3. The beginning of the end
Za bardzo bolało mnie wersja tego rozdziału, którą opublikowałam, więc zdecydowałam, że napiszę go tak, jaki był pierwotny zamysł.
***
Był poniedziałek. Słońce świeciło od samego rana, jego promienie przyjemnie grzały skórę, aż trudno było usiedzieć w domu. Od powrotu z pracy pomagałem Meadow w ogrodzie. Ona zajmowała się chwastami, ja przycinaniem uschłych oraz koszeniem trawy. Nie zajęło nam to wiele czasu, gdyż nie był on duży.
Pierwszy raz od kilku długich tygodni mieliśmy okazję spędzić ze sobą więcej czasu niż kilka minut w biegu bądź wymienienie kilku wiadomości. Oboje mieliśmy nawał pracy. Różnica polegała na tym, że ja sam sobie to narzuciłem, ponieważ planowałem zmiany w swoim studiu. Zostawały jeszcze weekendy, ale Meadow również wtedy nie miała czasu. Nawet to, że mieszkaliśmy obok siebie nie pomagało.
Niedługo później ogród został doprowadzony do porządku, sprzęty wróciły na miejsce. Można było odpocząć.
– Pójdziemy na pizzę? – zapytałem, gdy szliśmy w kierunku domu.
– Przepraszam, Niall... chciałabym, ale jestem już umówiona z Eileen.
Na ułamek sekundy zatrzymałem się w półkroku. Na usta cisnęło mi się „znowu", ale powstrzymałem się. Zamiast tego odpowiedziałem krótko:
– Okej.
Posłała mi ciepły uśmiech, który od razu odwzajemniłem.
To nie tak, że nie cieszyłem się, iż w ostatnim czasie zaczęła więcej spotykać się z innymi niż tylko z naszą trójką. Jako dobry przyjaciel nie mogłem jej tego zabronić, bo nie na tym to polegało. Ale też jako dobry przyjaciel nieco się o nią martwiłem... I okej, poczułem się troszeczkę odrzucony.
Tego w życiu bym się nie spodziewał. Nie po Meadow. Jasne, każdy się zmienia, lecz ona odkąd tylko pamiętam kręciła nosem na wszelkiego typu imprezy. Nieważne czy te większe, czy mniejsze.
Nie wiedziałem, co się stało.
Niemal co piątek wychodziła z Eileen, a wracała pijana. Lub ja musiałem ją odebrać, ponieważ była na granicy świadomości. Zajmowałem się nią, gdy leżała w moim łóżku zabijana przez kaca. Trzymałem jej włosy, gdy zwracała swój przewód pokarmowy do toalety. Przyznam się, że nie raz ani nie dwa przeszło mi przez myśl, że odgrywała się na mnie za to, iż ona musiała swego czasu zajmować się mną w taki sposób.
Kiedy wracałem myślami do tego okresu, naprawdę dziwiłem się, że Meadow to wszystko wytrzymała. Byłem upierdliwym wrzodem na dupie, a w dodatku czasem wielkim chujem, nawet dla mojej najlepszej przyjaciółki. Wciąż nie miałem pojęcia, co siedziało mi w głowie. W liceum wpadłem w złe towarzystwo, które zrobiło mi pranie mózgu, czego skutki były wyraźnie, ale potrafiłem dostrzec je dopiero z perspektywy czasu. Z osób, które na tym ucierpiały, najbardziej było mi szkoda rodziców. Ile nerwów na mnie stracili... Podziwiałem Meadow oraz Keegana, którzy zostali ze mną mimo wszystko. Cóż, z tym drugim znaliśmy się krótko. Z drugiej strony zaś dziwiłem mu się, że nie zerwał ze mną kontaktu, skoro niemal od razu zaprezentowałem mu moją najciemniejszą stronę.
Z głośników auta grało Bohemian Rhapsody Queen, a ja z Keeganem próbowaliśmy zaśpiewać jedną ze zwrotek. Prawie nam się udało. Na koniec zaśmialiśmy się ze swoich umiejętności wokalnych, które oryginalnym wokalistom nie dorastały do pięt.
– Gdzie teraz? – zapytał.
– Monilea, a potem przed siebie.
Po tym jak pomogłem Meadow, zostałem jeszcze na obiad, który zaproponowała. Pomogłem pozmywać, po czym życzyłem dobrej zabawy, następnie wróciłem do siebie. Akurat wtedy Keegan napisał, czy miałem czas i ochotę na krótki roadtrip. Oczywiście, że miałem. Jak najbardziej. Uratował mnie przed nudą.
Od czasu do czasu robiliśmy sobie takie wypady tylko we dwójkę. Patrzenie na przesuwające się obrazy za oknem w akompaniamencie muzyki, z najlepszym kumplem u boku było relaksujące. Dobry sposób na oderwanie się od rzeczywistości. Wsiadasz do samochodu, odpalasz swoją ulubioną składankę i jedziesz w siną dal, wszystkie problemy, troski, zostawiając za sobą.
To była też świetna okazja, aby nadrobić czas z przyjacielem. Ja miałem pracę, on nawet dwie, więc harował na dwie zmiany. Planował rozpocząć studia na drugim kierunku, a do tego potrzebował więcej pieniędzy. Nie widział sensu, żeby znowu rodzice pomagali mu finansowo. Poza tym nie byli zbyt pozytywnie nastawieni do kolejnych studiów. Wolał się zabezpieczyć, aby później nie mieć problemów. Dobrze wiedział jednak, iż zawsze mógł liczyć na moją pomoc, ale za każdym razem stanowczo odmawiał, gdy tylko o tym wspominałem.
Z westchnieniem oparłem głowę o zagłówek, słuchając śpiewu Keegana, którym zagłuszał lecące Wilson Fall Out Boy.
***
Jesień powoli zapowiadała swoje nadejście. Poranki oraz wieczory były chłodniejsze, częściej padał deszcz. Rośliny zaczynały przygotowywać się do snu. Wszystko się zmieniało.
Tylko nie moja relacja z Meadow.
Utknęliśmy w miejscu, ale nie zamierzałem się poddawać.
Gdy wszedłem do budynku firmy, od razu przywitał mnie uśmiech Eileen stojącej za kontuarem.
– Nasz ulubiony dostawca znów się zjawił – zażartowała.
– Ciebie też miło widzieć.
– Ostatnio coś nie za często zaszczycałeś nas swoją obecnością.
– Tak wyszło – odpowiedziałem zbywająco. – Meadow u siebie?
– Od rana się stąd nie ruszam, więc nie mam pojęcia.
– Okej, dzięki. Poradzę sobie. – Posłałem kobiecie uśmiech, po czym ruszyłem w kierunku wind.
– Na pewno nie zginęła! – usłyszałem za sobą.
Okazało się, że mojej przyjaciółki nie było w gabinecie, więc cierpliwie czekałem. Spacerowałem po korytarzu, którego podłoga została wyłożona marmurem, a na ścianach wisiały obrazy oraz tablice informacyjne. Byłem w trakcie czytania jednej z nich, gdy do moich uszu dotarł kobiecy głos wypowiadający moje imię. Odwróciłem się, dostrzegając Meadow, na której twarzy malowało się zdziwienie, choć jak najszybciej próbowała zastąpić je uśmiechem.
– Hej.
– Nie spodziewałam się, że przyjdziesz...
– Przecież nic się nie stało. – Zaśmiałem się. – Mam coś dla ciebie. Jeszcze ciepłe. – Uniosłem materiałową torbę, do której zapakowałem pudełka z jedzeniem.
Na jej twarzy wymalowało się coś na kształt zmieszania, lecz także pewnego rodzaju... ulgi? Pokręciła głową z niewielkim uśmiechem malującym się na ustach, po czym otworzyła drzwi kluczem, wpuszczając mnie do środka.
– Więc... co u ciebie? – zapytałem, siadając na drugiej kanapie, prostopadle ustawionej do tej, na której siedziała Meadow i bez pośpiechu spożywała posiłek. Cisza między nami stawała się dość krępująca, a napięcie rosło szybciej z minuty na minutę.
Władowała do ust kolejną porcję, przeżuwając ją dokładnie.
– W porządku – odpowiedziała, gdy przełknęła.
– Na pewno? – dopytałem ostrożnie, słysząc lekkie wahanie w jej głosie. Przytaknęła.
– A co miałoby być nie tak? – odpowiedziała pytaniem, podnosząc na mnie wzrok. Uniosłem brwi na jej nieco ostry ton, który – jak zgadywałem – nie był zamierzony.
– Dawno się nie widzieliśmy... Chciałem po prostu zapytać i upewnić się, że wszystko dobrze.
– Dobrze – potwierdziła, uśmiechając się lekko. – Mam mniej czasu, bo w moim życiu się dużo dzieje i wiesz. – Machnęła ręką.
Przytaknąłem w zrozumieniu. Jednak nie rozumiałem tego, dlaczego odpowiadała tak wymijająco. Zawsze z chęcią dzieliła się ze mną tym, jak minął jej dzień, jeśli gdzieś wyjeżdżała, to po powrocie nie mogła przestać opowiadać o tym. Nie będę ukrywał – słowa przyjaciółki sprawiły, iż poczułem, jakby postawiła między nami masywny mur, którego nie miałem możliwości przekroczyć.
– A u ciebie? – zapytała po chwili ciszy.
– Świetnie. – Uśmiechnąłem się. – Chciałabyś może dziś wpaść do mnie? Trochę oderwać się od tego.
Zmieniłem temat, gdyż nie mogłem już wytrzymać tej dość niezręcznej wymiany zdań między nami.
– Okej, czemu nie?
– Świetnie.
Jak obiecała, spędziliśmy razem miły wieczór. Upiekliśmy razem ciasteczka owsiane, później obejrzeliśmy dwa filmy, po których musiała wrócić do domu, żeby przygotować się do kolejnego dnia w pracy. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek między mną a Meadow pojawi się jakieś napięcie. Tego wieczoru na początku właśnie tak było. Myślałem, że tylko tak mi się wydawało, jednak dziewczyna chyba też to wyczuwała. Na szczęście dziwna atmosfera minęła, więc mogliśmy się cieszyć swoim towarzystwem jak dawniej – z żartami, śmiechem, komentowaniem tego, co działo się na ekranie. I niezmiernie mnie to cieszyło.
Dni mijały zbyt szybko. Nim się obejrzeliśmy, dwa tygodnie było już za nami. Przez ostatnie miesiące miałem więcej czasu, aby skupić się na moim studiu. W moim grafiku nie zajmowały już miejsca wykłady, zajęcia, projekty na studia oraz tego typu rzeczy. Rozwijało się ono coraz szybciej, czego w życiu się nie spodziewałem. Nie będę kłamać, byłem z siebie naprawdę dumny. Miałem tylko nadzieję, że to wszystko nie posypie się pewnego dnia.
Gdy wróciłem do domu piątkowego popołudnia, usiadłem na schodkach przed domem, wyjmując paczkę papierosów. Włożyłem jednego do ust, po czym zapaliłem go. Od przeglądania mediów społecznościowych oderwał mnie głos Meadow:
– Hej! – krzyknęła, podchodząc w moim kierunku, następnie siadając obok.
– Już po pracy? – Wyrzuciłem resztę papierosa, zdeptując go.
– Na szczęście. Nareszcie projekt skończony, więc trochę luzu. Potrzebuję od tego odpocząć.
– Zdecydowanie zasłużyłaś na to. Może zaprosimy Lucy i Keegana, żeby oblać twój sukces? – Trąciłem ją delikatnie łokciem.
Zaśmiała się krótko, kręcąc głową.
– Jaki sukces? Jeszcze nie wiadomo, czy zostanie zaakceptowany.
– Meadow! Ważne, że skończony. Połowa sukcesu.
– Jak uważasz – westchnęła. – Bardzo kusząca propozycja spędzenia wieczoru, ale dziś nie mogę... – Obdarzyła mnie przepraszającym spojrzeniem, na co przytaknęłam.
– Innym razem. – Uśmiechnąłem się.
Przełączałem z kanału na kanał, lecz nie mogłem znaleźć niczego, co przykułoby moją uwagę na dłużej niż pięć minut. Nudziłem się niesamowicie, ale przy tym nie miałem pomysłu, jak mógłbym spędzić ten wieczór. Okazało się, że Keegan też był zajęty. Lucy zaś miała w pracy drugą zmianę, o czym kompletnie zapomniałem. Więc musiałem liczyć na siebie.
Wyłączyłem w końcu telewizor, po czym bez większego celu przejrzałem galerię w telefonie. Zatrzymałem się na fotografii, która przedstawiała zachód słońca zrobiony przeze mnie w wesołym miasteczku. Zrobiłem je z zamiarem namalowania, ale jakoś zapomniałem o nim. Poza tym nie miałem zbyt wiele czasu. Zdecydowałem, iż mógłbym zabrać się za to teraz.
Wydrukowałem zdjęcie, po czym udałem się na poddasze, gdzie urządziłem sobie pracownię. Pomieszczenie było jasne przez duże okno oraz dwa w dachu, więc mogłem pracować bez sztucznego oświetlenia dość długo.
Przygotowałem sztalugę, płótno oraz pędzle, przypiąłem zdjęcie w rogu ramy. Zmieszałem kilka farb na paletce, następnie zabrałem się do roboty.
Uwielbiałem to robić. Malowanie pozwalało mi odciąć się od rzeczywistości, zapach farb w dziwny sposób uspokajał. Moich myśli więc nie zaprzątała Meadow, studio ani nic innego. Tylko to, jaki kolor zmieszać z jakim, aby otrzymać taki, jakiego potrzebowałem. Jak pociągnąć pędzlem, żeby otrzymać pożądany efekt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro