Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Do you let me go?

Następne tygodnie spędziłem głównie na pracy, ponieważ miałem jej coraz więcej i więcej. Zatrudnienie kogoś raczej będzie nieuniknione w nowym roku, jeśli nie chciałem się wykończyć, a co za tym szło również całego biznesu, nad którym pracowałem już kilka lat. Święta czuło się coraz bardziej, gdyż został już niecały tydzień. Te, jak i każde poprzednie, zamierzałem spędzić z moimi rodzicami. Jedyna różnica będzie taka, że w tym roku po kolacji raczej nie spotkam się z Meadow, jak to mieliśmy w zwyczaju. Przynajmniej jak na razie nic ma to nie wskazywało.

W wolnym czasie starałem się malować, ale to już nie dawało mi to takiej przyjemności jak kiedyś, więc dałem sobie spokój. W taki oto sposób, gdy wracałem do domu, zasiadałem przed telewizorem, ponieważ nie wiedziałem, co powinienem ze sobą zrobić. Telefon zostawiałem w sypialni. Nie chciałem na niego nawet patrzeć, gdyż to tam był WhatsApp oraz inne aplikacje umożliwiające kontakt, a to ściągało moje myśli do tego, czy nie pojawiło się powiadomienie o wiadomości od wiadomej osoby. Wiedziałem, że takowego nie zobaczę, więc unikałem rozczarowania i starałem się nie robić sobie najmniejszych nadziei. To nie tak, że tylko czekałem, aż tylko Meadow się odezwie. Próbowałem nawiązać z nią kontakt kilkukrotnie, jednak za każdym tym razem zostałem olany. Chyba wykorzystałem cały zapas nerwów, bo nie miałem już siły na taką zabawę w kotka i myszkę. Męczyło mnie to. Zechce porozmawiać czy nie zechce? Czy w ogóle odpisze? Co tym razem będzie jej usprawiedliwieniem?

Noce były najgorszą częścią doby. Leżąc na łóżku otoczony ramionami ciemności, pozostawałem na pastwę swoich myśli, które nieustannie krążyły wokół przyjaciółki i nie chciały odpuścić. Męczyłem się niemiłosiernie. Starałem się zasnąć, jednak sen nie nadchodził, a gdy udało, był płytki i nawet najmniejszy dźwięk mógł mnie wybudzić. W dzień włóczyłem się zmęczony. Drzemka nie wchodziła w grę, ponieważ nie było mowy, abym zasnął w dzień. Nigdy wcześniej nie miałem problemów ze snem, a jednak dopadły i mnie.

Od jakiegoś czasu używanie telefonu sprowadzało się jedynie do robienia rzeczy związanych z pracą, od czasu do czasu jakiejś krótkiej rozmowy z mamą. Zatem nie wiedziałem też, co działo się u Keegana oraz Lucy w ostatnim czasie. Powinienem się do nich odezwać, dać jakikolwiek znak życia. Z taką postawą niczym nie różniłem się od Meadow, która ewidentnie postanowiła wypiąć się na mnie oraz na te wszystkie lata, kiedy budowaliśmy naszą przyjaźń.

Z niechęcią wziąłem telefon do ręki, odblokowując go. Po wejściu w nasz grupowy chat, zauważyłem, iż życie na nim toczyło się dalej beze mnie oraz bez Meadow. Bez większego zainteresowania przejrzałem nieodczytane wiadomości. Wymieniali się memami, na które zwróciłem uwagę, zapisując kilka z nich. Dochodząc do nowszych wiadomości, coraz częściej natykałem się na swoje imię. Pytali, co się stało, że się nie odzywałem, prosili, bym dał znak życia. Napisałem więc:

Spokojnie, żyję. Po prostu nie czuję się ostatnio najlepiej. Co u was?

Po wysłaniu ponownie odłożyłem telefon, przecierając twarz dłońmi. Czułem się okropnie.


Do świąt zostało kilka dni, a ja siedziałem na kanapie z butelką piwa w ręku, wpatrując się tępo w przystrojone drzewko. Jakbym oczekiwał, że zaraz wyśpiewa mi idealnie rozwiązania wszystkich moich problemów. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewałem. Zwłaszcza po dziewiętnastej w piątkowy wieczór.

– No witam – przywitał mnie Keegan, nonszalancko opierając się o framugę drzwi z rękami schowanymi w kieszeniach spodni. – Jednak żyjesz.

Wpuściłem go do środka. Zamknąłem drzwi, następnie usiadłem obok niego na kanapie.

– Żyję – mruknąłem.

– Gdzie cię wcięło?

– Napisałem, że nie czułem się najlepiej – przypomniałem.

– Mhm – mruknął bez przekonania w odpowiedzi. – Bardziej konkretnie? Co się dzieje, Niall? – tym razem w jego tonie dało się dosłyszeć troskę.

Spojrzał na butelkę piwa stojącą na stoliku przed nami, by za chwilę przenieść swój wymowny wzrok na mnie. Wiedział, że nie lubiłem pić jakiegokolwiek alkoholu sam. Ostatnio zaczęło się to nieco zmieniać, co wcale mi się nie podobało, ale pokusa była silniejsza.

Oblizałem wargi koniuszkiem języka i zaczerpnąłem głęboki oddech, starając się zebrać myśli.

– Meadow... Meadow się nie odzywa. Nie odpowiadała na moje próby kontaktu, więc przestałem to robić. Wczoraj minęło już dwa tygodnie, a ona wciąż nie dała znaku życia. Jedynie widzę jej cień, gdy wieczorem kręci się po domu.

– Naprawdę mi przykro... Nie mam pojęcia, co między wami zaszło.

– O to chodzi, że nic! – wszedłem mu w słowo, wybuchając. – Nic. Rozumiesz? Tak po prostu zaczęła się oddalać. Nie wiem, co mogłem zrobić nie tak. Wystarczająco długo nad tym myślałem i wątpię, żeby cała wina leżała tylko po mojej stronie.

– Do nas też się nie odzywa. Musi coś być na rzeczy.

– Gdyby tylko chciała wyjaśnić.

Westchnął.

– Ale ty nie musisz się od nas odsuwać, tak? Gdybyś tylko potrzebował, zawsze możesz zadzwonić, napisać.

– Ona mówiła to samo – powiedziałem zduszonym głosem, a niechciane łzy napłynęły do oczu. Odwróciłem wzrok, przygryzając mocno wargę. Chyba pożałowałem tych słów.

– Nie powinieneś odrzucać wszystkich przyjaciół, skoro jeden cię zawiódł.

Zgrzytnąłem zębami, słysząc te słowa, które trafiły dokładnie tam, gdzie powinny.

Miał rację. Miał cholerną rację. To była mniej lub bardziej świadoma próba zmniejszenia bólu. To było egoistyczne. Chcąc odsunąć swoje cierpienie, tym samym przekazując je innym. Musiałem wrócić do życia, ponieważ siedzenie oddzielonym od świata zewnętrznego w niczym by nie pomogło.

Z gulą w gardle siedziałem w milczeniu, uparcie wpatrując się w tego cholernego chabździąga błyszczącego od kolorowych bombek, światełek oraz łańcuchów. Ponownie głęboko odetchnąłem i skinąłem głową.

– Masz rację, Keeg. Nie powinienem tego robić. Przepraszam.

Nie odezwał się, jedynie potarł dłonią moje ramię. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Jedyne odgłosy dochodziły z ulicy.

– Może zamiast samotnie topić smutki w alkoholu, to wyjdziemy do jakiegoś pubu? – zaproponował.

– Okej, czemu nie? – odpowiedziałem od razu. Wyjście do ludzi raczej mi nie zaszkodzi.


Dwudziestego czwartego grudnia przyszedłem do rodziców jeszcze przed południem. Pomogłem im w przygotowaniach do kolacji. Maura wraz z Bobbym nie mogli odebrać sobie przyjemności z żartowania z tego, iż kiedyś broniłem się nogami i rękami od świątecznych przygotowań, a teraz przeze mnie nie mieli, co robić. Musiałem przyznać, że trochę brakowało mi ich towarzystwa na co dzień. Postanowienie na nowy rok: częściej odwiedzać rodziców. Mieszkaliśmy w tym samym mieście, a nie na dwóch różnych kontynentach.

Około piętnastej przyjechali dziadkowie ze strony mamy i taty, potem wujostwo ze strony taty. Zebrało się nas łącznie dwanaścioro. Najmłodszym z naszego towarzystwa był syn siostry taty, który za miesiąc kończył osiemnaście lat. Każde święta spędzaliśmy w takim gronie, więc i w te nie było inaczej. Gdy wszystko było już gotowe, usiedliśmy do stołu.

Przez cały dzień tylko dwa razy padło imię mojej przyjaciółki.

– Później idziesz do Meadow? – zapytała Maura podczas kolacji, na co pokręciłem głową.

– Nie.

To im wystarczyło za odpowiedź. Nie dopytywali, za co byłem im wdzięczny.

Z ciekawością wypytywali o moje studio fotograficzne. Oboje zgodnie stwierdzili, że pomysł z zatrudnieniem kogoś był bardzo dobry, ponieważ niedługo mogłem nie wyrobić z tym. Jeśli wszystko szło by w dobrą stronę jak do tej pory, to mieli świętą rację. A raczej nikt nie chciał, aby coś, nad czym tyle pracowałem, się posypało.

Cały wieczór minął nam w przyjemnej atmosferze. Brat taty, Michael, wpadł w wir opowiadania żartów, więc nie mogło być inaczej. Na szczęście były one naprawdę zabawne. Jego żona wplątała się w rozmowę z moją mamą. Buzie im się nie zamykały, a tematów najwyraźniej nie brakowało.

Kiedy wszyscy rozjechali się do domów, sprzątnąłem nieco ze stołu, a brudne naczynia włożyłem do zmywarki, podczas gdy rodzice siedzieli przed telewizorem. Zostawałem u nich na noc, choć wcale nie mieszkałem od nich daleko. Może to i nawet lepiej. Niekoniecznie uśmiechało mi się wracać do pustego domu, zdecydowanie wolałem zostać tutaj.

– Między tobą i Meadow wszystko w porządku? Zawsze spotykaliście się w wigilię po kolacji... – zapytała Maura, kiedy razem oglądaliśmy jakiś durny film świąteczny.

Zmusiłem się do uśmiechu, przytakując. Zamiast uśmiechu wyszedł zbolały grymas.

– Jest okej. Po prostu ma swoje sprawy – wyjaśniłem. Czy było to kłamstwo? Z perspektywy Meadow prawdopodobnie nie. Zaś z mojej... sam nie byłem pewny. – Nie martw się.

– Na pewno?

– Oczywiście – potwierdziłem, lecz mama wciąż przyglądała mi się uporczywie. Chyba tego nie kupiła. – Mamo, jesteśmy dorośli. Wszystko się zmienia. Jeśli coś było takie do tej pory, nie zawsze będzie takie samo do końca. Życie. – Wzruszyłem ramionami.

Dopiero po chwili dotarł mnie sens tego, co sam powiedziałem. Poczułem uścisk w gardle.

– W porządku, nie denerwuj się.

– Jestem spokojny – mruknąłem. – Błagam, możemy obejrzeć coś innego? Głowa mnie zaczyna boleć przez debilizm głównego bohatera, który nawet nie wiem, jak ma na imię.

– Niech będzie – odparł tata ze śmiechem, sięgając po pilota.

Po dwudziestej drugiej rodzice, oznajmiając, że byli już zmęczeni, udali się do sypialni. Ja natomiast postanowiłem obejrzeć film do końca, dopiero później pogasiłem światła, następnie poszedłem do swojego starego pokoju.

Wszystko było dobrze, dopóki się nie położyłem i nie usiłowałem zasnąć.

Wtedy wszystko do mnie wróciło. Zatęskniłem do tych wigilii, które spędziłem wraz z Meadow, włócząc się po mieście albo przesiadując w domu i zwykle oglądając filmy. To była taka nasza mała tradycja, odkąd skończyliśmy po dziesięć lat. Tego roku pierwszy raz od tamtego czasu nie spędzamy wieczoru razem, przez co nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż czegoś mi brakowało. Czułem wewnętrzną pustkę.

Im usilniej próbowałem wyrzuć z głowy te wspomnienia, tym gula w gardle robiła się coraz większa. Chciałem, aby kiedyś wszystko wróciło do normy, lecz wiedziałem, że to się raczej nie stanie. Miałem nadzieję na obudzenie się następnego dnia wypoczęty, na szczerą rozmowę z Meadow i naprawdę po tym będzie dobrze. Przypomniałem sobie to, co kilka godzin wcześniej powiedziałem mamie, a łzy zapiekły pod powiekami. Nie powstrzymywałem ich, pozwalając spływać po skroniach.

Straciłem poczucie czasu, leżąc w ciemności i wypłakując wszystko to, co tkwiło we mnie od kilku miesięcy. Bolały mnie plecy, kark, głowa. Łzy przestały płynąć, choć policzki wciąż miałem wilgotne. Miałem nadzieję, że w końcu zasnę, ale nie mogłem wygodnie się ułożyć. Poddałem się, kładąc jak najwygodniej na lewym boku. Chyba mi się udało, ponieważ czułem, iż zaczynałem odpływać.

Zasnąłem i spałem twardo do samego rana.

Gdy sprawdzałem godzinę na telefonie, w oczy rzuciło mi się powiadomienie z WhatsApp.

Wesołych świąt!, brzmiała wiadomość wysłana przez Meadow na naszej grupie po drugiej rano.


***

taki trochę po części świąteczny rozdział. co myślicie? podoba się? dajcie mi znać i też, co myślicie o bohaterach.

Z okazji świąt życzę Wam wszystkiego najlepszego, żeby kolejny rok był lepszy niż ten, dużo zdrowia. Mam nadzieję, że spędzacie je w rodzinnym, spokojnym gronie bez niepotrzebnych sprzeczek xx Wesołych Świąt!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro