Szklana marionetka
Jeon po raz kolejny tego dnia rozmasował szczękę i spojrzał się na okno. Wstał odpychając policjantów i zatrzasnął je, a ptak spadł na dół.
-Zabrali go, zabrali, zabrali.- jedna z dziewczyn zaczęła histeryzować. - To znowu się dzieje. - miała na myśli to, że kiedyś w ich mieście co roku przed halloween ginęło kilka osób.
- Chowa się gdzieś pewnie i z nami pogrywa. Chuj nie ma co robić.- Kook nie wierzył w te brednie.
-Pobaw się ze mną Kookie...Znajdź mnie.- cichy szept i zimny oddech owiały ucho koszykarza. Po chwili światła zapaliły się i zgasły na dobre. Wszystkie urządzenia elektroniczne wyłączyły się, a alarm przeciwpożarowy zaczął wyć jak szalony.
- Spierdalaj! - czarnowłosy wrzasnął i wybiegł z sali zaraz wsiadając do swojego sportowego samochodu. Miał bogatych rodziców, a do tego był rozpieszczony.
*
Po ciężkim treningu nastolatek wrócił do pustego domu. Jego rodziców jak zwykle nie było. Jednak w domu unosił się zapach jedzenia. Jimin zawsze gotował mu ryż z warzywami i kurczakiem mówiąc, że to dobre dla sportowca.
Niski chłopiec przemykał niczym cień po mieszkaniu starszego przez co było w nim co raz zimniej. Czekał na swojego ukochanego.
- Mamo? - Kook trząsł się cały nie tylko z zimna. Zobaczył na stole talerz i karteczkę.
"Smacznego kochanie. Trening musiał być męczący."
- Jimin... daj mi spokój chociaż jutro... Mam mecz.
-Nie chcę.- drobna dłoń gładziła jego ramię, a telewizor sam się włączył. W kółko leciało na nim nagranie małych kroków przemykających po korytarzu domu państwa Jeon. - Znajdź mnie Jungkookie.
- Daj mi spokój! - Rzucił talerz na ziemię i pobiegł do sypialni chowając się pod kołdrą- Idź do kogoś innego!
-Ty jesteś moim chłopakiem.- czarne oczy patrzyły na niego.- Ty musisz po mnie przyjść. Inaczej wszyscy zginiecie, a ty na końcu. - zimne i bordowe jak krew wargi dotknęły tych mniejszych, malinowych.
- Ale gdzie!? Od czego mam zacząć!?
Smutny uśmiech pojawił się na pulchnej twarzy. - Jest zimno Kookie. Zimno i ciemno. Pomóż mi.- biała postać uciekła po tym jak okno Jungkooka otworzyło się, a do środka wleciał czarny ptak.
- Dużo mi to powiedziało.- Westchnął i ubrał się ciepło wychodząc z domu. Szukał go po podwórkach, domkach na sprzęt ogrodowy, domkach na drzewie. Jednak minęła trzecia, a po nim nie było śladu. Westchnął zrezygnowany i wrócił do domu. Musiał się wyspać. Rano miał mecz.
*
O dziesiątej wszyscy czekali w szatni na Hoseoka. Ten jednak ani nie napisał ani nie zadzwonił.
*
-Hobi powiedz mu by mnie znalazł.- Jung usłyszał za swoimi plecami. Odwrócił się gwałtownie. Przed nim stał drobny chłopiec. Jego postać stawała się co raz bardziej przezroczysta.
-Ji-Jimin.- przestraszył się.
- Powiedz mu!
-Już!- starszy wyjął telefon dzwoniąc do przyjaciela. - Nie odbiera!
- W takim razie sam zadzwonię.- uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby.- Chodź Hobi. Pójdziemy na spacerek.- mówił hipnotyzującym głosem, a koszykarz ruszył za nim.
Po dwudziestu minutach dotarli na stary cmentarz.- Załóż.- wskazał na wiszącą na drzewie pętlę. - Załóż i skocz.- uśmiechnął się uroczo widząc jak starszy robi wszystko co ten mu karze.
Czerwone usta rozchyliły się kiedy po cmentarzu rozszedł się głośny trzask łamanej kości.
*
-Gdzie do cholery jest Jung?!- do szatni wpadł trener. - Dzwońcie po niego ! Inaczej nie zagra!
- Nie odbiera! - Krzyknął Jungkook zakrywający bluzką swoje wyrzeźbione mięśnie.
Po chwili po szatni rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia.
-Czyj to?- chłopcy rozglądali się wokół.
- To... To telefon Hobiego.- Kook sięgnął po telefon leżący w szafce i wcisnął zielona słuchawkę- Halo?
-Hobi chciał mi pomóc wiesz?- cichy szept Jimina dźwięczał po drugiej stronie.- Niestety nie odebrałeś...Więc kazali mi go zabrać do siebie. Do ciebie dzwonił ostatni raz...A teraz ty masz jego telefon. - zachichotał młodszy. - Czas się kończy kochanie. Znajdź mnie.
Jeon patrzył się w pustą przestrzeń nie mogąc w to uwierzyć. Stracił jedynego prawdziwego przyjaciela. Osobę, którą najbardziej kochał.
- Hoseok nie żyje.- powiedział do trenera i zabrał swoje rzeczy wychodząc z szatni.
Kilkanaście minut później wieść o śmierci nastolatka rozeszła się po miasteczku, a policja szukała już teraz nie jednego, a dwóch ciał. Wszyscy oskarżali młodego Jeona jednak nawet policja nie miała dowodów by móc go aresztować. Wszystko wskazywało na kapitana drużyny koszykarskiej jednak ten za każdym razem miał alibi.
-Kook!- przerażona dziewczyna podbiegła do swojego chłopaka. - Słyszałam co się stało, a teraz jeszcze Tzuyu zaginęła. - zaczęła płakać.
Nic nie powiedział. Miał już tego dość. Wiedział, że musi znaleźć chłopaka żeby nie stracić więcej osób. Tak bardzo go w tej chwili nienawidził.
- Idź do klasy- Szepnął i wyszedł ze szkoły od razu jadąc do domu dziewczyny.
Rodziców nastolatki nie było jednak drzwi były otwarte. W salonie telewizor odtwarzał to samo nagranie co u Jeona, a radio trzeszczało. Wszystkie okna były otwarte, a jesienny wiatr przynosił ze sobą co raz bardziej pożółkłe liście.
Drobna postać nastolatka siedziała w pokoju koleżanki na bujanym fotelu, a ręce trzymał maskotkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro