∞ Oliwia - 7 ∞
Ostatni! 😎 Wieczorem epilog 😈 to znaczy jak wstanę - pozdrawiam ze słonecznego Sydney, gdzie jest 19:25, niedziela 20/11/22 🖤
– Jeśli to prawda, to jesteśmy w bagnie, bo to gówno, jest dwieście razy silniejsze niż C4. Ale plus, że jest aktywowany dźwiękiem. Poza tym, serio misja samobójcza w wykonaniu Weroniki?
– Może nie ma pojęcia? – zasugerował Tomek. – Nie wiem, kurwa!
– Tak czy inaczej – podsumował Maruda – Mera została celem. I jak spojrzysz na większy obrazek, ma to sens. Nie mogli nas upolitycznić to „taniej" będzie się nas pozbyć.
– Nie taniej, ale spektakularnie – odparł Jacek. – Do tego wiele jednostek zostanie uziemionych do czasu zakończenia śledztwa, a niektóre przejdą pod „nadzór". Wiecie, co to oznacza? – pytanie było zgoła retoryczne. – Destabilizację.
– Poza tym chyba nie wzięli pod wagę, że Weronika może mieć swoją agendę? – zasugerowałam. – Ona i Marika byłyby idealnymi kozłami ofiarnymi. Ja stawiałabym na wybuch gazu, bo chwytliwe i łatwo spreparować dowody i ukryć prawdziwy powód.
– Już widzę te nagłówki w prasie – zapalił się Maruda. – Tragedia na weselu! Kwiat polskiego tajnego wywiadu zmieciony z powierzchni planety. A Stefan cudem uchodzi z życiem, bo żona walnęła focha i zostali w Warszawie.
– Podobno mieli wypadek po drodze. Jakieś jeleń czy coś na drogę im wyskoczyło – poprawił go Marcin. – Tak mi powiedział jak dzwonił dziś rano.
– Ale założę się, że dzwonił dopiero po tym jak Mera wylądowała? – spytał Krzysiek. – Musiał się upewnić, że jego plan się kręci.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i Paulina wpadła do środka.
– Ola, szybko! Mercedes zrobiła scenę – wydyszała ze zgrozą. – Oblała Weronikę winem a potem wepchnęła do strumyka!
Roześmiałabym się, ale wyglądała, jakby przeżyła traumę. Wyminęłam ją i chwytając w dłonie obszerną spódnicę, pobiegłam na górę, usiłując nie przydeptać sukni i nie zabić się. Była tylko jedna osoba, której Mera podda się bez walki i awantur.
– Znajdź Leona! – rzuciłam do Marcina przez ramię.
Nienawidziłam Weroniki, bo od dwóch lat mieszała w naszym życiu i nie zamierzałam potępiać zachowania przyjaciółki, bo wielka pani skrzypaczka na sto procent coś odwaliła, żeby sobie na to zasłużyć.
Aż uniosłam brwi słysząc ten pełen pretensji i pogardy ton. Szkoda, że w swym zaślepieniu nie widziała tych pełnych uznania spojrzeń innych kobiet na sali, którym Weronika napsuła krwi. Ona sama ociekała wodą, która zaczynała tworzyć wokół niej kałużę, a Mercedes stała całkiem zadowolona z siebie, z uniesionym brwiami rzucając mi wyzwanie. Przepiękny widok. Zwieńczenie wielu zdarzeń, gdy Weronika nie mogła sobie przepuścić okazji do przystawiania się do facetów.
– Ależ ona ma tupet! – syknęła Paulina stojąca za mną. – Musisz jasno dać do zrozumienia wszystkim, że potępiasz takie zachowanie! No kto to widział!
– Muszę? – syknęłam nieprzyjemnie. – Muszę?! – pochyliłam się do jej ucha, żeby nikt poza nią mnie nie słyszał. – Niczego nie muszę! Jak ci się nie podoba moja najlepsza przyjaciółka, to drzwi są za tobą!
– Ona robi zamieszanie a mi się obrywa? – Spojrzała na mnie, wyrażając oczami całą niechęć do Mery. – Może już więcej nie pij? – zasugerowała.
– Wiesz co? Może się na coś przydaj i zajmij Weroniką? – poprosiłam ze słodkim, ale całkowicie fałszywym uśmiechem.
DJ zagrał „This is show we do it!" a ja roześmiałam się głośno. Głośna muzyka zagłuszała obsceniczne wyzwiska serwowane przez Weronikę, której koleżanki pomagały się podnieść. Wokół zebrał się już niezły tłumek gapiów. Będą to wspominać latami, jak dwie kobiety pobiły się o mężczyznę, przy czym jedna z nich nigdy nie miała szans. Owszem Leon podpuszczał czasem Weronikę, ale dla tak zwanego „dobra wyższego", żeby utrzymać wszystkie piłki w grze. Teraz jednak potrzebowaliśmy prowokacji i Mera nam ją dostarczyła – koncertowo!
– Śnieżka Mercedes Niedziela proszę państwa! – Krzyknęłam ze schodów. – Bohaterka dzisiejszego wieczoru! Jedyna mająca tutaj przysłowiowe „jaja" kobieta, której znudziło się patrzenie, jak jakaś lasia podrywa naszych facetów.
Mera uniosła dłonie do góry w geście triumfu. Wściekła Weronika w eskorcie Pauliny szła w moją stronę. Niezmiernie zależało mi teraz jeszcze bardziej na podgrzaniu atmosfery.
– Gorące brawa i owacja na stojąco! – krzyczałam, idąc stronę sprawczyni zamieszania. – Mera! Wymiatasz!
DJ ogłosił dziesięć minut przerwy a ja po pogratulowaniu Merze musiałam zając gości czymś innym, niż zmagania o tytuł „miss mokrego podkoszulka" na parkiecie. Marcin zbiegł po schodach, zmierzając do nas, gdy Leon jak ten cholerny bezemocjonalny kołek stał na szczycie schodów. Paulina stała u jego boku, dotykając jego ramienia, jakby chciała go powstrzymać.
– Przysięgam, że jak za nią pójdzie, to... – syknęła, patrząc na nich z nienawiścią.
– To by było, zamienił stryjek siekierkę na kijek – zaprzeczyła Agnieszka niechętnie.
– Za którą z nich? – spytałam.
Marcin okręcił Merę w swoją stronę i spojrzał na nią ostro, ale znałam go na tyle, by wiedzieć, że ledwo powstrzymuje śmiech.
– Nigdy nie powiem tego głośno – zaczął groźnym tonem, po czym pochylił się do jej ucha i szepnął z ekscytacją – to było zajebiste! Jestem ci dozgonnie wdzięczny, napastowała mnie, jak poszliśmy z chłopakami zapalić. A teraz znikamy zająć gości krojeniem tortu, żeby tu można było posprzątać.
Po tej reakcji wnosiłam, że też nie miał ni przeciwko tej „scenie". Wszyscy mieliśmy dość Weroniki i gdyby nie cała podprogowa akcja, do której potrzebne nam było to wesele, w życiu bym jej nie zaprosiła!
– Kocham cię! – posłałam jej buziaka na dłoni, odchodząc za mężem.
Nie odeszliśmy daleko.
– Jezusie, Oliwia! – Mama złapała się za serce. – Taki skandal.
– Jaki skandal mamo? – spytałam, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. – Weronika się potknęła i wpadła do wody.
– Ale...
– Nie ma żadnego „ale" mamo, wszystko jest w porządku – wpadłam jej w słowo. – Poszła się przebrać. Teraz pokroimy tort i jeśli nie sprawi ci to problemu, czy mogłabyś poprosić, aby go przygotowano?
– On miał być o północy – zmarszczyła brwi.
– Sugerujesz, że go dopiero pieką? – zażartowałam.
– Nie, ale czy to nie za wcześnie?
– Biorąc pod uwagę stan niektórych gości, wskazujący na upojenie alkoholowe, chyba nie zrobi im to różnicy. – Zerknęłam znacząco w głąb sali, gdzie w najlepsze trwała popijawa panów po sześćdziesiątce, w tym pana sędziego Stawskiego.
Jacek minął nas z miną nie wróżącą niczego dobrego. Mama powiodła za nim wzrokiem i zacisnęła usta.
– Czy chociaż na jeden dzień nie moglibyście... odpuścić?
– Nie, mamo, nie moglibyśmy odpuścić z prostego powodu – uśmiechnęłam się do niej słodko – tego samego, który mają wszyscy bohaterowie: musimy bronić świata!
– Świat sobie da radę przez jeden dzień! – zaprotestowała, grożąc mi palcem.
– Mamuś, złożyliśmy przysięgę!
Przestąpiłam z nogi na nogę, bo bardziej chciałam się znaleźć przy Merze i Leonie, niż kontynuować te dywagacje zmierzające do nikąd. Tata natomiast doskonale wiedział, o co chodziło, bo od razu naglącym szeptem rozkazał.
– Daj im spokój Danusia! – Spojrzał na mnie groźnie. – Mam nadzieję, że macie na to wszystko dobre wytłumaczenie.
– Mamy – zapewnił Marcin. – Czy tata mógłby poprosić o wcześniejsze przygotowanie fajerwerków, żeby były w gotowości? Z pewnością będzie się można zorientować, kiedy je odpalić.
I takim oto sposobem mój sprytny małżonek, poinformował mojego ojca, emerytowanego agenta służ specjalnych, że coś jest na rzeczy, należy się mocno pilnować i spodziewać innych „fajerwerków".
Razem z kilkoma osobami omówiliśmy status sytuacji w dolnym barze. Mercedes wyglądała na zdruzgotaną, ale przykrywała to zwyczajową nonszalancją. Dziewczyna stała na krawędzi przepaści i czekała na jakikolwiek podmuch, który da jej powód, by postąpić w przepaść. Dwie butelki wypitego wina były jednoznaczne.
Plan, który wymyśliliśmy, wydawał się całkiem dobry. Kłótnia kochanków, stanowiła idealne tło do pozbycia się pierścionka a Hexen tracił na mocy w wodzie. Nawet nazwa tego materiału była wymowna hexen, czyli niemieckie słowo oznaczające czarownicę lub też rzucanie zaklęcia. To cholerstwo była niczym magia. Istniało, ale było nie do wykrycia. Ten cholerny materiał wybuchowy był zakodowany konkretnym dźwiękiem. Mógł to być nawet wybuch fajerwerków albo stukanie łyżeczką o kryształowy kieliszek, żeby wznieść toast.
Dla cywilnej połowy osób na tym weselu, całe zamieszanie z pierścionkiem mogło się wydawać abstrakcyjne, ale dla mnie speca od materiałów wybuchowych stanowił objawienie i przełom porównywalny do wynalezienia lekarstwa na raka. Dla drugiej połowy, czyli każdego emerytowanego sędziego, agenta służby czy policjanta stanowił realne zagrożenie. I my świadomie wciągnęliśmy ich w tę grę, nie mając wyboru.
– Ola, zrobiliście, co do was należało, a teraz możecie się odprężyć – zapewnił Jacek, odprowadzając wzrokiem Leona i zwisającą z jego ramienia Merę. – Zajmiemy się resztą, potem wypijemy drinka za wasze zdrowie.
Nie czułam się przekonana, coś było zdecydowanie nie tak. Przeczucie, gdzieś w środku mnie, nie dawało mi spokoju. Na Pawła napatoczyliśmy się w holu i już otwierałam usta, żeby go zawołać, ale poczułam perfumy mamy.
– Nie możesz tak znikać – wyszeptała mi do ucha, wyrażając dezaprobatę.
– A jakbym miała ochotę na małe „co nieco" z mężem, to co? Też nie wolno?
Marcin parsknął śmiechem.
– Osiwieję przez ciebie! – mama pogroziła mi palcem.
– To nie są siwe włosy, tylko refleksy mądrości – odparłam z czułością, na co uśmiechnęła się pobłażliwie. Tak, pochlebstwa działały na moją matkę najlepiej. – Zaraz się wszystkim zajmiemy.
– Teraz Ola!
Kątem oka widziałam, jak Paweł podchodzi do Mariki i coś tłumaczy. Pociągnęłam Marcina do siebie, musieliśmy dać gościom zajęcie, żeby szóstka z nas mgła się wymknąć. Problem bycia ciekawską był taki – byłam panną młodą i to na mnie skierowały się oczy wszystkich. Ja i Marcin graliśmy główne skrzypce w szaradzie, która przed światem doprowadzi do kilku całkiem spektakularnych aresztowań. I oby nic z tego nie trafiło do prasy!
– Oczywiście mamo!
Starając się zachowywać naturalnie, obserwowałam jak Leon i Mera zmierzają na parking, objęci niczym zakochana w sobie bezgranicznie para, kroiłam tort i podawał talerzyk kolejnym gościom, zastanawiając się, gdzie jest tata. Za Pawłem podążyła Marika, co zwiastowało kłopoty, ale dziewczyna będzie miała w nim obrońcę, bo nikt z nas nie wierzył, że jest winna. Ktoś usilnie usiłował ją wrobić.
Kroiłam kolejny kawałek, gdy na horyzoncie pojawiła się czerwono–żółta łuna, zwiastująca wybuch. Przez tłum przetoczyły się szepty, a muzyka ucichła na moment. Światła zgasły, zostawiając nas w ciemności a z ziemi zaczął się podnosić sztuczny dym, po czym niebo wybuchło feerią barw pokazu laserowego, a uszy wypełniła nam muzyka klasyczna.
Postąpiłam dwa kroki do tyłu, wpatrując się w niebo. Marcin objął mnie ramieniem w talii i pocałował w ucho a potem w skroń.
– Arek zajmie się Stawskimi, odeskortuje ich... – zaczął szeptać mi do ucha.
– Nie róbmy zamieszania, póki nie wiemy, o co chodzi – zaproponowałam. – Bransoletki, skutecznie śledzą każdego gościa, wiemy, gdzie są. Bawmy się i udawajmy, że nic się nie stało. Zbierzemy się razem, jak wrócą, wymienimy informacjami i wtedy zdecydujemy, co dalej.
Dopiero dwie godziny później wszyscy wrócili, ale partiami. Najpierw Paweł i Maruda, ale ten pierwszy miał się zająć nieprzytomną Mariką, więc tylko Krzysiek udzielił nam obszernego sprawozdania, skąd u diabła zmalała się z nimi Marika! Było pewne, że Weronika i Paulina zginęły w wybuchu, ponieważ ta pierwsza ukradła pierścionek z pokoju Leona.
– Wystarczyło ją aresztować? – zasugerowałam.
– Nie moglibyśmy jej zatrzymać za kradzież pierścionka – Maruda spojrzał w lewo na Grace pijącą drinka przy barze. – Po pierwsze to nie był pierścionek Mery, a po drugie narzeczona Leona dała jej tę kartę do pokoju, w jakimś niezwykle nieprzemyślanym planie.
Chyba jednak kolega nie dostrzegał całości obrazka!
– Głupie to było, czy nie, zawiść Weroniki i wkurw Mery, uratowały nam życie. Gdyby nie to, pani wielka skrzypaczka rozwaliłaby nas na atomy przed północą.
– To jest łut szczęścia – podsumował, przeczesując włosy.
– Albo nieszczęścia Mery, w którym tkwiła przez dwa lata!
– Na własne życzenie, równie dobrze mogła przejść do porządku dziennego nad faktem, że dzieciak nie był Leona i cieszyć się narzeczonym. – Krzysiek schował dłonie do kieszeni. – Zamiast tego pierdolnęła focha i uprzykrzała mu życie. Dobrze, że facet miał łeb na karku i nie przenosił tego na nas a szukał rozwiązania. Po twoim tekście wnoszę, że będzie się teraz upajać zwycięstwem pod tytułem „uratowałam nas wszystkich"?
– Miała prawo być podejrzliwa – burknęłam.
– To mogła mu oddać pierścionek i odejść, ale nie... ona postanowiła go dręczyć.
– On też mógł ją zostawić?
– On już od dawna jest dla mnie masochistą. Gdyby moja kobieta odwalała takie akcje i sceny zazdrości jak Mera, sam bym ją poprosił o oddanie pierścionka.
Zanim odpowiedziałam, ramię męża zamknęło się na mojej talii a usta przylgnęły do szyi.
– Czemu wkurzasz moją żonkę? – warknął Marcin.
– Dyskutujemy o stosunkach międzyludzkich. – Krzysiek zerknął na niego spod oka.
– Chyba o tym, że mężczyźni są z Marsa a kobiety z Wenus! – wypaliłam nieco ironicznie.
– Ewentualnie rozważamy egzystencjonalnie, czy żółw, który straci skorupę, jest nagi czy bezdomny – zażartował Krzysiek.
Zamieniliśmy jeszcze parę zdań o sytuacji w miasteczku i dalszy krokach. Na razie lokalne władze przychylały się do oficjalnego scenariusza pod tytułem „wybuch gazu", ale to się pewnie zmieni, kiedy wkroczą inne służby.
Szef Mercedes został cichaczem aresztowany i umieszczony w „bezpiecznym miejscu", poza zasięgiem kamer mediów, policji i biura ochrony rządu. Po przejrzeniu dowodów szef BOR–u poszedł nam na rękę, i po krótkiej rozmowie z Leonem, zdecydował się na współpracę. Dowody znalezione w domu Stefana będą musiały zostać przeanalizowane.
Wracałam z toalety, gdy przyłapałam tatę na rozmowie z Marcinem, chociaż swobodnie można by to nazwać przesłuchaniem.
– Nie zbyjesz mnie bajeczką o wybuchu gazu.
– Oficjalna wersja...
– Bzdura! – zaperzył się ojciec. – Ty pamiętaj chłopcze z kim rozmawiasz! Ja się zajmowałem dochodzeniówką, jak ty w pieluchach siedziałeś. Wiem, jak wygląda wybuch, jak jeden widzę.
– Tato... – zaczęłam prosząco.
Odwrócił się do mnie z ogniem w oczach i nieustępliwością godną nadinspektora na tropie.
– Żadne tato! A ty moja panno masz jeszcze więcej do wyjaśniania – syknął w moją stronę, wymachując mi palcem przed nosem, jakbym była znów małą dziewczynką. – Myślałaś, że się nie zorientuję, że ksiądz jest podstawiony? – Z wrażenia otworzyłam usta, wpatrując się w niego z szokiem, ale równie szybko zatkałam je ręką, czerwieniąc się. – Zaprzecz a sprawię ci lanie, bo nadal jesteś moim dzieckiem.
– Tajne przez poufne – wydukałam.
– Oczywiście, że tak! – burknął, ale wcale go to nie uspokoiło.
– Mogę iść po Leona! – zaproponowałam.
– Leon! – Tata mlasnął językiem. – On to już w ogóle nic mi nie powie, a wy jedynie dostaniecie rozkaz milczenia po wieki albo po grób, przy czym mam nadzieję, że w cokolwiek wdepnęliście, to pierwsze jest bardziej realne niż to drugie.
– Tatuś! – przytuliłam się do niego, a on objął mnie ramionami. Dostrzegłam z boku Leona i starałam się zasygnalizować, żeby do nas podszedł.
– Olka – ostrzegł Marcin ostro.
– Tylko się przytulam! – burknęłam. – Nie zamierzałam mu nic powiedzieć.
– Wszyscy jesteście w to wciągnięci! – perorował dalej ojciec. – A to udawane wesele, miało posłużyć do rozwiązania problemu, w jaki wdepnęliście. Kot uciekł z worka w trakcie mszy a wasze zachowanie dzisiejszego wieczoru naprawdę, nie jest aż tak dyskretne, jak się wam wydaje.
Spojrzałam na Marcina prosząco, ale ten nadal był nieugięty i nie dał się zbić z pantałyku tym stanowczym tonem szefa, rozmawiającego z podwładnymi.
– Jeśli nie jest, to z pewnością już pan wie, o co chodzi i nasze wyjaśnienia nie są potrzebne.
– Nie pogrywaj ze mną... – zaczął tata poważnym tonem, gdy Leon stanął obok nas z Merą u boku.
– Nie wolno nam ujawniać żadnych szczegółów – oświadczył Leon.
– A twoja narzeczona?
– Jest świadkiem w sprawie i mamy na to odpowiednie dokumenty – uświadomił go Leon. – Zostaje pod naszym nadzorem
– I tak się wszystkiego dowiem! – tata pogroził Leonowi palcem.
– Obawiam się, że ze względu na śledztwo i zaangażowane w nie osoby, nie będzie takiej możliwości – padła spokojna odpowiedź. – To sprawa nad wyraz wewnętrzna. Prawdopodobnie zdarzy się tak, że zostanie zamieciona pod dywan.
– Ja mam swoje źródła – odgryzł się tata.
– Rozumiem i szanuję – Leon nie dał się podejść.
– Pamiętaj synu, że sąd sądem, ale sprawiedliwość po naszej stronie musi być! – zagrzmiał.
– To mamy jak w banku! – zapewniłam tatę.
– Chodź, żona – Marcin podkreślił to słowo dobitnie. – Zatańcz z mężem, żebyś mi się nie zmieniła w dynię o północy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro