∞ Oliwia - 5 ∞
Spojrzeliśmy na niego wszyscy z niesmakiem. Niedocenianie przeciwnika to jedno, ale łapanie uczuć do podejrzanej to drugie. Nie ma mowy, żeby ktokolwiek pozwolił mu dalej brać udział w akcji.
– Odsuwam cię – oznajmił Leon chłodno.
– Słucham? – zmrużył oczy.
– Obawiam się, że od dawna mnie nie słuchasz – kontynuował bezlitośnie – za to z boskim uwielbieniem całujesz ziemię, po której stawia stopy.
– Będzie brakowało jednego – upierał się.
– Czy tobie się wydaje, że to są negocjacje? – spytał sarkastycznie Leon.
– Do rana wszystko ze mnie zjedzie.
– To pogadamy rano! – wtrącił się Marcin, wymieniając spojrzenia z bratem.
– Tytuł debila roku niekwestionowanie wędruje do ciebie – sarknął Maruda, pakując próbkę krwi. – Skończyłem.
– My też.
Leon odwrócił się i pomaszerował do drzwi. Marcin, objął mnie ramieniem i wyprowadził na korytarz. Sięgnęłam za siebie i oddałam mu broń. Stanęliśmy przy windzie i ściszyliśmy głosy.
– Polecę do Szczecina z tym manelem – oznajmił Maruda.
– Niech ktoś inny pojedzie – zarządził Leon. – Chcę cię mieć na miejscu, zwal z łóżka Zawadę. Reszta ma mieć oczy i uszy otwarte.
Pokiwaliśmy zgodnie głowami.
– Myślisz, że to ona? – spytałam Leona.
– Ja wiem, że to ona – zapewnił z takim przekonaniem, że aż uniosłam brwi. – Nie zwracasz uwagi na to, na co patrzą mężczyźni. Pachniała fiołkami, gdy wyszła z łazienki.
Zmełłam przekleństwo w ustach.
– To duszące, niebotycznie drogie gówno. – Przymknęłam oczy, kręcą głową z niedowierzaniem. – Tylko to jeszcze żaden dowód.
– Wiem, musimy ją przyłapać na gorącym uczynku. Krzychu – spojrzał na Marudę – zajmij się Grace. Ona jutro będzie w ruchu, ale potrzebuje ochrony. Niby nikt nie wie, że jest moją siostrą, ale nie mam pewności, ile Tomek wypaplał Weronice.
– Spoko szefie, przykleję się do niej – zapewnił z krzywym uśmiechem. – Przykuję kajdankami, jak będzie trzeba?
– Byle nie do łóżka – zażartowałam, ściągając na siebie karcące spojrzenia. – Ej! – zaprotestowałam. – Paweł i Marika oraz Mateusz i Aria. Mało wam? To by było do trzech razy sztuka – dodałam pod nosem.
– I jeszcze Weronika i Tomek – przypomniał Marcin.
– I mamy cztery wesela i pogrzeb? – zaryzykowałam powiedzenie na głos mojego pierwszego skojarzenia.
– Wypluj to – Maruda skrzywił się, krzyżując ramiona na szerokiej piersi.
– Wybiję jej to z głowy – zaproponował Marcin. – Albo lepiej „wystukam" – zaśmiał się. – Czyż nie tak gadał ten twój bohater policjant w opowiadaniu, które tak ci się podobało. Jak miała na imię autorka?
Zaczerwieniłam się mimowolnie, ale co poradzić? Jestem kobietą, kocham romanse, nie będę się tego wstydzić. Mam to w naturze, mimo że codziennie noszę broń przy pasku. Pokazałam mu język.
– Moglibyście sobie zadać trud i czasem coś przeczytać.
– Idź już spać Olka, bo coś pierdolisz – westchnął Maruda z niesmakiem. – Albo ciebie nikt porządnie nie wygrzmocił.
– Jak w końcu dorośniesz – wyskandowałam, udając wzburzenie, ale usta układały się w uśmiech – zrozumiesz, że to nie ruchanie, pierdolenie czy stukanie tylko uprawianie litości! Tfu! Miłości.
– Miłości z litości? – zażartował. – Nie chcę wiedzieć, czemu się pobieracie – klepnął Marcina w ramię. – Do jutra.
– To byłby dobry pomysł sprawdzić co z Arią – zaproponowałam.
– Nie – zaprzeczył Leon. – Jest pod dobrą opieką, nie róbmy zamieszania.
– Ale...
– Wiem, że chcesz dobrze, ale...
Wyrzuciłam ręce do góry w bezsilnej frustracji i pomaszerowałam do pokoju. Kiedy kładliśmy się do łóżka, wciąż padało a szum deszczu sprawił, że zamiast analizować wydarzenia dnia i uporządkować je w głowie, zasnęłam, gdy Marcin zaczął gładzić moje włosy. Ten sam gest obudził mnie o poranku, wraz z czułymi pocałunkami składanymi na szyi i karku. Oddawałam się tym zabiegom z przyjemnością. Mój wzrok padł na buty ustawione przed szafą. Na podeszwie jego pary było napisane: „save me", a na moich na lewym prostopadle „help", a na prawym równolegle „Me".
Szaleństwo zaczęło się po śniadaniu. Pożyczyłam Ariadnie parę kosmetyków, bo wyglądała, jakby nie przespała nawet minuty a Matti chodził zirytowany. O cokolwiek poszło, moja szwagierka nie emanowała tym nieuchwytnym blaskiem zaspokojonej kobiety a jedynie zmęczeniem. A wydawało się, że w końcu przeskoczyła między nimi nić porozumienia. Czy to napad, o którym Aria nie chciała rozmawiać, sprawił, że nie mogła spać? Na tyle na ile widziałam wczoraj wieczorem, to flirtowali ze sobą dość odważnie, a dzisiaj nastąpiło chłodne traktowanie. Może się o coś pokłócili? Aria kazała mi się skupić na przygotowaniach i nie koncentrować na bzdurach. Spojrzałam na siebie w lustrze, mając na twarzy maseczkę kosmetyczną w czarnym kolorze. Uniosłam brew, patrząc na nią wymownie.
– Będzie dobrze, siostra – przytuliła się do mnie, uspokajając. – Robienie się na bóstwo musi przejść fazę demoniczną – zażartowała.
Grace wpadła do apartamentu skrzywiona i zatrzasnęła za sobą drzwi.
– Czy Weronika ma jakiekolwiek, ale to serio jakiekolwiek skrupuły? – spytała z niesmakiem.
– Raczej nie? – zaryzykowałam. – A co się stało?
– Chciałam zrobić zdjęcia w kościele, ale głupio byłoby się włamywać, prawda? – zatkała na chwilę ręką usta. – Poszłam do zakrystii, ale nawet nie weszłam do środka! Wystarczyło, że widziałam, jak ksiądz obraca ją na biurku kancelaryjnym. Ja pierdolę! W życiu nie wymarzę tego z głowy.
Szkoda, że nie mogłam jej powiedzieć, że ksiądz nie jest księdzem.
– Ja bym zażądała zaświadczenia o ślubach czystości – zaśmiała się Aria.
– Ja tam bym nie miała nic przeciwko takiej przygodzie – dodała dziewczyna, która pakowała sprzęt fryzjerski. – Ile razy w życiu będzie okazja, by uprawiać seks z księdzem w zakrystii?
– Taaa dzięki, ale nie dzięki – mruknęła Aria, krzywiąc się. – Ja bym na twoim miejscu nie piła wina mszalnego. – Spojrzałam na nią podejrzliwie. – Chuj wie, czego mogła dosypać. Jakiś laxigen czy inny syf. Niby cię lubi, ale kto wie?
Te słowa tkwiły mi w głowie, więc po skończeniu uczesania wysłałam SMS do rzekomego księdza, żeby zabezpieczył swoją seks taśmę na wypadek, gdyby główna podejrzana jednak zrobiła coś durnego. Powiadomiłam też Leona, żeby pogadał z nim i obejrzał film. Ja nie zamierzałam tego analizować a Maruda, który zazwyczaj zajmował się stroną techniczną, dzisiaj zajmował się Grace. Ciekawe co z tego wyjdzie.
Marcin napisał mi tylko, że gdybyśmy się zakładali o wymówkę jakiej użyje Stefan, to nikt nie trafił, bo zadzwonił, że mu jeleń wypadł na drogę i czeka na policję i służby, i niestety, ale nie dotrą wcześniej, niż w połowie przyjęcia, ale obiecał, że będą. To dawało nam wąskie okno, ale upewniało w poprawnym myśleniu, że coś się kroi, a główną osobą dramatu będzie Mera, skoro nie wyszło z Arią wczoraj.
Może i ceremonia była udawana, ale zaczynał mnie łapać stres. Z okna widziałam parking pełny samochodów oraz gości zebranych przed kościołem. Po otwarciu podwójnych, drewnianych drzwi z okuciami kolorowy tłum wlał się do środka. W głowie czułam unikalny zapach starego kamiennego kościółka, wyrażony w zbutwiałym, mokrym drewnie, nieuchwytnej woni kadzideł oraz wilgotnego kamienia.
– Już czas – rzuciła Paulina.
Roztarłam szminkę pomiędzy wargami, gdy podawała mi kwiatki.
– Jakby co to mam auto na parkingu z tyłu – nęciła Aria. – Uciekniemy przez kuchnię i już nas nie ma.
– No weź! – obruszyła się zastępcza świadkowa. – Po Mercedes spodziewałabym się takiego tekstu, ale po tobie? Ludzie się zjechali, wszystko zapłacone i byłby taki wstyd! Zwłaszcza dla rodziców.
Maruda czekał na nas za drzwiami. Na niepewnych nogach podążyłam za nim i Grace na dół. Tata czekał przy wejściu do hotelu, drepcząc nerwowo w tę i we w tę. Uśmiechnął się szeroko na nasz widok.
– Już się zaczynałem martwić – poprawił krawat. – A nawet układać w głowie przemówienie, dlaczego jednak moja córka wybrała wolność.
– Oj, tatuś! – pocałowałam go w policzek.
– Pięknie wyglądasz Ola. Nie, żebym wcześniej tego nie dostrzegał, ale dzisiaj wyglądasz oszałamiająco.
Kątem oka widziałam Grace robiącą nam zdjęcia.
– Gotowi? – spytała, błyszczącymi z ekscytacji oczami.
Czułam się nierealnie, jakbym nagle opuściła swoje ciało i oglądała wszystko z zewnątrz. Tata prowadził mnie do kościoła, w tle grały organy, oczy wszystkich zwróciły się na nas, a ja potrafiłam tylko patrzeć na mężczyznę przy ołtarzu, który nagle przestąpił z nogi na nogę, a potem zastygł w bezruchu, gdy na jego ustach pojawił się łagodny uśmiech.
Znamy się z Marcinem od czasów nastoletnich, pracujemy razem, ale jakby nadal osobno, ponieważ każde z nas ma w jednostce inne zadanie. Widziałam go pijanego w cztery dupy, błagającego, żebym za niego wyszła, ubranego w dres ociekającego potem na siłowni albo po biegu. Ale ta wersja przy ołtarzu była najlepszą jaką kiedykolwiek widziałam. Przystojny, ciemnowłosy facet w granatowym garniturze. Dla mnie Mister Universe.
Zatrzymaliśmy się tuż obok niego.
– Cała twoja synku – powiedział z uczuciem, całując nie w czoło, po czym dodał niemal szeptem. – I żebym ci nie musiał nóg połamać.
Parsknęłam śmiechem, a matka zgromiła mnie wzrokiem.
– To jeszcze nie ten moment na „możesz pocałować pannę młodą" – padł żarcik „księdza" ku uciesze wszystkich zebranych. – Dojdziemy do tego, ale najpierw porozmawiamy trochę o tym, po co się tu zebraliśmy, poza oczywistym by połączyć Oliwię i Marcina świętym węzłem małżeńskim. Usiądźcie. – Marcin i Paulina pomogli mi zająć miejsce w tej obszernej sukni, uszytej z „miliona warstw tulu". – Jest taki dylemat moralny znany ze starożytności, nieco zabawnie i refleksyjnie opisujący związek kobiety i mężczyzny. Masz trzy elementy: żonę, rację, spokój, ale możesz mieć tylko dwie jednocześnie. Jak masz żonę i spokój, to nie masz racji. Jak masz rację i spokój, to nie masz żony. Jak masz żonę i rację, nie masz spokoju. Zamiast żony można wstawić mąż i też zadziała. Proste? – Po zgromadzonych przetoczył się pomruk rozbawienia. – Proste. A jednak małżeństwo to nie tylko spokój i racja.
Przestałam na chwilę słuchać, bo kątem oka dostrzegłam jak Maruda podszedł do Grace, stojącej za filarem i niewidocznej dla nikogo poza nami. Co mnie zaszokowało to pocałunek w kark, gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy. Ścisnęłam lekko dłoń Marcina i wskazałam palcem na tamto miejsce. W odpowiedzi pogładził mój kciuk.
Przetrwałam całą mszę bujając w obłokach, ale udało się w odpowiedni momencie wypowiedzieć przysięgę, zgodnie z ustaleniami. Gdybym nie wiedziała, że ksiądz jest podstawiony, nigdy bym się nie domyśliła. Na żadnej twarzy starszej ciotki, kuzynki czy innej zaproszonej osoby w wieku sześćdziesiąt plus, nie widziałam niczego poza rozmarzonym uśmiechem szczęścia. I oby się nikt z nich nigdy nie dowiedział, że ich zrobiliśmy w konia.
Pomiędzy samą ceremonią zostawiliśmy dwie godziny wolnego dla gości, żebyśmy mogli zrobić sesję zdjęciową. Oczywiście rodzice obu stron i najbliższa rodzina byli zaproszeni. Dwie rzeczy, które psuły mi humor, to po pierwsze nieobecność Mercedes. Napisała mi SMS, że wylądowała a potem, że jest u fryzjera i zmierza do nas. Jeśli uważała, że robinie sobie z nami zdjęć jej się upiecze to była w błędzie. A po drugie niemiłosierne wręcz klejenie się Pauliny do Leona. On oczywiście obracał to w żart, ale mi się ulało.
– Wiesz, że on jest zaręczony?
Paulina spojrzała na mnie, jakbym się urwała z choinki.
– Słucham?
– On. Jest. Zaręczony! – wycedziłam, powstrzymując chęć, żeby ją nalać kwiatkami, przez ten durny łeb.
– Ach, Leon – machnęła lekceważąco ręką. – Ale jak widać, jego narzeczonej tu nie ma, to po pierwsze. Po Drugie są zaręczeni od lat, więc to już raczej związek z przyzwyczajenia i moment, kiedy trzeba iść dalej, a nie prawdziwa miłość. I po trzecie – z jej oczu znikło rozbawienie, zastąpione błyskiem złośliwości – czy to nie jest ta twoja przyjaciółka na śmierć i życie, co nie potrafiła dotrzeć na lotnisko odpowiednio wcześniej, żeby dotrzeć tu na czas.
Co za suka! Nie możesz jej zabić Olka, nie możesz.
Wzięłam dwa oddechy, żeby opanować wściekłość, ale dłoń z kwiatami drżała mi nieco, więc odłożyłam je na ławkę za sobą.
– Powiem to raz. – Oddychałam ciężko przez nos. – Albo zaczniesz się zachowywać z szacunkiem, albo wynocha, drzwi są tam!
– Nie możesz mnie wyrzucić! – zaprotestowała butnie.
– To jest mój dzień, mój ślub, moi goście, moja rodzina i najważniejsze wydarzenie w życiu – cedziłam słowa z zimną furią. – A ty usiłujesz włazić z butami w czyjś związek. I to dwóch osób, które są mi niezwykle bliskie.
– Sama mnie tu zaprosiłaś! – przypomniała, unosząc do góry głowę.
– Bo nie miałam innego wyjścia! – wypaliłam z urazą, na co mina jej zrzedła. – Wiedzieliśmy, że jak Leon cię poprosi, to nie odmówisz! – Krew odpłynęła jej z twarzy. – Ale widzę teraz, że poproszenie Arii a nawet Mariki byłoby lepszym pomysłem. Na boga! – zawołałam cicho. – On jest twoim kuzynem!
– Przyrodnim! Ale w sumie nie ma ani pokrewieństwa, ani powinowactwa, więc serio, serio... chyba ci się coś pomyliło.
Wzięłam głęboki oddech, bo teraz już ledwo panowałam nad sobą i zaraz ją uderzę a potem będę mieć sprawę o pobicie, a własny ślub i wkurwiająca świadkowa mogą nie być aspektami łagodzącymi! Na szczęście dla mnie nadciągał Marcin z Leonem. Jedno spojrzenie i szwagier zabrał ją sprzed moich oczu, aż na stopnie kościoła, po czym pochylił się do jej ucha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro