Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prolog

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że rozdział ten zawiera delikatnie mocną scenę, która może obrzydzić czytelnika.


Dźwięk syren policyjnych doszczętnie wypełnij ulice Musutafu skąpane ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. W powietrzu unosił się ohydny, duszący dym wdzierający się w każdą wąską uliczkę pomiędzy marketami pozbawionymi szyb, z poprzewracanymi regałami i rozsypanym asortymentem. Zewsząd do uszu blondyna, ubranego w ciemny bohaterski strój przylegający idealnie do wyrzeźbionej klatki, dochodziły przeraźliwie krzyki mieszane z kolejnymi wybuchami, wyciem psów i płaczem dzieci.

Przeklnął siarczyście pod nosem, mijając przywrócone na środek jezdni drzewo rosnące na skraju niewielkiego parku. Otaksował spojrzeniem najbliższą okolice, upewniając się, że jest całkowicie pusta, wolna od cywili, którzy mogliby stracić życie, w momencie, gdy chłopak musiałby stoczyć walkę.

Minął parę zakrętów, długich ulic rozciągających się po kilkadziesiąt metrów i rozchodzących się we wszystkie możliwe strony świata, nim zatrzymał się tuż przed pobojowiskiem, doszczętnie zmiecioną z powierzchni ziemi dużą galerią, do której niegdyś został wyciągnięty przez swoich przyjaciół do kina.

Teraz po galerii nie było śladu. Dziura powstała po wybuchu zaczęła ukazywać się powoli, gdy kurz uniesiony ku niebu opadał na brudną ziemię.

Katsuki zacisnął zęby zdenerwowany, zasłaniając usta dłonią przyodzianą w zieloną rękawicę, a drugą aktywując swój dar. Wzbił się ku górze, spoglądając w nerwach na całą okolicę. Jego krwistoczerwone oczy przeskakiwały z punktu do punktu, dokładnie wszystko analizując, nim pośród opadającego brudu spostrzegł coś, a raczej kogoś, kogo widok sprawił, że jego serce zatrzymało się, by następnie zabić z jeszcze większą prędkością. Krew w jego żyłach zawrzała, a dudnienie w uszach z każdą sekundą narastało, gdy dzięki swojej mocy przeleciał nad kurzem, obracając się w powietrzu i odbijając jednym, potężnym wybuchem. Szybkość, z jaką pokonał dzielący go z powietrza do przyszpilenia wroga dystans, mógłby wzbudzić respekt w niejednym profesjonalnym bohaterze, ale Bakugo Katsukiego nie obchodziło nic w momencie, gdy zadawał mocne ciosy w twarz wroga. Nie obchodziło go to, że krew rozbryzgująca się z połamanego nosa, chwile wcześniej ukrytego pod jakąś dziwaczną maską teraz brudziła jego strój.

— Bakugo Katsuki, prawda?

Chrapliwy głos dotarł do uszu blondyna, przez co na moment zawahał się w wykonywaniu następnych uderzeń.

— Nie wolałbyś się do nas przyłączyć? — Wypowiedziane pytanie, spowodowało zaskoczenie w młodym chłopaku. — Przecież oboje dobrze wiemy, że byłbyś lepszym złoczyńcą, niż bohaterem. — Mężczyzna leżący na ziemi uśmiechnął się szeroko, wyciągając dłoń przed siebie. — Byłbyś idealnym kandydatem na mojego pieska. — Wymruczał, kładąc dłoń na okurzonym policzku bohatera.

Wypowiedziane słowa odbijały się w uszach Katsukiego jeszcze chwile, nim dziwny paraliż ustąpił, a Katsuki z wściekłością zacisnął zęby, chcąc znowu uderzyć złoczyńcę.

Moment zawahania się, tylko parę sekund zadecydowało o tym, że oczy złoczyńcy zabłysły fioletowym, głębokim kolorem, a z jego dłoni wypłynęła biała energia, odpychając Bakugo paręnaście długich metrów dalej.

Bakugo był wściekły. Był cholernie wkurwiony, czując piekący ból na policzku i czując metaliczny smak w ustach, kiedy przetarł wierzchem dłoni swoje wargi i ledwie dźwignął się na nogi, spoglądając przed siebie.

Kolejna chmura kurzu zaczęła opadać, gdy blondyn rozglądał się na boki z wściekłością wymieszaną z dziwnym strachem. Jakby zaraz miało stać się coś, co zaważy na całym jego życiu.

Jakby zaraz miało stać się coś, co doprowadzi go do całkowitego rozpadu. Złamie jego wole i serce na milion kawałków, rozsypując je na pobojowisko i mieszając ją z brudną ziemią.

Coś, co...

— Kacchan...

Ochrypły głos dobiegający z prawej strony skutecznie zwrócił na siebie jego uwagę. Szkarłatne oczy w zawrotnym tempie przeskakiwały z jednego punktu do drugiego. Chwile zajęło mu, by ujrzeć w tej smutnej scenerii swojego przyjaciela z dzieciństwa.

Ruszył z miejsca prawie natychmiast, zaraz dopadając do gruzowiska. Gdzieś z tyłu słyszał zbliżające się do całego zajścia wozy strażackie i policyjne. Bohaterzy także musieli być już gdzieś niedaleko.

Kolejna chmura kurzu przyfrunęła do niego po wybuchu zza jego pleców. Złoczyńca nie dawał za wygrana ani na moment. Katsuki zakaszlał, przymykają na moment oczy, nie mogąc wytrzymać tego cholernego szczypania. Odliczał w myślach do dziesięciu, nim uniósł już zmęczone po całym dniu powieki.

Otworzenia ich Katsuki Bakugo żałuję do dziś.

Pierwsze krople deszczu rozbiły się o zielony kostium bohaterski, wsiąkając w niego bezpowrotnie. Blondyn poczuł drżenie nóg, gdy opadł na kolana, przyciskając dłonie do ziemi, która powoli barwiła się szkarłatną posoką.

Ka... — cichy szept wydobył się ze zmęczonego gardła Midoriyii, gdy zielonymi, wpółprzymkniętymi oczami spojrzał na swojego przyjaciela z dzieciństwa, delikatnie się uśmiechając.

Bakugo nie potrafił wykrztusić z siebie żadnego słowa, przyglądając się jak głowa mniejszego chłopaka delikatnie, powoli obraca się w jego stronę, a stróżka krwi z rany na jego skroni przelewa się przez pół jego twarzy, barwiąc jego blade, pokryte piegami i kurzem policzki na czerwono.

Kacchan, ja mu... — Deku zakaszlał, opluwając krwią policzek Bakugo, z lekkim grymasem znów przekręcił głowę na wprost, oddychając głęboko. — ...nie mamy wiele czasu.

Katsuki nie rozumiał ani słowa. Nie rozumiał, o czym mówi ten pieprzony nerd, ani czemu nie mają czasu, dopóki nie odkleił wzroku szkarłatnych tęczówek od jego twarzy i nie przeniósł na resztę ciała.

Nogi wraz z prawą ręką przygniecione były przez ogromny gruz. Wyciekająca spod popsutej już budowli krew nie zwiastowała niczego dobrego.

Bakugo poczuł, jak cofa mu się dzisiejsze śniadanie, gdy napotkał wzrokiem poharataną rękę przyjaciela, z otwartą raną, całą pobrudzoną kurzem, z parunastoma fragmentami szkła i gruzów.

Pociągnięcie nosem spowodowało, że znów wrócił oczami do twarzy zielonowłosego. Poczuł niewyobrażalny ból w klatce, gdy zielone, zawsze tak szczęśliwe oczy, pokryły się teraz warstwą łez, które spływały po brudnych policzkach, wraz z deszczem skapującym z ciemnych chmur zebranych nad miastem.

Ja nie chce umierać Kacchan...

Katsuki poruszył się lekko, a potem przysunął jeszcze bliżej chłopaka, siadając obok niego i zatapiając dłoń w jego zakurzonych, posklejanych lokach. Delikatnie głaskał go, tak jak robił to w dzieciństwie, gdy Deku był chory, a on siedział koło jego łóżka. Z nadzieją przyglądał się, jak Deku zamyka załzawione oczy, a spod powiek wylatuje kolejna porcja słonych kropel.

— Nie teraz... — zaszlochał cicho, na co kącik ust Katsukiego opadł w dół.

Spojrzał na ubrudzony kostium bohaterki, zaciskając szczękę.

Czemu kurwa to się dzieje?

— Będzie dobrze nerdzie, wytrzymasz jeszcze trochę, z-zaraz ktoś tu przyjdzie i cię z tego wyciągnie. — Jego głos nie brzmiał przekonująco, a jednak twarz Midoriyii rozluźniła się, przez co Katsuki pogłębił pieszczotę, a po chwili zauważył delikatną poprawę.

A może Deku już po prostu tracił ostatnie siły?

Bakugo nie wiedział, ile czasu siedzieli w ciszy. Mogły minąć godziny, dnie czy lata. Teraz nie wiedział nic. Przypatrywał się tylko podnoszącej się klatce chłopaka, by upewnić się, że jeszcze jest szansa.

Że jeszcze jest czas, by go uratować.

Kacchan, czy mógłbyś... — ochrypły głos znów zwrócił na siebie uwagę blondyna.

Czerwone oczy skupiły się na ciężko wypowiadanych słowach z ust chłopaka i nim zastanowił się nad ich jakimkolwiek sensem, już pochylał się nad chłopakiem, brudząc swój kącik ust krwią, a gdy plecy Bakugo znów się wyprostowały, Deku zdążył wyszeptać jeszcze ciche:

— Proszę, uratuj mnie Kacchan...

Nim ostatnia łza spłynęła po jego policzku, znikając gdzieś w brudnej ziemi pobojowiska.


Tego dnia nie tylko niebo płakało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro