53: „Niech więc zacznie się wieczór męki..." ~ Yoongi
Zwykła czcionka – angielski
Pogrubiona – koreański
Głowił się więc nad tym przez całą resztę wieczoru, prosząc nawet swoją (w tym momencie już jedyną) przyjaciółkę o pomoc w tej sytuacji, ta jednak bagatelizowała sprawę, nie znając powagi sytuacji. Jimin doskonale wiedział, że jeśli tak nagle wyskoczy swojemu ukochanemu z propozycją matki to ten dosłownie zwariuje. Łatwo było dostrzec, że wilcza hybryda jak ognia unikała potencjalnej możliwości spotkania się z rodzicami swojego chłopaka, a teraz zostanie dosłownie zmuszony do przedstawienia się im. I młody Park nie miał pojęcia jak ich z tego wymigać, o ile było to w ogóle możliwe. Żalił się o tym Cherry, lecz ta kontynuowała wyimaginowane klepanie go po plecach i mówienie „nie wariuj, Jiminnie, będzie dobrze".
O to właśnie chodziło, że nie będzie i zadaniem psiaka było zmiękczenie całej tej absurdalnie nagłej sytuacji tak, by Yoongi nie dostał ataku paniki na widok głowy rodziny Parków. A Jimin podejrzewał, że taka opcja wcale nie była aż tak mało prawdopodobna.
Następnego więc dnia po szkole, dokładnie we wtorek, który był przedostatnim dniem przed długo wyczekiwaną przerwą świąteczną, Jimin czekał obok szafki swojego chłopaka, żeby przekazać mu „wielką nowinę". Teraz żałował, że nie obejrzał żadnych poradników, jak ratować duszącego się człowieka, bo miał niemiłe wrażenie, że Min na te wieści dosłownie zakrztusi się własną śliną.
Cóż, może Jimin trochę wyolbrzymiał, ale naprawdę się martwił.
Za czwartym razem, gdy przeskanował zatłoczony korytarz wzrokiem, natrafił wreszcie na tak znajomą czarną czuprynę, z której wystawała para puszystych, szpiczastych uszu. Jak zwykle, serce blondyna niemal wyrwało mu się z piersi, żeby pobiec do Yoongiego, chcąc nakłonić ciało do tego samego, lecz rozważnie posłuchał głosu rozsądku i został w miejscu, czekając aż starszy nastolatek się zbliży.
Yoongi zaś skończył już swoje zajęcia i z ogromną ulgą chciał wrócić już do domu... no, może opcjonalnie poczekać aż lekcje na ten dzień zakończy także pewna urocza psia hybryda, choć nie był to pewny scenariusz, jedynie rozważania. Jak na zawołanie, dostrzegł, że obiekt jego rozmyślań opierał się o szafki tuż obok jego własnej i bawił się rękawem swetra, wyraźnie na coś czekając. Albo może raczej na kogoś. Wilk poczuł się mile zaskoczony tym nagłym towarzystwem, ale szybko obrzucił też szybkim spojrzeniem uczniów wokół, chcąc się upewnić, że nikt nie zwraca na niego lub Jimina niepotrzebnej uwagi, nim do niego podszedł.
— Cześć, Jiminnie. Coś się stało? — spytał prosto z mostu, otwierając swoją szafkę, by zostawić niepotrzebne książki i wyjąć kurtkę.
Blondyn zawiercił się w miejscu, nie będąc pewnym, co odpowiedzieć; jak zacząć rozmowę, której szczerze bał się przeprowadzić.
— Nic się nie stało... Nie mogę po prostu mieć ochoty spotkać się z moim ch- hyungiem? — Szybko ugryzł się w język, nim palnął taką głupotę na głos na zaludnionym korytarzu (zapominając oczywiście, że przecież rozmawiał ze starszym w innym języku). Od razu poczuł jak czarne oczy Yoongiego wywiercają mu dziurę w twarzy. Starszy nie musiał nawet nic odpowiadać, żeby do Jimina dotarło, iż jego próba uniku na nic się nie zdała i nie kupuje tego. — Uch... no dobra, jest pewna sprawa... — skapitulował, wciąż spuszczając w niepokoju wzrok.
— O co chodzi? — Wilcza hybryda poczuła nagły niepokój. Skoro młodszy chłopiec zachowywał się w ten sposób, musiało to być coś poważnego. Ta myśl wyzwoliła w jego nie do końca zdrowej głowie setki możliwych sytuacji, które mogły się przydarzyć Jiminowi i nakłonić go do rozpoczęcia rozmowy w tej sposób.
— Umm... bo widzisz... Wczoraj rozmawiałem z Cherry przez telefon... o mnie i o tobie. Ona wie, więc nie było to nic niezwykłego, ale wygląda na to, że um... — psiak zacinał się co chwilę, chcąc odwlec nieuniknione jak najdalej w czasie. W końcu jednak musiał to powiedzieć. — Chodzi o to, że... że moja mama podsłuchała tę rozmowę. I to jeszcze też nie było nic niezwykłego, bo chyba od jakiegoś czasu podejrzewała, że kogoś mam... ale ona kazała mi zaprosić cię do nas na obiad, żebym mógł oficjalnie przedstawić cię rodzicom.
Tak, powiedział to. Jakiś ciężar z jego klatki piersiowej został zdjęty, lecz nie zmieniało to faktu, że przygniatał ją drugi, o wiele większy i cięższy, który narastał i narastał, kiedy Jimin z niepokojem obserwował twarz starszego chłopaka. Najpierw stężała ona w skupieniu przyjmowania dostarczonych jej właścicielowi informacji, potem zaś skamieniała zupełnie tak, że psiak nie mógł już nic z niej odczytać. Świetnie.
W akcie desperacji, blondyn zerknął na ogon swojego chłopaka, puszysta, szorstka kita była jednak idealnie nieruchoma, jak przez większość czasu.
— W takim razie przyjdę. — padła nagła odpowiedź, która tak zaskoczyła Jimina, że niemal podskoczył w miejscu.
— Naprawdę? N-nie masz żadnych zastrzeżeń, hyung? — spytał Park, totalnie zaskoczony bezsprzeczną zgodą.
— Skoro twoi rodzice mnie zaprosili to niegrzecznie byłoby odmówić, prawda? — Yoongi wzruszył ramionami. Choć starał się wyglądać na spokojnego, jego postawa była trochę spięta.
W rzeczywistości, w umyśle bruneta trwała prawdziwa bitwa pomiędzy zdrowym rozsądkiem i chłodną logiką, a irracjonalnymi oraz trochę bardziej realnymi lękami. Czy bał się spotkać rodziców swojego chłopaka? Oczywiście. Drżał na samą myśl, jakie mogą mieć o nim zdanie. W końcu Jimin był z zupełnie innej ligi, która nie powinna była w ogóle spojrzeć na kogoś z takiego marginesu, jak on. Tak przynajmniej myślał starszy. Mimo to, nie miał zamiaru stchórzyć. Chciał całym sobą pokazać rodzicom ukochanego, że ma zamiar traktować ich syna dobrze, nigdy umyślnie go nie skrzywdzi i jest w pewnym stopniu, choćby niewielkim, go wart. Przede wszystkim chciał udowodnić to także samemu sobie.
~*~
Święta minęły bardzo szybko, szybciej, niż Jimin by sobie życzył. Najchętniej przeciągałby wolne dni w nieskończoność, by móc całe dnie oglądać seriale pod kocem i z kubkiem gorącego kakao w łapkach lub zamykać się w pracowni i malować po kilka obrazów dziennie. Kiedy jego sytuacja z Yoongim ponownie się ustabilizowała, malowanie znów stało się dziecinnie proste. Bez wysiłku przelewał emocje na płótna, tworząc w ostatnim czasie wiele abstrakcji, w których kolory miały obrazować targające jego życiem emocje.
Wracając jednak do świąt, nim psiak się obejrzał była już Wigilia, spędzona w ich wąskim, trzyosobowym gronie, lecz niemniej szczęśliwa, niż obfita kolacja w domu wielkiej rodziny. Pod koniec posiłku ojciec Jimina był w tak dobrym nastroju, że pani Park wreszcie zaryzykowała poinformowanie męża o jutrzejszym gościu (sama trochę obawiała się zrobić to wcześniej).
Otarła więc elegancko wargi chusteczką i oświadczyła spokojnie.
— Kochanie, jutro odwiedzi nas chłopak Jimina — nie bawiła się w uprzejmości, chcąc postawić kawę na ławie. Nie znosiła rozdrabniania się i owijania w bawełnę, co syn w pewnym stopniu po niej odziedziczył.
Pan domu zakrztusił się pitym kompotem i musiał kilka razy głęboko odkaszlnąć, żeby złapać oddech i móc coś powiedzieć.
— Kto Jimina? — wykrztusił, patrząc na kulącego się na swoim miejscu syna z szokiem.
— Chłopak. Wygląda na to, że Jiminnie jest z nim już jakiś czas, więc pora, by go nam przedstawił. — oświadczyła blondynka, jak gdyby nigdy nic biorąc łyka swojej własnej porcji kompotu.
Pan Park zmarszczył brwi w wyraźnej konsternacji. Zdecydowanie nie podobała mu się myśl, że jego jedyny syn znalazł drugą połówkę i nawet nie pisnął o tym ani słówka.
Postawa głowy rodziny mogła wydawać się dla postronnego obserwatora dość dziwna i nieco przesadzona, lecz po prostu mężczyzna traktował synka tak, jak większość ojców swoje córki – jak nietykalny diament, który nie może dostać się w brudne, niepowołane łapska.
Już gdy Jimin się urodził i lekarze poinformowali jego oraz jego małżonkę, że ich dziecko jest prawdopodobnie betą lub omegą, oboje wiedzieli, iż to mało prawdopodobne by przyprowadził do domu dziewczynę. Tak po prostu działał instynkt, przyciągał Jimina do (w teorii) dominujących samców. Co prawda, snuli oboje nieco naiwną nadzieję, że może ich dziecko zakocha się w dziewczynie i miłość będzie w stanie wygrać nad instynktem, lecz tak się jednak nie stało, a w panu Parku obudziły się ojcowskie odruchy ochronne.
Miał zamiar dokładnie przyglądać się temu „chłopakowi" cały wieczór, żeby na koniec stwierdzić, czy młodziak nadaje się dla jego syna czy też nie. Jeśli nie, niech lepiej nigdy nie stawia już nogi ani na terenie posesji Parków, ani w życiu Jimina.
~*~
Yoongi denerwował się bardziej, niż było to po nim widać. Kiedy wrócił do domu wczorajszego dnia, wręcz błagał mamę o pomoc. Nie miał pojęcia, w co się ubrać, żeby dobrze wypaść, co przynieść, jak mówić, jak nie mówić, jak żyć. Normalnie zapewne najmłodszy Min nie przejmowałby się opinią innej osoby aż tak bardzo (co prawda wiązały się z tym jego lęki, lecz w miarę możliwości wyrzucał podobne myśli z głowy, by dawały mu spać), lecz tutaj w grę wchodzili rodzice Jimina i wilk naprawdę chciał pokazać, że potrafił zaopiekować się ich synem odpowiednio... co brzmiało tak, jakby mieli brać ślub, ale brunet nie był w stanie nawet parsknąć śmiechem z tego porównania.
Wygładzał nerwowo rękoma i tak idealnie gładki materiał swojej jedynej koszuli, przygryzając przy tym wargę lub oblizując ją obsesyjnie. Zostało kilkanaście minut do wyjścia, a on myślał, że zaraz sfiksuje. Dlaczego musiał przechodzić przez coś takiego? Dlaczego rodzice Jimina nie mogli być normalnymi ludźmi, tylko super bogatym małżeństwem z własną firmą i wielkim domem?
Z głębokim westchnieniem nastolatek zmierzwił już i tak rozczochrane włosy (podjął się kilku prób ułożenia ich, by wyglądały bardziej elegancko, lecz niesforne kosmyki były niemal równie sztywne, jak włosie na jego ogonie i za żadne skarby nie chciały leżeć tak, jak chciał). Jimin pisał z nim niemal cały dzisiejszy dzień, próbując go uspokoić i dając rady odnośnie swoich rodziców. Powiedział na przykład, że dopóki będzie uprzejmy, pani Park będzie nim zachwycona, bo do tej pory jej syn nie znalazł sobie nikogo, z kim chciałby być. Z głową rodziny miało być o wiele ciężej. Najmłodszy Park doradził mu, by odpowiadał na jego pytania jak najbardziej dyplomatycznie i wymijająco. Była to sztuka, która przynależała mocno do świata biznesu i ojciec Jimina na pewno doceniłby posiadanie tej umiejętności u Yoongiego.
Kiedy wreszcie nadeszła godzina opuszczenia mieszkania, wilk opatulił się w kurtkę, zarzucił na uszy kaptur i wyszedł, zmierzając w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Plusem mieszkania w tak małym mieście bez wątpienia był fakt, że kursowały w nim dosłownie dwa autobusy na krzyż i jednym dało się dojechać niemal wszędzie. Yoongi doskonale zdawał sobie sprawę, że o wiele lepsze wrażenie wywarłby, gdyby przyjechał swoim samochodem, lecz do tej pory uważał posiadanie prawa jazdy za niepotrzebny luksus. W ich stanie szkoły nie oferowały także obowiązkowego kursu, jak to było w innych regionach Ameryki.
Nim zadzwonił dzwonkiem przy furtce, wziął kilka głębokich wdechów. Mimo że spacer z przystanku pozwolił mu trochę oczyścić głowę ze wszystkich obaw i stresu, teraz wracały wszystkie ze zdwojoną siłą. Starał się jedynie, by dłonie nie drżały mu aż tak bardzo.
Niemal od razu po tym, jak odjął palec od dzwonka, z mieszkania wyskoczył jego chłopak, który jak zwykle miał na sobie jakiś gruby sweter w delikatnym, stonowanym kolorze. Poza tym, do jego nóg przylegały jasnoszare dżinsy, a jasne włosy zostały starannie ułożone, tworząc przedziałek na boku czoła. Nawet jasny ogonek wydawał się bardziej puszysty i lśniący w świetle rzucanym przez lampę na ganku.
Psiak popędził kamienną ścieżką, żeby mu otworzyć. Kiedy tylko się zbliżył, w Yoongiego natychmiast uderzyła zestresowana aura ukochanego, przez co sam zaczął się denerwować jeszcze bardziej. Jego wilcze uszy uniosły się w gotowości pod kapturem, a sierść na ogonie zjeżyła ostrzegawczo.
— Hyung, spokojnie, tylko rób to, co ci pisałem i będzie dobrze — mamrotał do niego, kiedy razem już szli z powrotem w kierunku uchylonych drzwi frontowych domu. Sam blondyn nie był pewien, czy bardziej próbował uspokoić jego czy siebie.
Yoongi skinął tylko głową, wchodząc do znanego sobie przedpokoju. Od razu do jego nosa doleciał zapach pieczonego mięsa. Uznałby go zapewne w innej sytuacji za niezwykle apetyczny (na pytanie Jimina odnośnie kolacji, starszy odpowiedział jedynie, że na pewno wszystko, co przyrządzi pani Park będzie pyszne i nie miał żadnych specjalnych życzeń), ale nie teraz, kiedy ledwo panował nad stresem i lękiem. Schował je jednak za swoją zwyczajną, kamienną maską, a stan ducha ukazywał jedynie spięty kręgosłup oraz nadal lekko zjeżony ogon.
Zdjąwszy buty oraz kurtkę, już miał kierować się głębiej do domu, żeby wreszcie przywitać się z gospodarzami i zacząć ten wieczór tortur, lecz poczuł, że młodszy chłopiec złapał mocno jego rękę i nie pozwalał mu iść dalej. Spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale zatrzymał się. Blondyn delikatnie splątał ich palce i odezwał się bardzo cichym głosem, podchodzącym niemal pod szept, patrząc mu głęboko w oczy:
— Jestem pewny, że sobie poradzisz, hyung. A nawet, jeśli nie, nie dbam aż tak bardzo o ich opinię... Jesteś dla mnie wyjątkowy, nieważne, co mówią inni ludzie.
Serce wilka mimowolnie zabiło szybciej, jak zawsze, kiedy Jimin mówił mu coś podobnego. Co prawda, te słowa ani trochę nie zmniejszyły jego strachu, lecz jednocześnie poczuł niezwykle przyjemne ciepło, rozlewające mu się po klatce piersiowej. Było wiele momentów do tej pory, kiedy żałował, że tak lekkomyślnie zdecydował się na związek w swojej dość niestabilnej sytuacji życiowej, ale takie chwile, jak ta, wynagradzały mu wiele negatywnych emocji, których doświadczał.
Nachylił się szybko, żeby w milczącym podziękowaniu pocałować krótko pulchne wargi ukochanego, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, które mógłby teraz powiedzieć. A potem, nadal trzymając się delikatnie za ręce, wkroczyli do salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro