Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ Mera - 5 ~

Cóż... muszę się przyznać do porażki. 🤦‍♀️Ta historia zpełnie nie nadaje się do publikacji. 


Na schodach trzymałam się poręczy, żeby uniknąć ponownego wdepnięcia w cokolwiek. Wypychając policzek językiem, odebrałam torebkę od Pawła na podeście schodów i z miną męczennicy wspięłam się na nasze piętro. Moja karta nie chciała zadziałać w czytniku. Leon sięgnął przeze mnie i przeciągnął swoją. Zapaliłam światło w pokoju i dostrzegłam, że złoty kwadracik jest przerysowany.

– Co za suka! – mruknęłam do siebie.

– Słucham? – spytał, marszcząc brwi.

– Nic! – Rzuciłam torebkę na komodę przy wejściu i podreptałam do łazienki. Poszedł za mną.

– "Nic" zawsze znaczy coś.

– Znalazł się Sherlock Holmes – wymamrotałam do siebie, rozglądając się za pierścionkiem na marmurowym blacie. Mogłabym przysiąc, że zostawiłam go obok kosmetyczki, ale go tam nie było. Szperałam między kosmetykami, chcąc sprawdzić, czy nie wrzuciłam go jednak do środka. Przygryzłam paznokieć.

Skup się!

Wysypałam zawartość kosmetyczki na blat. Tusz, cienie do powiek, kremy i inne duperele. Powoli zaczynała we mnie narastać panika. Zajrzałam pod prysznic. Pusto! Tylko żel w butelce i balsam do ciała. Schyliłam się pod zlew, a potem uklękłam na kafelkach w nadziei, że mój niezwykle kosztowny pierścionek zaręczynowy tylko spadł na nie a nie zaginął.

– Mera?

– Cisza! Geniusz przy pracy! – rzuciłam w roztargnieniu, badając dłonią płytkę po płytce. Z bijącym sercem wstałam z klęczek, przykładając wierzch dłoń do ust.

– Co się dzieje?

Zerknęłam na niego ze strachem.

– Nie ma go! – wyrzuciłam z siebie ze zdenerwowaniem.

Brwi Leona podjechały do góry.

– Może go przełożyłaś?

Przepchnęłam się obok. Sięgnęłam do pudełka z biżuterią. Niech tam będzie! – powtarzałam mantrę w głowie. Niestety nie miałam szczęścia.

– Kurwa! – warknęłam sama do siebie w desperacji. Przeszperałam całą walizkę, wyrzucając z niej każdy ciuch. Zajrzałam do kieszeni szlafroka. – Nie ma go! Przecież nikt go nie ukradł, tak?

– Żeby wejść do pokoju trzeba mieć kartę.

I wtedy do mnie dotarło! Karta! Pieprzona karta! Poruszyłam szczęką, zaciskając konwulsyjnie pięści i przymykając oczy.

– Mera?

– Suka! – wycedziłam z wściekłością.

– Dałaś komuś swoją kartę? – spytał łagodnie. Milczałam długą chwilę, w czasie której zaczęły mi się trząść dłonie, a pod powiekami zakuły łzy. – Kto miał dostęp do naszego pokoju?

– Byłam zła! Ok?!

– Mera... – ponaglił.

Objęłam się ramieniem w pasie i zasłoniłam dłonią usta, patrząc na niego desperacją.

– Weronika! – wydusiłam z siebie.

Jego brwi podjechały do góry, a dłonie powędrowały na biodra.

– Z jakiego powodu, do kurwy, dałaś Weronice kartę do naszego pokoju – wycedził gniewnie.

– Byłam zła! – wypaliłam.

– Świetna wymówka! – warknął.

– Wolałbyś Paulinę?

Podszedł do mnie w paru szybkich krokach. Cofnęłam się, uderzając piętą o komodę. Złapał mnie za ramiona, potrząsając lekko.

– Nie chcę żadnej! Wolałbym, żebyś tego nigdy nawet nie sugerowała! Kiedy dałaś jej kartę?

Jeszcze tak wściekłego go nie widziałam. Teraz przynajmniej nie musieliśmy udawać kłótni.

– Przed tym, jak cię pocałowałam.

– Dlaczego?

– Bo ona mnie zawsze prowokuje! – wyrzuciłam z siebie z pretensją.

– A ty się dajesz! – odparł z niedowierzaniem i goryczą.

– Nie masz pojęcia, do czego są zdolne kobiety, żeby psychicznie wykończyć jedna drugą!

– Nie mam! – przyznał gwałtownie. – Bo przestępcy to zazwyczaj mężczyźni!

– Więc dałam jej tę pierdoloną kartę, bo skoro tak bardzo chciała być mną, pijąc mojego drinka, siedząc na moim miejscu, mając na ręku taki sam pierścionek jak mój, tyle że chamską podróbkę i podobną sukienkę, że tylko brakowało jej ciebie do kompletu!

Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem.

– Kurwa, co z tobą jest nie tak?!

– Wszystko! – wyrzuciłam z siebie z rozgoryczeniem, usiłując się uwolnić. – Wszystko! – krzyknęłam mu w twarz. – Puść mnie! Puść mnie! – ryknęłam z wściekłością.

Odsunął się i odszedł na parę kroków, pocierając dłonią łysą głowę, a potem kark. Wzięłam kilka głębszych oddechów, usiłując odpędzić wiszące na rzęsach łzy.

– Wróć do tego, co powiedziałaś o pierścionku. – Zmrużyłam oczy, nie wiedząc, o co mu chodzi. – Powiedziałaś, że miała na palcu chamską podróbkę.

– Tak, wiem, jak się odbija światło w moim. Często wpatruję się w kamień i puszczam zajączki na ścianę, wiem, jak rozkłada się w nim światło. Nawet tak przyćmione, jak w barze nadal dawałoby inne refleksy...

Uniósł dłoń do góry, nakazując mi milczenie.

– Przypomnij sobie całą kontrolę bezpieczeństwa jeszcze raz – poprosił, wpatrując się we mnie, jak w jedną ze swoich ofiar, które będzie przesłuchiwał. – Odebrałaś swoje rzeczy...

– Telefon i tablet włożyłam do torby, ale resztę do kieszeni, bo nie było czasu, żebym usiłowała zapiąć bransoletkę...

– A potem w hotelu – przerwał mi ponownie. – Nałożyłaś go na palec?

Przełknęłam ciężko, wyznając tylko jedno słowo.

– Nie.

Narastał we mnie strach wymieszany z gorzkim uczuciem, że zawiodłam na całej linii. Straciłam czujność.

– Kiedy znów miałaś go na palcu?

– Nie miałam. Obracałam go w palcach, chcąc nałożyć, ale – wskazałam na okno – zobaczyłam Paulinę i ciebie i...

– I jak zawsze wyciągnęłaś błędne wnioski!

– Wiem, co widziałam! – upierałam się. – Flirtowałeś z nią.

– Rozmawiałem z nią.

– Oczywiście, bo jak ja rozmawiam z jakimś facetem, to szepczę mu do ucha.

– Ty jesteś zazdrosna? – spytał marszcząc brwi.

Wyrzuciłam dłonie w powietrze w bezsilności.

– Oczywiście, że jestem!

Sięgnął do kieszeni po telefon.

– Czy to dlatego Mercedes, w ramach głupiej zemsty dałaś Weronice kartę do naszego sanktuarium bezpieczeństwa?!

– Oddała mi ją! – wycedziłam, krzywiąc się na dźwięk własnego imienia, wypowiedzianego ze złością i niedowierzaniem. Jakoś też nie byłam szczególnie dumna z tego, co zrobiłam, więc nie musiał dokładać.

– Kiedy?

– Po numerku w toalecie. Wtedy też dostrzegłam na jej palcu pierścionek, ale światło mi nie pasowało. I to by też wyjaśniało, czemu czip nie działał – wskazałam na kartę na komodzie.

Pokręcił głową z niedowierzaniem. Zaczęłam skubać skórki przy paznokciach.

– Kurwa, nie mogę uwierzyć, że tak spierdoliłaś.

Wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Objęłam się ramieniem w pasie, przymykając na chwilę oczy, by umknąć od pełnego pretensji wzroku narzeczonego. Tak, spieprzyłam po całości, ale byłam wściekła na niego i Paulinę! Zwłaszcza że to nie był pierwszy raz, a Leon wiedział wszystko o moim ojcu i tym, co robił matce, mieszając mnie w swoje romanse i zmuszając groźbami przemocy fizycznej do krycia go przed nią.

Może ja się nie nadawałam do związku, skoro nie potrafiłam zaufać mężczyźnie i wciąż nosiłam w sobie obsesyjną fobię bycia zdradzoną. Na wszystko w życiu przychodzi czas. Czy powinnam sobie powiedzieć dość i przestać umartwiać i jego i mnie? Osobno każde z nas potrafiłoby osiągnąć wszystko.

– Zamknij się i słuchaj! – przerwał rozmówcy. – Weronika zabrała pierścionek. Dowiedz się, gdzie jest w tej chwili – rozkazał i rozłączył się bez słowa. – Idziemy! – rozkazał, zbliżając się do mnie.

Odskoczyłam, zanim złapał mnie za nadgarstek. Przełknęłam ciężko ślinę, a oczy wypełniały mi łzy.

– Chcę, żebyśmy się rozeszli! – wyszeptałam.

Moje słowa sprawiły, że jego oczy pociemniały. Świetnie, teraz go naprawdę wkurzyłam.

– Nigdy! – oznajmił z mocą. – Słyszysz? NIGDY! Kurwa! Po moim trupie!

– Albo moim! – odpowiedziałam bez emocji.

– Coś ty powiedziała? – wycedził złowieszczym szeptem.

– Albo moim – powtórzyłam głośniej.

Leon, który nigdy nie tracił nad sobą opanowania, teraz przypominał uosobienie furii z przyśpieszonym oddechem, zmrużonymi oczami i zaciśniętymi pięściami. Znów się cofnęłam. A gdybym go zdenerwowała bardziej, mógłby uznać, że nie jestem warta zachodu? Warto spróbować, bo jakie miałam inne opcje? Zniknąć z dnia na dzień? Jemu? Nierealne!

Postąpił krok do przodu, a ja do tyłu. Przeraziłam się miny na jego twarzy, jak i całego napiętego ciała. Nigdy nie sądziłam, że Leon byłby w stanie uderzyć kobietę, ale teraz... przepełniał mnie pierwotny instynkt ostrzegający o nadciągającym drapieżniku ze złymi zamiarami. Przylgnęłam do ściany, odwracają głowę w bok i zaciskając powieki. Cios nie nadszedł, za to dłonią niezwykle delikatnie chwycił mnie za szyję.

– Popatrz na mnie Mercedes! – wycedził z furią.

Warga mi drżała, gdy podniosłam wzrok, napotykając wściekłe spojrzenie miodowych oczu. Nagląca potrzeba ucieczki pędziła mi w żyłach, a serce waliło w klatce piersiowej. Ileż bym dała, żeby stopić się z tapetą i zniknąć.

– Leon... – przełknęłam, ale palce obejmujące gardło nieznacznie się zacisnęły.

– Zamknij się! Po prostu, kurwa, milcz! – Powieka zaczęła mu drżeć. – Za to, co powiedziałaś, najchętniej bym cię sprał na kwaśne jabłko. Wlepił tyle siermiężnych klapsów, żebyś przez tydzień nie usiadła na tyłku. – Po błysku w oczach wnosiłam, że mówi serio. – Ale jeśli to zrobię, jestem na dwieście procent pewien, że znienawidzisz mnie do końca życia. I dlatego mnie właśnie prowokujesz. Chcesz, żebym dał ci ostateczny powód do odejścia, do ukarania samej siebie, ale nic z tego Śnieżynko. Nic. Kurwa. Z tego. Nie będzie! – Wyskandował, cedząc słowa z przerażającą powolnością, poprawiając chwyt na mojej szyi. – Nie będziesz się umartwiać! Źle to od początku zrozumiałem, ale pokazałaś tyle sprzecznych sygnałów, że się zgubiłem. Ale teraz mówię dość! Jak to gówno się skończy, ty i ja odkręcimy nasz związek o sto osiemdziesiąt stopni.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, bo ze strachu wewnętrznie cała się trzęsłam.

– Leon...

Zacisnął nieznacznie dłoń, a ja spazmatycznie złapałam oddech, jakby to był mój ostatni.

– Pozwoliłem ci się odzywać? Nie? To milcz! – nakazał apodyktycznie. – Ja mówię, ty słuchasz, tak to od teraz będzie działać. Dość bezkarnego prowokowania mnie, od teraz każda akcja rodzi konsekwencje Śnieżynko, które będą się rozgrywać za zamkniętymi drzwiami. Powoli i bezlitośnie będziemy rozmawiać do ostatniej niezrozumiałej emocji czy faktu! Jak zasłużysz sobie na karę, to dostaniesz lanie i będziesz mi dziękować za każdy otrzymany klaps! Nie będzie pobłażania i maślanych spojrzeń. Brutalna siła argumentów, bo zdaje się, że tego potrzebujesz, żeby twoje życie wróciło na właściwe tory.

Telefon w jego dłoni zaczął dzwonić. Nie zdejmując palców z mojego gardła, odebrał.

– Żeby to było dobre – warknął.

– Paulina zabrała Weronikę do miasta – Leon był tak blisko, że głos Pawła słyszałam, jakby miała telefon przy uchu. – Po tym, jak Olka publicznie z radością przyklasnęła wybrykowi twojej laski, obie poczuły się, jak to Marika ujęła, niemile widziane, wsiadły w auto i pojechały.

To z pewnością nie będzie interesowało Leona.

– Dawno?

– Teraz będzie już z dziesięć minut, ale miasteczko jest cztery kilometry dalej.

Kciuk narzeczonego gładził punkt pulsu na mojej szyi.

– Zobacz które samochody stoją na zewnątrz tak, że ich zabranie nie wzbudzi sensacji.

A więc postanowili spróbować zapobiec tragedii, zanim ona nastąpi.

– Kto ma jechać?

Odchyliłam głowę do góry, dając Leonowi lepszy dostęp i ciesząc się z pieszczoty, mimo wściekłości, jaką wciąż widziałam w miodowych oczach.

– Ty i Marek, Tomek Zakrzewski i Maruda. Ja wezmę Merę.

– A po chuj?! – zaprotestował Paweł.

– Bo mam taki, kurwa, kaprys! – warknął do słuchawki. – Coś ci nie odpowiada Macura?

Oho! Ktoś nastąpił lwu na ogon!

– Wszystko tam w porządku szefie? – odważył się zapytać Paweł.

– Spotkamy się na dole. Trzy minuty. – Rozłączył się bez słowa.

Leon złapał mnie za dłoń i pociągnął do wyjścia. Zaparłam się piętami, ale dało to tyle, że włożył w to więcej siły i niemal upadłam, potykając się na dywanie. Złapał mnie, pomagając utrzymać równowagę.

– Nie mam butów na nogach – zaprotestowałam.

– Nakładaj.

Wskazał głową baleriny stojące obok drzwi.

– Wolałabym zostać...

– To idziesz boso!

Wyciągnął mnie na zewnątrz.

– Nie, czekaj...

Jacek stał niemal na baczność.

– Przejdziemy przez ogród, żeby nie wzbudzać zainteresowania – oznajmił Leonowi.

– Nie mam butów – zaprotestowałam, patrząc na Jacka i szukając u niego pomocy.

– Miałaś swoją szansę – warknął Leon, ciągnąc mnie za sobą.

Złapałam się framugi i osiągnęłam tylko tyle, że teraz zwisałam z jego ramienia, a on nogą zatrzaskiwał drzwi. Zbierałam oddech, żeby zacząć krzyczeć, ale na stopę wsunięto mi but. Co u licha! Uderzyłam pięścią w plecy Leona, a on uderzył mnie w pośladek.

– Niemal jak scena z kopciuszka. Teraz będę się musiał z nią ożenić? – zakpił Jacek. – Bo kurwa jakoś nie chcę.

– A nosi twój pierścionek? – odszczeknął Leon.

– Twojego też nie nosi – odpyskował z rozbawieniem mój przyjaciel.

– Bo Weronika go ukradła – wydusiłam z trudem, bo wiszenie na czyimś ramieniu naprawdę bolało. Nie było w tym nic romantycznego, jak ci się obojczyk wbijał w żołądek, a krew spływała do głowy. Postawił mnie na podłodze na końcu korytarza.

– Nie odzywasz się niepytana – ostrzegł Leon, pomagając mi utrzymać pion, nim minęły zawroty głowy.

– Wasz związek jest prawdziwą inspiracją, by na zawsze pozostać singlem – oświadczył Paweł, który stał przy załomie korytarza, gdzie znajdowały się schody przeciwpożarowe.

– Ja zawsze bardziej przyrównywałem ich związek do stawania na bujającym się hamaku – odpowiedział mu Jacek.

Obrzuciłam Jacka wrednym spojrzeniem i wbijałam wyimaginowane sztylety między trzecie i czwarte żebro Pawła, w końcu to najkrótsza droga do serca mężczyzny. Zagryzłam wnętrze policzka, aż poczułam w ustach metaliczny smak krwi.

– Tak bez słowa? – zakpił Paweł, otwierając drzwi na zewnątrz i schodząc pierwszy.

Oportunista pierwszej wody sam stworzył mi idealną okazję, żebym się odgryzła. Zupełnie nie panując nad sobą, z głośnym prychnięciem, popchnęłam go mocno w plecy obiema dłońmi, wkładając w to całą siłę. Niestety, zamiast runąć w dół udało mu się złapać równowagę w połowie schodów.

– Pojebało cię? – ryknął z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.

Szkoda, że nie mogłam mu rzucić w twarz: bądź zawsze przygotowany! Uniosłam podbródek do góry i zaczęłam schodzić po stopniach jak królowa, rzucając mu wyzwanie, by spróbował mi coś zrobić w obecności narzeczonego. Leon mógł być na mnie wściekły, ale nigdy nie pozwoliłby, abym fizycznie doznała krzywdy.

– Stworzyłeś potwora Leon! – pogratulował Jacek. – Żądną krwi bestię. Ciekawi mnie teraz czy nie będziesz się bał zasnąć z kobrą w łóżku.

– Chuj z karą! – wycedziłam pod nosem, odwracając się na pięcie i przeskakując stopnie po dwa w nadziei, że dorwę Jacka i wydrapię mu oczy. Skończyłam przewieszona przez ramię Leona, który zbiegał energicznie po schodach, odbierając mi oddech i sprawiając ból, bo uciskał jedno z żeber. Zaprotestowałam żałośnie.

– Wyluzuj tygrysico! – kpił niemiłosiernie Jacek.

– Jacek! – padła ostra komenda.

– Jak głaz – przyszła szydercza odpowiedź.

Dotknęłam stopami ziemi dopiero przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. W dwóch palcach uniósł mój podbródek, żebyśmy spotkali się wzrokiem. Popękana, zimna niebieska bryła lodu, na granicy rozsypania się w kawałki, kontra plaster miodu. Spojrzałam w oczy narzeczonego, szukając wskazówek, co powinnam zagrać? Ukochaną narzeczoną? Megierę wszechczasów? Awanturnicę stulecia? Czy jak co dzień – dziwkę w łóżku i damę na salonach? Którą maskę muszę przywdziać?

– Żadnych scen Mercedes!

Wzięłam głęboki oddech, zamykając oczy. Wyciszałam swoje demony z długim wydechem, aż rozluźniły mi się mięśnie ramion. Oblizałam usta, opierając dłonie o pierś Leona. Ciepło ciała ukrytego pod materiałem koszuli i podkoszulkiem, powoli rozchodziło się od opuszków palców, rozgrzewając od środka. Pozwoliłam, aby ogarnęła mnie chwila słabości i żeby uczucia, które schowałam głęboko w sobie, stopiły wszystko to, co było złe

Moim ulubionym wspomnieniem była ciepła noc w Tajlandii, spędzona na plaży pod znakiem szampana i słodkich owoców. Leżeliśmy na kocu, wpatrując się w ogromny księżyc w pełni, wsłuchani we własne oddechy i delikatny szum fal rozbijających się o brzeg. W powietrzu unosił się zapach soli i zmurszałego drewna wyrzuconego przez morze. Palce Leona przesuwały się między moimi schnącymi włosami, masując skórę głowy. Powiedziałam mu, że w tej błogości obiecam mu wszystko, co chce. Zaśmiał się uwodzicielsko i zażądał wieczności u swojego boku. Słodko–gorzkie wspomnienie zaręczyn, pomagało mi się teraz uspokoić.

– Mera?

Niemal intymny szept sprawił, że otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się łagodnie, tak samo, jak tamtej nocy, gdy przyrzekłam być z nim na zawsze.

– Tak, kochanie? – szepnęłam takim samym tonem.

Słyszałam, jak Paweł na wydechu mamrocze pod nosem.

– W życiu bym nie uwierzył, gdybym nie zobaczył. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro