Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ψ Oliwia - dwa lata wcześniej - 2 ψ

Z okazji święta 11/11 bonusik 🖤😎


– Zabiję go kurwa! – wymamrotała wściekle.

Skopała energicznie szpilki w sekundzie, gdy drzwi frontowe się zatrzasnęły. Że też to maleństwo potrafiło się tak szybko przemieszczać. Natarła na Leona z furią, ale był na to gotowy, łapiąc najpierw jeden, a potem drugi nadgarstek, sprawnie odwrócił ją tyłem do siebie i unieruchomił, unosząc nad parkietem, żeby go nie kopnęła.

– Wrzeszcz jak chcesz, ale nie ma mowy, żebym dostał w twarz za coś, czego nie zrobiłem.

– Zrobiłeś dziecko jakieś lasce! – warknęła gardłowo, walcząc z nim.

– Mera – poprosił.

– Zrobiłeś dziecko jakieś lasce! – zawołała z wściekłością.

– Powiedziałem ci na korytarzu, że tak nie jest.

– Uwierzę, jak Krzychu powie, że ten film to podróbka.

Wszyscy zwróciliśmy się w stronę Marudy.

– Nie, no jasne zwalcie to na mnie – burknął. – Są dwie wiadomości, dobra i zła.

– Autentyczny? – ponowiła wściekle Mera.

– Tak – przyznał niechętnie.

Zrobiło mi się gorąco z wrażenia i przygryzłam wargę. Mercedes zastygła w bezruchu i niemal zawisła w ramionach Leona.

– Puść mnie – rozkazała lodowatym tonem.

– Ale musisz wiedzieć, że nałożyłem odczyty czasowe z danych z filmu na tracker, który nosi Leon i który widać na filmie na jego przegubie. – Powinno ją to zainteresować, ale nadal wpatrywała się w jakiś punkt na podłodze. – Nie da się mieć tętna 39 i uprawiać seksu.

– Pracujesz dla niego, co innego miałbyś powiedzieć – wycedziła. – Kłamałbyś jak z nut, gdyby taka była potrzeba.

– Ale nie muszę – odparł stanowczo. – Tych danych nie da się podrobić ani zmienić, bo są zbierane przez Apple watch a do nich nie da się włamać.

– Jeśli kłamiesz... nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.

Maruda prychnął, wstając od stołu.

– Ale mówisz poważnie, czy znów tylko nadzieję robisz? Bo serio rozważam teraz świadome kłamstwo, żeby mieć cię z głowy na przyszłość.

– Spadaj Krzychu – rozkazał Leon – bo mi chimerę nakręcasz, zamiast uspokajać.

– Nie nazywaj mnie tak! – piekliła się.

– Żyję, żeby wam służyć – skłonił się prześmiewczo – i zeżrę trzy kawałki tortu.

– Opierdol nawet cały – prychnęła – żebyś mi tylko nie rzygał w toalecie i nie po różach! – wydarła się, gdy zamykał drzwi.

– Ten facet ci właśnie powiedział, że to nie jest moje dziecko. – Leon ostrożnie postawił Mercedes na parkiecie, ale nadal ją trzymał zamkniętą w objęciach. Spotykali się wzrokiem w ogromnym lustrze wiszącym nad kominkiem.

– Nie – zaprzeczyła z pasją. – Ten facet powiedział, że spałeś jak zabity lub odurzony, a ona cię mogła „wydoić" w tym czasie bez problemu i zrobić IVF albo inseminację, albo wstrzyknąć sobie nasienie.

Sapnęłam z wrażenia, bo rzeczywiście chyba żaden z nich nie wpadł na ten pomysł.

– Mera – westchnął niecierpliwie Leon, puszczając ją wolno.

Odsunęła się od niego aż pod sam kominek.

– Mówię poważnie Leon, a ty jak zwykle bagatelizujesz – wycedziła.

– To nie jest poważna sytuacja, tylko jakiś wyreżyserowany absurd. – Usiadł na kanapie. – Twierdziłaś, że mi ufasz i mnie kochasz

– A ty zrobiłeś dziecko innej lasce! – zawołała z pretensją.

– Mera mówię to ostatni raz, i więcej nie powtórzę. – Jego głos był tak spokojny, że aż przeszły mi ciarki po plecach. Jeśli znałeś Leona, wiedziałeś, że jego opanowany ton to nic innego niż ostry wkurw. – To nie jest moje dziecko, a ty powinnaś mi zaufać.

– Zaufać! – fuknęła Mercedes, wyrzucając dłonie do góry w bezsilnej frustracji. – Czy ty siebie słyszysz? Po co obca kobieta miałaby stawać na twoim progu i twierdzić, że jest w ciąży? Po! Co! – wyskandowała. – Powiedz mi po co!

– Bo chce coś ugrać? – zasugerował Marcin.

Odwróciła się do niego z takim wyrazem twarzy, że aż pożałowałam, że się odezwał. Stał się właśnie wrogiem numer jeden, ponieważ usiłował bronić brata.

– Co? – syknęła. – Jeśli dzieciak nie jest jego, wszystko się wyda dość szybko i będzie musiała ponieść konsekwencje. Po co jej to?

– Złożę w poniedziałek pismo z artykułu 62 § 3 – oznajmiłam pewnie, idealnie wykorzystując czas, gdy nabierała powietrza. Zerknęła na mnie z oburzoną miną. – Nie staję po niczyjej stronie Mera. Usiłuję pomóc.

– Jemu – prychnęła, gestykulując wściekle.

– Wam – sprostowałam stanowczo. – To nie on jest moją przyjaciółką od serca.

– Więc jako przyjaciółka od serca uważasz, że Leon sobie zmajstrował dzieciaka czy że Sylwia kłamie? – piekliła się.

– Sylwia kłamie – oświadczyłam pewnie, rozumiejąc, do czego zmierza, żebym wybrała stronę, po której stanę. – Niepokoi mnie po co, ale to też da się logicznie wyjaśnić.

Leon spojrzał na mnie wymownie, żebym nie ciągnęła tego tematu.

– Więc stajesz po jego stronie – zmrużyła oczy.

– Nie, Mercedes, nie staję po niczyjej stronie! Jeśli poczujesz się lepiej, kiedy zamiast oferować pomoc i środki prawne nawrzeszczę na niego, to proszę bardzo, mogę urządzić karczemną awanturę na dwa głosy, twój i mój. Tego chcesz?

Moja przemowa musiała ją nieco otrzeźwić.

– Nie – objęła się ramionami w pasie.

Wróciłam wzrokiem do Leona.

– Dasz mi wszystkie pełnomocnictwa Leon tak samo jak mecenasowi. Przyśpieszę sprawy, idąc do Stawskiego. Poleci mi kogoś dobrego, za dwa tygodnie zrobimy testy i będziemy mieć pewność, że Sylwia kłamie. Wyrok sądu będzie jednoznaczny.

– A jak nie kłamie? – upierała się Mera. Wyrzuciła ręce w powietrze. – Czy tylko ja zachowałam tu rozsądek?

– Nie, ale wiemy, jaka jest prawda? – Odważył się odezwać Marcin.

– Gówno prawda! – odpysknęła. – Gdyby tak było, nie potrzebowalibyśmy tych nagrań z telefonu. Więc?

– Więc, co? – spytał Leon, patrząc na nią poważnie.

– Jeśli to twoje dziecko?

– To będę płacił alimenty, ale nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

– Pięknie! Cudownie! Ojciec roku!

Leon wstał gwałtownie z kanapy i podszedł do Mercedes. Ta się nawet nie cofnęła, tylko uniosła wyżej brodę, a on miał minę jak przed akcją zbrojną aresztowania pedofila. Nic dziwnego, że tak idealnie do siebie pasowali!

– Posłuchaj mnie uparciuchu! – zaczął łagodnie i ten ton też powinien dać jej do myślenia. – Nie jestem twoim ojcem. Nie będę tkwił w związku z obowiązku, bo tak lepiej dla dziecka. To się nie sprawdza i niszczy wszystkich zaangażowanych.

Krew z twarzy Mery odpłynęła i przez chwile stała blada, po czym zaczerwieniła się gwałtownie.

– Dzięki, że zjebałeś mi urodziny! – wycedziła.

Minęła nas bez słowa i wyszła, trzaskając drzwiami. Marcin objął mnie ramieniem w talii, a ja wtuliłam się w jego ramiona.

– Ups – wyrwało mi się z westchnieniem.

– Z nią porozmawiam wieczorem – zapewnił Leon. – W tej chwili byłaby to niepotrzebna pyskówka. Musi ochłonąć i poukładać to sobie.

– Ktoś ewidentnie usiłuje narobić nam koło piór – podsumowałam. – Ale za co?

– Powiedz jej – zachęcił Marcin.

– Miesiąc temu zaproponowali mi przeniesienie, wcześniejszą emeryturę na stu procentowym beneficie i ciepłą posadkę w jakiejś spółce skarbu państwa – uświadomił nas Leon.

– Że co? Ale jak to?

– Hmmm... – Leon podrapał się po łysej głowie. – Pamiętasz tę sprawę dostawcy, który był wciągnięty na listę handlarzy bronią przez Interpol? Tego dla którego chcieliśmy wystawić czerwoną notę z Interpolem?

– Co to ma z tym wszystkim wspólnego?

– Zostałem wezwany na spotkanie i „zasugerowano mi" – zbroił cudzysłów w powietrzu – że ta sprawa powinna zostać zamknięta.

Z wrażenia niemal wybałuszyłam oczy.

– Pojebało kogoś w główkę? Tam jest pewna do wygrania sprawa, wystarczy...

– Tak, ale jasno dano mi do zrozumienia, że powinnyśmy sprawę zamknąć, albo poniesiemy stosowne konsekwencje.

– Odmówiłeś, jak mniemam? – skwitowałam.

– Oczywiście. Nie stoję nad grobem i nie pozwolę rozwalić zespołu, który działa jak szwajcarski zegarek. Nie ma takiej opcji. Upolitycznić nas też nie dam. – Wskazał nam drzwi. – Chodźmy zjeść tort.

Było mi przykro z powodu całego zamieszania, ale politycznie działo się coś niedobrego. Kilka osób z zespołu odbyło dość interesujące rozmowy z szefami innych jednostek, którzy proponowali im lepsze zatrudnienie. Strasznie chamskie podbierać ludzi w tym samym resorcie. Nawet nie rozważałam pójścia na takie spotkanie, a inni zrobili to z czystej ciekawości. Było nas piętnaścioro, ale mimo różnicy w charakterach potrafiliśmy się idealnie zgrać i działać.

Mercedes dopadłam samą dopiero przed północą. Robiła wszystko, by nie zostawać z nikim sam na sam a w szczególności z Leonem. Uśmiechała się, przekomarzała, ale jej oczy pozostawały smutne. Za to piła kieliszek za kieliszkiem, jakby postawiła sobie za cel upicie się do nieprzytomności.

– Hej – przytuliłam się do niej.

– Najgorsze urodziny w moim trzydziestoletnim życiu – wypaliła cicho. – Nie sądziłam, że cokolwiek przebije mojego ojca w zapominaniu ich, czy wychodzeniu w trakcie, ale proszę Leon i tak przeskoczył tę poprzeczkę, a raczej wykopie nowe dno w tej studni.

– Przecież nie zrobił tego specjalnie – zauważyłam, wpatrując się w nią wyczekująco.

– Ale na dwieście procent zamiótłby to pod dywan i dowiedziałabym się o całej aferze albo z mediów, albo od mojego szefa, albo nigdy.

– Mera ta laska chce nabruździć – usiłowałam tłumaczyć oczywiste.

– Widziałaś film – skrzywiła się, opróżniając kieliszek.

– I ty też go widziałaś, że był pijany i nie ma siły, żeby...

– Nieważne! – przerwała mi z goryczą. – Wypalił mi się w głowie! Nie muszę nawet zamykać oczu, żeby znów go odtworzyć!

Sięgnęła po butelkę z winem, ale palce Leona zamknęły się na jej nadgarstku.

– Nie, wystarczy! – oznajmił stanowczo.

– Odwal się – syknęła. – To moje urodziny i mogę je zjebać do końca, upijając się na umór.

– Nie, kiedy cię pilnuję.

– Drzwi są tam – wskazała na dom ze złością.

– Mera!

To jedno słowo, wypełnione stanowczością przywołało ją nieco w stronę zdrowego rozsądku. Spojrzała na niego z taką goryczą i rozczarowaniem, że coś ścisnęło mi się w żołądku, powodując fizyczny ból. Leon niezrażony tym, pogłaskał z czułością policzek, zaglądając w jej oczy.

– Jeśli myślisz, że pozwolę ci od siebie odejść, bo na drodze pojawił się zakręt, to jesteś w błędzie – oznajmił miękko. – Sacrum, Mera. To sobie przyrzekliśmy.

– A ty to zepsułeś – odparła z niechęcią.

Ja bym pewnie wylewała morze łez, wściekała się, urządzając karczemną awanturę, ale ona... spokojnie wpatrywała się w narzeczonego, wyrażając oczami te wszystkie skłębione emocje bez uzewnętrzniania ich krzykiem, płaczem i pretensjami. To sprawiało, że tak świetnie sprawdzała się w tym, co robiła zawodowo. Kancelaria prezydenta była znanym siedliskiem żmij, a ona poruszała się w nim niczym magik na scenie, prezentując sztuczki i unikając bycia ukąszonym. Uśmiechała się, prowadziła bezcelowe, uprzejme konwersacje, a potem robiła swoje. Houdini – tak ją nazywał własny szef. Osobiście musiałam przyznać, że miała niesamowite szczęście do bycia o krok przed wydarzeniami, nie miało sobie równych i mi nigdy się nie przydarzało.

Ten wieczór skończył się odpływem gości gdzieś koło północy. Zostaliśmy we czwórkę przy płonących polanach, ciesząc się wieczorem, którego nie ośmieliły się zepsuć chmary komarów, usiłujących wyssać całą naszą krew. Nie zamieniliśmy ze sobą słowa, a napięcie między Leonem a Mercedes rozdzierało mi serce, bo nijak nie wiedziałam, jak pomóc przyjaciółce, a kiedy sądowa machina ruszy będzie jeszcze gorzej.

Tak jak podejrzewałam, Mera odsunęła się od wszystkich i poświęciła totalnie pracy. Jak nigdy służbowo nie dawała się wciągnąć w żadne trasy wyjazdowe, wspierając zespół z Warszawy, tak teraz zapełniła kalendarz imprez oficjalnych aż do końca roku.

Rozmawiałyśmy od tamtej pory kilka razy, ale za każdym omijała temat złożonego pozwu i zbliżających się badań krwi nakazanych przez sąd. Nawet nie chciałam jej mówić, że Sylwia zapadła się pod ziemię i nikt nie mógł namierzyć miejsca jej pobytu. A i w sumie nie mogłam, ponieważ Leon mi zabronił – mieliśmy wszystkie incydenty osobiste zgłaszać do niego.

Najbardziej nie podobało mi się, że został wezwany dyscyplinarnie przed oblicze szefa szefów w Ministerstwie spraw wewnętrznych w związku z Sylwią. To były sprawy prywatne i nie powinny w żaden sposób wpływać na to, co dzieje się w jednostce. A jednak szef szefów poczuł się zaniepokojony, jak tak afera mogłaby wpłynąć na wizerunek kadry oficerskiej i ściągnąć na nich niechcianą uwagę. Pomysł Mery ze skopiowaniem filmów i zdjęć stanowił genialną strategię i pomógł mu się wybronić.

Przy niewielkiej pomocy sędziego Stawskiego udało się przyśpieszyć sprawę. Argumentacja Sylwii była jednoznaczna, miała film i nie zawahała się go użyć w sądzie, dostarczając kopię. Z naszej strony przyszły wyniki zapisów z trackera, który nosił Leon, a który wyraźnie wskazywał, że jego puls nie przekroczył czterdziestu, sugerując głęboki sen.

Pani aspirant pomyliła się sromotnie odwlekając sprawę o dwa tygodnie, żądając sędziego kobiety i zarzucając przypisanemu sędziemu brak obiektywizmu. Chyba usiłowała sobie narobić koło pióra na przyszłość. Sędzina okazała się jeszcze bardziej stanowcza niż poprzednik i nakazała zrobienie badań z krwi natychmiast, dzieląc po połowie koszty owego badania, więc i tak miała dużo szczęścia, bo zwyczajowo koszty pokrywa strona przegrana.

W dniu badania Sylwia usiłowała się wykręcić złym samopoczuciem i dręczącymi nudnościami, znów przekładając całą procedurę o kolejne dwa tygodnie. Potem była na wakacjach i spóźniła się na samolot, następnie miała problem z autem. Potem jeszcze przerobiła szpital oraz nakaz bezwzględnego leżenia i tak zastał nas szesnasty tydzień i niemal sylwester. Ta zabawa trwałaby dalej, ale ja i Leon byliśmy zdeterminowani, żeby otrzymać wynik. Ta sama sędzina w końcu nakazała doprowadzenia na badanie a w przypadku braku możliwości, pobranie próbek w miejscu przebywania matki z zachowaniem procedur i protokołu.

To było najdłuższe siedem dni w moim życiu. Niby wiedzieliśmy, że cała akcja to podpucha, ale wynik przyjęłam z widoczną ulgą. Najlepszy prezent na Mikołajki, jaki można by sobie wymarzyć. Po otrzymaniu maila z laboratorium wydałam z siebie satysfakcjonujące zawołanie: „TAK!". Leon siedzący po drugiej stronie biurka uśmiechnął się tylko lekko.

– Czyżbyś jednak miała wątpliwości? – spytał, wpatrując się we mnie z zaciekawieniem.

– Tak, ale one dotyczyły drugiej strony i jej przebiegłości, a nie stricte ciebie. Rozważałam różne scenariusze.

– Jakie? – odchylił się na krześle.

– Ona naprawdę mogła pobrać materiał, a potem zrobić inseminację albo IVF.

– Gdyby była mądra – skontrował, patrząc w okno. – Ale ktokolwiek wymyślił ten szatański plan, miał za zadanie postawienie mnie w niezręcznej sytuacji i namówienia na rezygnację, tak samo jak tego nieszczęsnego wykładowcę w Szczytnie. Usłyszałem tę sugestię na spotkaniu dyscyplinarnym, że może lepiej byłoby się usunąć w cień i ewentualnie powrócić jak sprawa przycichnie.

– Tak jakby spodziewali się, że Sylwia pójdzie do mediów – mruknęłam. – Leon... zajęło nam to parę miesięcy, ale dotarliśmy do prawdy.

Pokiwał głową, że się zgadza.

– Wątpię, by Mera podzielała twój entuzjazm – rzucił, nadal wpatrując się w biurowce za szybą.

– Zadzwonisz do niej? – Weszłam do programu śledzącego wszystkie GPS jednostki. Jeden z nich został umieszczony w telefonie Mercedes. – Przecież oboje wiemy, że nie ma siły, żeby sama zadzwoniła, ale będzie siedziała jak na szpilkach, cały dzień czekając.

– Wiesz, że to nie jest koniec?

Westchnęłam

– Tak, widziałam, że masz nowe spotkanie w ministerstwie.

– Jeśli zrezygnuję, przestaną nas nagabywać.

Przewróciłam oczami na ten debilny pomysł.

– Rozwalą jednostkę albo dadzą politycznego szefa i lata nauki pójdą w las, na rzecz zbierania brudów na przeciwników opozycji. Serio? Tego chcesz?

Spojrzał na mnie niemal ze smutkiem.

– Chcę, żeby Mera wróciła do domu, przestała podróżować i wyznaczyła datę ślubu.

– Nie w najbliższym czasie szefie – rzucił Maruda, który włamał się jakiś czas temu do kalendarza Mery. – W tym tygodniu zostają w Hadze.

– Oni? – Leon zerknął w bok.

– Stefan – rzucił krótko.

– Mają w weekend jakieś spotkania?

– Nie – zaprzeczył Krzysiek – z kalendarza wynika, że pojechali ustalać szczegóły wizyt.

– Czy któreś z nich nie powinno towarzyszyć „panującemu" w kraju? – spytałam, sięgając po kubek z kawą.

– Bądź poważna Olka – mruknął. – Figurant jest na nartach.

Zaśmialiśmy się na ten żarcik. Leon sięgnął po telefon, wybrał numer i czekał na połączenie, które nie zostało podjęte. Niezwykle ostrożnie odłożył telefon i wrócił do pracy, zaczynając klikać myszką.

Ola: Słyszałaś? Przyszły wyniki badań! Oficjalnie uznany za niewinnego!

Mera: Odezwę się wieczorem, jestem na spotkaniu.

Ku mojemu zdziwieniu naprawdę zadzwoniła wieczorem.

– Hej, Śnieżynko – zaśmiałam się.

– Jak dzwonisz, żeby mnie wkurzać to strata czasu – westchnęła. – Mam dla ciebie parę minut, dopiero wróciliśmy ze spotkań i idziemy na kolację.

– My?

– Jestem tu ze Stefanem, pamiętasz? Szef kancelarii prezydenta? Pracuję dla niego – rzuciła niecierpliwie.

– Leon dzwonił z dobrymi wiadomościami? – spytałam z nadzieją.

– Dzwonił, ale byłam zajęta.

– Mera...

– Nie chcę o tym rozmawiać!

Stanowczość w jej głosie zniechęciła mnie do dalszych pytań.

– Pamiętasz, że na moje urodziny spędzamy weekend w Barcelonie?

– Tak – westchnęła. – Przylecę, przecież obiecałam.

– A sylwester?

– Pracuję – odparła natychmiast.

– A musisz, czy chcesz?

– Oba.

– A kiedy będziesz dostępna dla mnie? No wiesz – burknęłam – bo ja potrzebuję mojej przyjaciółki. Spić się, powiedzieć jej o dacie ślubu. Wybrać miejsce, sukienkę, buty, fotografa, muzykę... – wymieniałam na wydechu.

– W styczniu będę tydzień w Warszawie i wracam na święta – przyznała a brzmiało to jak przykry obowiązek niż radość, że spotka się z nami.

– Mam przestać do ciebie dzwonić? – wypaliłam z bijącym sercem.

Na chwilę w słuchawce zaległa cisza.

– Nie. Posłuchaj Ola, ta sytuacja zasiała we mnie ogrom niepewności. Nie ufamy sobie. – Westchnęłam. – Nie, inaczej, ja nie potrafię mu zaufać. Wciąż mam przed oczami, jak ona go ujeżdża. To wszystko to dla mnie za dużo, mam rozdarte serce.

– Test jest negatywny.

– Wiem, napisał mi.

Okropne było to, że nawet w tym chwilowym załamaniu w jej głosie nie było łez a jedynie smutek, jakby się pogodziła z całą sytuacją i teraz czekała na wynik pozytywny.

– To wróć to Warszawy i pogadaj z Leonem – wypaliłam.

– Nie mam o czym – odparła z uporem.

– Mera on naprawdę nie zrobił niczego złego. Dojdziecie do porozumienia, on cię kocha... przecież wszystkie związki mają wzloty i upadki, a on nie jest twoim ojcem chujem z gromadką dzieci na boku i kolejką kochanek!

– A może oboje zrozumieliśmy, że nie umiemy sobie zaufać. 

– Mera...

– Jak masz do mnie dzwonić i indoktrynować, to może rzeczywiście nie dzwoń. Miłego wieczoru i do zobaczenia w Barcelonie.

Rozłączyła się, zanim powiedziałam cokolwiek. Jaka ona była uparta. Do tego stopnia, że teraz było już sądownie wiadomo, że Sylwia kłamała, ale ona nadal nie potrafiła zaufać narzeczonemu. A on znów doszedł do wniosku, że Mera potrzebuje czasu i przestrzeni. Nie! Mera potrzebowała, żeby nią potrząsnąć! A potem zapytać, czy wszystkie klepki wskoczyły na miejsce. Wątpiłam jednak, że Leon to zrobi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro