2
✨
Gerard wrócił do domu z uśmiechem na twarzy. Co jak co, ale sytuacja sprzed godziny poprawiła mu humor. To nie tak, że lubił patrzeć na cierpienie innych. Po prostu cała sytuacja śmiesznie wyglądała. Jak się miało okazać, jego powrót miał mu jeszcze bardziej ten humor poprawić.
—Gerard! —Mikey się na niego rzucił, przez co czarnowłosy stracił na chwilę równowagę, ale na szczęście udało mu się ustać i tym samym nie zaliczyć pocałunku z ziemią.
—Spokojnie, spokojnie. Nie spaliłeś nic, prawda? —Wytrzeszczył oczy patrząc na dom przed nim, szukając jakiś niepokojących rzeczy.
—Nie, spokojnie. Po prostu udało mi się znaleźć pracę na ten miesiąc!
—Co? —Spojrzał bratu w oczy ze zdziwieniem.
—W takiej jednej kawiarni. Najlepsze jest to, że zaraz obok jest sklep z komiksami, gdzie było napisane, że szukają pracownika. —Uśmiechnął się i skrzyżował ręce na piersi.
—I że niby ja bym mógł tam pracować? —Gerard się uśmiechnął, a gdy młodszy Way mu przytaknął, ten się na niego rzucił i zaczął ściskać. —Tak się cieszę!
Weszli do domu i zabrali ostatnie kilka dolarów, po czym poszli do najbliższego sklepu i kupili po piwie oraz chipsach. Po powrocie rozłożyli się na kanapie w salonie i zaczęli pić oraz rozmawiać. Bracia byli ze sobą niesamowicie zżyci i żaden z nich nie wyobrażał sobie, co by było gdyby któryś stracił drugiego.
—Mikey, mam pytanie. —Zaczął Gerard opierając się o ramię kanapy. Młodszy tylko spojrzał na niego pytająco. —Znasz jakiegoś Franka? Wygląda na bogatego, ma włosy tak dotąd — Wskazał u siebie na linie szczęki. — Brunet. Wyjątkowo niski i chyba ma dziewczynę.
Młodszy Way zamknął oczy rozmyślając nad czymś.
—No jest taki jeden, chodzi do równoległej klasy i ma na nazwisko bodajże Iero, a co? —Zapytał otwierając oczy.
—Dał mi wczoraj wieczorem pieniądze. —Upił łyka swojego trunku. To znaczy próbował, bo już nic nie zostało.
—Jest dziany. Ojciec ma swoją firmę budowlaną, a matka jest lekarzem - swoją drogą, bardzo dobrym. —Wziął miskę z chipsami na kolana i zaczął jeść.
—O-okej. —I w tym momencie Gerard zaczął myśleć, że Frank to zadufany w sobie dupek, który myśli, że gdy ma kasę, to może wszystko. Nie miał podstaw do tego, ale według niego każdy bogaty nastolatek taki jest, bo przecież "mam kasę, mogę wszystko". —Idę się przejść. —Wstał i zabrał swoją zniszczoną skórzaną kurtkę.
—Tylko nie wracaj zbyt późno. — Krzyknął za nim Mikey, ale ten nic już nie odpowiedział.
W tym momencie Frank zapiął smycz swojego ukochanego pupila i wyszedł na dwór, a nogi podświadomie poprowadziły go w stronę parku. Miał cichą nadzieję, że spotka tego chłopaka, co wczoraj.
I się nie mylił. Czarnowłosy siedział samotnie na ławce z rękoma w kieszeniach i najprawdopodobniej nad czymś rozmyślał. Twarzą skierowany był w stronę nieba i miał zamknięte oczy, a delikatny wiatr rozwiewał jego włosy. Z zadumy wyrwał go pies i ciepła ciecz spływająca po jego łydce. Tak, pies Franka postanowił podejść do Gerarda i obsikać mu nogę.
—Kurwa mać! — Krzyknął odpychając od siebie psa i rozejrzał się, szukając właściciela tego pchlarza.
—Louis! — Frank przyciągnął do siebie psa i podszedł do czarnowłosego. — Boże przepraszam cię, nie spodziewałem się, że odwali coś takiego.
—Masz szczęście, że nie były to moje ulubione spodnie. — Fuknął próbując nie zwymiotować. —Jak ja nienawidzę tych głupich zapchlonych kundli. —Tym razem powiedział do siebie.
—Chodź, mieszkam niedaleko, dam ci jakieś spodnie i buty, bo te już nie są zbytnio zdatne do użytku. — Frank spojrzał mu w oczy czerwieniąc się ze wstydu.
—Ty chcesz dać mi spodnie? — Gerard uniósł brwi w geście zdziwienia. — Taki krasnal? —Zaśmiał się.
—Mam jakieś spodnie, które są za długie. Nie marudź. Ciesz się, że w ogóle chce ci pomóc, bo mógłbym cię tutaj zostawić, śmierdzącego psimi szczynami. — Odgryzł mu się i poszedł w stronę swojego domu. Gerard wywrócił oczami i bez słowa pognał za Iero.
Młodszy tak jak mówił, nie mieszkał daleko, więc już po chwili stali przed drzwiami dużego domu jedno rodzinnego, Gerard znał tą dzielnice, bo była to dzielnica tych bogatych. Z zewnątrz był szary i posiadał dosyć spory ogród, a w środku dom wydawał się jeszcze większy niż na zewnątrz. Korytarze były w kolorach błękitu, a na ścianach wisiały różne obrazy i zdjęcia, które przedstawiały zapewne rodzinę Iero. Salon przez, który przechodzili był w kolorach błękitu i żółtego, a pokój Franka, który znajdował się u góry dla odmiany był w kolorach szarości.
—Proszę, łazienka jest po lewo, jeśli chcesz możesz wziąć prysznic, czy coś. Na parapecie jest czysty ręcznik. — Podał mu parę czarnych dżinsów i gdy Gerard miał wychodzić Frank złapał go za nadgarstek. —Jak masz na imię?
—Um, Gerard. — Powiedział i poszedł do wcześniej wyznaczonego mu pomieszczenia. Zakluczył drzwi i odkręcił wodę, aby się nagrzała. W tym czasie rozebrał się i przeglądnął się w lustrze. Wyraźnie schudł, a jego skóra była prawie, że biała. Westchnął i wszedł pod gorący strumień wody, w którym czuł się tak świetnie, że nie chciał wychodzić. W końcu kiedy jeszcze będzie miał okazję, aby wziąć gorący prysznic? Umył się bardzo męskim żelem do kąpieli Franka, o zapachu truskawek i po piętnastu minutach ubrany w Frankowe spodnie oraz swoje wcześniejsze ubrania wyszedł.
—Już się bałem, że zasnąłeś czy coś. —Zaśmiał się podając mu pare czarnych conversów.
—Dawno nie brałem aż tak gorącego prysznicu i po prostu troszkę się zasiedziałem. Poza tym, to nie czujesz się niekomfortowo z tym, że jakiś obcy facet siedzi sobie twoim domu kiedy jesteś tu sam, kąpie się w twojej łazience i zabiera ci spodnie oraz buty? —Gerard był widocznie zaskoczony. Przecież mógł go zabić, zgwałcić, okraść, sprzedać i niewiadomo co jeszcze.
—Intuicja mi powiedziała, że można ci ufać. Poza tym byłem ci to winien, bo widać, że nie jest u ciebie łatwo, a na dodatek Lou zniszczył ci spodnie i buta. — Frank wyjął portfel i wyciągnął z niego banknot dwudziestu dolarowy, który podał Gerardowi.
—Nie potrzebuje twoich pieniędzy... —Gerard spojrzał na niego marszcząc brwi.
—Nie marudź, wiem, że ci się przyda. — Frank nie dawał za wygraną.
—Nie potrzebuje twojej litości.
—To nie litość, tylko moja dobra dusza, ale skoro nie chcesz to nie.
—Nie no, okej. Dzięki. — Powiedział Gerard zabierając papierek i wyszedł.
✨
***
Ponad 1k słów
7.08.2019
Edit. Jak na razie jest spoko
13.02.2020
[słów: 1018]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro