Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wspomnienia

Wpatrywałam się tępo w ścianę przed sobą na tyle na ile pozwoliły mi moje ruchy. Skrępowana leżałam na czymś co wyglądem przypominało stół na sali operacyjnej. On tu wróci. Zawsze wraca. Nie wiem ile już siedzę w zamknięciu. Dzień, dwa... Straciłam poczucie czasu. Całe moje ciało wręcz płonie z bólu. Nie wiem jak długo jeszcze to zniosę.

Słyszę kroki. Są coraz bliżej. Zaraz znowu przyjdzie. Odruchowo całe moje ciało się spina, a niekontrolowane łzy torują sobie drogę po wcześniejszych ścieżkach na opuchniętej i posiniaczonej twarzy.

Błagam, niech ktoś mnie uratuje.

Gdy ciężkie metalowe drzwi otwierają się charakterystycznym skrzypnięciem zaczynam nerwowo ruszać skrępowanymi dłońmi licząc na to że stanie się jakiś cud i uda mi się uwolnić. Jednak to na nic.

Podchodzi wolnym krokiem z tym swoim sadystycznym uśmiechem. Nim zdąży przejechać zewnętrzną częścią dłoni po moim policzku przekręcam głowę na bok. Sam jego dotyk boli, wręcz pali.

Nic nie powiedział tylko mruknął pod nosem i oddalił się. Słyszałam jak kręci się przy stole z narzędziami, które codziennie na mnie testuje. Dźwięk metali uderzających o siebie pozostaną ze mną na zawsze. Znowu się do mnie zbliża i mocno chwyta za podbródek, siłą zmuszając mnie bym na niego spojrzała.

- Jesteś bardzo niegrzeczna. - pochylił się w moją stronę i złożył pocałunek na czole. Odchylając się nieznacznie uniósł nóż na wysokość mojej twarzy.

- Nie, proszę... - szepnęłam płaczliwie poruszając nerwowo rękami. Sznur na nadgarstkach już dawno poranił mi skórę. Czułam lepką ciecz spływającą po palcach wprost na podłogę.

- Nie ruszaj się dziecinko, bo będzie bolało. - przystawił ostrze noża pierw do mojej szyi, sunąc następnie ku górze.

- Proszę, nie rób tego! - adrenalina zrobiła swoje. Zaczęłam się szarpać na tyle na ile mogłam. - Proszę...

Nie posłuchał. Mocniej zacisnął dłoń na mojej szyi odcinając mi dopływ tlenu. Ostrze noża rozcięło skórę zaczynając tuż nad brwią, kończąc pięć centymetrów poniżej. Ciepła ciecz zaczęła płynąć wzdłuż twarzy mieszając się z nowymi łzami.
Ból fizyczny nie równał się jednak z tym psychicznym.

- Nie płacz dziewczynko...

- Ivy... Ivy - coraz głośniejsze nawoływanie wybudziło mnie z koszmaru. Koszmaru który wydarzył się naprawdę. Koszmaru, który prześladuje mnie już od roku. Koszmaru przez który kiedy tylko zamknę oczy zaczyna się od nowa.

- Kochanie, wszystko jest w porządku, to tylko sen. Jesteś bezpieczna.

Ciepłe matczyne ramiona otuliły mnie w pocieszającym geście. Odruchowo spięłam wszystkie mięśnie na ten nagły dotyk jednak po chwili oprzytomniałam. Przecież to była kobieta, która mnie urodziła. Nigdy by mnie celowo nie zraniła. Tak to sobie tłumaczyłam. Napięcie powoli uchodziło z mojego ciała, a ja siedziałam odrętwiała w jednej pozycji nie zdolna do żadnego ruchu. Tak jakbym zatrzymała się w czasie. Ciepła dłoń przesunęła się wyżej i w opiekuńczym geście głaskała mnie po głowie szepcząc słowa otuchy. Jednak żadne z nich nie docierały do mojego zamglonego umysłu.

- Csii kochanie, już wszystko dobrze. - objęła ciepłymi dłońmi twarz i złożyła pocałunek na policzku, przykładając swoje czoło do mojego. Dalej miałam mocno zaciśnięte powieki, bojąc się co zastanę kiedy tylko je otworzę. Słyszałam jej ciche łkanie ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Wciąż żyłam tym co się wydarzyło.

Clara bo tak na imię miała moja mama, po dłużej chwili odsunęła się ode mnie. Wtedy też odważyłam się otworzyć oczy. Pierwsze na co zwróciłam uwagę to widok za oknem. Bałam się spojrzeć kobiecie w twarz domyślając się co ujrzę. Bolało mnie to do jakiego stanu doprowadzałam ją za każdym razem. Niewinne osoby przez mnie cierpiały.
Noc była mroczniejsza niż zwykle. Głośny deszcz stukał o rynnę, jedna błyskawica za drugą przecinała niebo tworząc mroczne obrazy na niebie.

Kroki przywróciły mnie do świata żywych. Zerknęłam w tamtą stronę i ujrzałam mężczyznę zbliżającego się w naszą stronę. W jednej ręce trzymał szklankę z wodą, a w drugiej opakowanie z lekami uspokajającymi. Spojrzałam wyżej i dostrzegłam umęczoną i zmartwioną twarz mojego ojca. Ostrożnie, bez żadnych gwałtownych ruchów wycisnął jedną pastylkę i podał mi ją. Przyjęłam ją z niemą wdzięcznością i jednym tchem popiłam wodą.

- Kochanie, rozmawialiśmy trochę z tatą. - Po raz pierwszy spojrzałam w jej załzawione oczy i zapłakaną twarz. Ruchem ręki co jakiś czas ścierała pojedyncze łzy które jeszcze co jakiś czas płynęły. - Rozmawialiśmy też z Masonem i razem stwierdziliśmy, że przyda Ci się zmiana otoczenia. Niedługo i tak miałaś się do niego wyprowadzić na czas studiów. Stwierdziliśmy razem, że najlepszym wyjściem byłoby jeśli byś już teraz wyjechała. - wydusiła z siebie i spojrzała prosto w moje oczy oczekując na jakąś reakcje.

Już od ponad roku, od kiedy to się wydarzyło chciałam jak najszybciej opuścić to przeklęte miasto. Jednak nie chciałam by przez to moi bliscy cierpieli. Wszyscy mieli swoje życie i nie chciałam aby każdy podporządkowywał je i swoje wybory według mojej osoby. Czekałam do tego upragnionego czasu, kiedy będę mogła odetchnąć pełnią życia. Poza rodziną i moja najlepszą, a za razem jedyną przyjaciółką Mią nic mnie tu nie trzyma. Po tym koszmarze wszyscy w szkole się ode mnie odwrócili, oprócz niej. Przez to jak wyglądam, jak jestem naznaczona do końca życia, niejednokrotnie byłam pośmiewiskiem. Wszyscy zaczęli ze mnie szydzić. Jedynie Mia trwała stałe i niezmiennie przy moim boku broniąc mnie przed wyzwiskami sama przy tym stając się ofiarą. Każda z nas skrywa w sobie jakąś mroczną historię przez co rozumiemy się jak nikt inny. Nie raz zastanawiałam się czym sobie zasłużyłam na taką przyjaciółkę. Nigdy jej się nie odwdzięczę za to co dla mnie robiła i dalej robi.

Wspólnie postanowiłyśmy, że gdy tylko skończymy szkołę wyjedziemy do Richmond na Uniwersytet. Zostawimy za sobą ten koszmar i zapomnimy o tym co było.

- To nie tak, że chcemy się Ciebie pozbyć, chcemy abyś zaczęła żyć, a w tym mieście jest to nie możliwe. - zaczęła tłumaczyć i plątać się jakby w obawie jak na to zareaguję. Wyrwała mnie przy tym z krążących po mojej głowie myśli.

- Chcę wyjechać. Jak najszybciej. - przerwałam zachrypniętym głosem. Gardło paliło żywym ogniem przez co z trudem wypowiedziałam te słowa.

- W takim razie spakuj się w wolnej chwili i gdy tylko będziesz gotowa ruszymy w drogę. Poinformujemy Masona o twojej decyzji - posłała pokrzepiający uśmiech i drżącą ręką delikatnie niczym smagnięcie piórem pogłaskała po plecach. - Jeśli Mia zechciałaby może zabrać się z nami wcześniej niż planowałyście. Podrzucimy ją do jej ciotki, a im wcześniej pojedziecie tym szybciej się zaklimatyzujecie. - nie odpowiedziałam jedynie skinęłam głową i chwyciłam za telefon chcąc poinformować przyjaciółkę o zmianie planu. Nie zauważyłam nawet kiedy rodzice opuścili pokój.

Do Mia:
Nastąpiła mała zmiana planów. Wyjeżdżam wcześniej, jeśli chcesz się zabrać ze mną to daj mi znać.

Czekałam na odpowiedź pomimo tak późnej pory bo wiedziałam, że dziewczyna zapewne tak jak ja nie spała i ma problemy ze snem. Żadna wiadomość nie nadchodziła i gdy już miałam odkładać telefon na stolik nocny, telefon wydał dźwięk przychodzącego połączenia. Gdy tylko na wyświetlaczu pokazało się kto dzwonił od razu odebrałam.

- Co się stało, że tak nagle zmieniłaś zdanie? - zapytała przejęta

- To co zwykle. - odpowiedziałam sennie chociaż wiedziałam, że już tej nocy nie dane będzie mi zasnąć. Mój limit snu właśnie się wyczerpał.

- Porozmawiam z rodzicami i dam Ci znać. - powiedziała i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć połączenie zostało zakończone.

Wiedząc, że tej nocy już nie zasnę wstałam z łóżka, narzucając przy tym na siebie jakąś bluzę wyjęłam spod łóżka walizkę i zaczęłam pakować do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Krążyłam po pokoju w totalnym chaosie nie wiedząc ile czego powinnam spakować lecz po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie ma co pakować nie wiadomo ile. Jeśli czegoś będę potrzebować po prostu to kupię na miejscu.

Godzinę później skulona bez ruchu leżałam na łóżku wpatrując się w ścianę. Przed oczami jak taśma mijały mi obrazy, których nie mogłam zatrzymać. Pojedyncza łza wydostała się na powierzchnię i płynęła wzdłuż policzka ale nic z tym nie zrobiłam, nie miałam siły ale też nie chciałam. Koszmar wciąż trwał i trawił pomału od środka niszcząc mnie kawałek po kawałku.

- Nie płacz dziewczynko...

~*~

Stoję przed drzwiami, które dają mi szansę na zupełnie nowe i lepsze życie. Szansę na to, że wyrwę się ze szponów ciemności i nastanie jasność. Coś co pozwoli mi odetchnąć w końcu pełną piersią.

Stoję ale boje się wykonać pierwszy krok. Odwracam się w stronę dwójki osób którzy mnie tu przywieźli. Patrzą na mnie. Czekają, aż wykonam pierwszy krok. Pierwszy krok ku lepszemu życiu, które mimo złudzeń mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie.

Kobieta wykonała zachęcający gest abym przemogła się i wykonała pierwszy krok. Powróciłam wzrokiem spowrotem w kierunku drzwi, przełknęłam ciężko gule tworząca się w moim gardle i spuściłam wzrok.

Nie, nie dam rady...

- Jesteś za słaba...

Potrząsnęłam głową, kiedy znowu usłyszałam ten znajomy, przerażający i złowrogi głos samego diabła.

Niech on mnie w końcu zostawi w spokoju. Nie wytrzymam tego dłużej. Odruchowo złapałam się za głowę chcąc w jakiś sposób ukoić swój fizyczny ból.

Ruch za mną sprawił, że mimowolnie napięłam wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na kolejny ból. Lecz nic takiego nie miało miejsca. W zamian za to usłyszałam ciche pukanie w drzwi.

Nie mniej niż minutę później otworzyły się szeroko, a sądząc po huku jaki rozniósł się dookoła, drzwi musiały z dużą siłą uderzyć w ścianę.

- Już jesteście? - usłyszałam tak znajomy głos brata i nieznacznie podniosłam wzrok. Nie miałam odwagi jeszcze spojrzeć mu w oczy. Nie chciałam zobaczyć w nich zawodu spowodowanego moja osobą. Wiedziałam, że gdy spojrzy mi w oczy ujrzę w nich ból i poczucie winy.

Byłam przecież jego małą siostrzyczką, a według niego, jego zadaniem było chronić mnie przed całym złem tego świata. Mason winił się za to co mi się przydarzyło choć w żadnym stopniu nie była to jego wina. Boli mnie to, że siebie obwinia.

Gdybym mogła przejęła bym cały ból i cierpienie moich bliskich na siebie. Od roku wszyscy cierpią. Od roku mama płacze po nocach w sypialni myśląc, że tego nie słyszę. Była w ogromnym błędzie. Tata rzucił się w wir pracy, chcąc zagłuszyć myśli i wyrzuty sumienia, że nie było go wtedy kiedy potrzebowałam go najbardziej, że nie zdążył na czas. Gdy wraca do domu zaszywa się w swoim biurze i dalej pracuje. Mason natomiast idzie na czwarty rok studiów, a w czasie wolnym katuje się na siłowni chcąc zagłuszyć swoje sumienie.

Wszyscy w tym biegu znaleźli swoją drogę ucieczki ale ja nikogo z nich nie winię. To moja wina, przez to że byłam za słaba.

- Jesteś słaba dziecinko...

- Część Ivy. - ze stanu otępienia wyrwał mnie spokojny głos brata. Odważyłam się po raz pierwszy spojrzeć na jego twarz.

Nie widzieliśmy się prawie od roku, czyli od momentu kiedy ten koszmar miał miejsce. Niestety przez jego studia rzadko się widywaliśmy, prawie w ogóle. Częściej rozmawialiśmy na Skype chociaż od niecałego roku jedyny rodzaj kontaktu jaki mieliśmy to rozmowa telefoniczna lub SMSy. Wiem że bolało to mojego brata ale nie potrafiłam inaczej. W głębi duszy wiem że rozumiał. Nie potrafiłam patrzeć w swoje odbicie, bo pierwsze co przyciąga uwagę to ta szpetna blizna ciągnąca się w okolicy lewego oka.

Była pierwszą rzeczą na jaką wszyscy zwracali uwagę kiedy patrzyli mi prosto w twarz. Jakby krzyczała, żeby wszyscy zwrócili pierw na nią uwagę. Dlatego staram się tego unikać i gdy tylko mogę spuszczam głowę w dół wzbierając się przed kontaktem wzrokowym z innymi. Nie chcę widzieć tych współczujących spojrzeć lub pełnych odrazy od obcych osób. Nie wytrzymam tego.

- Może wejdźmy do środka bo zaczyna się chmurzyć.

Ruszyliśmy za Masonem, aż dotarliśmy do salonu, który swoją drogą jak na życie i możliwości materialne studenta był całkiem spory.

- Rozgoście się. Chcecie coś do picia? Nie spodziewałem się was tak wcześnie więc przepra... - zaczął ale przerwała mu matka.

- A co tu się stało Mason? Czemu tu jest taki syf?

Kątem oka zetknęłam pierw na brata, który nerwowo drapał się po karku i rozglądał na boki szukając jakiejś dobrej wymówki.
Gdy był młodszy często tak robił więc w tej kwestii nic się nie zmieniło. Czasem był taki przewidywalny.

- Jak już zacząłem mówić spodziewałem się was trochę później. - tu dał nacisk na ostatnią część zdania - nie zdążyłem tego ogarnąć ale jak tylko pojedziecie ogarnę to.

- Mam nadzieję, że to był jednorazowy wyskok. Został Ci ostatni rok studiów, przyłóż się chłopie bo od tego zależy twoja przyszłość. - ojciec dla którego priorytetem były nasze wyniki i sukcesy w nauce zabrał głos dając do zrozumienia, że nie podobała mu się sytuacja którą zastał.

David bo tak nazywa się nasz tata od zawsze kładł nacisk na naukę. Gdy był dzieckiem w jego domu nigdy się nie przelewało więc ciężką nauką i pracą odmienił swój los i teraz możemy pozwolić sobie na życie w godnych warunkach. Nigdy niczego nam nie brakowało, a wręcz przeciwnie mogliśmy sobie pozwolić na więcej niż zwykła przeciętna rodzina. Dlatego tak kładzie na nas nacisk od najmłodszych lat abyśmy nigdy nie zaznali tego co on gdy był dzieckiem. Szanuję go za to i jestem wdzięczna, że mam tak kochających i dobrych rodziców. Wiem, że nie każdy ma to szczęście.

- Chcielibyśmy z Tobą porozmawiać na osobności. Jeśli możesz zaprowadź Ivy do jej pokoju i zejdź do nas. - dodał i wraz z Clara usiedli na kanapie obok sterty puszek, pustych opakowań po pizzy i chipsach. Skrzywił się nieznacznie ale nic już nie powiedział.

Mason nic już nie odpowiedział tylko przytaknął i poszedł jak mniemam po moją walizkę. Chwilę później ruszył po schodach na górę.

- Chodź Ivy.

Weszliśmy do pokoju w którym przeważały jasne barwy. Biel i beż mieszały się ze sobą tworząc ciepły klimat.

Chwilę staliśmy w bezruchu, ja zaciekawiona rozglądałam się po pokoju, natomiast Mason cierpliwie czekał na moją reakcję.

- Ładnie tu. - mruknęłam i po raz pierwszy dzisiejszego dnia miałam odwagę aby spojrzeć bratu prosto w oczy.

Widziałam to. Widziałam jak na mnie patrzył.

- Tęskniłem za tobą siostrzyczko. - zrobił krok w moją stronę na co automatycznie wzdrygnęłam się. Stanął natychmiast jakby oprzytomniał, a w jego oczach tlił się smutek. Wiem co chciał zrobić.

Chce mi się płakać. Przecież to mój brat. Nigdy nie zrobiłby mi krzywdy.

- Mogę Cię... - przerwał bo nie mógł wydusić z siebie słowa. - Mógłbym Cię przytulić?

Wpatrywałam się bez emocji dłuższą chwilę, po czym niepewnie skinęłam głową, ale nie ruszył się nawet na milimetr. Czekał na mój ruch za co w głębi siebie dziękuję.

Niepewnie postawiłam pierwszy krok, później następny, aż wpadłam w ramiona brata. Pierwszy kontakt fizyczny od bardzo dawna ale tak bardzo mi potrzebny pomimo głosów w głowie które w kółko powtarzają, że on mnie skrzywdzi bo przecież to mężczyzna.
Wpierw jego dotyk był ledwie wyczuwalny. Z całą pewnością czuł jaka spięta byłam ale to był odruch bezwarunkowy, nie panowałam nad nim. Z czasem gdy ciało się rozluźniło uścisk stał się bardziej wyczuwalny. Wtuliłam twarz w pierś brata i wypuściłam nerwowy oddech. Objął dłonią tył mojej głowy bardziej przyciskając mnie do siebie jakby nie mógł nasycić się naszą bliskością. Brakowało mi go, tego charakterystycznego zapachu wody kolońskiej. To był taki jego zapach.
Brakowało mi brata.
Pamiętam jak byłam młodsza i miałam jakiś problem szłam od razu do niego. Zawsze mi pomógł, można by rzec rodzeństwo idealne. Zawsze to on dowiadywał się w pierwszej kolejności o wszystkim. Ufałam mu jak nikomu innemu. Z czasem jednak nasz kontakt powoli się ostudził. Rzadko bywał w domu, później przeprowadzka do innego miasta, aż nasz kontakt ograniczył się prawie do minimum. Będąc w jego ramionach dopadła mnie nostalgia, dopiero teraz dostrzegłam jak mi go brakowało.

- Mason, zejdź do nas! Musimy porozmawiać. - z dołu dobiegł nas donośny głos Davida.

Czułam zmianę w zachowaniu chłopaka. Wiem, że chciał korzystać z tej chwili, która była taka nasza. Taka, która choć na tak krótką chwilę pozwoliła nam zapomnieć o wszystkim co nas otaczało. Jednak zderzenie z rzeczywistością musiało w końcu nadejść.

Brat niechętnie się ode mnie odsunął i jak na skazanie zszedł na dół wprost do jamy lwa. Rodzice nie obchodzili się z nim jak ze mną. Byli wobec niego bardziej surowi i więcej od niego wymagali bo to w końcu mężczyzna, który czasem zachowuje się jak facet z mózgiem pięciolatka.

Zostałam sama.

Rozejrzałam się wnikliwie po pokoju jakby podświadomie szukając jakiegoś zagrożenia czyhającego gdzieś za rogiem. Wiem, że to moja wyobraźnia płata mi figle ale to silniejsze ode mnie.
Usiadłam na brzegu łóżka i dłonią przejechałam po równo zaścielonej pościeli. Wzięłam głęboki oddech wpatrując się w ścianę na której wisiał obraz przedstawiający hiacynty.

- Nie ruszaj się bo będzie bolało...

Poderwałam się chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Czułam jakby coś ciężkiego zalegało mi na płucach przez co miałam problem z oddychaniem. Muszę wyjść, muszę.

Nie przejmując się tym, że wszyscy siedzą w salonie udałam się na dół ale w połowie drogi zatrzymałam się gwałtownie.

- Mason, proszę Cię uważaj na nią. Mimo, że minął rok mamy wrażenie, że ona dalej jest w tym samym miejscu. Powinna ruszyć na przód. Nie może do końca życia przeżywać tego, bo życie jej między palcami przeleci. - westchnął ojciec i oczami wyobraźni widziałam jak zmęczony przeciera oczy.

- David, ona musi sobie to poukładać w swoim czasie. Wiem, że da radę. W końcu to nasza córka. Po prostu musi zacząć żyć na nowo. - mama jak zwykle stawała w mojej obronie.

- Clara, to trwa za długo. Martwię się, że coś głupiego przyjdzie jej do głowy. To już nie ta sama dziewczyna. - chwilę ciszy ponownie przerwał zabrany przez ojca głos - Mason, ufam Ci. Proszę nie zawiedź nas i pilnuj swojej siostry.

- Dam radę, nie martwcie się. Chłopaki w razie czego pomogą mi i też będą mieli ją na oku. Nie macie się czym przejmować. - dalej już nie słuchałam bo to jedno zdanie wywołało w moim umyśle jeszcze większą panikę. Chłopaki?

Trzęsąc się zeszłam z ostatniego stopnia i wylądowałam w salonie, a wszystkie pary oczu skupiły się na mnie.

- Wszystko w porządku kochanie? - zapytała zdenerwowana kobieta, a w jej oczach narastało zdenerwowanie. Matczyna opiekuńczość nie pozwoliła jej długo siedzieć bezczynnie.

Gdy nie usłyszała odpowiedzi zerwała się do swojej torebki w poszukiwaniu leków przepisanych przez psychiatrę. Wyciągnęła listek, a z niego jedną pastylkę. Rzuciwszy listek na stół złapała szklankę i podeszła do mnie ostrożnie podając mi tabletkę.

Godzinę później siedziałam w swoim nowym pokoju otumaniona i wyprana z emocji przy oknie. Leki zaczęły już dawno działać, więc bodźce z otoczenia docierały do mnie z lekkim opóźnieniem.

- Nikt Cię nie uratuje...

Wyjdź z mojej głowy. Zrozpaczona zaczęłam krzyczeć, gdy mój umysł dopadł kolejny raz głos tego szatana jednak na zewnątrz pozostałym bez ruchu. Jakby martwa. Martwa na zewnątrz, a żywa i walcząca od wewnątrz.

- Jesteś taka słaba dziewczynko...

Wstałam i jak na autopilocie ruszyłam na dół. Rodzice już zdążyli się pożegnać na tyle na ile mój stan na to pozwalał i ruszyli obiecując, że będą dzwonić jak tylko będą mieli możliwość.

Na zewnątrz zaczęło się coraz bardziej chmurzyć, a pojedyncze krople deszczu odbijały się o szyby. Wyszłam na zewnątrz napotykając po drodze zmartwione spojrzenie mojego brata jednak nijak skomentował moje zachowanie. Chyba przeraziło go to czego był świadkiem. Nigdy nie miał okazji widzieć mojego ataku takiego jak dzisiaj. Być może słyszał co nieco od rodziców ale co innego słuchać o tym, a co innego być tego świadkiem. Musiał to przetrawić na trzeźwo. Musiał liczyć się z tym, że takie coś to od teraz będzie dla niego codzienność.

Gdybym tylko mogła dusić to w sobie, tak aby nikt inny poza mną tego nie przeżywał. Nie chciałam litości tym bardziej od moich bliskich. Chciałam być po prostu normalna, tak jakby ten koszmar nigdy się nie wydarzył.

Usiadłam na werandzie opierając głowę o biały słup. Naciągnęłam długi rękaw czarnej bluzki jeszcze bardziej i zaczęłam bawić się jedną wystającą nitką. Ciszę zagłuszona jedynie kroplami deszczu przecięła błyskawica, a chwilę później głośny huk. Zaciągnęłam się rześkim powietrzem przymykając na chwilę oczy. Jedną rękę wystawiłam poza daszek tak aby krople deszczu obmywały i chłodziły moją dłoń.

Nie wiem ile tak siedziałam ale było przyjemnie. Deszcz dawał swojego rodzaju oczyszczenie. Nie myśląc wiele wyszłam na deszcz nie licząc się z żadnymi konsekwencjami. Zamknęłam oczy i skierowałam ją ku niebu.

- Ivy, chodź do domu bo się przeziębisz! - donośny głos mojego brata rozległ się gdzieś w oddali.

Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, aż dostrzegłam go na krańcu werandy. Patrzył na mnie niecierpliwie w ręku trzymając puchaty koc.

Dopiero teraz dostrzegłam jak daleko oddaliłam się od domu.

- Ivy!

Ruszyłam w stronę Masona choć wcale nie miałam na to ochoty.

- Idź się przebierz w coś suchego i zejdź, zrobię ciepłej herbaty.

Siedząc w salonie otulona kocem wpatrywałam się w parującą herbatę. Siedzieliśmy w salonie, a w tle leciał włączony telewizor. Żadne z nas się nie odzywało zatopione w swoich myślach.

- Ivy musimy porozmawiać.

- Dobrze.

- Jak już wiesz z tego co usłyszałaś nie mieszkam sam. Mieszka ze mną jeszcze 3 kumpli. - nie nie nie. Tylko nie to. Mason zauważając co się dzieje od razu mówi ale jego słowa są strasznie chaotyczne. - Spokojnie Ivy, nie pozwolę, żeby coś Ci się stało. Oni są naprawdę w porządku. Nic Ci nie zrobią. Są na prawdę w porządku.

- Nie nie nie. - oddech stał się szybszy. Czułam przyspieszona pracę serca, a ręce zaczęły się trząść.

- Ivy, spokojnie. Oddychaj. - podszedł ostrożnie i wyjął mi z rąk kubek z gorącą herbatą odstawiając na stolik. - Wiesz przecież, że nie pozwolę aby ktoś Cię skrzywdził. Nie popełnię drugi raz tego błędu.

Kucnął przede mną w niewielkiej odległości opierając dłonie na udach i pomagał mi zapanować nad moim nierównym oddechem.

- No dalej Ivy... Wdech... I wydech...

Po dłuższej chwili gdy udało mi się zapanować nad oddechem zapadła głucha cisza. Mason usiadł obok mnie i powolnym ruchem przygarnął mnie do siebie. Bez żadnych chaotycznych ruchów dłonią przycisnął moją głowę do swojego ramienia i złożył czuły pocałunek we włosach. Mój umysł był już tak wymęczony choć starałam się pozostać przy zmysłach jedyne co usłyszałam przed tym jak usnęłam był cichy szept brata zapewniający mnie że wszystko się jeszcze ułoży i wszystko będzie dobrze...

- Nie ruszaj się dziewczynko, bo będzie bolało...

_______________________________________

I jak wrażenia po pierwszym rozdziale?
Co o nim sądzicie? 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro