Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ Mera - 6 ~


Rozdzieliliśmy się. Jacek poszedł na prawo, a Paweł na lewo. Ścigani ciekawskimi spojrzeniami przeszliśmy z Leonem przez sam środek ogrodu. Rozdawałam uprzejme uśmiechy na prawo i lewo, wtulając się w bok ukochanego. Na szczęście nikomu nie zachciało się zatrzymać nas na pogawędkę. Przy autach byliśmy pierwsi. Oparł się o własną terenówkę plecami, przytulając mnie do siebie.

– Zagubiłem się w twoich oczach – szepnął, wodząc nosem po mojej szyi.

Przywarłam do niego, jakby moje życie od tego zależało. I pewnie tak było. Poskramialiśmy wzajemnie nasze demony destrukcji, powstrzymując przed czynami, których byśmy żałowali. Oczy mi zwilgotniały, tyle straconego czasu...

– Gotowi? – spytał Paweł, otwierając swoje auto.

Z niechęcią Leon wypuścił mnie z objęć.

– Ej, co się dzieje? – spytała ciekawsko Marika. – Gdzie jedziecie?

– Pozbądź się jej – szepnął mi Leon do ucha.

Zerknęłam przez ramię, przewracając ostentacyjnie oczami. Odwróciłam się, uśmiechając szyderczo.

– Gang Bang! – oznajmiłam, utrzymując poważny wyraz twarzy. – Wiesz, dziewczyna ma swoje fantazje i potrzeby.

Zaskoczona twarz Mariki była satysfakcjonująca przez kilka sekund, ale pozbierała się wyjątkowo szybko.

– Gówno prawda! – zaprzeczyła z mocą. – Żaden z nich nie poszedłby z tobą do łóżka w obawie, że mu fiuta odgryziesz! Wy zapominacie, czyją córką jestem! Więc, co się dzieje?

– Nic, o czym musiałabyś wiedzieć – zgasił ją zimno Paweł.

Leon otworzył mi drzwi pasażera, ale nim zdążyłam wsiąść do środka, nad lasem pokazała się czerwona łuna, która niemal momentalnie zgasła. Za to odezwały się telefony wszystkich mężczyzn stojących z nami na parkingu.

– Czy to było... – zaczęłam.

– Milcz! – padł autorytatywny rozkaz narzeczonego. – Wsiadaj!

Wsunęłam się na siedzenie pasażera.

– Pasy! – padła kolejna komenda, nim wrzucił bieg i szybko wytoczył się z parkingu. Przyśpieszył na drodze, uruchamiając światła pojazdów uprzywilejowanych. Niebieskie światła przecinały czarną noc równie skutecznie jak projektory świateł. Dwa auta za nami również świeciły się, jak choinki.

– Czy to był wybuch...

– Tak – zalogował telefon do systemu obsługi auta, umieszczając go w uchwycie. – Ustaw konferencję dla poziomu zabezpieczeń jeden.

Słuchałam, jak chłopaki z oddziału wymieniają się informacjami.

– Paweł, ty jesteś z Markiem na słuchawkach? – upewniał się Leon.

– Tak.

– Nic jej nie mów – ostrzegł Pawła.

– Oczywiście – nadeszło natychmiastowe potwierdzenie.

– Dopóki nie będzie oficjalnego potwierdzenia – ani słowa. Gdyby zaczęła panikować, daj jej coś na uspokojenie.

– Brzmi jak plan na najbliższe minuty – odparł natychmiast.

– Nie mamy czasu na histerie na miejscu. Zatrzymaj się, wykonaj i dołącz z powrotem.

Zerknęłam w boczne lusterko. Ostatnie świecące niebieskie światła w kolumnie zaczynały się oddalać, gdy pojazd zgodnie z rozkazem zaczął zwalniać.

– Z satelity wygląda na to, że wyjebało w kosmos też posterunek policji – doszedł nas rzeczowy głos Jacka. – Ściągam wszystkich, którzy nie byli na służbie, ustalając, kto jest najwyższy stopniem.

– Ściągnij policjantów z dróg i wyślij do zabezpieczenia terenu. Krzysiek?

– Tak, szefie?

Opanowany ton narzeczonego jasno pokazywał, dlaczego to on dowodził.

– Zobacz jakie parametry miał wybuch i jaki teren jest objęty bezpośrednim zniszczeniem. Spróbuj się podpiąć do kamer w budynkach od pięciuset metrów do epicentrum.

– Idę od rynku na zewnątrz.

– Sprawdź listę najemców – poradził. – Będzie tam przynajmniej jeden bank i przy odrobinie szczęścia zobaczymy, co się stało, bo banki przechowują dane z kamer on–line w chmurach.

– Centrum kryzysowe usiłuje się dodzwonić – powiadomił Paweł.

– Powiedz im, żeby spierdalali – rozkazał Leon z lekceważeniem. – Nie mamy czasu na ploteczki przy kawie i lans w mediach. Jak mają z tym problem, to niech dzwonią do Warszawy i życz im powodzenia. Maruda umieszczaj dane w logu na bieżąco, żeby nikt się do nas nie przypierdolił.

– To nie moja pierwsza akcja szefie – nadeszła spokojna odpowiedź.

Maruda wbrew pozorom nie dostał tej ksywki ze względna na wieczne pretensje. Tak po prostu miał na nazwisko, a Krzysiek, bo tak miał na imię, idealnie odzwierciedlał stoicki spokój Leona i był oficerem łączności z mediami. Zawsze wyważony do granic obsesji zapewniał zespołowi idealne warunki do pracy i był wysokiej klasy specjalistą od wszelkiego rodzaju komputerów.

– Niech to będzie jasne od początku, że panujemy nad sytuacją i wiemy jakich materiałów użyto, a główny świadek jest w moich rękach. – Na dźwięk tych słów niezwykle powoli odwróciłam się do narzeczonego. Rozchyliłam usta, uświadamiając sobie wszystkie komplikacje, jakie to dla niego niosło. – Ktoś w biurze musi sprawdzić zapisy z kamer na lotnisku w Manchesterze.

– Nie kazałeś tego zrobić Tomkowi? – zasugerował Jacek. – To on odkrył podmianę pierścionka w stylu kieszonkowca.

Na wzmiankę o Tomku Leon zacisnął szczękę.

– Tomek powinien być w drodze do Warszawy! – wycedził.

Aż otworzyłam usta z wrażenia. Leon od prawił kogoś z wesela? Niby dlaczego?

– O której godzinie był lot, na który nie zdążyłaś Mera? – spytał Maruda.

– Siódma dwadzieścia. Kontrola bezpieczeństwa na dolnym poziomie. – Zmarszczyłam brwi, ponieważ przypomniało mi się coś jeszcze. – Facet z obsługi skanera był niezwykle miły, wyłowił mój błyszczyk z otwartej torebki i włożył w folię. Darren, Daryl czy jakoś tak. A dziewczyna, która mnie sprawdzała była ciemnoskóra i miała na imię Adele. Strasznie mi to nie grało, ale nie miałam czasu się zastanawiać...

– Znajdą! – przerwał mi Maruda.

– Kolejna próba dyskredytacji szefie – dodał Tomek – ale tym razem zupełnie inna taktyka.

Zaszokowana odwróciłam się na siedzeniu gwałtownie w stronę Leona. Oderwał dłoń od kierownicy i przycisnął „wycisz" na środkowej konsoli nim wypaliłam.

– O czym on mówi?!

– O niczym.

– Nie kłam, kurwa, chociaż raz nie kłam! – trzepnęłam palcem ekran, odblokowując mikrofon. – O czym on mówił Jacek?!

– Powiedz jej – nadeszła spokojna odpowiedź kumpla – i tak już siedzi w centrum, i tym razem nie uda się trzymać śledczych z daleka.

– Nie – zaprzeczył Leon. – Wystaw papier dla ochrony świadka.

– Zwariowałeś? – zawołałam półgłosem. – W życiu nie będę bezpieczniejsza niż...

– Wystaw papier! – upierał się Leon.

Zupełnie nie rozumiałam tej maczo–gadki!

– Spierdolę, przysięgam – uderzyłam się dłonią w pierś. – Jak tylko zatrzymasz samochód i nigdy więcej mnie nie zobaczysz!

– Miałaś milczeć Mercedes! – przypomniał stanowczo. – Jacek wystaw ten jebany papier, zanim ten, kto to zaplanował nas ubiegnie, zabierze ją w nieznane i nigdy nie odnajdziemy jej ciała, ale za to wyślą nam urocze nagranie z wielogodzinnych tortur.

Zatkało mnie na chwilę po usłyszeniu tego brutalnego opisu.

– Co tu się kurwa dzieje?! – zawołałam z pretensją. – Ktoś raczy mi powiedzieć?

– Leon... – Jacek się zawahał. – Powiedz jej.

– Jest bezpieczniejsza, gdy nic nie wie. – Leon spojrzał we wsteczne lusterko, widząc zbliżające się niebieskie światła.

– Nieprawda! – zaprzeczyłam z mocą. – Ktoś właśnie wciągnął mnie w bagno. Ty myślisz, że jestem głupia? Matko i córko! Prowadzam się z tym całym szwadronem śmierci od sześciu lat! Sześciu lat! – wyrzuciłam dłonie do góry w bezradnym geście frustracji, która rozsadzała mnie od środka. – I wyobraź sobie, że rozumiem, co się teraz stanie! Najgorszy scenariusz? Zostałam zagrożeniem terrorystycznym. Wyobrażam sobie ten skandal – parsknęła niewesoło. – I nagłówki w gazetach! Wieloletnia narzeczona kogoś takiego jak ty, ale publika i media będą miały używanie. Wasza jednostka została właśnie postawiona na świeczniku i to przez kogo? Przez najbardziej znienawidzoną partnerkę jednego z was. Aż dziwne, że nie wolicie rzucić mnie na pożarcie lwom. Bo to jedna z lepszych opcji. W końcu nie układa się nam od dawna, świetny pretekst, żeby wilk był syty i owca cała! I jaki motyw! Żaden policjant nie będzie szukał innego.

– Skończ pierdolić Mera – wtrącił się Paweł, który od zawsze był moim największym przeciwnikiem. – Nie rób z siebie pępka świata. Nie chodzi o ciebie. Ktoś od dwóch lat usiłuje zdyskredytować Leona i posłać go na emeryturę wojskową, której odmówił dwa lata temu, przez co jednostka ma wciąż tego samego szefa, a żadne polityczne ugrupowanie nie jest w stanie nas używać, jako prywatnej bandy do rozwiązywania problemów wszelakich.

– I nie ma znaczenia, czy rzucimy cię pod publikę, czy ochronimy – dodał Maruda, tonem jakby wygłaszał oświadczenie prasowe, które stało mu kością w gardle. Wjechaliśmy w teren zabudowany i do świateł dołączył dźwięk pojazdów uprzywilejowanych. – Mleko się wylało i jeśli nie stanie się cud, Leon naprawdę pójdzie na emeryturę, a nas rozjebią w drobny mak.

– Papier wystawiony – poinformował Jacek. – Zrobiłem z niej świadka koronnego.

– Wal się! – odpysknęłam mu. – Nikt proceduralnie ci na to nie pozwoli.

– No, no księżniczko, bo ci dam do ochrony Drwala, zamiast samego szefa szefów. Poza tym, zanim się ktoś dopatrzy minie z tydzień, a to bardzo, bardzo dużo czasu.

– A jak zamierzasz to wyegzekwować twardzielu? – spytałam zwodniczo słodkim głosem. – Przykujesz mnie kajdankami do samochodu?

– Lubisz kajdanki? – zakpił Jacek dwuznacznie. – Ale na serio, to wstyd się przyznać, ale... liczę na twój rozsądek? – zasugerował z parsknięciem.

– Rozsądek już dawno mnie opuścił! – odpysknęłam ku uciesze wszystkich.

Leon zatrzymał samochód tuż za wozem straży pożarnej i zgasił silnik, rozłączając telefon. Wysiadł i z bagażnika wyciągnął dla siebie kamizelkę kuloodporną, a z kasetki pod podłogą zabrał broń, którą przyczepił z futerałem do paska, by łatwiej sięgnąć lewą ręką.

– Co mam tu robić?

– Trzymać się blisko mnie po prawej. Serio, Mercedes, dopuszczalna odległość od najbliższego agenta pół metra. Pamiętasz, kto jest praworęczny, a kto lewo, żeby nie stawać na linii strzału?

– Tak – zapewniłam. Było jednak coś innego, co zaprzątało mi głowę. – Czemu mi nie powiedziałeś? – spytałam z wyrzutem.

– Bo to, co powiedziałaś w Tajlandii, powtarzam sobie codziennie. – Zerknął na zbliżającego się funkcjonariusza policji. – Porozmawiamy później.

Powiesił na szyi odznakę. Splótł nasze palce i pociągnął w stronę osobowego samochodu staży pożarnej, gdzie zakładam, Leon chciał znaleźć kogoś, kto nadzorował całą operację.

Godzinę później siedziałam naprzeciwko Marudy, analizując to, co nam powiedziano przez ostatnią godzinę. Wybuch nastąpił ponad godzinę temu, zmiatając z powierzchni ziemi budynki w promieniu dwustu metrów od epicentrum. Zgodnie z prawdą wykluczono samozapłon gazu i innych materiałów łatwopalnych z oczywistych powodów, że ich tu nie składowano. Po kątach zaczęto już szeptać o ataku terrorystycznym, ale nikt nie odważył się tego powiedzieć głośno. Pojawienie się jednostki specjalnej w niecałe dwadzieścia minut od wybuchu, wręcz nakręcało spekulacje i na nic zdało się tłumaczenie, że bawiliśmy się na weselu cztery kilometry dalej. Mój udział w tym cyrku nabierał kolejnych znaczeń.

Wśród morza mundurowych, moja zielona sukienka przyciągała spojrzenia, ale tylko raz mnie ktoś zaczepił, by zostać momentalnie zgaszonym przez Marudę w paru zimnych słowach. Widziałam chłopaków w różnych pojedynkach paintballu i na treningach, ale nie przy pracy. Z wiadomych powodów nigdy w realnej pracy. To był pierwszy raz. Ich sposób porozumiewania się za pomocą spojrzeń i gestów był majstersztykiem.

Z nudów zaczęłam analizować wszystko, co się stało od felernych trzydziesty urodzin i bilans nie wodził na zero, a wręcz po stronie zobowiązań postawie ogromny stosik, niedopowiedzeń i niedomówień. Począwszy od miesięcy, gdy myślałam, że zmajstrował dziecko innej lasce, do podejrzeń, że w Barcelonie poszedł na dziwki. Znalezione w bagażu damskie stringi, niebędące w moim rozmiarze, też nie pomagały nam dojść do porozumienia.

I Saloniki! Nadal widziałam jak blondynka ze świetnym szerokim tyłkiem i wąską talią w białej zwiewnej sukience, podchodzi do niego, gdy czekał na mnie przy barze, wtula się w jego muskularne ciało, a on obejmuje ją ramieniem i całuje w czubek głowy. Podobno czuła się zagrożona przez jakiegoś gościa, który się do niej doczepił i nie chciał odpuścić, a on wyglądał jak bezpieczna przystań. Odwróciłam się na pięcie i zniknęłam z jego życia na sześć dni. Popełniłam błąd i złapała mnie kamera w jakimś durnym miasteczku. Dwanaście godzin później transportem wojskowym doprowadzono mnie przed oblicze Leona. Dobrze, że zdjęli mi kajdanki.

– Mam nagrania z lotniska – rzucił w przestrzeń Maruda i to nie było do mnie, a do osoby w słuchawce.

– Mogę zobaczyć? – spytałam z nadzieją, że chociaż przez minutę nie będę się nudzić.

– Nie – zaprzeczył. – Ciąg dowodów w sprawie.

Westchnęłam ostentacyjnie.

– Nudzę się! – powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie znad laptopa, ale nie odezwał się już słowem, wpatrując w przestrzeń. Leon przyszedł razem z chłopakami parę minut później.

– Nic tu po nas, zbieramy się. Zostawiamy łącznika jakby co.

Maruda zamknął laptop. Jacek szedł pierwszy, za nim mój narzeczony, potem Marek, a Paweł zamykał ten pochód, godny złodzieja eskortowanego ze sklepu, który obrobił. Wbrew moim oczekiwaniom Leon nie schował broni do skrytki w bagażniku, ale zostawił przypiętą, przesuwając, tylko żeby nie przeszkadzała w prowadzeniu auta.

Odezwałam się dopiero w bezpiecznej przestrzeni samochodu za zamkniętymi drzwiami.

– Weronika i Paulina... – przełknęłam ciężko – nieżyją?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro