Chapter 4
- Lucas Hemmings, oddaj mi ten cholerny sos - zaśmiałam się, wyciągając rękę po plastikowe pudełko.
- Weź sobie, Marrisso - droczył się ze mną. - I nie mam na imię Lucas!
Przełożyłam nogę przez jego miednicę, siadając na biodrach. Pomijając fakt, że nasze relacje są mocno intymne, przysunęłam twarz do jego twarzy.
- Daj. Mi. Ten. Cholerny. Sos - wycedziłam przez zęby, zaciskając pięści na jego poszarpanej koszulce.
Nie chciałam przyznawać przed sobą, że uwielbiałam zapach jego wody do golenia.
W ostatnim czasie nasze relacje znacznie się poprawiły. Nie rozmawialiśmy na temat jego życia i problemów, ale w ogóle rozmawialiśmy. O ubraniach, o jedzeniu, o muzyce i o wszystkim innym, o wszystkim, co tak na prawdę nie miało najmniejszego znaczenia, a jednak zbliżało nas do siebie.
Wiedziałam, że uciekał od strachu, jaki wywoływało jego własne życie i nawet jeśli powinnam pomóc mu pokonać ten lęk, nie byłam w stanie zmusić go do chociażby chwilowej utraty radości.
Zbyt mocno ceniłam sobie jego szczęście.
A przecież powinnam mieć w poważaniu to, jak on się czuje, zważając na to, że przecież go nienawidziłam...
Ale mój problem tkwił w tym, że zdawałam sobie sprawę, że to co wszyscy powtarzają, jest zadziwiająco prawdziwe.
Nienawiść bardzo łatwo pomylić z miłością.
Nie mówię, że od razu bardzo go kocham, ale w jakiejś mierze jest dla mnie ważny.
- Marissa - wymamrotał. - Zejdź.
- Luke - powtórzyłam. - Sos.
Jego spojrzenie skupiło się na mnie, a mina nagle zrobiła się poważniejsza. To nie wróżyło wielu dobrych rzeczy, jednak nie przejmowałam się zbytnio. Przeciwnie, chciałam, żeby Hemmings posunął się o krok za daleko względem mej osoby.
- Ostatni raz proszę: zejdź - powtórzył, wciągając powietrze nosem. - Wiesz jak bardzo mnie pociągasz.
- Sos - ucięłam ostro, przysuwając usta do jego ucha. - Mnie pociąga ta pizza.
- Cholera, Marissa - westchnął. - Prosiłem.
Jego ręce pod moją koszulką.
Zimne, duże ręce, rozpalające moje wnętrze.
Luke był tak bardzo ikoniczny. Kipiał pożądaniem i spijał je ze mnie.
- Nie chcę zrobić nic bez twojego pozwolenia - mamrotał, całując moją szyję, zostawiając na niej mokre ślady. - Jesteś moją psychoterapeutką, nie panienką do towarzystwa. Ale... ugh, Mar, powiedz coś.
Nie powiedziałam.
Wstałam i pociągnęłam go za rękę w stronę sypialni.
Zastanawiałam się ile czasu minęło od ostatniego razu, kiedy ktoś starał się sprawić przyjemność jemu, nie odwrotnie.
Bolał mnie fakt, że nawet jeśli wyglądało to tak, jakby mógł mieć wszystko, tak na prawdę nie miał nic.
Nie miał żadnego rodzaju miłości, nikt nie troszczył się o niego, nikomu nie zależało. Wszyscy postawili na nim krzyżyk, każdy sądził, że nie da się wyciągnąć go na prostą.
I równocześnie nikt nie próbował mu pomóc, poddawali się zbyt szybko.
A on potrzebował tylko trochę uwagi - będę powtarzać to wiecznie.
Nie uwagi kamer, aparatów, gazet i portali społecznościowych, a ludzkiej uwagi, ludzkiej czułości, uczuć drugiej osoby.
- Luke - odezwałam się, stając przed nim. - Nasza relacja naprawdę nie powinna tak wyglądać.
- Wiem - przyznał. - I co zrobimy z tym fantem?
- Zignorujemy go. - Obojętnie wzruszyłam ramionami, uśmiechając się delikatnie. - Lukey? - Dotknęłam jego mięśni brzucha przez materiał koszulki i powoli zsunęłam dłonie na szlufki w jego spodniach. - Ile czasu minęło od nocy, podczas której kochałeś się, a nie uprawiałeś seks? - spytałam, pokonując własną nieśmiałość.
Odwrócił wzrok w stronę okna, a róż pokrył jego policzki. Serce rozłamało mi się w piersi, kiedy uśmiechnął się smutno.
- Nie było takiej nocy - wyznał, nerwowo skubiąc końcówki przydługich włosów. - Tak na prawdę nigdy nie przeżyłem swojego pierwszego razu.
- Tak mi przykro - odpowiedziałam, nie umiejąc znaleźć innych słów. Wszystkie wydały się nieodpowiednie, kiedy staliśmy półnadzy w żółtym świetle wpadającym przez zasłonięte rolety w sypialni Hemmingsa. - Może ta propozycja nie będzie odpowiednia, Lu, ale, czy może nie chciałbyś...?
- Tak, chciałbym - przytaknął, splatając ze sobą nasze dłonie. - Pokaż mi, jak to powinno wyglądać, a jak niestety nie wyglądało nigdy.
- Życie? - szepnęłam, mając nadzieję, że nie usłyszy tego słowa.
Wzięłam twarz tego złamanego chłopca w dłonie i delikatnie wplatając walce w jego loki zupełnie niespiesznie zaczęłam całować te słodkie usta.
Odwzajemnił mój pocałunek, bardzo zmysłowo poruszając wargami.
- Nie tak - szepnęłam, patrząc mu w oczy. - Musisz wyobrazić sobie, że mnie kochasz, musisz robić to z uczuciem - wyjaśniłam, po czym ponownie zabrałam się za całowanie jego warg.
Przeszliśmy do łóżka niemal tanecznym krokiem i rozebraliśmy się niemal we wspólnym rytmie.
Przeniosłam swoje mokre całusy na jego twardy tors, jednocześnie szepcząc, jak bardzo jest wspaniały.
I pewnie powinnam zaznaczyć, że z moich ust nie padło ani jedno kłamstwo.
***
Leżąc, wtulona w ciepłe ciało chłopaka, wdychając jego zapach, kreśląc kółka na jego piersi, zastanawiałam się dlaczego nigdy wcześniej nie widziałam w nim tak czułego człowieka.
Był wcieleniem dobra i może tylko potrzebował kogoś, kto w końcu to dostrzeże.
- Marissa - odezwał się, nawijając na palce białe kosmyki moich włosów. - Opowiedz mi coś o sobie, proszę.
Na chwilę wstrzymałam oddech, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.
Nienawidziłam tego, kim byłam i nie chciałam wracać do przeszłości.
Pomyślałam jednak, że jeśli moja historia miałaby mu pomóc... mogę znieść odrobinę własnego, rwącego bólu.
- A co chciałbyś wiedzieć? - zapytałam spokojnie, chcąc ukryć wszelkie oznaki niepokoju.
- Dlaczego zostałaś psychoterapeutą? Skąd się w ogóle wzięłaś w moim domu? Bo wiesz, z mojej strony to wyglądało mniej więcej... po prostu pojawia się kolejna dziewczyna, która ma mnie zmienić. - Wstrzymałam oddech, słysząc te słowa. Kolejna. Kolejna, nic nie znacząca osoba w jego pozornie idealnym życiu. - Ale jesteś pierwszą, która wytrzymała tak długo, pierwsza, która nie obchodziła się ze mną jak z jajkiem. Pierwszą, która powiedziała mi prawdę. Chcę wiedzieć, co zbudowało tak silny charakter. - Tym razem to serce zatrzymało się w mojej piersi. Nieważne co znaczyłam na początku, ważne jest to, że nawet jeśli miałby chęć pozbyć się z mojego życia, teraz już mogłabym odejść, wiedząc, że poradzi sobie sam. - Chcę wiedzieć skąd biorą się tak niesamowici ludzie jak ty.
Wydęłam wargi i odchyliłam głowę, chcą spojrzeć w oczy Luke'a.
Nie kłamał, był tak szczery i życzliwy, że miałam ochotę go pocałować.
Z jego oczu biło coś, czego nie byłam w stanie opisać.
Albo nie chciałam przyjąć do siebie tego, co próbował mi powiedzieć.
- Niech będzie. Tylko dlatego, że ufam ci - powiedziałam, chcąc zaznaczyć, że ktoś wciąż na nim polega. Taki ciężar bywa naprawdę potrzebny człowiekowi. - Dostałam się na studia aktorskie. Poznałam tam faceta z trzeciego roku, który naprawdę wpadł mi w oko. To był gorący romans. Wielka miłość - prychnęłam, czując pierwsze łzy. Wielokrotnie próbowałam pozbyć się tych wspomnień. - Mieliśmy wielkie plany. Albo ja miałam, właściwie nie wiem. W każdym razie zostawił mnie, bo udało mu się rozkochać w sobie naszą profesorkę od emisji głosu. Wiesz co mi powiedział, kiedy zabierał swoje rzeczy z mojego mieszkania? Że ta suka ma lepsze gardło. Rozumiesz to? Lepsze gardło. - Usta zaczęły mi drżeć, a policzki stały się całe mokre. Już nawet przestałam zwracać uwagę na to, że Luke poznaje moje słabe punkty. I nie zastanawiało mnie, czy zaczyna zdawać sobie sprawę, że za każdym razem, gdy nazywał mnie "panienką lekkich obyczajów", ranił mnie tak cholernie mocno. - Cała uczelnia chichotała na mój widok, a nauczycielka starała się mnie udupić. Więc po prostu odeszłam. Popadłam w głęboką depresję, tak głęboką, że próbowałam popełnić samobójstwo. Trzy cholerne razy. Przyjaciółka umówiła mnie do psychologa, ale to naprawdę nic nie dało. Próbowałam wielu rzeczy, chcąc zapomnieć o tym, w jak wielkim bałaganie muszę żyć. Przy tym, co robiłam, twoja amfetamina to masło na bułce. Któregoś razu obudziłam się na ławce na przystanku, z wbitą w rękę strzykawką i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie mogę tak żyć. Zaczęłam czytać dużo poradników psychologicznych, przede wszystkim, żeby pomóc samej sobie. Ludzka psychika zaczęła ciekawić mnie tak bardzo, że postanowiłam spróbować swoich sił w tej dziedzinie. I widzisz, tak oto jestem.
Podniósł się i wziął moją twarz w dłonie.
- Z chęcią zabiłbym tego faceta - zapewnił. - Nie zasłużył na ciebie, nie zasłużył na twoje łzy. Poza tym nie powinien kłamać... twoje gardło jest bardzo dobrze.
Rumieniec oblał mnie całą, a wzrok uciekł w stronę okna.
- Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć, Mar - kontynuował, ścierając kropelki z moich policzków. - Jesteś wspaniałą dziewczyną i ja również nie zasłużyłem sobie niczym na twoją uwagę.
- Nie powinniśmy, Luke... - zaczęłam, jednak Hemmings przerwał mi niemal błyskawicznie, nie pozwalając mi skończyć zdania.
- Jest wiele rzeczy, których nie powinniśmy robić - zauważył. Całkiem słusznie zresztą. - Ja na przykład nie powinienem zakochiwać się w mojej psychoterapeutce.
Serce zatrzymało mi się na chwilę, a wszystkie myśli zmieszały ze sobą.
Wiedziałam, że może do tego dojść, a mimo wszystko pozwoliłam mojej chorej ambicji zwyciężyć nad rozsądkiem.
- Ja... - jęknęłam, szukając wyrazów z tyłu głowy, ale one wszystkie okazały się nieuchwytne.
- Nie musisz nic mówić, Marissa.
- Tak - przytaknęłam. - Pójdę wziąć prysznic.
***
Jeszcze tylko dwie, może trzy części.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro