5. Easy come
Moje życie w ostatnim czasie wyglądało mniej więcej tak: praca, sen, praca, sen. praca, sen i tak w kółko. Od rana do wieczora zatracałem się w pracy, aby wieczorem paść zmęczony na łóżko, zasypiając niemal od razu. Tak żyło się lepiej, łatwiej. Mojej głowy nie zaprzątały niepotrzebne myśli: „Co teraz robi Meadow?", „Pamięta jeszcze o mnie?". Uczucie pustki nie było aż tak odczuwalne.
Wydawało mi się, że tak było łatwiej. Jednak dni mijały, a ja coraz bardziej czułem się jak wydmuszka samego siebie.
Od dawna też nie widziałem się z Lucy oraz Keeganem, ale to dlatego że mieli swoje sprawy i kiedy oni mogli się spotkać, ja akurat nie mogłem albo odwrotnie. Pozostawały jedynie rozmowy przez telefon.
Na szczęście zdarzyło się dwa lub trzy dni takie jak ten – kiedy naprawdę czułem, że żyję, nie miałem ochoty zamknąć się w domu i tylko malować; a przede wszystkim myślałem trzeźwo. Wtedy mogłem wszystko racjonalnie przemyśleć, nie obwiniać nikogo bezpodstawnie.
Siedząc w pracy, nabrałem ochoty na krem z papryki i pomidorów, więc postanowiłem przyrządzić go na obiad. Włączyłem muzykę, po czym zabrałem się do pracy.
Podśpiewując oraz tańcząc do Angel Of Small Death & Codeine Scene Hoziera, uznałem, że czemu by nie odwiedzić Meadow?
Zbliżała się dziewiętnasta, więc Meadow powinna już być w domu. Zapakowałem więc resztę zupy oraz kilka pomarańczowych muffinek, które oboje uwielbialiśmy, po czym założyłem kurtkę, bo pogoda już nie była tak łaskawa. Ledwo wychyliłem się zza drzwi, zamarłem wpół kroku, widząc scenę rozgrywającą się kilkadziesiąt metrów przede mną; Meadow rozanielona rozmawiała z nieznajomym mi facetem ubranym w garnitur. Nie byłoby w tym nic szokującego, gdyby sekundy później nie pocałowali się na pożegnanie. Okej, w tym też nie było nic szokującego, ale dla mnie jako – podobno – jej przyjaciela poniekąd było.
Powoli wycofałem się z powrotem do wnętrza domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Wpatrywałem się chwilę w ich powierzchnię, następnie spuściłem wzrok na pakunki trzymane w rękach.
– Szlag by to – mruknąłem przez zaciśnięte zęby, czując, jak żołądek się zaciska, a dobry humor znikł jak za pstryknięciem palcami.
Nie wiem, jak długo tak stałem niczym posąg, maltretując zębami wargę. W końcu zaczerpnąłem głęboki oddech, po czym wyszedłem na zewnątrz. Ruszyłem w kierunku domu przyjaciółki. Trzeba zachować się jak dorosły.
Zadzwoniłem dzwonkiem i cierpliwie czekałem. Gdy drzwi przede mną uchyliły się, spodziewałem, iż zamknie mi je z powrotem przed nosem, tłumacząc, że była zmęczona. Jednak tak się nie stało. Z szerokim uśmiechem na ustach zaprosiła mnie do środka.
– Hej! – przywitała się radośnie. – Dawno się nie widzieliśmy.
Bez słowa skinąłem lekko głową. Również przykleiłem najlepszy uśmiech na usta, chowając głęboko wszelką – mniej lub bardziej słuszną – urazę, wszedłem do jej domu.
Meadow odgrzała zupę-krem, którą z wdzięcznością przyjęła.
– Co słychać? – zapytałem niezobowiązująco.
– Praca. – Wzruszyła ramionami. – Czasem spotykam się z Eileen. Tak życie mija.
– Mhm... – mruknąłem, dając znak, iż słuchałem, ale nie chciałem zabierać jej głosu. Jednak ona zamiast rozgadać się, jak to miała w zwyczaju, ucięła: – A u ciebie?
– Też praca. Studio się powoli rozkręca. Dawno nie spotkałem się z Keeganem i Lucy.
– Och, ja też. Trochę tęsknię za nimi i naszymi wspólnymi spotkaniami.
Oho, coś ruszyło.
– Może w ten weekend się uda?
Zastanowiła się.
– Zobaczymy – odparła.
Czyli jednak nie ruszyło.
Oboje zamilkliśmy. Kobieta nalała sobie zupy – ja odmówiłem – i spożywała ją w ciszy. Na koniec pochwaliła, co przeszło w rozmowę o tym, jak ją zrobiłem. To już chyba starość, skoro rozmawiamy o przepisach i naszych sztuczkach w kuchni.
Przez jeszcze dwie godziny rozmawialiśmy o błahych rzeczach, zanim Meadow powiedziała, że już była nieco zmęczona. Ja zresztą też. Pożegnaliśmy się więc, życząc sobie nawzajem dobrej nocy, następnie wróciłem do domu.
Cholernie mi tego brakowało. Cholernie się za nią stęskniłem. Teraz uderzyło mnie to ze zdwojoną siłą.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w sobotę rano zobaczyłem na ekranie telefonu wiadomość do Meadow. W dodatku wiadomość, w której pyta, czy mam jakieś plany na ten dzień. Nie miałem. Nie wiedziałem też, dlaczego pytała. Mój zaspany umysł nie był jeszcze w pełni zdolny do pracy. Nie rozmawialiśmy od czasu, kiedy bez zapowiedzi postanowiłem do niej zajrzeć. Odpisałem, ale nie musiałem długo czekać na odpowiedź dziewczyny. Moje zaskoczenie było jeszcze większe, gdy zobaczyłem, iż zaprasza mnie do siebie dziś wieczorem. Aż musiałem przetrzeć oczy.
No dobrze.
Naprawdę nie mogłem doczekać się tego spotkania. Od razu poprawił mi się humor na myśl spędzenia wieczoru z przyjaciółką. Nawet grabienie liści ogrodzie, które opadły z drzew, nie było takie straszne.
Ale istniała też druga strona medalu. Mianowicie gdzieś tam bardzo głęboko czułem jakiś przymus przynajmniej minimalnego dystansu do niej. Miałem wrażenie, że nie mówiła mi wszystkiego. Co oczywiście było prawdziwym przypuszczeniem, a dowodem na to mogłaby być chociaż sytuacja z wczoraj oraz odpowiadanie na moje pytania półsłówkami. Być może dzisiaj chciała „nadrobić stracony czas".
Wszystkie te myśli odsunąłem na bok, szykując się do wyjścia. Zabrałem jedynie świeże muffinki pomarańczowe, ponieważ nie chciała, abym cokolwiek przynosił. Niech jej będzie.
Trochę niepewnie wszedłem do domu przyjaciółki, choć jeszcze nie tak dawno nie miałem problemu z wchodzeniem jak do siebie. Teraz mnie coś zatrzymywało. Jakbym bał się zobaczyć coś, czego nie powinienem. Wszelkie zalążki obaw w mojej głowie rozwiał ciepły uśmiech kobiety.
– Hej – przywitałem się, na co odpowiedziała tym samym. Wyciągnąłem w jej kierunku torbę ze słodkościami, na co zmarszczyła brwi, zaglądając do środka. Przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem, ale przyjęła je z podziękowaniem.
– Zrobiłam kolację.
– Nie musiałaś...
– Cicho – ucięła. – Musiałam, siadaj.
Niewiele mówiąc usiedliśmy razem przy nakrytym stole. Między nami panowała dziwnie napięta atmosfera. Jednak równie dobrze to mogło być tylko moje wrażenie. Chciałem więc przerwać tą ciszę, ale nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć. A to zaś ciągnęło za sobą kolejne dawki napięcia, gdyż nigdy wcześniej nie brakowało nam tematów.
– Co u ciebie? – zapytała, tym samym ratując mnie od główkowania nad tym.
Opowiedziałem w skrócie, jak minął mi dzień. O tym, iż przemknęło mi przez myśl, aby zatrudnić kogoś do pomocy, bo jeśli wszystko będzie szło tak dobrze jak do tej pory, to niedługo sam nie dam rady. Następnie ona opowiedziała mi o swoim dniu. Prosta, zwykła gadka-szmatka godna znudzonych życiem arystokratów. Nic ciekawego.
Wspólnie zdecydowaliśmy, że obejrzymy jakiś serial jak za dobrych starych czasów. Meadow wybrała Atypowego, bo miała ochotę na coś w tym właśnie stylu, a ja nie protestowałem.
Po drugim odcinku Meadow nie włączyła kolejnego. Chciałem zapytać, o co chodzi, lecz ona mnie uprzedziła:
– Niall, posłuchaj.
Usiadła na kanapie przodem do mnie, podwijając nogi pod siebie.
– Słucham.
Z westchnieniem potarła czoło, aby zebrać myśli.
– Przepraszam cię za to... – Niedbale machnęła ręką w powietrzu. – Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
– Jest w porządku... – próbowałem ją zapewnić, a zarazem chyba też siebie, lecz weszła mi w słowo.
– Nie, nie jest. Trochę się działo u mnie, przez co trochę zaniedbałam was, szczególnie ciebie. To nie powinno tak wyglądać.
Milczałem krótką chwilę, zastanawiając się, co na to odpowiedzieć. Ostatecznie przyznałem kobiecie rację lekkim skinieniem głowy.
– To prawda. Przynajmniej mogłaś powiedzieć. Przecież wiesz doskonale, że nie odwrócilibyśmy się od ciebie lub cokolwiek z tych rzeczy.
– Wiem, Niall, wiem. – Przetarła twarz dłońmi i zaczerpnęła przy tym głęboki oddech. – Ale mimo wszystko trochę się bałam? Nie wiem.
– Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– To... możesz powiedzieć teraz – zachęciłem ją.
– Tak jakby mam chłopaka – odpowiedziała po chwili milczenia.
– Tak jakby?
– Mam chłopaka – powtórzyła i z lekką niepewnością malującą się na jej twarzy spojrzała na mnie.
Ja natomiast posłałem jej uśmiech, na co chyba jej ulżyło.
– Cieszę się, Doe – zwróciłem się do niej tak jak zacząłem ją nazywać, gdy jeszcze byliśmy gówniakami żrącymi piasek z piaskownicy. – Bardzo się cieszę.
– Serio?
– Tak? A miałbym powiedzieć, że rzuć go w cholerę, przecież masz mnie?
Roześmiała się na moje słowa, a ja wyciągnąłem do niej ramię. Z chęcią wtuliła się w moje ciało, więc objąłem ją ramieniem, po czym złożyłem pocałunek na jej skroni.
Naprawdę cieszyłem się, że kogoś miała, jednak to nie powstrzymało lekkiego ukłucia gdzieś w środku. Nie była to zazdrość, ale jakaś dziwna obawa. Zdawałem sobie sprawę, że kiedyś każde z nas kiedyś znajdzie w końcu partnera czy partnerkę, zacznie skupiać się na swoim życiu, myśleć o rodzinie. Co oczywiście nie oznaczało, że przyjaciele pójdą na dalszy plan, ale to już nie będzie to samo. Zawsze to wydawało mi się to takie odległe. W końcu stało się realne i to trochę mnie uderzyło.
Najważniejszym było mimo wszystko, że między mną a Meadow chyba zaczynało się powoli układać i miałem cichą nadzieję, iż już więcej nie będzie żadnych niedopowiedzeń. Ona będzie szczęśliwa ze swoim partnerem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro