Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❦ Rozdział 06.

     Jughead usunął z komórki ostatnie wspólne zdjęcie z Betty i wyjrzał przez szybę. Nie miał pojęcia, dokąd udał się jego ojciec po opuszczeniu Whyte Wyrm, ale nigdzie nie dostrzegł toreb z babskimi ubraniami, więc raczej nie przebywał z Raven.

     Myślał, że rozstanie z Betty sprawi mu ból, ale obecnie czuł się wolny i tak spokojny, jak jeszcze nigdy. Cooper oczywiście pożegnała go stertą pretensji, jednak nie błagała go o to, by został. Był jej za to wdzięczny i wierzył, że rozstanie zrobi dobrze im obojgu.

     Przed oczami stanęła mu nagle twarz Raven. Wciąż nie potrafił przestać zastanawiać się, kim była i jakim cudem to akurat jego ojciec na nią wpadł. Dlaczego w ogóle poprosił, by nie szukał informacji na jej temat? Naprawdę był takim głupcem, by oferować schronienie komuś, kto tak na dobrą sprawę mógł sprowadzić na nich niebezpieczeństwo? Co, jeśli miała jakieś powiązania z szeryfem, który tylko czekał na odpowiedni moment, by pozbyć się całego South Side Serpents i wpakować ich do więzienia? Wszyscy wiedzieli, że ktoś stał za rozprzestrzenianiem narkotyków w Riverdale, a drogocenne rzeczy nie znikały same. Nawet jeśli nigdy nie było dowodów, by oskarżyć któregokolwiek z Węży o coś złego, wszyscy i tak obarczali ich winą. Szkoda tylko, że nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że to Ghule głównie działały w Riverdale, a Węże starały się prowadzić interesy poza miasteczkiem.

     Gdyby miał pewność, że zaprowadzenie Raven do szeryfa nie sprowadzi na nich kłopotów, od razu by to zrobił. Musiał jednak działać rozsądnie, by nie wpakować ojca w tarapaty.

     Może i nie należał do najlepszych ojców roku, ale kochał go i myśl o tym, że miałby go odwiedzać w więzieniu, wielokrotnie spędzała mu sen z powiek.

     To dla niego dołączył do Węży. Chciał go mieć na oku.

     FP uważnie obserwował przechodzącą wokół sklepowych półek Raven, zachęcając ją do kupna tego, na co miała ochotę. Może i wyglądał na idiotę, który w pełni jej zaufał i stracił głowę dla tej niewinnej buźki, ale ciągle ją obserwował i coraz częściej utwierdzał się w przekonaniu, że coś tu nie pasowało.

     Ciężko mu było przede wszystkim uwierzyć w to, że po kimś, kto nigdy wcześniej nie zabił człowieka, morderstwo spłynęłoby tak gładko. Raven czasem przybierała smutny bądź przerażony wyraz twarzy, ale były one spowodowane tym, że mógłby ją wyrzucić. Starała się grać mu na uczuciach i doskonale o tym wiedział. Widział jednak jej zdjęcie w internecie i rzeczywiście była uznana za osobę zaginioną, przez co nie potrafił rozgryźć jej prawdziwych intencji.

     Być może rzeczywiście potrzebowała pomocy, ale czy powiedziała mu całą prawdę?

     Odnosił wrażenie, że coś mu umykało, a jej zachowanie zdawało się nienaturalne jak na kogoś, kto był przez tyle lat przetrzymywany. Wydawało mu się, że na jej twarzy zbyt często gościł uśmiech, jak na tak ciężką przeszłość, o jakiej mu opowiadała.

     – Dzieciaki lubią płatki z mlekiem. Myślę, że możemy wziąć jedne Jugheadowi. – Raven posłała mu niepewny uśmiech, wprawiając go w jeszcze większy mętlik, o ile było to w ogóle możliwe.

     – Skąd o tym wiesz? – spytał dość chłodno, przyglądając jej się spod zmarszczonych brwi. – W burdelu właśnie tym cię karmili?

     Raven zamarła. Ledwie udało jej się powstrzymać pudełko z płatkami śniadaniowymi od upadku, dlatego czym prędzej wcisnęła je do dużego koszyka. Nie miała pojęcia, jak FP zamierzał się zabrać z tymi wszystkimi zakupami, skoro do dyspozycji mieli jedynie motor. W dodatku wciąż nie pozbyli się zakupionych przez Cheryl ubrań, przez co zmuszeni byli do ich noszenia.

     Cholera! Czyżby była tak kiepską aktorką, że FP tak szybko zaczął dostrzegać w jej zachowaniu podstęp? Potrafiła udawać niewiniątko, a także głupią, słodką dziewczynę i nawet jeśli doskonale pamiętała, jak upodlona się czuła, gdy ocaliła ją Gladys i jak ciężko było jej się otworzyć na drugiego człowieka, starała się nie wracać do tych chwil. Nawet jeśli jej rola tego od niej wymagała, nie potrafiła znów być dziewczyną, którą w jeden dzień miało kilkunastu mężczyzn. Miała zaledwie szesnaście lat, gdy straciła dziewictwo przez jakiegoś starego, grubego dziada, który śmierdział tak okropnie, że omal wtedy nie zwymiotowała! Gladys wykazała się ogromnymi pokładami cierpliwości, ucząc ją życia na nowo, ale koniec końców upomniała się o swoją zapłatę. Choć Raven nie była już wykorzystywana przez żadnego faceta, musiała rozprowadzać po miastach narkotyki, nawet jeśli bolało ją serce, gdy sprzedawała towar dzieciom. Kilka razy zabiła również człowieka, w czym pomogły szkolenia Garry'ego, dzięki którym potrafiła się nieźle bić.

     Gladys jednak wciąż było mało, dlatego kazała jej czekać godzinami w przeklętym lesie, w cienkich ubraniach i wypatrywać motoru, którym miał wracać FP. Tak też się stało, dzięki czemu znajdowała się teraz w Riverdale, pośrodku półek sklepowych, pod czujnym spojrzeniem Jonesa. Wiedziała, że jeśli nie podoła, zostanie zabita.

     – Przepraszam. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem.

     Wyrwana z zadumy, skierowała niepewny wzrok na mężczyznę. Patrzył na nią ze skruchą, a gdy wskazał na jej policzki, momentalnie ich dotknęła. Z jej oczu poleciały łzy, a ona nawet o tym nie wiedziała. Znów się wyłączyła, tracąc kontakt z rzeczywistością.

     Już miała coś powiedzieć, gdy podeszła do nich kobieta o blond włosach. Taksowała ją uważnym spojrzeniem błękitnych oczu, a z jej muśniętych brzoskwiniowym błyszczykiem ust, nie schodził perfidny uśmiech.

     – Nowa zdobycz, Jones? Nie za młoda jak na ciebie?

     – Zazdrosna jesteś, Alice? – fuknął FP, mierząc kobietę niedowierzającym spojrzeniem. Ta jak zwykle zadzierała wysoko podbródek, węsząc swoim małym, zadziornym nosem świeży temat do plotek. – Miałaś już swoją okazję, by być szczęśliwą u mojego boku.

     – Szczęśliwą? – Alice prychnęła głośno, wskazując na niego palcem. – Z tobą? – Znów prychnęła, kręcąc głową. – Miałabym skończyć u boku pijaka, który stracił dom? Ha! Prędzej odgryzłabym sobie dłoń, niż próbowała ułożyć sobie życie z gangsterem!

     – Sama należałaś do South Side Serpents.

     – Ale zmądrzałam i odeszłam, a ty wciąż gnijesz w tym gównie i sprawiasz, że w Riverdale nie raz strach wyjść z domu! – fuknęła oburzona. – Wszyscy powinniście zgnić w więzieniu!

     – Szkoda, że nie mówiłaś tak dwa tygodnie temu, gdy wparowałaś do mojej przyczepy i się kochaliśmy.

     – Jak śmiesz!? – Alice wymierzyła mu policzek, ale jej ręka zawisła w powietrzu, choć włożyła w to naprawdę dużo siły.

     Jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że to towarzyszka FP powstrzymała ją przed uderzeniem go w twarz!

     Raven nie spuszczała wściekłego spojrzenia z błękitnych oczu Alice Cooper, w których kryły się zarówno szok, jak i oburzenie. Wiedziała, że nie powinna się wtrącać. Starała się puszczać te wszystkie obelgi w kierunku FP mimo uszu i naprawdę dobrze jej szło, zważywszy na to, że nie łączyła ich żadna bliska relacja. Jednak w chwili, gdy kobieta postanowiła podnieść na niego rękę, zadziałała automatycznie.

     I chociaż obecnie klęła na siebie w myślach, powtarzając, że powinna grać przerażoną, wyobcowaną dziewczynę, oznajmiła stanowczo, nie spuszczając wzroku z kobiety:

     – Tylko spróbuj, a tak ci przyłożę, że ta blond peruka momentalnie spadnie z twojej głowy.

     – P-peruka?! – Alice wyrwała dłoń. Jej twarz była cała czerwona ze złości. – To są moje prawdziwe włosy! Ile ty masz lat, gówniaro, by się tak do mnie odzywać?!

     – Wystarczająco. – Pchnęła wózek w taki sposób, że gdyby Alice w porę się nie odsunęła, najechałaby nim na jej białe buty na wysokim obcasie. Drugą ręką zaś dotknęła dłoni FP i zachęciła go do odejścia.

     Zamierzał się odsunąć, ale tak bardzo chciał utrzeć Cooper nosa, że pozwolił Raven trzymać się za dłoń i z uśmiechem minął byłą kochankę.

     Wciąż miał słabość do Alice, przez co pozwalał, by ta nim manipulowała. Nie raz obiecywała, że zostawi męża i będą razem, ale na obietnicach się kończyło. Koniec końców i tak zostawał sam, wyczekując, aż znów się u niego zjawi, szukając wsparcia w jego ramionach.

     Choć miał tego dość, nie potrafił jej odrzucić.

     A teraz dał jej powód, by rozpuściła plotkę, iż przywiózł do Riverdale swoją nową dziewczynę. Jak mógł do tego dopuścić?! Przecież plan miał wyglądać zupełnie inaczej!

     Czuł, że zaczyna tracić grunt pod nogami i cholernie mu się to nie podobało.

     Tak samo, jak nie podobało mu się śmiałe zachowanie Raven, która nagle zrzuciła z siebie maskę biednej, zranionej dziewczyny i była gotowa stanąć w jego obronie.

     Wrzucił do koszyka pudełko z jednym z tańszych smartfonów, kartę startową i czym prędzej skierował ich do kasy.

     Gdy koszyk był już pełen napakowanych po brzegi toreb, pospiesznie odpakował telefon, włożył do niego zakupioną kartę i ją aktywował. Upewniwszy się, że komórka działa, wklepał tam zarówno swój numer, jak i numer Jugheada, puścił sobie cynka, po czym wcisnął go do dłoni zdumionej szatynki.

     – Zadzwoń sobie po taksówkę. Kilku mieszkańców w ten sposób sobie dorabia. Adres już znasz. Gdyby coś się działo, dzwoń.

      – A-ale dokąd idziesz? – spytała zdziwiona. – Myślałam, że nie masz pieniędzy. Po co kupowałeś mi telefon? Obyłabym się bez niego.

     – Idź prosto do domu i najlepiej z nikim nie rozmawiaj.

     Raven z niedowierzaniem patrzyła na oddalającego się mężczyznę. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego tak nagle zdecydował się ją zostawić, ale nie wróżyło to niczego dobrego. Czyżby zależało mu na tej blond jędzy, a ona go wkurzyła?

     Dlaczego tak ciężko było jej odgrywać swoją rolę, skoro zdawała sobie sprawę z tego, że Gladys ją zabije, jeśli nie spełni jej rozkazu?!

     Zdruzgotana wybiegła z koszykiem na zewnątrz, a gdy ujrzała oddalający się motor, powiedziała pod nosem:

     – Nie mam numeru tutejszych taksówek.

     I co niby miała teraz zrobić, skoro nie posiadała aktywnego internetu?

     Załamana spojrzała jeszcze raz na komórkę. Wpatrywała się w zapisane kontakty, jakby to miało sprawić, że magicznym sposobem znajdzie się w przyczepie Jonesów, a przecież tkwiła w realnym, niesamowicie porąbanym życiu, a nie jakiejś magicznej książce w stylu Harry'ego Pottera.

     Odeszła od wejścia do sklepu, nie chcąc, by wychodząca ze środka Alice Cooper ją zaczepiła. Bała się, że złamałaby jej nos przy ponownym spotkaniu, a przecież musiała zachowywać jakieś pozory.

     Przeklinała w myślach swoją głupotę.

     FP może i był naiwny, ale bez wątpienia zdążył zauważyć, że nie zachowywała się jak typowa osoba po traumatycznych przeżyciach. Wystarczyło kilka miłych chwil spędzonych u jego boku, a także obecność Cheryl, by poczuła się zbyt pewnie i zapomniała, po co tak naprawdę tutaj przyjechała.

     Zapomniała również, że FP Jones należał do gangu i był jego szefem, tak samo, jak Gladys, a to oznaczało, iż mogła równie dobrze zginąć z jego ręki.

     Gdyby Gladys od razu jej powiedziała, że jej mąż był równie niebezpieczny, postarałaby się znaleźć inne wyjście z sytuacji, a tak musiała albo nauczyć się grać przerażoną, aspołeczną dziewczynę, albo wymyślić jakąś inną, realną bajeczkę.

     Pierwsza opcja raczej nie wchodziła w grę, zważywszy na to, że bez strachu powstrzymała Alice przed uderzeniem FP.

     – Dlaczego całe życie muszę mieć pod górkę? – jęczała pod nosem, ubolewając nad własnym losem. – Nie mogę choć raz spotkać jakiegoś rycerza na białym koniu? Kogoś, kto zabierze mnie z dala od tych pieprzonych gangów i pozwoli mi normalnie żyć? Czy to tak wiele? Rany, czy ja naprawdę wymagam TAK WIELE?! – Wzniosła oczy ku niebu, szczerze rozdrażniona.

     – Podwieźć cię?

     Zacisnęła mocniej palce na koszyku, słysząc męski głos, który wydał jej się znajomy.

     Na widok przystojnej twarzy rudzielca, którego poznała ostatnim razem w Pop's, uśmiechnęła się i pospiesznie ruszyła z koszem w stronę starego samochodu.

     Czyżby los postanowił ten jeden raz jej pomóc? Cóż za miła odmiana!

     Archie Andrews od razu wyskoczył z auta, by na tylne siedzenia wrzucić wszystkie torby z zakupami. O dziwo nie skomentował ich ilości, dumnie napinając mięśnie rąk, od których Raven nie potrafiła odwrócić wzroku.

     Był naprawdę przystojny, jak na tak młody wiek.

     – Gdzie mam cię podwieźć? – spytał z uroczym uśmiechem, otwierając jej drzwi od strony pasażera.

      – Przyczepa Jonesów. Mówi ci to coś?

     Skinął głową i już po chwili znajdowali się w drodze do malutkiej przyczepy. Archie zadawał wiele niewygodnych pytań, ale odpowiadała na nie z uśmiechem, starając się nie pokazać po sobie zdenerwowania. Kłamstwo przechodziło przez usta dużo łatwiej, gdy wiedziało się, co powinno się mówić. Niestety ona musiała improwizować, a w tym nie była zbyt dobra.

     Pozostało jej mieć nadzieję, że Archie był tak skupiony na drodze, że ledwie przyswajał to, co do niego mówiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro