»» 9 ««
a/n; przyszło mi dziś moje levanter w wersji limitowanej i dostałam preorderowe dodatki, jestem przeszczęśliwa i chcę już moje urodziny, żeby móc otworzyć album i pocztówki jshsh
***
— Wejdźmy — powiedział Chan. — To może być drugi Jeongin.
Zanim ruszyli w stronę labiryntu, Hyunjin spojrzał na młodszego. Na jego twarzy malował się strach. Serce Hwanga łamało się na miliony kawałeczków, gdy tylko myślał o tym, że teraz może zdarzyć się wszystko.
Chciał złapać go za rękę. Coś jednak mu na to nie pozwalało.
Weszli do labiryntu. Tutaj nie docierało wiele światła, więc musieli szeptać, by wiedzieć, czy reszta dalej tu jest. Trzymanie się za ręce krępowałoby ich ruchy i zdecydowali, że bez tego będą się szybciej poruszać.
Żywopłot był wystarczająco wysoki, by mieli wrażenie, że w ciemności wygląda, jakby urósł do nieba. Hyunjin cieszył się, że nie ma klaustrofobii, ale to nie zmieniało faktu, że czuł się niekomfortowo. Jakby tamta dłoń, która wcześniej prawie wyrwała mu rękę, miała zaraz się pojawić i zrobić coś gorszego.
Błądzili w ciemności, wpadając na ściany z żywopłotu i rozrywając materiał koszul na ramionach o gałęzie. Hyunjin wsłuchiwał się w oddechy i kroki swoich przyjaciół. Wydawało mu się, że oprócz tego i bicia swojego serca nie słyszy nic więcej.
A przecież ktoś na pewno tutaj był.
Szli dłuższą chwilę. Zaczynało robić się coraz bardziej przerażająco. Hwang zaczął stawiać coraz mniej pewne kroki. Bał się, na co może wejść, na co może się natknąć.
Było ciemno. To chyba właśnie dlatego dopiero, gdy dotarli do środka labiryntu, gdzie stała lampa, zorientował się, że Minho i Chana nigdzie nie ma.
— Jeongin? — Hyunjin zaczął się rozglądać. — Gdzie są chłopaki?
Yang nie odpowiadał.
Odwrócił się w jego stronę. Młodszy nie ruszał się i patrzył przed siebie. Gdy Hwang skierował swój wzrok w tę samą stronę, zamarł.
Pierwszy Jeongin spojrzał w oczy drugiemu Jeonginowi.
I wtedy świat zaczął wariować.
Zerwał się silny wiatr. Włosy Hyunjina zakryły mu na chwilę pole widzenia. Ziemia pod jego stopami zadrżała. Zachwiał się, prawie tracąc równowagę.
Spojrzał na obu Jeonginów. Wyglądali tak łudząco podobnie. Mieli tylko inne kolory włosów i tylko dzięki temu Hwang wiedział, który Jeongin jest który.
I wtedy oboje zaczęli znikać i pojawiać się z powrotem, jak tamtego dnia, zanim cały ten koszmar się zaczął.
Hyunjin miał sekundę na decyzję, co zrobić.
A wszystko, co działo się potem, działo się bardzo szybko.
To, co zrobił, było naturalne. To był jego pierwszy odruch. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy.
Skoczył w stronę pierwszego Jeongina, przewracając go na ziemię/podłogę. Objął go mocno, starając się nie tylko ochronić go przed latającymi gałęziami/sypiącymi się z sufitu pyłem i cegłami, ale też przed zniknięciem.
Wiatr wiał mu w oczy, przez co nie był nawet w stanie ich otworzyć. Zaciskał mocno powieki, błagając, by to wszystko już się skończyło. Czuł pod sobą drżące ciało młodszego i co kilka sekund w przerażeniu orientował się, że wcale nie trzyma go w objęciach.
W pewnym momencie opuściły go siły.
Już nic nie słyszał. Odpłynął.
***
Ktoś niedelikatnie przewrócił go na plecy i równie niedelikatnie zaczął klepać po policzkach.
— Hyunjin, obudź się — głos Minho słyszał jak przez mgłę. — Chłopie, wstawaj.
Potrzebował chwili, żeby otworzyć oczy. Był prawie pewien, że bez pomocy starszego nie udałoby mu się usiąść.
Z początku nie rozumiał, co się wokół niego działo. Kręciło mu się w głowie. Miał mdłości. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
— Hyunjin — Chan ukucnął obok i delikatnie dotknął jego ramienia. — Co się stało? Coś nas złapało i zatrzymało, nie mogliśmy nawet krzyknąć. — Spojrzał na młodszego z troską. — Hyunjin?
Wtedy wszystko w niego uderzyło.
Zachłysnął się powietrzem.
— J-jeongin — wydukał, próbując podnieść się na nogi. — G-gdzie jest Jeongin?
— Tutaj, śpi — powiedział Minho. Siedział oparty o ścianę/lampę, a na jego udach leżała głowa Yanga. Chłopak spał spokojnie, wtulając się w swojego hyunga, który głaskał do delikatnie po włosach. — Nie mogliśmy go obudzić, musi mieć bardzo mocny sen.
Serce Hwanga zatrzymało się na sekundę.
— J-jak to nie mogliście do obudzić? — głos mu drżał ze strachu. — Mój Boże, mój Boże, mój Boże...
Nie miał siły, by wstać na nogi. Doczołgał się do najmłodszego i zaczął nim potrząsać. Starał się robić to najdelikatniej, jak mógł, ale im dłużej nie mógł go obudzić, tym bardziej panikował. Łzy napływały mu do oczu i zakrywały pole widzenia.
Minęło kilka minut. Chłopak dalej się nie budził.
Odpuścił.
Odsunął się i schował twarz w dłoniach.
To przeze mnie, to przeze mnie, to przeze mnie...
— H-hyunjin hyung — usłyszał cichy głosik. — H-hyung, czemu płaczesz?
Nie był w stanie nic powiedzieć. Po prostu przyciągnął do siebie zaspanego jeszcze Yanga i mocno go przytulił. Płakał jak dziecko, kołysząc w ramionach swoją miłość. Jego serce bolało. Naprawdę myślał, że go stracił.
— Hyung, możesz mnie puścić, nic mi nie jest — młodszy zaśmiał się dźwięcznie. — Już jest w porządku.
— Ale ten drugi Jeongin... — zaczął Hwang, ale chłopak od razu mu przerwał.
— Jest już tylko jeden Jeongin. — Uśmiechnął się delikatnie. — Nie czuję już tej okropnej pustki.
Hyunjin nie był w stanie ubrać w słowa swojego szczęścia. Czy to znaczyło, że cały ten koszmar powoli dobiegał końca?
— Skoro mamy już Jeongina — mruknął Chris, zamyślając się. — To znaczy, że potrzebujemy jeszcze windy i klucza.
— Zbierajmy się, im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej — ponaglił ich Lee.
Chan i Minho pomogli im wstać. Nogi Hwanga wciąż były jak z waty. Zgadywał, że to z emocji i zmęczenia. Gdy wyszli z labiryntu/budynku okazało się, że po District Nine nie ma ani śladu. Znajdowali się na wrzosowym polu. Fiolet ciągnął się aż po horyzont.
— Co tu się... patrzcie, tam są chłopaki! — krzyknął Lee, wskazując palcem przed siebie.
Faktycznie. Kilkanaście metrów dalej stali Jisung, Seungmin, Changbin i Woojin. Oni również ich zauważyli i chwilę później było słychać okrzyki szczęścia. Hyunjin nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo cieszył się, że są razem.
— Tam jest winda! — zawołał Jeongin, który wydostał się z objęć Hana. — Chodźmy!
I pociągnął Hwanga za rękę. Śmiejąc się głośno, zbiegli po wzgórzu i dotarli do windy jako pierwsi. Serca tej dwójki wręcz pękały w szwach od tak ogromnej ilości szczęścia. To wszystko naprawdę się kończyło.
— Ale... nie mamy klucza — zauważył Seungmin, gdy wraz z resztą ich dogonili.
— Tym razem chyba nie potrzeba nam klucza — powiedział z uśmiechem Chan. Podszedł do windy i złapał za zdobione uchwyty przy obu połówkach drzwi. Pociągnął je i po chwili winda stała otworem. — Felix!
Młodszy Australijczyk zniknął w objęciach Banga. Nie wierzyli własnym oczom. To naprawdę był Felix. Śmiał się głośno, witając swoich przyjaciół, którzy niemal płakali ze szczęścia.
Hyunjin podszedł do swojego rówieśnika i przytulił go mocno.
— Spisałeś się — pochwalił go Felix, klepiąc go lekko po ramieniu. — Gotowy na ostatnią podróż?
— To już naprawdę ostatnia? — dopytał Hwang, by mieć stuprocentową pewność. Lee jedynie przytaknął. — To dobrze. To naprawdę bardzo dobrze.
Tym razem na panelu widniał tylko jeden przycisk.
Hyunjin zdecydowanym ruchem wcisnął „hell".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro