52: „Wydało się... po raz drugi!" ~ Jimin
Zwykła czcionka – angielski
Pogrubiona – koreański
Jimin zdążył już zauważyć, że Yoongi raczej unikał jedzenia poza domem, a także bardzo rzadko pojawiał się w szkolnej stołówce. Do tej pory myślał, że powodem nieobecności wilczej hybrydy był zbyt wielki tłum ludzi, jaki potrafił wtoczyć się do pomieszczenia. To wydawało się najbardziej logiczne, ale najwidoczniej jego hyung miał inne powody.
— Nie lubisz takich rzeczy? — spytał miękko, ściskając zaczerwienionymi od gorąca wargami krawędź plastikowego kubeczka i przyglądając się drugiemu z zaciekawieniem.
Starszy chłopak wzruszył ramionami, rozglądając się na wszystkie strony. Nie mówili do siebie zbyt głośno, a mimo tego spiczaste, puchate uszy wilka potrafiły wychwycić echo jakie robili na pustym korytarzu. W dodatku rozmowa pod automatem kojarzyła mu się z tanimi serialami dla dzieci, które czasami oglądał, ale głośno się do tego nie przyzna. Czuł się co najmniej dziwnie.
— Nie przepadam. To chyba trochę nauka ojca. On także woli jeść to, co sam przyrządzi. Myślę, że wzięło mu się to przez jego pracę... no wiesz, ktoś mógł dorzucić coś do jedzenia, dlatego woli już sam sobie gotować. Ale ja nie jestem aż tak... szalony. Mi po prostu w większości nie smakuje to, co podają w tym kraju, więc razem z mamą robimy sobie koreańskie odpowiedniki. — wytłumaczył na spokojnie, obserwując jak blondyn pochłania najpierw pierwszy kubeczek, a potem bierze się za drugi.
Jimin w sumie nigdy się nad tym nie zastanawiał. Jego rodzina była emigrantami z Azji, jednakże nigdy nie odczuł, żeby czegoś mu brakowało. Owszem, odkąd tutaj mieszkali, częstotliwość rodzimych posiłków drastycznie spadła, ale zostały one zastąpione innymi, równie smacznymi. W swoich obowiązkach nie miał na liście zakupów, dlatego do końca nie zdawał sobie sprawy, co znajdowało się na etykietach. Park to prosty psiak, je to, co dostanie i nie wybrzydza. No chyba, że byłaby to zwykła woda do picia, nie lubił rzeczy bez smaku.
Mimo tego teraz, gdy patrzył w sam środek kubka, wypełnionego do połowy rozwodnioną czekoladą w proszku, nie poczuł się zbytnio obrzydzony. Skoro jest to w sprzedaży i jest tak łatwo dostępne, to chyba nie jest aż tak toksyczne? Dopił to, co miał do samego końca, następnie wierzchem dłoni otarł pełne usta.
— Chyba za bardzo lubię jeść, by się takimi rzeczami przejmować. — mruknął młodszy, będąc szczery ze swoim hyngiem. Min ponownie wzruszył ramionami. Nie czuł się na tyle odpowiedzialny, żeby narzucać swoje zdanie i nowe nawyki komuś innemu. Może spowodowane to było takim faktem, że i tak nie wychodzili ze sobą gdzieś za często, najchętniej spotykając się w ciepłym mieszkaniu Yoongiego. — Ale pójdziemy czasem coś razem zjeść na mieście?
Starszy chłopak podrapał się po brodzie. Unikał lokali publicznych, zawsze było tam głośno, w dodatku często czuł intensywniej zapach spalonego, starego tłuszczu, a to mocno odrzucało Mina. Widząc przed sobą spojrzenie dużych kasztanowych oczu, wpatrzonych w niego jak w najciekawszy obraz, uśmiechnął się, nieśmiało kiwając głową.
— Raz na jakiś czas możemy pójść. — skomentował.
Trzydzieści minut, które mieli przeznaczone dla siebie minęło bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko, nawet dla starszego nastolatka. Dopiero co witał Jimina, a teraz musi już żegnać i czekać do jutrzejszego dnia na następne spotkanie. Korzystając z tego, że korytarz nadal był pusty, a oni spragnieni swojej bliskości, ostatnie kilka minut spędzili na przytulaniu i drobnych pocałunkach, ukryci za pokaźną strukturą szkolnego automatu. To otoczenie nie należało nawet w jednym procencie do romantycznych, ale dwójka nastolatków nie przejęła się tym. Sceneria nie była dla nich ważna, do momentu aż nie zadzwonił dzwonek, a Yoongi gwałtownie odkleił się od jasnowłosego.
Jimin niechętnie zrobił to samo, nie chcąc, by hyung czuł się w jakiś sposób przytłoczony. Kasztanowymi oczami co chwilę zerkał w kierunku chłopaka, gdy zapinał kurtkę pod samą szyję, a potem na puchate uszka narzucił kaptur. Kiwający się, jasny ogonek idealnie oddawał stan emocjonalny psiaka. Do tej pory radośnie gibał się na rożne strony, a teraz robił się coraz mniej ruchliwy, kuląc się pod siebie w smutku. Wspólnie wyszli przed szkołę, czekając na ciemny samochód, którym zawsze przywoził go szofer.
Joseph jak zwykle nie należał do spóźnialskich. Na ulicy, prowadzącej do szkoły podopiecznego, znalazł się równo o wskazanej godzinie, z daleka dostrzegając posturę psiej hybrydy. Jego humor trochę podupadł, gdy dostrzegł przy nim tego chamskiego chłopaka. Westchnął ociężale pod nosem, zatrzymując się w stałym miejscu na parkingu. Z daleka obserwował ich pożegnanie, celowo chcąc, by czuli się skrępowani jego wzrokiem. Nie mógł zdefiniować, dlaczego tak bardzo nie przepadał za Min Yoongim, w jakiś sposób ten dzieciak podnosił mu ciśnienie samym widokiem.
Kilka sekund przed tym, jak zamierzał użyć klaksonu, młody Park oderwał się w końcu od swojego chłopaka i skierował w stronę samochodu. Widać było, że wcale nie chce iść w jego kierunku, kroki blondyna były wolne, a on sam miał opuszczony wzrok. Zazwyczaj pędził przed siebie szybko, a jego uszka i ogonek wesoło podskakiwały w rytm kroków. Przesuwał ciężko stopy po ziemi, odprowadzany wzrokiem Yoongiego, który czekał, aż ten wejdzie do samochodu. W końcu otworzył tylne drzwi czarnego samochodu i wtoczył się na siedzenie, rzucając plecak obok siebie.
— Cześć. — przywitał się chłopak zmęczonym głosem.
— Dłużej się nie dało? Będziecie się przecież widzieć jutro — sarknął kierowca, odpalając samochód i powoli ruszając do przodu.
— Mogę się wrócić, jeśli chcesz — Jimin wykręcił oczami. Nie miał ochoty na przepychanki słowne z szoferem, który chyba wyczuł jego humor i nie ciągnął dyskusji dalej, zajmując się prowadzeniem.
Psiak myślami był ze swoim hyungiem. Nie chciał opuszczać jego boku, najchętniej ukryłby go gdzieś blisko... na przykład pod swoim łóżkiem. Zapach żywicy i lasu nie tylko go uspokajał, ale także dodawał otuchy, powodował wzrost weny twórczej. Obecność wilka była perfekcyjnym dopełnieniem życia młodej hybrydy. Miał ochotę budzić się każdego dnia i żwawo biec do szkoły, by chwilę przed rozpoczęciem zajęć zobaczyć swojego chłopaka.
Gdy wrócił do domu, czekał na niego już obiad, który z chęcią zjadł. Całe szczęście, że rodzice nie zabrali mu telefonu i mógł kontaktować się z Yoongim na komunikatorze. To poprawiało mu humor.
~*~
Poza tym, że pani Park była kobietą sukcesu, była też na takim stanowisku w pracy, iż mogła pozwolić sobie na to, by wyjść z niej po ośmiu godzinach i nie martwić się za dużo. Pomimo tego, że oboje z mężem nigdy nie narzekali na brak pieniędzy, jako gospodyni z zamiłowania, nie zgodziła się nigdy na gosposię w domu. Tak jak jej jedyny syn, była psią hybrydą o jasnym umaszczeniu i delikatnym uosobieniu. Już w dzieciństwie, poza ambicjami związanymi z obecną pracą, marzyła o tym, by mieć rodzinę, własny kąt w całości urządzony jej rękami, a stół w jadalni zastawiony w całości potrawami, które wyszły spod jej dłoni.
Na początku nie było łatwo połączyć pracę z obowiązkami domowymi, szczególnie, gdy jej jedyny syn był jeszcze szczeniakiem. Jako małe dziecko, nie tylko wyglądał jak urocza, spuchnięta fasolka (jego policzki wyglądały, jakby ciągle coś w nich trzymał), ale był bardzo ruchliwym brzdącem. Wszędzie go było pełno, swoje pulchne paluszki potrafił wcisnąć w każdy zakamarek, a gdy nauczył się mówić, bombardował rodziców trylionem pytań. Na szczęście był inteligentnym dzieckiem i rzadko zadawał takie same pytania, państwo Park zatem za każdym razem musieli głowić się nad nową odpowiedzią.
Z czasem syn stawał się coraz bardziej odpowiedzialny, a mama Jiminniego mogła spokojnie wrócić do pracy. Spełnianie własnych marzeń zazwyczaj nie należało do prostych zadań, nie wszystko było tak kolorowe jak tutaj zostało opisane. Droga kobiety była dużo bardziej wyboista, zabarwiona mniejszymi i większymi porażkami, załamaniami nerwowymi i kłótniami z mężem, ale dziś dumnie mogła powiedzieć, że dopięła swego. Wychowała syna najlepiej jak potrafiła i dała z siebie wszystko. Jedyne czego żałowała, to tego, że pierworodny nie miał rodzeństwa.
Po pracy pojechała na zakupy, mając w pamięci oraz na kartce to, czego brakowało w domowej spiżarni. Należała do tych zorganizowanych osób, miała starannie zaplanowane posiłki na cały przyszły tydzień i wiedziała, co musiała kupić. W dodatku zbliżały się święta, dlatego postanowiła już teraz skupić się na zapasach, aby w te kilka dni wolnych niczego im nie zabrakło. Nie było łatwo dostać produkty koreańskiego pochodzenia, ale na świąteczną kolację chciałaby przygotować tradycyjny posiłek serwowany w ich rodzimym kraju. Kompletowanie listy zakupów zajęło dłużej, niż zazwyczaj, zadowolona wróciła do samochodu i nareszcie mogła pojechać do domu.
Na podjeździe przywitał kobietę Joseph, deklarując, że schowa pojazd do garażu. Nie protestowała, posiadała prawo jazdy, ale wszelkie manewry autem zdecydowanie nie należały do rzeczy, które potrafiła robić bardzo dobrze. Wspólnie z mężczyzną wnieśli i rozpakowali zakupy, rozmawiając o przebiegu dzisiejszego dnia.
— Jimin czekał przed szkołą, ale wygląda na to, że na dobre pogodził się ze swoim chłopakiem. — poinformował szofer, na co kobieta pokiwała głową.
Tak, już jakiś czas temu zauważyła, że jej synek coś przed nią ukrywał. Nie było to nic, czego szybko by nie dostrzegła, bo nie raz wracał do domu otoczony całkiem innym zapachem, niż jego własny. Już wtedy domyśliła się, że Jiminnie kogoś sobie znalazł. Dopiero niedawno wpadła na pomysł, żeby zapytać o to Josepha. Był to strzał w dziesiątkę. Mężczyzna wyśpiewał jej wszystko, co wiedział, włącznie z tym jak nazywał się wybranek jej syna. Na początku była nieco zawiedziona, bo liczyła na piękną synową, ale myśl, że jednak będzie mieć przystojnego zięcia bardzo szybko się jej spodobała (poza tym, poniekąd nie było to dla niej zaskoczeniem). Nie omieszkała poszukać trochę informacji na temat, jak się okazało, wilczej hybrydy. Nie spodziewała się, że będzie akurat Koreańczykiem, świat taki duży, a zarazem taki malutki. W dodatku nie musiała długo czekać na potwierdzenie swoich domysłów, bo całkiem niedawno jej syn wrócił bardzo nieszczęśliwy i szukał oparcia właśnie u niej. O nic nie dopytywała, dając mu największa dawkę czułości, jaką potrafiła, ale czuła, że tu chodziło o nich i ich związek.
Nakarmiona nowymi informacjami, wesoło nucąc, zeszła do pralni, chcąc uprać wszystkie brudy, które już od dłuższego czasu zalegały w koszu. Ciągle pojawiały się nowe wyzwania do sprostania i odkładała to na później, do tego stopnia, że gdy teraz zatrzymała się przed ubraniami do prania, poczuła się przytłoczona ich ilością. Z westchnięciem zaczęła rozdzielać ubrania na czarne, białe oraz kolorowe. W dłonie w końcu wpadł jej sweter, w którym widziała dziś rano syna. Już miała go odrzucić na odpowiednią stertę, gdy czuły nos wyłapał charakterystyczną woń drzew iglastych. Przysunęła go do swojego nosa, niuchając dokładniej. Nie ma mowy, aby się pomyliła. Żwawo wstała z klęczek, wybiegając z piwniczki, gdzie mieściła się pralnia. Schodek po schodku przebierała zgrabnymi nogami do góry, kierując się do pokoju syna. Raptownie się zatrzymała, zauważając, że drzwi są uchylone. Jej puchate, psie uszy nieco się uniosły, gdy chciała wyłapać słowa.
— Wychodzi na to, że pogodziliśmy się z Yoonim. J-już jest między nami okej... — Głos młodej, psiej hybrydy brzmiał spokojnie, może trochę nieśmiało, gdy mówił do rozmówcy.
— My z Markiem dalej się nie odzywamy. — Drugi, trochę zniekształcony głos doleciał uszu kobiety.
Pani Park zagryzła od środka policzek, powtarzając w głowie to, jak Jiminnie nazwał wilczą hybrydę. „Yoonie" brzmiało naprawdę miękko i czule w jego ustach. Uśmiechnęła się pod nosem. Chciała jedynie zapytać o tego chłopaka, ale w jej głowie zrodził się ciekawszy plan. Cicho zapukała do drzwi, wciskając głowę do środka. Blondyn odrobinę się speszył, żegnając szybko z, jak się okazało, swoją przyjaciółką.
— Chciałam porozmawiać. — odezwała się delikatnym, melodyjnym głosem, przytulając do swojego ciała sweter syna. Jimin od razu zauważył go w jej dłoniach, a jego uszka podkuliły się, ukazując pokorę.
— Znowu poplamiłem czymś ubranie i muszę je wyrzucić? — spytał, odwracając się przodem do rodzicielki.
— Nie, nic z tych rzeczy. Raczej chciałabym porozmawiać z tobą o Min Yoongim — mówiąc to, weszła do pokoju, kierując się do łóżka, na którym usiadła.
Jimin, gdy usłyszał to imię i nazwisko z ust matki, nieco zdębiał. Nie był przygotowany na tę rozmowę, a jednocześnie wiedział, że może ufać swojej mamie. Po prostu nie chciał o tym mówić, bo wiedział, jaki był ojciec. Wątpił, że głowa rodziny skakałaby ze szczęścia na wieść o zmianie statusu swojego syna i próbowałby zapewne po prostu wypłoszyć Yoongiego.
— Matki zawsze się dowiadują. Mamy swoje źródła. Chciałabym go w końcu poznać, ma naprawdę sympatyczny zapach. — Na potwierdzenie uniosła sweter w swoich dłoniach nieco wyżej. Policzki jej syna zapłonęły purpurą, a on sam uciekł wzrokiem gdzieś w bok. W nerwach zaczął bawić się swoimi palcami, nie odzywając się. — Zaproś go na obiad w drugi dzień świąt. I nie martw się o ojca, porozmawiam z nim.
— A-ale mamo, ja nie wiem, czy hyung będzie chciał przyjść... — powiedział chłopiec, nagle ożywiony i zupełnie zaskoczony tymi słowami. Nie wyobrażał sobie spotkania tej dwójki, tata przecież zacznie wymyślać nowe sposoby, jak zamknąć go w domu!
— Jakoś go przekonasz, słoneczko. Przekaż mu, że obiad będzie o trzynastej i zapytaj go, co lubi jeść, dobrze? — Otrzymując po kilku minutach potwierdzenie, jeszcze przez chwilę wierciła chłopakowi dziurę w brzuchu. Dowiedziała się między innymi, że już od kilku miesięcy się spotykali, że Yoongi był starszy, trenował koszykówkę, a jego mama prowadziła salon fryzjerski, który pani Park skrycie postanowiła odwiedzić. Zadowolona, wyszła z pokoju, zostawiając syna samemu sobie.
A Jimin nie wiedział jak to wszystko ugryźć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro