– Może nie ma zasięgu – mamrotałam do siebie. – Ale był, jak byłam tam wczoraj. Jezu, a jeśli rzeczywiście coś jej się stało?! – spytałam z paniką, potrząsając bezwiednie ramieniem kierowcy.

– Brzmi jak plan na najbliższe minuty – doszły mnie kolejne słowa Pawła. Maruda zaczął szukać czegoś w schowku, a auto zaczęło zwalniać.

– Co ty robisz?! – zawołałam z paniką, obserwując, jak pozostałe pojazdy mijają nas i jadą dalej. – Musisz za nimi jechać! A jeśli coś się stało Weronice?

– Musisz się uspokoić, bo w pełnej panice nie zabiorę cię nigdzie.

Ku mojemu bezbrzeżnemu zaskoczeniu, Paweł się zatrzymał, wysiadł z auta i oparł o maskę. A wszystko to z takim spokojem, że mi niemal oczy wyszły z orbit. Przy tym Leon wydawał się mieć ADHD. Maruda dołączył do niego. Nie rozumiałam, dlaczego to robi, przecież powinniśmy dotrzeć do miejsca wybuchu jak najszybciej, żeby dotrzymać przysięgi o chronieniu słabszych, czy jakoś tam! Wysiadłam, trzaskając donośnie drzwiami.

– Co ty robisz? – krzyknęłam, dopadając Pawła i wczepiając dłonie w jego koszulę.

Objął mnie i przytulił do siebie, unieruchamiając. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam to ukłucie i przepraszający wyraz oczu Pawła. Potem była już tylko ciemność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro