⁜ Marika - 7 ⁜
Miłego dnia! Mój już się kończy w Australii 20:32 🖤🖤
– Gdzieś ty była? – fuknęła matka, podchodząc do mnie, gdy zamknęłam za sobą drzwi. A potem zdarzyło się to, co zwykle. Otrzymałam siarczysty policzek, aż mi głowa odskoczyła do tyłu. – Jestem tobą zawiedziona! – wycedziła w swojej złości.
Spojrzałam na nią obojętnie, zastanawiając się, jak można tak nienawidzić jednego dziecka, a faworyzować drugie?
– Nie pierwszy i nie ostatni raz – wymamrotałam pod nosem.
– Coś ty powiedziała? – syknęła.
– Nie pierwszy i nie ostatni raz – powtórzyłam głośniej, podchodząc do szafy i wyciągając sukienkę, którą miałam nałożyć.
– Jak śmiesz! – zaperzyła się. – Miarkuj się Marika, masz dziewiętnaście lat, ale nadal jesteś od nas zależna.
– Naprawdę? – zaśmiałam się szyderczo. – Pracuję i zarabiam.
– I korzystasz z mieszkania, które do nas należy.
SSDD – przyszło mi do głowy – Same Shit, Different Day! Ostentacyjnie przewróciłam oczami, sięgając po komplet bielizny pasujący do sukni.
– Mam się wyprowadzić? Dziś? – zasugerował bez emocji. – Czy mogę dopiero jutro?
Matka zacisnęła usta w wąską kreskę.
– Jak będziesz się pakować na uniwersytet.
Parsknęłam pod nosem.
– Mam dla ciebie złą wiadomość. Nie dostałam się – wypaliłam.
– Jak to się nie dostałaś? – znów cedziła słowa.
– Wychodzi na to, że znów nie jestem wystarczająco dobra! – przyznałam z satysfakcją.
– Zrobiłaś to specjalnie!
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
– Obawiam się, że nie – odparła z lekceważeniem – bo naprawdę nie mogłam się doczekać, żeby w końcu być od was, jak najdalej się da!
– Wciąż przynosisz nam wstyd!
– A to jeszcze nie koniec – uniosłam palec do góry. – Wywalili mnie z pracy. Z tej którą mi załatwiłaś. – Matka poczerwieniała na twarzy jak piwonia. – A wiesz dlaczego? Bo ten cham, mój szef chciał mnie bliżej poznać i bliżej dla niego oznaczało „dogłębnie".
– W życiu nie ma nic za darmo, trzeba sobie na wszystko zapracować! – oburzyła się matka.
– Dupą?! – zawołałam ze złością, tupiąc nogą. – Tak miałam sobie zapracować na przedłużenie umowy? Dając dupy facetowi, któremu mnie poleciłaś? Chyba ci się córki pomyliły, to Weronika nie ma nic przeciwko, żeby płacić za wszystko swoją waginą. Chyba że ty też w ten sposób zapracowałaś sobie na sukces? – ironizowałam, patrząc na nią wyzywająco.
Kolejnego siarczystego policzka się nie spodziewałam. A jednak uderzenie przyszło znienacka. Uniosłam tylko głowę wyżej, co rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Tak rozzłoszczonej nie widziałam jej nigdy. Cała czerwona wyglądała, jakby się zapowietrzyła i miała pęknąć.
– Wychowałam cię gówniaro! – Syknęła. – Nie odzywaj się do mnie w ten sposób.
– Nie, mamo – niemal wyplułam to słowo z pogardą – hodowałaś mnie, wychowywałaś Weronikę!
– A możesz mi się dziwić? – wyrzuciła z siebie z jadem.
– Mogę! Urodziłaś mnie. Jak byłam wam tak niepotrzebna, to na chuj mnie zrobiliście?!
Odpowiedź nadeszła dopiero po chwili i sprawiła, że zamarło mi serce.
– Nie urodziłam cię!
– Słucham?
– Nie urodziłam cię! – powtórzyła głośniej. Spojrzałam na nią jak na wariatkę! – Nie jesteś moim dzieckiem – wypluła z siebie.
Czy ta kobieta mówiła z sensem? Raczej nie?
– Jestem podobna jak dwie krople wody do Weroniki i mamy podobne imiona? – zakwestionowałam jej słowa.
– Jesteś, bo macie wspólnego ojca, tylko ta szmata, z którą mnie zdradzał twój ojciec, na szczęście zdechła, kiedy cię rodziła! – Moje oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, a serce zaczęło szybciej bić. – A może na nieszczęście, bo nie musiałabym cię oglądać codziennie i przypominać sobie o jego zdradzie! Ubieraj się! A fochy zostaw na później! Nikt tu nie ma czasu cię niańczyć! I zachowuj się odpowiednio!
Kobieta, którą nazywałam matką od dziewiętnastu lat, wyszła, donośnie trzaskając drzwiami. Zostałam sama w pustym pokoju, a cisza świdrowała mi nieprzyjemnie uszy. Wszystko nagle nabrało sensu. Brak zainteresowania matki, naciski ojca, żebym była jak Weronika. Całe życie byłam karana za grzech ojca, ale on ani razu nie stanął w mojej obronie, za to chętnie również karał za niedociągnięcia. Często powtarzane słowa „matki", że udało mu się tylko jedno dziecko, nagle nabrały sensu.
Wszystko będzie lepsze niż myślenie. W otępieniu poszłam się szykować. Przetrwam ten dzień, bo Oliwia i Marcin nie zasługiwali, żeby moja siostra po raz kolejny rujnowała cokolwiek.
– Ona nie jest twoją siostrą! – powiedziałam do siebie, wpatrując się w odbicie w lustrze łazienkowym. – Na szczęście!
Włączyłam muzykę w telefonie, żeby przestać myśleć, a słodkie głosy wokalistek wypełniły przestrzeń na tyle skutecznie, że byłam w stanie się umalować. Chciałam mieć bajerancki makijaż, ale w tej chwili pragnęłam tylko wtopić się w tłum, żeby ludzie o mnie zapomnieli. A jutro... jutro zniknę na zawsze.
– Dasz radę Marika – rzuciłam do siebie z uśmiechem. – Zagraj to do końca. Ostatnia rola życia.
Wmieszałam się w tłum, stając w bocznej nawie z daleka od ludzi, których nazywałam rodzicami i suki, która udawała siostrę. Zupełnie nie mogłam się skupić na kazaniu, a słowa nie miały sensu. Bezmyślnie wpatrywałam się w witraż, przez który przeświecało słońce, rzucając kolorowe refleksy na ścianę.
Potrzebowałam samotności i izolacji, ale jak na złość Paweł stanął za mną. Nie musiałam się wcale odwracać, żeby wiedzieć, że to on, wystarczyło, że ciało go rozpoznało, gdy rozpoczął powolną wędrówkę palcem po kręgosłupie. Publiczna walka z neandertalczykiem nie miała żadnego sensu. Odwróciłam się na pięcie i stąpając na paluszkach, wyszłam z kościoła. I tak nikt nie zauważy, że mnie tam nie ma.
Oparłam się ciężko o balustradę, zwieszając głowę.
– Dobrze się czujesz kochanie? – podskoczyłam, słysząc starszy damski głos.
Odwróciłam się i zakręciło mi się w głowie, a noga w bucie na obcasie poleciała w bok. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, tracąc równowagę. Desperacko starałam się czegoś złapać. Paweł pociągnął mnie w górę, zanim rąbnęłam biodrem o kamienny chodnik.
– Mam cię – szepnął mi do ucha.
– Nie chciałam cię przestraszyć – przepraszającym tonem dodała starsza pani.
– Zakręciło mi się w głowie, bo zrobiło się duszno – przyznałam.
– Straszny gorąc jest w środku – zgodziła się. – To wasze pierwsze dziecko?
Zaczerwieniłam się na tę insynuację, nadaremnie usiłując uwolnić z rąk Pawła.
– Nie jestem w ciąży, jestem po prostu gruba. Im więcej ważysz, tym trudniej cię porwać! To taka taktyka – odparłam opryskliwie. – Puść mnie! – rozkazałam trzymającemu mnie wciąż Pawłowi.
– Musi jej pani wybaczyć. Okres! – Rzucił tym słowem, jakby magicznie tłumaczyło wszystko. – Idziemy.
– Rozumiem – odparła starsza pani, patrząc krzywo.
– Puść mnie! – rozkazałam naglącym szeptem.
– Nie!
– Narobię takiego wrzasku, że przerwą ten pieprzony ślub! – zawołałam gniewnie.
Odwrócił się gwałtownie i nieomal znów straciłam równowagę. Postawił mnie do pionu, ujął twarz w dłonie i pocałował. I nie był to jakiś tam słodki całus, a pełne pasji, namiętne spotkanie warg i języków. On nie prosił o wejście do ust, on tam wtargnął, żądając poddania. Nawet w nocy, nie obdarzył mnie takim pocałunkiem. Zaskoczona jego zachowaniem, pozwoliłam się bez protestu poprowadzić do ogrodu jak owieczka na rzeź.
– Co się stało? – spytał, gdy usiadłam na kamiennej ławeczce.
Spojrzałam w jego oczy i postanowiłam być z nim równie szczera, jak moja matka ze mną przez ostatnie dziewiętnaście lat.
– Nic, w końcu wszystko jest tak, jak powinno być.
Brwi Pawła podskoczyły do góry, a on sam ukucnął przede mną.
– Marika, są rzeczy, których nie mogłem ci powiedzieć i nadal nie mogę, bo są związane z pracą.
Prychnęłam.
– Dołącz do klubu: okłam Marikę – ironizowałam. – Spotykamy się codziennie przez całą dobę, można dołączyć, kiedy masz na to ochotę. Spokojnie – poklepałam go protekcjonalnie po ramieniu. – Jeszcze tylko jakaś doba i będziecie mieć mnie wszyscy z głowy. Następne spotkanie? NIGDY! A teraz zostaw mnie w spokoju.
Oparł dłonie na moich kolanach.
– Choćbym chciał, to nie mogę.
– Sumienie ci nie pozwala? Czy znów Leon kazał ci mnie pilnować? O nie! – Uniosłam palec do góry. – Ach wiem! Myślałeś, że ja to ta słynna skrzypaczka?
W odpowiedzi pocałował mnie równie nagląco i agresywnie jak na schodach, ale tym razem pocałunek zakończył się łagodnie i czule. Nie chciałam czułości. Potrzebowałam brutalności, żeby zabić w sobie ostatnią iskierkę naiwnej nadziei, jaką stanowiło zainteresowanie Pawła. Musiałam go sprowokować, żeby zachował się w taki sposób, żebym więcej nie chciała go widzieć na oczy.
– Chcesz się ze mną pieprzyć, proszę bardzo, ale to jedyne co dostaniesz.
– Chcę wszystkiego – oznajmił autorytatywnie, patrząc na mnie z ogniem w oczach.
Ujęłam jego twarz w swoje dłonie.
– Ale ja nic nie mam – wyszeptałam, solennie wierząc w te słowa. – Mieszkanie, którego używam, jest rodziców, nie mam pracy, nie idę na żadną uczelnię, więc i żadnych perspektyw nie mam. Niemal czysta karta. Na co ci kolejny problem?
– Masz siebie i jak dla mnie to jest wystarczająco.
– Wątpię – zaprzeczyłam z żalem. – Zróbmy sobie przysługę i każde z nas pójdzie w swoją stronę. Jedyne czego chcę po ostatnich paru dniach to zostać zapomnianą. Zniknąć.
– Marika, ty wcale nie chcesz zniknąć na zawsze, to czego pragniesz, to w końcu zostać odnalezioną. – Musnął moje usta swoimi.
– I wszystko okazało się kłamstwem.
– Nie czytam ci w myślach – pogłaskał mnie po policzku – musisz powiedzieć, o co chodzi.
– Daj spokój Paweł – odwróciłam głowę.
– Wiesz, co najbardziej boli każdego twojego przeciwnika? Kiedy jesteś szczęśliwa.
– I komu niby miałabym to udowadniać? – rozłożyłam ręce, patrząc na niego bez emocji.
– Siostrze i rodzicom.
Znów westchnęłam, czując delikatną bryzę na skórze.
– To nie jest moja siostra. – Wypaliłam, a Paweł zmarszczył brwi.
– Że co? – spytał, gdy nie dodałam nic więcej.
– Nie jest moją siostrą, przyjemniej nie w pełni. Zgodnie z tym, co powiedziała mi dzisiaj matka, która nie jest moją matką, Weronika jest przyrodnią siostrą. Dzielimy ojca. I pewnie nadal by nas okłamywali, gdyby nie fakt, że wyprowadziłam ją z równowagi, informując, że nie lecę do Portugalii. Oraz oczywiście zniszczeniem sukienki Weroniki, ale serio kto nakłada biało–srebrną sukienkę na czyjś ślub?
Paweł wpatrywał się we mnie z lekkim niedowierzaniem.
– Czekaj, mała, powoli. – Uniósł dłoń do góry. – Pokłóciłaś się z matką i powiedziała ci, że nie jest twoją matką?
– Dokładnie – przyznałam. – Było mi rano tak wszystko jedno, że powiedziałam, co myślę. Pokłóciłam się z nią, bo ona zawsze staje po stronie Weroniki, bez względu na to, czy ma rację, czy nie!
Zaczęłam nerwowo skubać rąbek sukienki, nie wiedząc, czy nie zacznie drążyć tematu tego, co działo się w nocy.
– Więc czyją córką jesteś?
– Nie wiem, powiedziała tylko, że urodziła mnie ruda ladacznica, a ojciec miał podobno romans, musiałbyś z nim pogadać. – Oparłam się swobodnie na ławce i uniosłam głowę do góry, wystawiając twarz do słońca. – Jak się wali to wszystko jak domino. Chętnie bym ojcu wygarnęła prawdę, ale nie chcę robić sceny na ślubie Olki i Marcina.
I chyba nie byłam jeszcze gotowa na poznanie prawdy i zmierzenie się z rzeczywistością ostatnich dziewiętnastu lat. Przerażała mnie wizja utraty tożsamości. Mimo słońca lodowate zimno opanowało ciało.
– Chodź – zaproponował Paweł, wyciągając dłoń w moją stronę – znajdziemy jakąś butelkę wina i zagospodarujemy sobie czas do imprezki.
– A co? Kupiłeś gumki? – sarknęłam, wstając. – Żebyśmy mogli w ten sposób zabić czas?
Bo w sumie, jakie miałam opcje? W pokoju dzielonym z Weroniką się nie zaszyję. Nie mam samochodu, żeby wrócić do Warszawy, do najbliższego PKS lub pociągu też jest spory kawałek.
Objął mnie ramieniem, całując w skroń i absolutnie, rozczulając tym gestem.
– Nie, ale to jest dobry pomysł na wycieczkę do miasta i odłożenie wina w czasie.
Krzysiek zwany Marudą dopadł nas na parkingu. Oparłam się o drzwi pasażera, dając im przestrzeń do rozmowy.
– Nie spodoba ci się to – oznajmił, podając Pawłowi tablet, na którym zawzięcie stukał czegoś wcześniej. Wpatrywał się chwilę w zawartość i przerzucił kilka stron, zanim się odezwał.
– Leon to widział?
– Tak.
– I co powiedział?
Krzysiek spojrzał na mnie, a potem na Pawła.
– Że to poszlakowe i nie ma takiej opcji.
– Zgadzam się z nim – przytaknął Paweł. – Sprawdź zapisy GPS z mojego auta.
Maruda wyciągnął z kieszeni kabelek i podniósł do góry.
– Po to właśnie przyszedłem.
Z daleko zachowaną ostrożnością obserwowałam, co robi. Otworzył panel z boku kierownicy i podłączył się do systemu samochodu. Klikał coś na swoim tablecie, pomrukując od czasu do czasu.
– Wycieczka odwołana? – odważyłam się zapytać.
– Nie – Paweł przelotnie musnął moje usta swoimi. – Zrobi swoje i pojedziemy.
– Czy Leon wie, że gdzieś ją zabierasz? – wtrącił się Krzysiek, wpatrzony nadal w ekran.
– Leon jest zajęty, świadkuje, a potem są zdjęcia.
– Paweł rozmawialiśmy o tym rano, nie jesteś obiektywny.
– Oczywiście, że nie jestem – doszły mnie zirytowane słowa, trzymającego mnie w ramionach Pawła. – Tak samo, jak ja wiesz, że jest niewinna.
Czy oni mówią o mnie?
– Ale ktoś bardzo chcę ją wrobić – Krzysiek wyciągnął wtyczkę z gniazda auta.
Mnie?! Ale w co?!
– Obaj wiemy kto! – upierał się Paweł.
– Ale nie potrafimy tego udowodnić!
Dobra, usłyszałam wystarczająco!
– Czy któryś z was, do diabła, powie mi, co tu się dzieje? – spytałam, przenosząc wzrok między nimi jak na meczu tenisa. Panowie wymienili spojrzenia.
– Ktoś wczoraj napadł na Arię – wyjaśnił Paweł.
– Paweł! – ostro zaprotestował Maruda.
– Zamknij się, kurwa, doskonale wiesz, że nie mogła tego zrobić. – Odpowiedział mu tym samym tonem. – Kamery z bankomatu na deptaku pokazały jednoznacznie, że była w miasteczku, razem z autem. – Czy on mówi o mnie?! – Potem ją zatrzymała do kontroli policja. Nie ma siły, żeby obróciła w tę i z powrotem, żeby ją napaść. Nie jest podrapana, nie ma śladów po bijatyce ani sińców. Jedyna bluza, jaką na niej widziałem to szara kangurka.
– Obdukcję jej walnąłeś w nocy? – Zakpił Maruda. Szeroko otwartymi, oczami spojrzałam na Pawła. – Trzeba było robić zdjęcia i zaprosić świadka, bo inaczej się nie liczy.
– Przestań pieprzyć Krzysiek! – rozkazał twardo. – Nie zabrałem jej do siebie, bo Leon mi kazał tylko dlatego, że chciałem. Nie wkładaj Marice do głowy bzdur tego typu. – Wyraźnie się zdenerwował, bo zaczął podnosić głos. – Kurwa, ty jako jeden z niewielu wiesz, że mam na jej punkcie pierdolca od przeszło dwóch lat! Ale tak samo, jak Matti z Arią najpierw szkoła potem romanse!
– Paweł... – usiłowałam się wtrącić.
– Nie, Marika! – uciszył mnie. – W życiu bym nie uwierzył, że byłabyś w stanie napaść na Arię i żaden włos, który jej został pod paznokciami, mnie nie przekona.
Oblał mnie zimny strach na to oświadczenie, bo każde zdanie przez nich wypowiedziane brzmiało coraz gorzej! Nie na darmo ojciec był sędzią i przynosił pracę do domu.
– Paweł – szarpnęłam go za rękę, by przestał gadać. – Weronika ma zadrapanie na dekolcie i sińca na ramieniu. A ja... ja mam czarną bluzę z kapturem. Przy długich włosach zawsze zostają na materiale. Ostatnio się stresuję, to włosy mi wychodzą garściami. Wera się wściekała w aucie o to kiedy jechałyśmy.
– Masz tę bluzę ze sobą? – spytał Maruda z zainteresowaniem.
– Tak, jest w pokoju, wisi na krześle. Wczoraj wolałam kangurkę.
– No to wyprawa po gumki musi zaczekać – zawyrokował Krzysiek.
Zaczerwieniłam się.
– Bardzo zabawne! – mruknął Paweł, prowadząc nas do hotelu.
Msza nadal trwała, więc nieniepokojeni przez nikogo dotarliśmy do pokoju, który otworzył Krzysiek moją kartą, nakazując nam zostać na zewnątrz. Drzwi stały otworem, więc widzieliśmy, jak założył rękawiczki i złożył ostrożnie bluzę, wpychając ją do plastikowego worka.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Weronice tak zależy, żeby mnie wrobić i nic nie przychodziło mi do głowy. Nie byłyśmy siostrami roku, ale też nie robiłyśmy sobie na złość. To najczęściej ja byłam rozżalona, gdy porównywano mnie do Weroniki i wcale się z tym nie kryłam.
Jezu, byłam idealnym kozłem ofiarnym – wiecznie niezadowolona siostra! Poza tym nie łączyły nas tak naprawdę więzy krwi, a to też mógł być powód na zemstę. W końcu okłamywano mnie dziewiętnaście lat, więc wybuchłam, robiąc coś głupiego, gdy świat zawalił mi się w posadach.
Ścisnęłam dłoń Pawła w przypływie paniki.
– Pójdę za nią do więzienia? – spytałam ze strachem.
– Nie – odparł pewnie, obejmując mnie ramieniem.
– Bo to naprawdę wygląda źle – wyszeptałam.
Ujął moją twarz w swoje dłonie.
– Marika, zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna. Masz mocne alibi na wczoraj, a dzisiaj cały czas mam cię na oku, tak samo jak w nocy.
– Nawet na huśtawce? – nie dowierzałam.
– Tak, nawet tam. Leon dodatkowo wrzucił ci GPS do telefonu, więc wiemy, gdzie jesteś.
Zerknęłam najpierw na Krzyśka, a potem na Pawła.
– I co teraz?
– Teraz ja dymam do Szczecina – skrzywił się Maruda. – A wy po gumki, chyba że Matti się z wami podzieli.
Krzysiek wyjechał w lewo, pędząc do Szczecina, a my w prawo.
– Naprawdę jedziemy po gumki?
– A zamierzasz znów spać w moim pokoju?
– No raczej, przecież nie z Weroniką. To transakcja wiązana? – zażartowałam.
– Nawet jeśli ich nie wykorzystamy, a zakładam taki scenariusz, to wolę się zabezpieczyć.
– Dlaczego mielibyśmy ich nie wykorzystać? – spytałam, marszcząc brwi.
– Marika dowiedziałaś się właśnie, że byłaś okłamywana przez rodziców, to zdecydowanie jest na mojej liście tego, co może zjebać humor na łóżkowe igraszki.
– Może – przyznałam układnie, bębniąc palcami po podłokietniku. – Ale serio myślisz, że można się z tobą tylko poprzytulać?
Zaśmiał się pod nosem.
– Liczę na to, że będę cię potrafił wprowadzić w odpowiedni nastrój.
– Apteka? – Zasugerowała, bo pewnie nikogo tam nie będzie
– Supermarket?
– Ale tam będzie tłum ludzi kupujących lody i napoje – marudziłam.
– No i? – uniósł brew. – To kwestia determinacji.
– Możesz być wyluzowany, ale mnie to krępuje.
– Czemu cię to krępuje?
Przewróciłam oczami.
– Wszyscy będą wiedzieć, że uprawiamy seks.
– Wolę myśleć, że zazdrościć. Za bardzo przejmujesz się opinią innych ludzi – pogłaskał mnie po udzie.
Odwróciłam głowę do szyby.
– Skończyłam dzisiaj rano, jak mi matka zrujnowała świat w posadach!
– Marika... – wypowiedział miękko moje imię, aż mi dreszcz przebiegł po plecach. – Nie wciągaj swojej matki do naszej sypialni – poprosił błagalnie. – Ani siostry, ani eks, ani nikogo. Chcę, żeby twoja uwaga była niepodzielna i tylko skierowana na mnie.
– W porządku.
Zamiast pojechać do marketu na końcu, zatrzymał się przy Aptece. Uznałam, że mamy dużo szczęścia, bo w środku nie było nikogo, poza uroczą blondynką w okienku.
– W czym mogę państwu pomóc?
Rozchyliłam usta, ale słowa nie chciały mi przejść przez gardło, na szczęście mój wybawca był bardziej elokwentny.
– Prezerwatywy poproszę.
– Jaki rozmiar? – spytała blondynka w okienku.
– XL.
Sprzedawczyni podniosła wzrok, mierząc go badawczym spojrzeniem.
– Oni zawsze mówią, że XL – wymamrotała sobie pod nosem, ale na tyle głośno, żebyśmy usłyszeli. Parsknęłam śmiechem, patrząc z wyzwaniem na towarzysza. Postawiła kartonik, tłukąc w klawiaturę.
– Jedno to na rozgrzewkę – marudziłam. – A my mamy całą noc.
– Ale viagra na receptę – uśmiechnęła się farmaceutka.
– To chyba w damskiej wersji, bo to zazwyczaj ja nie nadążam.
– Polecam w takim razie krem zwiększający wrażliwość – zasugerowała.
– A działa?
Dziewczyna zaczerwieniła się.
– Tak.
O proszę, to ja rozumiem, polecenie z pierwszej ręki własnych doświadczeń.
Kobieta była na tyle uprzejma, że zapakowała wszystko do reklamówki, w której nie było widać, co jest w środku. Paweł puścił jej oczko, klepiąc mnie w tyłek, a ja uśmiechając się jak wariatka, wtuliłam się w bok prowadzącego mnie faceta. Zanim wsiadłam, przyparł mnie do drzwi.
– Czy mówiłem ci, jak pięknie dzisiaj wyglądasz?
– Jeszcze nie. – Pociągnęłam go za krawat, żeby mnie pocałował.
– Pięknie wyglądasz w tej sukience.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro