Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Easy go

Niestety, wszystko, co dobre szybko się kończy. Wrócił Andy i wszystko szlag trafił. Zaczęło się stopniowo. Zawiozłem jej obiad do pracy, lecz pocałowałem klamkę gabinetu Meadow. Jak się później dowiedziałem od Eileen, kilka minut przed moim przyjściem zabrał ją Andy.

Wziąłem głęboki oddech, przykleiłem na twarz szeroki uśmiech.

Pogadałem przez chwilę z Eileen, po czym wróciłem do domu. Nie chciałem przeszkadzać jej w pracy. Od razu przebrałem się w ubrania, w których malowałem i udałem się do pracowni. Obraz przedstawiający Meadow był prawie gotowy. Z westchnieniem zabrałem się za jego ukończenie.

Później zaczął się maraton odmawiania wspólnych spotkań. Gdy wcześniej odcięła się od nas na naszej grupie na WhatsApp się nie odzywała, teraz od czasu do czasu coś napisała. Keeganowi oraz Lucy również odmawiała. Starałem się nie przejmować. Może kiedyś w końcu znajdzie chociaż chwilę, żeby nawet zobaczyć efekt końcowy na obrazie.

Cały tydzień pracowałem, weekendy miałem wolne, wtedy zwykle spotykałem się z kumplami lub Lucy czy Keeganem, jeśli mieli czas. Tak miesiąc powoli mijał, coraz szybciej zbliżał się grudzień, a zarazem czas wielkich przygotowań do świąt oraz kupowania prezentów. Rozpisałem sobie na kartce, co komu sprezentuję, został mi tylko ich zakup. Ten weekend postanowiłem na to przeznaczyć. Lubiłem robić niespodzianki, więc towarzystwo przyjaciół odpadało. Tym bardziej, że Lucy pracowała, a Keeganowi nie chciałem zawracać gitary. Zatem sam się skazałem na pojedynek ja kontra zatłoczone galerie handlowe oraz inne sklepy.

Zaraz po halloween wszyscy jakby za pstryknięciem palca weszli w tryb „święta". Przystrojone sklepy, ulice prawie odpychały świątecznymi ozdobami. Im bliżej grudnia, tym więcej wpychania ludziom tego świątecznego klimatu. Szło się porzygać. A gdy święta w końcu nadeszły, wszyscy jak jeden mąż narzekali, iż nie czuli tych świąt. Bardzo zastanawiające.

To nie tak, że nie lubiłem świąt, bo lubiłem. Po prostu z roku na rok cała ta komercyjna otoczka wokół nich skutecznie mi je obrzydzała. Z czasem zaczynały działać mi na nerwy te roześmiane, szczęśliwe rodziny w reklamach. Niestety, trzeba było zacisnąć zęby i jakoś przeżyć te dwa miesiące, powstrzymując ochotę zdarcia tych wszystkich ozdób oraz wykrzyczenia ludziom w twarz, że do świąt został jeszcze dobrze ponad miesiąc.

Wróciłem do domu pod wieczór. Wykończony, ale zadowolony, bo udało mi się zdobyć większość prezentów. Nie przepadałem za zakupami, ponieważ męczyły mnie one jak nic innego. Później tylko ogrzałem to, co zostało z obiadu, wziąłem prysznic, po czym położyłem się do łóżka.

Obudziłem się po trzeciej. Przekląłem w myślach, ponieważ znów nie dospałem do rana. Męczyły mnie już bezsenne noce. Teraz przynajmniej miałem mocny sen. Zwykle był płytki, mógłby mnie obudzić najmniejszy dźwięk. Albo przez całą noc tkwiłem w półśnie; słyszałem, co działo się na ulicy, jednocześnie śniąc. Na dłuższą metę to było męczące. Rano musiałem wstać do pracy. Budzik był dla mnie jak wybawienie, ale potem przez cały dzień byłem ledwo przytomny. Żałowałem, że ludzie potrzebowali tych kilku godzin snu dziennie, ponieważ sen stał się moim wrogiem. Nienawidziłem kłaść się spać.

Moje studio rozwijało się. Cieszyło mnie to. Starałem się skupić jak najbardziej na nim. Byłem dumny z tego, jak daleko udało mi się zajść. Raz czy dwa przeszło mi przez myśl, że może w przyszłości udałoby mi się stworzyć sieć takich studiów fotograficznych. Ale to była naprawdę odległa mrzonka. Musiałem się na razie skupić na tym, co było w tamtym momencie.

Praca pozwalała mi też zapomnieć o sytuacji z Meadow. Za wszelką cenę próbowałem ignorować jej postawę; wychodziło to raz lepiej, raz gorzej. Miałem nadzieję, że odcięcie się od tego, choć odrobinę by pomogło. Jednak zacząłem zauważać, iż było tylko gorzej i gorzej. Nie mogłem wyrzucić kobiety ze swoich myśli. Niemal wszystko mi o niej przypominało. Kuchnia? Wspólne przygotowywanie posiłków. Salon? Wieczory filmowe i to jak czasem zasypiała przytulona do mnie. Sypialnia? Noce, kiedy zostawała w moim domu, więc często wygłupialiśmy się jak małe dzieci. W szafie nadal znajdowały się jej rzeczy. W łazience podstawowe kosmetyki. Nawet te cholerne krzaki w ogrodzie, bo pomagała mi je przycinać, a potem ja pomagałem jej z pracami w ogrodzie. A Meadow uwieczniona farbami na obrazie znajdującym się w pracowni na poddaszu, kpiła ze mnie, ciesząc się i karmiąc moim zagubieniem.

Sięgnąłem po telefon, na którym zobaczyłem powiadomienia z WhatsApp. Wszedłem w konwersację naszej paczki. Lucy zaproponowała spotkanie, Keeg się zgodził. Oczywiście pozostawała jedna osoba, która się nie zgodziła, ponieważ – któż by się spodziewał – nie miała czasu. Odruchowo przewróciłem oczami. Szybko wystukałem odpowiedź, że byłem chętny na spotkanie, po czym z powrotem odłożyłem telefon. Przykryłem się kołdrą, odwracając twarzą do ściany i próbując ponownie zapaść w sen.


Po spotkaniu z przyjaciółmi, gdy wróciłem do domu, otworzyłem wiadomości z Meadow. Chwilę się zastanawiałem, czy powinienem coś pisać, czy pozwolić jej zapomnieć o moim istnieniu. Zdecydowałem się na pierwszą opcję.

Masz wolny weekend?, zapytałem.

Wgapiałem się w ekran telefonu, lecz odpowiedź nie nadchodziła. Oczywiście, bo przecież nawet nie była aktywna.

Dopiero gdy szykowałem się do spania, usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości.

Jeszcze nie wiem, odpisała.

Nie mogłem powstrzymać małej fali złości, która zalała mnie po przeczytaniu tego ani nic poradzić na maleńkie ukłucie gdzieś w środku. Byłem z nią od dziecka w każdej chwili, gdy mnie potrzebowała. Mimo że miałem coś ważnego do zrobienia, odkładałem to i od razu leciałem do Meadow, bo potrzebowała rozmowy, wsparcia albo po prostu przytulenia. Kiedyś, jeszcze gdy chodziliśmy do liceum, zadzwoniła w środku nocy, ponieważ zerwał z nią chłopak i przez to nie mogła spać. Musiała z kim pogadać. Nie powiedziałem, że rano, bo byłem zmęczony, więc chciałem się wyspać. Przegadaliśmy ponad dwie godziny, kolejnego dnia byłem ledwo żywy, jednak nie odmówiłem.

Teraz zaś ona nie miała nawet chwili dla mnie ani dla Lucy czy Keegana. Było mi naprawdę przykro, bolało. Ale też irytowało.

Nic nie odpisałem. Po prostu rzuciłem telefon na szafkę stojącą przy łóżku, po czym wszedłem pod kołdrę. Długo nie mogłem zasnąć, przewracając się z boku na bok. Serce waliło mocno w piersi przez złość oraz rozczarowanie, ale także powoli pojawiającą się niepewność, co dalej z nami. Nie wyobrażałem sobie życia bez Meadow u boku. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że utracimy łączącą nas relację. Gdy myślałem o przyszłości, Meadow zawsze się gdzieś pojawiała. A teraz mogło jej zabraknąć.


Gdy wracałem do domu po pracy, powoli zapadał już zmierzch. Spożywając odgrzany obiad, przypadkiem zauważyłem, że Meadow wróciła do domu. Bez zastanowienia odstawiłem talerz na stolik, złapałem klucze, następnie opuściłem swój dom. Nie za bardzo obchodziło mnie, czy będzie z Andym, czy sama. Musiałem w końcu coś wyjaśnić.

Nieco brutalnie nacisnąłem dzwonek do drzwi. Otworzyła mi niemal od razu w rozpiętej kurtce, nadal w ręce trzymając szalik oraz czapkę. Nie czekając na zaproszenie, wszedłem do środka.

– Musimy porozmawiać. Teraz – oznajmiłem twardo.

– Coś się stało? – Spojrzała na mnie zdezorientowana, powoli zdejmując kurtkę, a następnie buty.

– Nie wiem. Ty mi powiedz. – Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. – Wiecznie nie masz czasu. Ani dla mnie, ani dla Keega czy Lucy. Nie wiem, jak Eileen. Jakieś problemy u rodziców? Kryzys w związku? Nie chcesz nas znać?

Może w tym momencie nieco się zagalopowałem, ale nie potrafiłem wtedy już zapanować nad emocjami. Nie kontrolowałem tego, co wychodziło z moich ust.

– Co? Nie! Niall... – westchnęła. – Po prostu tak dobrze układa mi się z Andym, nie chcę tego zepsuć, wiesz? Daj mi chwilę, wszystko ogarnę i wrócę do was.

Przytaknąłem powoli.

– Andy jest dorosły. Powinien zrozumieć, że też masz przyjaciół i może chciałabyś spędzić z nimi choć chwilę – zauważyłem sucho.

– No tak, ale... – Kolejne westchnięcie. Milczałem, czekając, aż w końcu coś z siebie wydusi. – Jesteście dla mnie ważni, okej? Dajcie mi chwilę. Wrócę, obiecuję. Wszystko jest dobrze, nie musicie się martwić.

Trąciłem językiem wnętrze policzka.

Jej ostatnie słowa przyćmiły mój umysł, więc odpuściłem, uznając je za wystarczające.

– Skoro jest tak dobrze, co powiesz na bilard w sobotę? – zaproponowałem. Uwielbiała bilard. Gdy byliśmy młodsi, potrafiliśmy spędzić cały dzień na grze. Nasi rodzice złożyli się na wspólny stół do bilarda, ponieważ to opłacało się bardziej, niż gdybyśmy mieli chodzić do pobliskiej kręgielni i tam wydawać pieniądze na to. Nigdy nam się to nie nudziło.

– Okej. – Posłała mi lekki uśmiech, chyba po to, aby mnie bardziej uspokoić.


Sobota nadeszła szybciej, niż się spodziewałem. Nie mogłem doczekać się spotkania z przyjaciółką, lecz pochłonął mnie wir pracy, więc nie myślałem o tym zbyt wiele. Dziwne uczucie w żołądku nie dawało mi spokoju od samego rana. Dopiero przed wyjściem doszedłem do wniosku, iż dopadł mnie lekki stres tym spotkaniem. Nie miałem pojęcia dlaczego. Przecież z Meadow znaliśmy się od dziecka, widzieliśmy się w różnych sytuacjach, więc nic nie powinno nas krępować ani tym bardziej stresować. A jednak. Starałem się nie przejmować niczym. Miałem jedynie nadzieję, że nie zrezygnowała w ostatniej chwili bez informowania mnie o tym.

Spotkaliśmy się w umówionym miejscu. Zaczęliśmy rozmowę od prostego „Co słychać?". Opowiedziałem jej o tym, jak rozwijało się moje studio fotograficzne, a ona słuchała z zaciekawieniem, przytakując oraz gratulując. Potem ona odwdzięczyła się tym samym, dodając jeszcze nieco zachwalania Andy'ego.

A potem nagle temat się urwał i nie przychodziło mi nic do głowy, o czym moglibyśmy porozmawiać. Graliśmy w ciszy. Od czasu do czasu tylko przekląłem, gdy nie udało mi się trafić lub bila nie potoczyła się tak, jak chciałem. Cisza między nami stawała się coraz bardziej frustrująca. Co chwilę na myśl przychodziły mi przeróżne pytania, które mógłbym jej zadać, ale po przemyśleniu wydawały się one durne.

– Coś mi dzisiaj nie idzie – mruknąłem.

– Czy po prostu dajesz mi wygrać? – zapytała z uśmiechem.

– Chciałabyś. Nigdy w życiu.

Moja kolej. Pochyliłem się nad stołem, celując w bilę. Uderzyłem, po czym uważnie obserwowałem ich drogę. Poszło tak, jak chciałem, lecz biała, zanim się zatrzymała, delikatnie trąciła czarną leżącą tuż przy łuzie, do której wpadła.

– Kurwa.

Meadow się roześmiała.

– Chyba wygrałam.

– Rewanż?

Pokręciła głową na moją propozycję.

– Wystarczy. Może innym razem.

– No dobrze – westchnąłem.

Wróciliśmy do domu. Zapytałem, czy chciałaby wpaść do mnie, ale ona odmówiła. Następnie życząc mi dobrej nocy, zniknęła za drzwiami swojego domu, zanim zdążyłem jej odpowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro