❦ Rozdział 05.
Toni siedziała przy stole do bilarda i ze znudzeniem patrzyła na grę młodszych członków gangu. Od czasu do czasu popijała różowego drinka z niewielką ilością alkoholu, zdawkowo odpowiadając na pytania kolegów, o ile jakieś się pojawiło. Nie potrafiła przestać myśleć o Jugheadzie, a odkąd chłopak pojawił się w Whyte Wyrm ze swoim ojcem, znikając od razu na zapleczu, jej myśli całkowicie skupiły się na jego osobie.
Nie mogła uwierzyć, że ten chuderlawy, z pozoru grzeczny chłopak zdołał skraść jej serce. Nawet się o to nie postarał. Wciąż był wierny Betty, choć ta zachowywała się jak psychopatka i chciała mieć nad nim całkowitą kontrolę.
Wystarczyło jedno spojrzenie w jego niebieskie oczy i jego uśmiech, by straciła dla niego głowę.
– Ogarnij się wreszcie, Topaz! Wyglądasz jak szczeniak, który nie dostał swojego ulubionego smakołyka – szorstki głos Sweet Pea wyrwał ją z zadumy i sprawił, że posłała mu obojętne spojrzenie.
– Nie mam nastroju, okay?! – warknęła, z hukiem odstawiając szklankę na blat drewnianego stołu. – Ty wiecznie chodzisz z nadąsaną miną, więc przestań się mnie czepiać.
– Może gdybyś nie leciała na zajętego chłopaka, nie musiałabyś się roztkliwiać nad tym, jak beznadziejne życie miłosne wiedziesz?
– Może jakbyś choć raz się zamknął w odpowiednim momencie, nie chodziłbyś wiecznie z obitą mordą? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, mierząc chłopaka ostrzegawczym spojrzeniem.
Sweet Pea był od niej o jakieś dwie, a może i nawet trzy głowy wyższy, miał szerokie barki i dużo siły, ale ona się go nie bała. Najchętniej walnęłaby go w twarz za ten cyniczny uśmieszek, jaki wiecznie na niej gościł, ale powstrzymywał ją przed tym fakt, że FP znajdował się w barze. Wszyscy wiedzieli, że nie tolerował przemocy między Wężami i takie wybryki były surowo karane.
Dlatego też siłą woli odwróciła spojrzenie od rozbawionego szatyna i jego błyszczących, brązowych oczu, skupiając wzrok na pozostałych członkach gangu. Niektórzy siedzieli przed barem, popijając wielkie kufle z piwem i żywo o czymś dyskutowali, a pozostali grali w bilarda. Whyte Wyrm było barem, do którego przychodziły tylko Węże i do nich też należał. Albo raczej do FP Jonesa, dzięki któremu wszystko mieli tutaj za darmo. Również burgery, frytki, jajecznicę na śniadanie i świeże pieczywo. Oczywiście to nie tak, że nie musieli w zamian nic robić, co to to nie. Każdy z Węży miał przydzielone swoje zadanie i gdy tylko je wykonał, przynosił FP pieniądze, z czego on odpalał jakieś drobne na wydatki, resztę przeznaczając na posiłki, alkohol i inne potrzebne rzeczy. Każdy z Węży zajmował się czymś innym. Dorośli zdobywali narkotyki i je sprzedawali. Tylko niektóre dzieciaki również mogły to robić. Musiały one wcześniej przejść odpowiednie szkolenie, by nie zwracać na siebie uwagi władz. Druga część kradła wartościowe przedmioty, trzecia je sprzedawała, a czwarta zajmowała się ochroną szemranych typków. W Riverdale nikt nie miał pojęcia, że szanowna burmistrz McCoy płaciła im grube pieniądze w zamian za uciszenie kogoś, kto mógłby zagrozić jej kadencji. Tak, zabijaniem również się zajmowali, ale to również robiły odpowiednie osoby.
FP starał się nie mieszać nastolatków w najgorsze fuchy, za co Toni była mu ogromnie wdzięczna. Tak samo cieszyła się z tego, że Węże prowadziły interesy głównie poza miasteczkiem, dzięki czemu mogli w miarę spokojnie żyć w Riverdale. O ile nikt z Northside nie obwiniał ich o coś, na co wpływu zupełnie nie mieli, a ludzie z tej „lepszej" strony miasta zawsze patrzyli na nich z góry i obwiniali o całe zło, jakie działo się w miasteczku.
Cisza, jaka niespodziewanie nastała w Whyte Wyrm, sprawiła, że Toni momentalnie skierowała wzrok w stronę drzwi, za którymi jakiś czas temu zniknął FP ze swoim synem.
FP poprawił skórzaną kurtkę i uważnie rozejrzał się po zebranych, jakby kogoś szukał. Toni wciąż się go bała, choć należała do gangu już pół roku. FP przypominał jej króla, który mógłby zabić ją za pomocą pstryknięcia palcami. Wśród nich nie było osoby, jaka odważyłaby się podważyć jego zdanie, choć nigdy nikogo nie karcił za to gdy starał się przedstawić swój punkt widzenia. Za każdym razem wysłuchał drugiej osoby i zastanowił się, czy warto było pójść jednak w innym kierunku, jaki obrał. I zawsze, ale to zawsze działał na ich korzyść.
Gdy Jughead szepnął coś na ucho ojca, wskazując na nią palcem, zamarła. W chwili, gdy FP Jones ruszył w jej stronę, momentalnie spuściła wzrok i udała, iż dopija drinka, choć szklanka była już pusta.
Sweet Pea, widząc to, nachylił się tuż nad jej uchem i wyszeptał:
– Boisz się kogoś, kto podarował ci dach nad głową? Nieładnie.
Toni już miała się odwinąć i walnąć go w twarz, gdy ujrzała Jugheada. Uśmiechał się do niej w taki sposób, że momentalnie zmiękły jej nogi, a cała złość na Sweet Pea wyparowała równie szybko, jak się pojawiła.
Zaraz jednak dostrzegła również FP, więc uśmiech momentalnie zszedł z jej twarzy i skinęła mężczyźnie na powitanie głową.
– Cześć, Toni. Mogę wiedzieć, dlaczego patrzysz na mnie z takim przerażeniem? – Spokojny, nieco rozbawiony głos FP sprawił, że policzki Toni spłonęły rumieńcem.
Zmieszana podniosła wzrok na szefa gangu i pokręciła energicznie głową, przybierając na usta zdenerwowany uśmiech.
– Nie boję się! Ja po prostu...
– Ona traktuje cię jak króla – dopowiedział Sweet Pea, wprawiając dziewczynę w jeszcze większe zażenowanie. Nie miała jednak odwagi nawet na niego spojrzeć, choć widział, jak zaczęła nerwowo zagryzać wargę. Była doprawdy urocza w takim wydaniu. – Rzadko z nią rozmawiasz. To pewnie dlatego.
FP roześmiał się i poklepał zawstydzoną nastolatkę po ramieniu.
– Chyba muszę to zmienić. Jesteśmy rodziną, Toni, a to oznacza, że nie masz powodu, by się mnie obawiać.
– Zrozumiałam.
FP postanowił zostawić tę biedną dziewczynę w spokoju, dlatego objął rozbawionego Sweet Pea wokół szyi i pociągnął go w stronę pokoju, z którego niedawno wyszedł.
Jughead z kolei patrzył na Toni z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Już sobie poszedł. Możesz zacząć oddychać.
Toni uniosła wzrok. W chwili, gdy zobaczyła rozbawione oczy Jugheada, miała ochotę zapaść się pod ziemią. Dlaczego musiała zrobić z siebie taką idiotkę? Dlaczego?!
Odchrząknęła i otrzepała niewidzialny kurz z ramion, po czym obdarzyła chłopaka chłodnym spojrzeniem.
– Nie przesadzaj, Jones. Sweet Pea to idiota, a ty łykasz wszystko, co powie.
– Jones? – zdziwił się. – Chyba będę musiał pogadać z ojcem na twój temat. Nie wierzę, że jego obecność sprawia, że jesteś do mnie tak wrogo nastawiona. Przecież on nigdy ci nic nie zrobił.
– To nie tak! – powiedziała szybko, chwytając go pod ramię. Zdawała się nie zauważać radosnych iskierek w jego niebieskich oczach. – Twój tata podarował mi dach nad głową i nigdy nie chodzę głodna. W końcu mam rodzinę, na której mogę polegać i jestem mu za to ogromnie wdzięczna. Nie potrafię jednak zwracać się do niego tak, jak Sweet Pea, czy cała reszta. Uważam, że należy mu się szacunek za to, co dla nas robi.
– Spokojnie możesz mówić mu po imieniu. Może i jest głową gangu, ale bez nas nie byłby w stanie zrobić nic. Wspólnie zdobywamy pieniądze i jedzenie. Każdy z nas ma tu swój udział, a to oznacza, że wszyscy jesteśmy równie ważni.
Skinęła ze zrozumieniem głową.
– Masz ochotę na przejażdżkę? – spytała, obdarzając go szczerym uśmiechem. Chciała zmienić temat, ponieważ czuła się niekomfortowo, rozmawiając o jego ojcu.
Jughead pokręcił przecząco głową.
– Jestem umówiony z Betty. Może innym razem.
Pomachał jej na pożegnanie i odszedł, sprawiając, że uśmiech momentalnie znikł z jej twarzy, a serce cisnęło się do gardła. Nienawidziła tego, jak reagowała, gdy Jughead wspominał o swojej dziewczynie. Za każdym razem, gdy musiała odganiać z oczu łzy, czuła się żałośnie.
Dobrze, że Sweet Pea nie ma w pobliżu. Znowu by się ze mnie naśmiewał, pomyślała i ruszyła w stronę baru, chcąc zamówić coś mocniejszego. Miała nadzieję, że barman ujrzy, w jak okropnym jest humorze i chociaż ten jeden raz pozwoli jej się napić piwa w środku tygodnia.
Raven, gdy tylko znów znalazła się w przyczepie FP, przez pierwsze kilka minut stała jak słup soli i nie wiedziała, co ze sobą począć. Miała w dłoniach cały stos toreb z ubraniami i zero pomysłu na to, gdzie mogłaby je położyć. Przyczepa, w której obecnie pomieszkiwała była tak malutka, że ledwo mieściła dwie osoby, a teraz doszła do niej trzecia.
FP spał na kanapie, gdzie również siadano, gdy chciało się obejrzeć telewizor lub zjeść coś ciepłego. Za nią znajdował się zlew, lodówka, a także nieliczne szafki, gdzie znajdowały się talerze, sztućce, a także kubki, czy też potrzebne garnki. Nie było tego za wiele, ale na całe szczęście dla niej starczyło.
Jughead spał na ziemi po drugiej stronie przyczepy, gdzie również się uczył i miał książki. Nie posiadał nawet głupiego biurka. W dodatku znajdował się tak blisko toalety, że z pewnością ojciec go budził, gdy zachciało mu się w nocy z niej skorzystać. Ich ubrania mieściły się w jednej, białej szafie na środku przyczepy.
Tak naprawdę dopiero teraz, gdy tak stała i rozglądała się dookoła, dotarło do niej, że nie tylko jej życie nie oszczędziło. Każdy przeszedł przez piekło, które go zmieniło.
Poznanie Cheryl było wspaniałe. Czuła, że mogła znaleźć dobrą koleżankę i wracała do przyczepy z szerokim uśmiechem na twarzy. Teraz jednak czuła się totalnie nie na miejscu i była zła na siebie, że w ogóle zgodziła się na powierzone zadanie i weszła z buciorami do życia Jonesów.
Mogła spać gdzieś w kącie na ziemi, jasne. Nie stanowiłoby to dla niej żadnego problemu, ale gdy tak patrzyła na tę niewielką przyczepę, dotarło do niej, że nie miała prawa ich o nic prosić. Sami mieli niewiele, a towarzystwo dziewczyny z pewnością będzie im przeszkadzało.
– Jesteś okropną egoistką – powiedziała sama do siebie, a po jej policzkach spłynęły łzy. – Coś ty sobie w ogóle myślała? Jak mogłaś dać się wpakować w coś takiego?
Podniosła torby i wyszła z przyczepy. Nie wiedziała, dlaczego FP ani Jughead nie zamykali drzwi na klucz. Najwyraźniej uważali, że złodziej i tak nie miałby czego ukraść albo odstraszał ich sam fakt, że miałby do czynienia z głową gangu.
Nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić, ani do kogo pójść. Nikogo tutaj nie znała i tak na dobrą sprawę wątpiła, by zdobyła tutaj pracę, skoro nie posiadała nawet dowodu osobistego. Przeszło jej przez myśl, że może Pop chciałby przyjąć jakąś pracownicę, w końcu z tego, co mówiła Cheryl, siedział w restauracji od rana do wieczora, a przecież miał już swoje lata i z pewnością powinien więcej odpoczywać w ciągu dnia. Chciała nawet go o to spytać, ale było jej głupio. W końcu dopiero co pojawiła się w Riverdale. Nie miała pojęcia, co zrobiłaby w chwili, gdyby poprosił ją o jakiś dokument tożsamości.
Szła przed siebie bez celu i rozmyślała nad tym, co powinna zrobić. Chciałaby oddać się w ręce szeryfa, ale doskonale wiedziała, jak by to się skończyło. Gladys nigdy by jej tego nie darowała. Musiała odgrywać swoją rolę, by zapewnić ją o swojej lojalności. To właśnie ta kobieta dwa lata temu pomogła jej uciec z jednego z burdeli, w którym ją przetrzymywano. Większość dziewczyn została zastrzelona podczas wojny gangów, ale ona wciąż żyła. Podobno Gladys dała też nauczkę jej podłym rodzicom, w co nie śmiała nawet zwątpić.
– Pomyliłaś kierunki. Przyczepa jest w przeciwną stronę.
Z wrażenia opuściła reklamówki i z niedowierzaniem spojrzała na FP. Przyglądał jej się uważnie, trzymając w dłoni kask. Opierał nogi na ziemi w taki sposób, by uchronić motor przed upadkiem.
Nie miała pojęcia, jakim cudem nie usłyszała, że się zbliżył. Przerażało ją to, jak często potrafiła się wyłączyć i całkowicie pogrążyć w myślach.
Raniła ją myśl, co zamierzała mu zrobić, choć okazał jej dobre serce. Gladys mówiła, że jej były mąż był cholernie naiwny. Raven nie przypuszczała, że tak bardzo.
Patrząc na niego, czuła coraz większe poczucie winy, ale musiała dalej odgrywać rolę biednej, pokrzywdzonej dziewczyny, która widziała w nim swojego wybawcę.
– Nie ma tam dla mnie miejsca – powiedziała w końcu, sięgając z powrotem po torby. – Nie powinnam w ogóle prosić cię o pomoc. To było egoistyczne z mojej strony, przepraszam.
FP zmarszczył brwi.
– Cheryl coś ci nagadała?
– Nie! – zaprzeczyła szybko. – Chodzi o to, że przyczepa jest okropnie mała, a moja obecność bez wątpienia jest dla was utrapieniem. Jakoś sobie poradzę.
– I niby dokąd pójdziesz?
– Coś wymyślę.
FP zszedł z motoru i postawił go na nóżce, po czym podszedł do dziewczyny i stanął tuż naprzeciwko w taki sposób, że patrzył teraz wprost w jej smutne, piwne oczy.
– Przestań się nad sobą użalać, daj te torby i wracaj ze mną do przyczepy – oznajmił stanowczo i wyciągnął w jej stronę dłoń. – Nie masz dokąd się udać. Nikogo nawet nie znasz, a jeśli udasz się do większego miasta i ktoś cię rozpozna, możesz znów wrócić do miejsca, w którym cię przetrzymywano, a chyba nie po to uciekłaś, prawda?
Gdybyś tylko znał prawdę, sam byś mnie zabił, pomyślała, ale nie odezwała się słowem.
Biła się z myślami. Czuła się coraz gorzej i nienawidziła tego, jaką dobrocią emanował ten mężczyzna, choć należał do gangu. Stanowił całkowite przeciwieństwo bezwzględnej Gladys, która była głową innego gangu, w innym mieście.
– Oddaj te torby i wsiadaj. Chciałem zabrać cię na zakupy. Jak już pewnie zauważyłaś, lodówka świeci pustkami.
Patrzyła przez chwilę na jego wyciągniętą dłoń, lśniące, ciemne oczy i uśmiech. Ufała mu. Naprawdę czuła, że nie zamierzał w żaden sposób jej wykorzystać. Im dłużej przebywała w jego towarzystwie, tym trudniej było jej zrozumieć, za co Gladys tak bardzo go nienawidziła.
Podała mu torby, które przewiesił przez rączki motocyklowe i bez słowa przyjęła kask, choć nie rozumiała, dlaczego jej go oddawał.
Gdy objęła go w pasie, powiedział ze spokojem:
– Odwdzięczysz się w swoim czasie. Teraz dojdź do siebie i odnajdź się w nowej sytuacji. Na wszystko przyjdzie czas.
Ruszył z piskiem opon, nie zdając sobie sprawy z tego, że po jej policzkach spłynęły łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro