❦ Rozdział 15.
Nie miała pojęcia, jak długo leżała nieprzytomna. Pierwsze, co poczuła po otworzeniu powiek, to okropny ból rany na plecach oraz w okolicach żeber. Katherine nieźle ją poturbowała.
A teraz nie żyła.
Raven nie chciała myśleć, co stało się z jej ciałem. Nie była nawet pewna, czy kobieta miała rodzinę, która interesowała się jej losem. Od zawsze wydawało jej się, że członkowie gangów żyli w odrębnym świecie. Gdzieś, gdzie więzy rodzinne nie istniały wobec ludzi, którzy nie żyli w ten sam sposób.
Dlaczego więc Gladys i FP nie byli wciąż rodziną? Oboje należeli do świata pełnego przemocy, a mimo to ich drogi się rozeszły.
Na samo wspomnienie FP, poczuła wściekłość, a także żal. Przez krótki moment pozwoliła sobie uwierzyć, że mógł być kluczem do innego, lepszego życia. Zaufała mu. Pokładała w nim ogromną nadzieję, tymczasem okazało się, że niewiele różnił się od swojej byłej żony. Wiedział, iż mogła umrzeć, a mimo to jej nie ostrzegł. Gdyby nie Joaquin, nie zdołałaby się przygotować na to, co ją czekało. Nie znałaby taktyki Katherine i kto wie, czy wciąż by żyła.
Gdy tylko wygramoliła się z łóżka, dostrzegła na sobie ciemną koszulkę. Bez wątpienia należała do Archiego. Fakt, iż rana nie krwawiła, pozwoliła jej myśleć, że należycie się nią zajął. Na szczęście nie zabrał jej do szpitala, za co musiała mu podziękować.
Położyła stopy na chłodnych panelach i niepewnie ruszyła w stronę drzwi. Doskonale pamiętała, co poczuła na widok otwierającej drzwi blondynki i jak niemiło ją powitała. Było jej głupio z tego powodu, dlatego chciała czym prędzej odnaleźć Archiego i za wszystko go przeprosić.
– Archie? – zawołała niepewnie, schodząc po schodach. Słyszała odgłos wyciąganych naczyń.
Kierowała się w stronę dźwięku, a gdy tylko trafiła do kuchni, podskoczyła na widok zupełnie obcego mężczyzny z zarostem na szczupłej twarzy. Miał ciemne włosy, a także oczy, wokół których widniały już zmarszczki. Choć ona była przerażona, on uśmiechnął się zachęcająco i wskazał na stół, gdzie stały trzy talerze. Archie mieszkał jedynie z ojcem, więc zapewne to musiał być on.
– Archie powinien zaraz wrócić. Skoczył tylko do sklepu po jakiś sok do śniadania.
Zwracał się do niej tak, jakby jej obecność w tym domu była czymś normalnym, a przecież widział ją pierwszy raz na oczy. W dodatku miała na sobie koszulkę jego nastoletniego syna, co mógł zrozumieć dość dwuznacznie. Jakby tego było mało, bez wątpienia nie wyglądała korzystnie z rozciętą wargą i ranami na twarzy.
– Przepraszam za wczorajsze najście. Nie bardzo pamiętam, co się wydarzyło, ale jeśli zrobiłam coś nie tak, proszę mi wybaczyć. Nie byłam wtedy sobą – oznajmiła niepewnie i zajęła wskazane miejsce, choć czuła się bardzo niezręcznie i miała ochotę uciec.
– Jeśli masz jeszcze szansę, nie wchodź w układ z South Side Serpents. Może ci się wydawać, że są w porządku, ale sama widzisz, do czego są zdolni. – Fred posłał jej smutne spojrzenie. – Jesteś taka młoda. Jeszcze całe życie przed tobą. Szkoda je zmarnować na złe towarzystwo.
Poczuła, jak w jej gardle urosła gula wielkości pięści. Wpatrywała się w przyjazne spojrzenie mężczyzny, a oczy mimowolnie zaszły łzami. Wyglądał na dobrego człowieka. Sprawiał wrażenie osoby troskliwej, przez co miała ochotę wyrzucić z siebie cały żal, a także złość, ale wiedziała, że pozory mogły mylić. Przekonała się o tym w przypadku FP, który tak okropnie ją zawiódł.
– Mam na imię Raven, proszę pana. Cieszę się, że mogę pana poznać. Archie zawsze chwali się, że ma wspaniałego ojca. Teraz widzę, że faktycznie nie przesadzał. – Wymusiła na sobie uśmiech i sięgnęła po widelec, by zająć się jedzeniem. Miała nadzieję, że Archie czym prędzej wróci i nie będzie musiała spędzić dużo czasu z jego ojcem.
Fred najwyraźniej wyczuł, że nie miała ochoty na rozmowę, ponieważ odparł spokojnym tonem:
– Mów mi Fred. Jedz i niczym się nie przejmuj. Archie za moment do nas dołączy.
A wtedy Raven ujrzy, jak wyglądała prawdziwa więź rodzica z dzieckiem. Nie była pewna, czy chciała to oglądać, ponieważ sama bezustannie marzyła o kochających rodzicach. Nie miała jednak innego wyboru. Tylko w tym miejscu mogła odciąć się od otaczającego ją świata.
Musiała dojść do siebie, by wrócić do Whyte Wyrm i znów wcielić się w swoją rolę.
Wciąż miała zadanie do wykonania.
– Jaja sobie robisz, Jug? – Cheryl podniosła się z łóżka, patrząc na chłopaka z niedowierzaniem.
Pojawił się u niej z rana, co było dość ryzykowane, ponieważ Penelope zazwyczaj o tej godzinie bywała w domu. Na szczęście kobieta zdecydowała się odwiedzić miejscowego szeryfa, dzięki czemu uniknęli awantury.
Okazało się jednak, że wizyta Jugheada wcale nie miała należeć do najprzyjemniejszych. Okazało się bowiem, iż Raven po zakończeniu inicjacji zniknęła i wciąż nie dała oznak życia. Cheryl próbowała dodzwonić się do przyjaciółki, z negatywnym rezultatem.
– Mój ojciec odchodzi od zmysłów! – wrzasnął chłopak, bawiąc się nerwowo dłońmi. – Wyrzuty sumienia go w końcu pożrą, rozumiesz? Musimy ją odnaleźć!
– Twój ojciec urządził jej piekło! – Cheryl nie dowierzała własnym uszom. – A ty martwisz się właśnie o niego?! Co z Raven?! Jest ranna! Jug, ona mogła tam umrzeć!
Jughead zaczynał żałować, że powiedział jej całą prawdę. Gdyby ominął kilka szczegółów, nie musiałby teraz się z nią kłócić i wysłuchiwać tych wszystkich wyrzutów. Wiedział o tym! Wiedział, że jego ojciec dał ciała i sam był na niego wściekły, ale dawno nie widział go tak przybitego, a zarazem bezradnego. W dodatku Węże domagały się spotkania z nową członkinią, w celu bliższego poznania, a oni musieli wymyślić kłamstwo, które pozwoli im kupić trochę czasu.
– On nie miał wyboru, Cheryl.
– Zawsze jest jakiś wybór!
– Nie masz pojęcia, jak to jest być głową gangu! – upierał się. – Nie wiesz, jak wygląda życie po drugiej stronie lustra! My musimy walczyć o przetrwanie, pieniądze i dach nad głową, a ty dostałaś to wszystko od ręki! Nie każdy rodzi się w obrzydliwie bogatej rodzinie!
Cheryl zamilkła, wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem. Gdy przetrawiła jego słowa, prychnęła głośno i wskazała palcem na drzwi.
– Wyjdź, nim zrobię ci krzywdę.
Opuścił pokój z grymasem na twarzy, nie zamierzając odezwać się słowem. Nigdy nie pchał się tam, gdzie go nie chcieli, a Cheryl ewidentnie miała dość jego obecności.
Nie rozglądając się dookoła, opuścił piękną posesję Blossomów, podczas gdy Cheryl opadła na łóżko i zaczęła się zastanawiać nad tym, co się właśnie wydarzyło. Nie mogła uwierzyć, że pokłóciła się z Jugheadem.
Nie miała jednak czasu, by się nad tym długo roztkliwiać. Musiała czym prędzej odnaleźć Raven, a domyślała się, gdzie dziewczyna spędziła minioną noc.
Nim zdołała opuścić pokój, wtargnęła do niego Penelope z miną, która wywołała na ciele Cheryl ciarki.
– Już wróciłaś?
Penelope uśmiechnęła się i zamknęła za sobą drzwi.
– Moim oczom ukazał się dość nietypowy widok. Pewnie nie zgadniesz, kogo ujrzałam, prawda? – spytała Penelope, uśmiechając się w przerażający sposób.
Cheryl momentalnie się spięła, jednak uśmiech nie zszedł jej z twarzy. Musiała udawać głupią. Może wtedy uda jej się uniknąć kary.
– Kogo? Przecież wiesz, że nikt nas nie odwiedza, więc byłoby dziwne, gdybyś kogoś zobaczyła na naszej posesji.
Penelope podeszła bliżej córki, by zacisnąć palce na jej podbródku. W jej oczach od razu dostrzegła strach, którym się żywiła. Miała nad nią pełną kontrolę i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
– Ten śmieć ma zniknąć z twojego życia. Nie pozwolę, by splamił nasze nazwisko. Czy to dla ciebie jasne?
– Ojciec już dawno to zrobił, zabijając Jasona.
Uderzenie sprawiło, że Cheryl momentalnie odchyliła głowę i złapała się za piekący policzek. Z jej oczu poleciały łzy, choć starała się ze wszystkich sił być silna.
– Czy to jasne?!
– Jak słońce.
– Świetnie. A teraz zamknę cię w pokoju i nie wyjdziesz z niego aż do rana. Myślę, że to i tak niewielka kara za oszukiwanie matki i spotykanie się z najgorszym śmieciem z Riverdale.
Cheryl momentalnie zerwała się z łóżka, rozpaczliwie próbując przekonać matkę, że nie musiała jej karać. Chciała odnaleźć Raven i z nią porozmawiać.
Pragnęła uciec od matki, przez którą była zmuszona żyć w piekle.
Choć często jej się sprzeciwiała, ostatecznie i tak przegrywała. Wciąż była ofiarą, która tylko czekała na ukończenie pełnoletności, by móc raz na zawsze zerwać więzi, łączące ją z tą kobietą.
Penelope jej jednak nie słuchała. Zamknęła drzwi na klucz, odchodząc z zadowoloną miną.
Miniony dzień upłynął bardzo szybko. Raven, choć z początku czuła się skrępowana obecnością Freda i bywały chwile, gdy serce cisnęło jej się do gardła na widok jego miłości wobec Archiego, musiała przyznać, iż był to jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Otaczali ją ludzie, którzy niczego od niej nie oczekiwali. Nie chcieli, by kogoś skrzywdziła, czy też zajęła się sprzedażą narkotyków. Nie stosowali wobec niej przemocy. To było tak odmienne od tego, co znała, że czuła się jak w pięknym śnie, pomimo towarzyszącego jej wciąż bólu.
Właśnie o takim życiu marzyła.
Chciała móc przejmować się pierdołami typu co zjeść na obiad, co robić wolnym popołudniem. Żałowała, że nie miała okazji uczęszczać do liceum i mieć zwyczajnego dzieciństwa.
Jednocześnie zdała sobie z czegoś sprawę.
Archie Andrews pomimo swoich mięśni i niesamowicie atrakcyjnego wyglądu, wciąż pozostawał jedynie nastolatkiem, nad którym opiekę sprawował ojciec. Nie był w stanie jej ochronić w żaden sposób i wiedziała, że uczucie bezpieczeństwa, jakie jej przy nim towarzyszyło, było złudne.
– Chciałbym móc odebrać od ciebie wszystkie złe wspomnienia. Gdy tylko pomyślę o tym, jak musiało wyglądać twoje życie...
– Wystarczy – przerwała mu, siląc się na uśmiech. Wiedziała, że widok jej blizn na plecach musiał go przerazić. Cały dzień obchodził się z nią jak z jajkiem. Traktował ją jak prawdziwą księżniczkę, przez co Fred uznał, iż stanowiliby ładną parę. Speszył ją tym okropnie, ale nie odezwała się słowem. Dopiero teraz pomyślała o tym, że w obecnym stanie z pewnością nie wyglądała ładnie. Ponadto nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Fred widział ją u boku swojego syna. Wydawało jej się, że powinien trzymać go od niej z daleka, a on tak jakby udzielił zgodę na ich związek. – Wszystko, przez co przeszłam, sprawiło, że jestem teraz silniejsza i nie da się mnie złamać.
Archie zastanawiał się przez chwilę nad swoimi myślami, jednak ostatecznie zdecydował się wypowiedzieć je na głos.
– Dlaczego więc stałaś wczoraj w progu moich drzwi i szukałaś wsparcia? – Gdy spuściła głowę, dodał: – Dlaczego udajesz, że wszystko jest w porządku, choć tak naprawdę chce ci się płakać?
– Przestań.
– Nie widzisz tego, że mi na tobie zależy? – Dotknął jej dłoni. Chciał sprawić, by przestała się na niego zamykać i w końcu pokazała mu prawdziwą siebie. Odkąd ją poznał, wydała mu się dziewczyną z maską na twarzy. Uśmiechały się tylko jej usta, a oczy wciąż zostawały przygaszone. – Nie traktuj mnie jak dzieciaka, proszę! Niedługo kończę szkołę i jestem przekonany, że jestem w stanie cię uszczęśliwić. Naprawdę pragnę twojego dobra. Chcę, byś była szczęśliwa.
Spojrzała wprost w jego ciemne oczy. Nie potrafiła dłużej udawać, że wszystko było w porządku. Nie po tym, co usłyszała.
Nawet jeśli chciałaby dać mu szansę, musiała wrócić do FP i stać się członkiem gangu. Musiała wykonać polecenie Gladys, a gdy już to zrobi, z pewnością wróci na stare śmieci, gdzie znów będzie zmuszana do robienia rzeczy, których nie chciała.
Archie jest tylko dzieciakiem, przekonywała samą siebie w myślach, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Nigdy nie zapewni ci bezpieczeństwa.
Wiedziała o tym, a mimo to nachyliła się i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
Odwzajemnił go bez chwili wahania, pozwalając jej uwierzyć w to, że choć przez moment była dla kogoś kimś więcej, niż ulotną chwilą.
Czuła do tego chłopaka pociąg i chciała wierzyć, że mogłaby ułożyć sobie z nim życie, pomimo dzielącej ich różnicy wieku. Nie żyła jednak złudzeniami i wiedziała, jak to się ostatecznie skończy, dlatego obiecała sobie, iż nie pozwoli, by zabrnęło to zbyt daleko.
Chciała przez chwilę po prostu być sobą i cieszyć się tym, że dla kogoś była kimś wyjątkowym.
– Możesz mi powiedzieć o wszystkim. Postaram się ci jakoś pomóc – zapewnił Archie, opierając swoje czoło o jej.
I właśnie wtedy pękła.
Odwracając wzrok od jego ciemnych tęczówek, pozwoliła sobie na głośny szloch, który rozerwał chłopakowi serce.
– Jestem w pułapce, Archie. Chciałabym wierzyć w to, co mówisz, ale moje życie nigdy nie skończy się happy endem. Już zawsze będę żyła w piekle.
W końcu udało mi się skończyć ten rozdział! Przyznam, że miałam mały kryzys i myślałam nad usunięciem tej historii, ale chyba mi minęło. Pomimo niewielkiego odzewu z Waszej strony (będę wdzięczna za każdą opinię, a także gwiazdkę :)), lubię tę historię i jeśli mam być szczera, to sama nie wiem, z kim widzę Raven. Z FP? A może jednak z Archiem? Mam taki mętlik w głowie, że aż sama jestem ciekawa, jak to się wszystko potoczy ^^.
Trzymajcie kciuki, by następny rozdział udało mi się napisać wcześniej. Pozdrawiam Was w ten upalny dzień <3.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro