Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11

Gerard:

Obudziło mnie na przemiennie pukanie do drzwi i dzwonienie dzwonkiem. Spojrzałem na zegar zawieszony na ścianie, na którym wskazywała godzina 10 rano. Przeklnąłem głośno i uprzednio zarzucając na siebie jakąś bluzę podszedłem do drzwi.

—Gerard no wreszcie! — Powiedziała czarnowłosa wpraszając się do mojego mieszkania.

—Lindsey? Co tu robisz? — Zapytałem idąc za nią do kuchni. Wyjąłem dwa kubki, do których nasypałem kawy oraz wstawiłem czajnik z wodą na gaz. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek odwiedziny, nawet gdyby to był Frank, przecież każdy z nas ma trudniejsze dni, w które najchętniej zostałby sam, zakopany w pościeli z kubkiem ulubionej herbaty i muzyką, prawda? Ja swój miałem dzisiaj.

—Jest sprawa. — Zaczęła i związała włosy w kitkę. — Musisz za mnie zostać w barze.

—Znowu? — Położyłem na stoliku dwie kawy oraz cukierniczkę, w razie gdyby dziewczyna słodziła, chociaż nie pojmuje jak można słodzić kawę.

—No Gerard, proszeee

—Nie moge pracować na dwie zmiany, Lindsey, ja nie dam rady, jestem zmęczony. Poza tym pracuje za ciebie i nawet nie dostaje za to pieniędzy.

—No nie wymyślaj już. Nie mogę dzisiaj pracować, mam ważne sprawy. — Upiła trochę kofeinowego napoju.

—Tak jak zawsze. Słuchaj Lindsey, nie będę wiecznie za ciebie pracować!

—Jak chcesz. Pożałujesz tego. — Wstała i poszła.

—Nie przychodź tu więcej! — Krzyknąłem, ale odpowiedział mi tylko trzask zamykanych drzwi. Jęknąłem głośno i poszedłem do kuchni wypić swoją kawę, bo skoro już wstałem, to nie opłacało mi się iść dalej spać. Jednak nim zdążyłem wziąć pierwszego łyka napoju, znowu ktoś zadzwonił do drzwi.

—Kurwa mać, Lindsey mówiłem abyś...—Podszedłem do drzwi, a postać za nimi, to na pewno nie była czarnowłosa kobieta. —Frank?

—Hej Gerard, mogę wejść? — Zapytał nieśmiało, jakby bał się, że na niego nakrzyczę, czy coś.

—Pewnie. — Przepuściłem go w drzwiach i gdy je zamknąłem pocałował mnie. —Twoja matka wie, że tu jesteś? — Niechętnie, ale przerwałem pocałunek.

—Nie i nie będzie wiedzieć. Moi rodzice się rozwodzą i to przeze mnie. —Powiedział idąc w stronę salonu.

—Co? Jak to?

—Ojciec mówił, że niby ona ma kogoś na boku, ale jakoś w to nie wierzę. To moja wina.

—Franuś, kochanie, nie mów tak. —Podszedłem i go przytuliłem, a on pociągnął nosem. —Ej, nie płacz...

—No ale Gerard, to moja wina, wszystkich tylko zawodzę. Jestem kłopotem i pomyłką... —Poczułem jak w moją koszulkę wsiąkają Frankowe łzy.

—Mnie nie zawiodłeś nigdy. Dla mnie nie jesteś pomyłką, jesteś moim małym szczęściem, kocham cię. —Przytuliłem go do siebie jeszcze mocniej.

—Dziękuję Gerard... —Mruknął i odsunął się ode mnie, po czym położył się na kanapie.

—Przyniosę ci herbaty. —Nachyliłem się nad nim i pocałowałem go w czoło. W kuchni wyjąłem kubek i wrzuciłem do niego torebkę czarnej herbaty, po czym wstawiłem na gaz czajnik z wodą. W między czasie wypiłem swoją kawę oraz wylałem tę nie dopitą przez Lindsey i z szafki wyjąłem ulubione ciastka Franka. Gdy wrzątek już był gotowy, zalałem herbatę i poszedłem do salonu.

—Herbatka dla mojego uko... Oh. —Położyłem kubek oraz ciastka na stoliku obok kanapy, na której spokojnie spał Frank. Uśmiechnąłem się, po czym wziąłem z krzesła puchaty kocyk. Zanim jednak go nim przykryłem, to zdjąłem z bruneta bluzę i został w samej bluzce z krótkim rękawem. Na lewym przedramieniu dostrzegłem sporo prawie, że nie widocznych już blizn oraz jedną długą kreskę.
—Dlaczego to zrobiłeś... —Wyszeptałem i usiadłem obok niego, przykrywając go kocem.

***

Poczułem jak Frank obok mnie się zaczął poruszać, a po chwili coś mruknął.

—Nie wyspałeś się w nocy, co? — Powiedziałem cicho dalej chowając twarz w dłoniach. Byłem załamany po tym co zobaczyłem na jego ręce.

—Długo spałem? — Zapytał podnosząc się do pozycji siedzącej, po czym oplótł mnie rękoma w talii i wtulił się w moje plecy.

—Z trzy godziny. Frank —Odsunąłem się od niego i obróciłem się tak, że miałem przed sobą jego twarz. — Dlaczego to zrobiłeś?

—Zrobiłem co? — Powiedział marszcząc brwi, a ja złapałem jego nadgarstki. —Oh... To... To nic.

—Franklinie Anthony Iero. Kocham cie bardzo, ale jesteś idiotą. — Mruknąłem i poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy.

—Gerard, to nie tak, naprawdę... Ja... Ja czułem, że muszę to zrobić, było mi trudno, nie chciałem... — Przytulił mnie, ale tego nie odwzajemniłem. —Gerard, błagam...

—Frank, obiecaj mi, że już tego nie zrobisz. —Powiedziałem ledwo słyszalne.

—Ger-

—Obiecaj. — Przerwałem mu, mówiąc bardziej stanowczym tonem i się od niego odsunąłem, po czym spojrzałem mu w oczy. Patrzył na mnie i widziałem jak w jego oczach zbierają się łzy.

—Muszę iść. —Wstał i zabrał bluzę.

—Frank do cholery! — Wstałem za nim i złapałem go za ramię.

—Gerard... To nie jest takie proste... — Powiedział, a po jego policzkach spłynęło kilka łez. Przyciągnąłem go do siebie i oparłem o ścianę.

—Chce ci pomóc, Frank.

—Dobrze. Spróbuję już więcej tego nie zrobić. — Powiedział, a ja się uśmiechnąłem i go pocałowałem.

—Kocham cie.

—Ja ciebie też Gerard.


***
Tylko ten rozdział jest z perspektywy, postaram się resztę pisać już z trzeciej osoby, ale może się jeszcze pojawić jakiś podobny do tego xD

26.08.2019

Edit. Wsm czyta się  nawet spoko ten rozdział

13.02.2020

[słów: 823]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro