Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Jak zwykle w poniedziałek Frank musiał obudzić się spóźniony. O jakieś 2 godziny. W pośpiechu zjadł marne śniadanie, ubrał wczorajsze ciuchy i wybiegł z domu prawie zapominając go zakluczyć. Jego rodzice wyjechali dopiero trzy dni temu, a Frank już zdążył kilkukrotnie prawie spalić kuchnie, prawie zalać dom i doprowadzić do zwarcia, przez co w okolicy przez kilka godzin nie było prądu.

Gerard w tym czasie siedział przy opuszczonym budynku i palił papierosa. Naprawdę miał szczęście, że spotkał kogoś takiego jak Frank, dnia poprzedniego. Jakiś inny człowiek zapewne wziąłby go za pijaka i odesłałby go z kwitkiem. Czarnowłosy był wdzięczny temu chłopakowi z psem, bo dzięki niemu mógł nakarmić swojego jedynego brata - Mikey'go. To jedyna osoba jaka mu została i chciał zadbać o niego najlepiej jak mógł. Zarabiał marne grosze na wyprowadzaniu psów, rozdawaniu ulotek, czy myciu aut, mieszkali w swoim starym domu bez prądu, bez gazu i z zimną wodą. Starczyło na opłacenie chociaż tego, ale przez to ledwo starczyło na jedzenie, co niekiedy zmuszało Way'ów na żebranie.

Był sierpień, co oznaczało, że jeszcze 30 dni i znowu zacznie się ten koszmar zwany szkołą. O ile Mikey ją lubił i się starał, to Frank nienawidził. Pochodził z bogatej rodziny, więc miał wszystko jak na tacy i nauka nie była mu zbyt potrzeba, bo i tak wiedział co będzie robić w przyszłości. Odziedziczy zakład budowlany po ojcu.

Gerard nie miał takich możliwości. W wieku siedemnastu lat stracił ojca, a w wieku dziewiętnastu lat matkę przez, co musiał przejąć opiekę nad bratem. Po matce i ojcu dostali spadek, który nie był jakimś ogromnym majątkiem, ale starczył na spłacanie rachunków przez najbliższy rok. Dlatego też oboje zaczęli szukać jakichkolwiek prac, co u młodszego Way'a było trudne do pogodzenia ze szkołą. W końcu jednak pieniądze się skończyły, więc musieli sprzedać różne sprzęty elektroniczne jak i niepotrzebne meble, przez co zostali jedynie z dwoma łóżkami, biurkami, kilkoma krzesłami, kanapą w czymś co kiedyś było salonem i marnym wyposażeniem kuchni i łazienki. Odpowiadało im to, póki mieli dach nad głowami.

Gerard zostawiając kartkę swojemu bratu, który jeszcze spał poszedł do parku i usiadł pod drzewem wyjmując szkicownik. W tym samym parku też pojawił się Frank z bukietem róż obok dziewczyny, która na niego czekała.

—Znowu się spóźniłeś, idioto! —Uderzyła go z otwartej dłoni w policzek. Nie stali aż tak daleko od Gerarda, więc mógł im się przyglądać, tym samym nie będąc zauważonym.

—Auć. Przepraszam, ale zaspałem. —Zaczął się tłumaczyć.

—W dupie to mam! Jeżeli chcesz się ze mną spotykać, to wybieraj godziny, w których już nie śpisz! Następnym razem nie będę czekać! —Krzyknęła.

—Kupiłem ci kwiaty? —Podał jej bukiet czerwonych róż, jakby miał coś zmienić. Brunetka je wzięła i rzuciła nimi w Franka. Z perspektywy Gerarda wszystko wyglądało naprawdę śmiesznie.

—W dupe se je wsadź! Możemy za to iść do sklepu i kupisz mi jakieś ładne ciuszki. —Uśmiechnęła się i poszła przed siebie wiedząc, że Frank i tak jej nie odmówi. Brunet westchnął i poczłapał za nią. Rozejrzał się dookoła czy nikt nie widział jego upokorzenia i oddychał spokojnie, póki jego spojrzenie nie skrzyżowało się z widocznie rozbawionym Gerardem.


***
6.08.2019

Edit.
13.02.2020
[slow: 518]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro