* Aria - 4 *
Miłej środy! 🖤😎
– Dobra, jak teraz się pozbyłyśmy widowni, to nadajesz jak radio Wolna Europa – zażądała Olka idą korytarzem.
– Wiesz, że nienawidzę małych łazienek, bo przyprawiają mnie o zawał serca i atak paniki? No to taki pokój mi zarezerwował ten buc Igor. Na samą myśl spanikowałam. Akurat Mateusz przyjechał i słyszał naszą telefoniczną kłótnię.
Zgodnie z instrukcją zanurzyłam dłoń trzy razy w ciepłym, płynnym wosku, po czym kobieta z obsługi założyła mi plastikową ochronną rękawiczkę a na nią bawełnianą.
– No i?
– Jedyne równie duże łóżko miał Leon.
– Odpada, bo Mera – skwitowała.
Powtórzyłam rytuał z drugą dłonią.
– I Jacek.
– Ta, już widzę Agę w trójkącie – parsknęła Oliwia.
Klapnęłam tyłkiem na wielki, skórzany fotel z masażem i włożyłam stopy w jakiś dziwny basenik z ciepłym czymś... Podobno woda zmieni kolor, dając nam znać, gdzie najwięcej toksyn w organizmie. Poczekałam, aż Olka usiądzie obok, zanim kontynuowałam.
– Po kolejnej utarczce z recepcjonistką i żarcikach z Mattim, zgodziłam się skorzystać z jego pokoju. W akcie desperacji... – usiłowałam się tłumaczyć.
– Chyba dobrego orgazmu! – Jej mina była jakże wymowna. – Igor nigdy nie nadążał za twoimi potrzebami. Nic tak w związku nie demotywuje, jak kiepski seks.
– Amen! – zgodziłam się. – Więc poszedł pod prysznic i nie zabrał ciuchów na zmianę, wyłaniając się w kłębach pary i kropel wody płynących po tej boskiej karmelowej skórze. Odziany jedynie w ręcznik...
– Cholera! – Olka oblizała się ze smakiem.
– Czy ty nie wychodzisz za mąż? – zaśmiałam się.
– Wychodzę, ale dopiero jutro – odgryzła się. – Dalej!
– W żartach puściłam You can leave your hat on Joe Cockera – poruszyłam wymownie brwiami.
– Dobrze tańczy na parkiecie z kimś, ale chyba nie ma doświadczenia w tańcu erotycznym.
– Trzeba mu oddać, że usiłował, więc pokazałam mu, jak to się robi! – Olka otworzyła szeroko usta. – W najnowszym numerze, którego jeszcze nikt nie widział.
– O ja pitolę! – Uśmiechnęła się szeroko. – Nic dziwnego, że potem cię wymłócił na sianie! Nie miał biedak szans!
– Nie wymłócił! – sprostowałam z żalem. – Akurat, jak mnie pierwszym raz pocałował, ktoś zadzwonił zapytać, gdzie jestem! – rzuciłam z wymówką.
– Jajks!
– Ale poczuł się urażony, jak dałam mu furtkę, żeby się wycofał.
– Jezu, nie zrobiłaś tego – wyszeptała ze zgrozą.
– Zrobiłam, bo wiesz, chwila chwilą, a ja nie chcę, żeby mnie chędożył, bo trafiła się okazja.
– Wiem Ari i będę trzymać kciuki. – Zerknęła na mnie spod rzęs. – Dobry był?
Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem.
– Bardzo... utalentowany... oralnie.
Śmiała się przez chwilę pod nosem.
– Dobrze śpiewał pod prysznicem? – spytała, patrząc na mnie w oczekiwaniu większej ilości szczegółów.
– Powiedzmy, że jego mama musiała zajebiście gotować, ponieważ wylizywanie talerzy do czysta, ma opanowane do perfekcji.
Obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Kupujesz kolejne bilety wstępu na tę karuzelę?
– Dużo, dużo biletów wstępu.
– I dobrze, korzystaj z życia, bo wiadomo, że zabytków się nie rozbiera – zażartowała.
– Rozbiera, rozbiera, tylko trzeba unikać czujnego oka konserwatora.
Spotkałyśmy się ze wszystkimi dopiero późnym popołudniem na wczesnej kolacji. Z planów wieczornego ogniska nic nie wyszło, ponieważ zaczął padać deszcz. Oliwia wpatrywała się w ulewę za oknem sceptycznie. Objęłam ją w pasie pocieszająco. Niemo wskazała za okno.
– Będzie dobrze! Zobaczysz, jutro wyjdzie piękne słońce. Odtańczymy jakiś taniec deszczu, poświęcimy dziewicę w wulkanie... czy coś...
– Po dziewice to chyba obecnie trzeba do przedszkola zasuwać – odezwał się Mateusz, obejmując mnie za szyję i całując w skroń.
– Pocieszaj pannę młodą cwaniaczku! – Objął też Olkę. – Albo pomóż szukać jakiejś rasowej wiedźmy czy szeptuchy.
– Trochę nam daleko do Podlasia – zauważył rezolutnie – ale coś pomyślimy, tylko muszę iść po broń do pokoju.
Olka westchnęła ciężko, wtulając się w niego.
– Jak gra? – spytała.
– Nie to samo, co w rzeczywistości, ale... – uśmiechnął się psotnie.
Sięgnął do kieszeni po telefon, uruchamiając galerię zdjęć. Otworzył jeden z zapisanych filmików, łatwo można było zgadnąć, że to z paintballu. Igor przyczajał się na coś zupełnie nieświadomy, że Mateusz ma go na muszce. Jednak pierwszy pocisk padł z górnego poziomu drzewa, trafiając wprost w jego klejnoty koronne. Eks zgiął się wpół z głośnym jękiem. Kolejna kulka z farbą rozbiła mu się na pośladku, a za nią następna. Obie z Olką skrzywiłyśmy się, wiedząc doskonale jak boli takie uderzenie.
– Awww mój bohaterze! – zawołałam cicho, obdarzając go namiętnym pocałunkiem.
– Też dostanę takie przywitanie? – doszło mnie pytanie Marcina.
– Tylko jeśli wygrałeś – zastrzegła Olka.
Doszło nas głębokie teatralne westchnięcie.
– Serio, czy ktoś kiedyś wygrał, jeśli nie jest z Leonem w drużynie?
– Wątpliwe – zaśpiewałam pod nosem.
– Więc nagroda pocieszenia jest na miejscu – żebrał Marcin.
– Mogę cię w ramach rekompensaty nakarmić – zaproponowałam. – Zagracie potem z nami w ping–ponga? Jest w piwnicy stół. Obiecuję spuścić manto Leonowi.
– Leon jest tak nabuzowany, że lepiej go nie drażnić – ostrzegł Mateusz.
– Coś ty, siostry nie ruszy! – zapewniłam, śmiejąc się.
Jakże przedwczesne były moje słowa, ponieważ Leon miał mord w oczach po tym, jak zdobyłam trzy punkty z rządu. Ewidentnie nie potrafił się skupić, a agresywne zagrania, nie dawały oczekiwanych rezultatów.
– Nie oszukuj – wycedził.
– Nie moja wina, że nie potrafisz tak skutecznie jak ja, walić po liniach i podkręcać piłeczek, żeby się same wracały na moją stronę. – Zdobyłam kolejny punkt. – To kwestia techniki.
– Ostatni! – zawołała Oliwia. – Przed morderstwem.
Wymiana piłeczek trwała dość długo, ale na końcu i tak zdobyłam ostatni punkt, pokonując go 21:8. Podskoczyłam do góry w geście triumfu i zanuciłam „We are the champions". Olka podchwyciła i obie fałszując okrutnie, zaśpiewałyśmy kilka pierwszych wersów.
We are the champions
We are the champions
No time for losers
'Cause we are the champions of the World
– Pokłoń się królowej! – rozkazałam, śmiejąc się jak głupia.
– Powiem ci to samo, jak znów zepsuje ci się samochód – skontrował, odchodząc w stronę baru.
– Ale ja jestem kobietą – zatrzepotałam rzęsami. – Słaba płeć – wydęłam wargi robiąc smutną minę.
– Słaba płeć, która raz na cztery tygodnie krwawi i nie umiera – sarknął Maruda.
– Mam ci to przeliterować? – uśmiechnęłam się z rozmarzeniem. – B–O–G–I–N–I.
– To sobie bogini zadzwoni po pomoc drogową – Leon łypnął na mnie znad telefonu.
– Starsi bracia są przereklamowani – zażartowałam. – Kto następny, żeby mu złoić tyłek?
Maruda podjął wyzwanie bez problemu, ale on był bardzo dobry w tym sporcie. Jeśli się nie skupię, to przegram. Trudno się było zebrać, bo ta suka Weronika, usiadła na stołku barowym obok Leona, prezentując mu pod nosem swojej wątpliwej jakości walory. Mera by jej wydrapała oczy, ale utknęła zagranicą, a Weronika nigdy nie ośmieliłaby się podrywać go pod nosem królowej. Z niesmakiem popatrzyłam, jak włożyła kartę dostępową do pokoju do kieszonki w koszuli brata. A Leon nie zrobił nic, więc tym razem ja musiałam chronić brata przed samym sobą.
Wybiłam się z rytmu i straciłam dwa punkty, zanim ta suka postanowiła iść do toalety. Czas na dobrą nauczkę. Złapałam piłeczkę w locie, wręczając ją z paletką Mateuszowi.
– Zaraz wracam! Siku!
Podeszłam do Leona i objęłam go od tyłu ramieniem za szyję.
– Bardzo się na mnie boczysz?
Zerknął do tyłu, porzucając na chwilę telefon, a ja wykorzystując zręczne paluszki, ukradłam mu kartę z kieszonki.
– Nie – westchnął. – Spadaj.
– Następnym razem dam ci wygrać! – obiecałam, biegnąc do toalety, żeby nie stracić okazji do rozmówienia się z Weroniką. Kartę postanowiłam zatrzymać lub komuś oddać, w zależności jak bardzo mnie zaraz wkurzy. Oczywiście sprawczyni dramatu poprawiała makijaż.
– Nie masz nic lepszego do roboty niż łazić za mną?
– Ty łazisz za Leonem, więc biorę tylko przykład z ciebie.
Przewróciła oczami, nie racząc skomentować.
– Czego chcesz?
– Zostaw mojego brata w spokoju! – ostrzegłam Weronikę.
– Bo co? – wyjęła szminkę z miniaturowej torebki.
– Bo jest zaręczony.
Odpowiedziało mi prychnięcie.
– Ale zaraz może nie być.
– A ty zaraz możesz nie być zapraszana na żadne eventy, wielka pani skrzypaczko.
– Nie rzucaj pustych gróźb, bo brzmisz śmiesznie – odgryzła się.
Prysnęła się perfumami, które jak zwykle przyprawiały mnie o mdłości fiołkową nutą. Za to w torebce dojrzałam te, których używała Mercedes.
– Leon nigdy cię nie chciał! – wypaliłam. – Jak zrobisz z siebie tanią imitację Mery, nadal będziesz tylko tym. Imitacją.
– Niczego nie muszę udawać. W odróżnieniu do ciebie – spotkałyśmy się wzrokiem w lustrze. –To takie tanie prosić Mateusza, żeby ci pomógł wzbudzić zazdrość w Igorze.
– A Igora sobie weź, nawet bym ci dopłaciła! Cieszę się. Baba z wozu koniom lżej! Niczego ani nikogo nie udaję! – Weronika uniosła brwi do góry, patrząc na mnie jednoznacznie. – No poza byciem normalną. Udaję, że jestem normalna dość często.
– Czyżby Suzzy Q?! – spytała z pogardliwym uśmieszkiem.
Jeśli chciała mnie zaskoczyć, to było udało jej się trafić kulą w płot! Ja zupełnie nie wstydziłam się mojego burleskowego hobby.
– To strasznie stary news Weronika. Serio, spróbuj być oryginalna, na mój występ mężczyźni idą stadami. A do ciebie?
– Tam gdzie tania promocja, tam i tłumy! – usiłowała mi dopiec.
– Czy to sobie powtarzasz umizgując się do każdego faceta w zasięgu wzroku? Że jesteś tania i łatwo dostępna? – ironizowałam.
– Moje nazwisko będą pamiętać miliony – oznajmiła, chowając puder do torebki. – A twoje?
Wymaszerowała, stukając obcasami. Spojrzałam na siebie krytycznie w lustrze. Żadna ze mnie piękność, ale maszkarą z bagien też nie byłam. Jak się postarałam, makijaż przeistaczał mnie w piękność lat pięćdziesiątych. Może nie byłam urodziwa jak Weronika, ale weźmiesz mokrą szmatkę i całe piękno znajdzie się na materiale. Gdyby ją porwali, to nikt jej nie odnajdzie, bo bez makijażu zupełnie nie przypominała siebie.
I jakby się tu zemścić na królowej dramatu? A może by tak...
Uśmiechnęłam się zalotnie do kobiety w lustrze. Pociągnęłam koszulkę w dół, eksponując piersi, związałam luźne końce w talii i zsunęłam spodenki nieco niżej, niż wypadało, ale czego się nie robi dla zemsty. Skoro wszyscy byli na dole, skierowałam się na górę do baru. Oparłam się o framugę, szukając odpowiedniej ofiary, która pomoże mi zagrać na nosie Weronice.
Wyjęłam kartę z kieszonki i seksownym krokiem, bujając biodrami niczym na scenie podczas występu, podeszłam do łysiejącego pana z brzuszkiem. Nie było siły, żebym mnie nie dostrzegł. Otarłam się tyłkiem o jego ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę. Położyłam dłoń na oparciu krzesła, na którym siedział. Posłałam mu uśmiech stanowiący mój znak rozpoznawczy na scenie. Położyłam kartę do pokoju Weroniki i wzdychając jednoznacznie wyszeptałam mu do ucha.
– Po dwudziestej drugiej.
Byłam tak skupiona na swoim kroku i graniu roli, że wpadłam na kogoś przy wyjściu. Doszedł mnie zapach perfum Mateusza. Ciepłe dłonie podtrzymały mnie, a szare oczy żądały wyjaśnienia.
– Nie psuj tego! – ostrzegłam nagląco i z donośnym „dziękuję", ominęłam go i wyszłam na korytarzyk. Złapał moje ramię i brutalnie odwrócił do siebie. Nie podobało mi się to. Wolałam partnerstwo od nakazów i rozkazów.
– Obyś miała ku temu dobry powód – warknął.
Jego oczy płonęły niecierpliwością.
– Ale z ciebie wychodzi maczo! – Oswobodziłam rękę, rozplątując związaną koszulkę. – Jeszcze mnie nie przeleciałeś, a już ci się wydaje, że możesz mną rządzić?
Coś mrocznego pojawiło się w jego oczach, a potem bez słowa odwrócił się na pięcie i zaczął gniewnym, sztywnym krokiem odchodzić w stronę schodów. Zrobiło mi się przykro, że nie umie mi zaufać. Miałam wobec niego większe oczekiwania.
Czy on uciekał? Czy wściekł się, bo uważał, że umawiałam się na schadzkę z podstarzałym łysiejącym facetem z nadwagą? Co za głupek! Totalny, obrażalski głupek!
– To była karta Weroniki! – zawołałam za nim, opierając się o ścianę.
Zatrzymał się na pierwszym stopniu i odwrócił. Część napięcia uleciała, ale nadal wyglądał na gotowego do walki.
– Słucham?
– Weronika wsunęła kartę do kieszonki koszuli Leona. – Poprawiłam spodenki, a on podszedł bliżej, nim stanął w odległości kroku. – On i Mera nie potrzebują kolejnych punktów zapalnych.
– Tak trudno było to powiedzieć? – schował dłonie do kieszeni.
– Lekcja numer jeden w kodeksie rodziny Nowakowskich brzmi „W dwuznacznej sytuacji zawsze stajesz po stronie swojej drugiej połowy" – Odpaliłam motto chłopaków, ale w sercu narastał mi strach, że ja i on nie pasujemy do siebie. To był facet z krwi i kości, natomiast ja miałam jakieś romantyczne wyobrażenia o wielkiej miłości.
– Nawet, jak znajduję ją w łóżku z tuzinem kochanków?
Czyżby miał takie doświadczenia? Przyłapania Ewki w gang bangu albo zdradzie?
– Wtedy możesz zapytać, czy możesz się dołączyć, czy zostawiłam ci rolę obserwatora!
– Nie piszę się na to – zaprzeczył natychmiast.
Mój żołądek zacisnął się w węzeł. Nie chciałam, żeby tak historia się skończyła, zanim się na dobre zaczęła, więc musiałam mieć czarno na białym, co ma na myśli.
– Na zaufanie, zdradę, czy seks z wieloma partnerami jednocześnie?
Czekałam, bo nic innego mi nie zostało. Wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie.
– Na zdradę – odpowiedział po długiej chwili milczenia.
– W porządku! – zgodziłam się. – Ja też się nie zgadzam, ale w takiej sytuacji jak ta – wskazałam dłonią wejście od baru – chcę być pewna, że najpierw wysłuchasz, co mam do powiedzenia, a dopiero potem będziesz osądzał. Może gram pod publiczkę, bojąc się konsekwencji odmowy albo napaści fizycznej? Ja też muszę ci ufać, że staniesz po mojej stronie, nawet jeśli coś będzie wyglądało dwuznacznie. Czy nie to się teraz dzieje od miesięcy między Merą a Leonem? A te wszystkie domniemania niemal zniszczyły ich związek. Leon nie zdradziłby Mery, nie ma takiej opcji, a to wszystko po prostu źle wygląda.
– Muszę być pewny, że mogę ci zaufać.
Spuściłam oczy na własne buty.
– To co widziałeś to małostkowa zemsta, z której nic pewnie nie wyjdzie, ale nie pozwolę Weronice psuć krwi moim najbliższym.
– Rozumiem – oparł się o przeciwległą ścianę.
Przypatrzyłam mu się badawczo.
– Nie jestem pewna – podważyłam to jedno słowo – ale zanim zrozumiesz, jest chyba z milion tematów, które musimy przerobić, zanim na serio trafimy do łóżka, żeby potem nikt nie miał do nikogo pretensji, że kupił kota w worku.
Tym razem to ja odwróciłam się na pięcie. Przecięłam hol i wyszłam na zewnątrz. Weranda okalała pałacyk z czterech stron. Poszłam w stronę ogrodu, w nadziei że huśtawka, którą widziałam dzisiaj podczas sesji SPA, będzie wolna. Z nieba wciąż siąpił deszcz i zdecydowanie nie doceniłam jego siły. Gdy dotarłam do altanki nad jeziorem, byłam przemoknięta do ostatniej suchej nitki. Dobrze, że chociaż nie było zimno. Zaczęłam się bujać, wpatrując w kółka powstające po uderzających w wodę kroplach. Było coś terapeutycznego w szumie deszczu spadającego na liście i dach drewnianej altanki.
Nie byłam w nastroju do rozmów z nikim, ale obiecałam Leonowi, że nie będę znikać i postaram się zawsze być w zasięgu wzroku. Teoretycznie byłam widoczna z hotelu, więc to musiało mu wystarczyć, ponieważ desperacko potrzebowałam chwili samotności na przemyślenia o życiu i umieraniu.
Queen – We are the Champions.
Cisza przed burzą? 😈 Być może 🙄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro