23. Give me the sun for just a year, I'll kiss the sky and disappear
Dwudziestego siódmego kwietnia obudziłem się w podejrzanie dobrym humorze. Nie kwestionowałem tego, nie analizowałem ani nie odliczałem do momentu, w którym mogło coś się stać i mi go zepsuć. Po prostu cieszyłem się tym, chcąc wyciągnąć jak najwięcej z tej radości.
Dobre samopoczucie zepsuło się jednak w najmniej spodziewanym momencie.
Piętnaście minut po tym, gdy wszedłem do studia oraz zabrałem się do pracy, zwróciłem uwagę na datę. Dwudziesty siódmy kwietnia, czyli urodziny Meadow. Żołądek zacisnął mi się niebezpiecznie, sprawiając, że śniadanie podeszło mi do gardła, a dobry humor szlag trafił. Wczoraj czy przedwczoraj jakoś nieszczególnie się tym przejmowałem, zresztą nawet przez myśl mi to nie przyszło, gdyż moją głowę zajmowało to, co miałem do zrobienia. Wydawało mi się, iż już pogodziłem się z faktem, że Meadow powoli zniknęła z mojego życia. Jednak trudno zapomnieć o kimś, kto od małego zawsze był obok, a teraz nagle jej zabrakło.
Czułem się dziwnie z tym, że po raz pierwszy tego dnia nie spędzimy razem. Dobrze mi znane uczucie pustki powróciło.
Wszystkie czynności wykonywałem automatycznie, niewiele się nad tym nie zastanawiając. Dziwne, że niczego nie spieprzyłem, tylko jeszcze pozostawało mieć nadzieję, iż nie pomyliłem się w wypełnianiu dokumentów. Z ulgą opuściłem moje studio fotograficzne, by udać się do domu i w samotności przeżywać uczucie beznadziei. Kiedy już miałem do tego okazję, jedząc obiad oraz wpatrując się w ekran włączonego telewizora na wybranym kanale golfowym, okazało się, że to wcale nie był dobry pomysł.
Emocje oraz wspomnienia, które falą zalewały mój umysł, przytłoczyły mnie. Czułem, jakbym dusił się od ich natłoku.
Spaghetti leżące na talerzu nie smakowało już tak dobrze jak chwilę wcześniej. Odstawiłem posiłek na stolik przed sobą, bo ani jeden kęs nie był w stanie przejść mi przez gardło.
Potrzebowałem jakiejś ucieczki. Papieros, ewentualnie kilka wypalonych w samotności i zapitych piwem w akompaniamencie głośnej muzyki mogły nie wystarczyć.
Tak więc skończyłem w klubie, siedząc przy barze i powoli popijając Guinnessa, po tym jak wcześniej wyzerowałem kieliszek wódki. Tłum ludzi, gwar, dudniąca w płucach muzyka nieco zagłuszała nawał myśli w mojej głowie. Wyjście z domu, gdzie wspomnienia atakowały mnie z niemal każdej strony, do miejsca, z którym nic się nie wiązało, również dobrze mi zrobiło.
Zamówiłem kolejną szklankę piwa. Jeszcze nie miałem planu na ten wieczór – zalać się w trupa czy może pozostać w miarę trzeźwym i spróbować dobrze się bawić? Powoli zaczynałem czuć, jak rozluźniałem się pod wpływem alkoholu. Dlatego też z wielką łatwością przyszło mi odwzajemnienie uśmiechu pięknej brunetki, która zgrabnym krokiem zmierzała w kierunku baru. Stając obok i opierając się o brzeg blatu, nie obdarzyła mnie nawet najkrótszym spojrzeniem. Znajdowała się na tyle blisko, bym mógł poczuć zapach jaśminu z delikatną nutą piżma, co rozbudziło moje zmysły. Uwielbiałem jaśmin.
Upiła łyk swojego martini, zupełnie ignorując moją obecność niecałe pół metra od niej. Pociągnęła kolejny łyk i wtedy odwróciła się w moim kierunku, po czym bezceremonialnie zlustrowała mnie od góry do dołu. Ten niesamowity uśmiech znów zawitał na jej ustach.
Brązowe włosy sięgały do łopatek kobiety, a delikatny makijaż podkreślał jej urodę. Miała na sobie czarną sukienkę na ramiączkach sięgającą do połowy uda, której materiał połyskiwał w słabym blasku kolorowego, migającego światła. Wygląd nieznajomej zafascynował mnie, lecz nie do końca w ten seksualny sposób. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
Kobieta wyjęła z kieliszka wykałaczkę z oliwką, po czym wsunęła owoc między wargi muśnięte brązową szminką. Myśl o pocałunku tak szybko we mnie uderzyła, że sam byłem zaskoczony i trochę zawstydzony. Odwróciłem się, wbijając spojrzenie w półki z przeróżnymi alkoholami stojącymi za barem i pijąc swoje piwo.
– Jesteś tu sam? – Usłyszałem jej głos.
– Tak jakby.
Kobieta subiektywnie spuściła wzrok na szklankę z piwem w mojej dłoni.
– I tym próbujesz zastąpić sobie towarzystwo?
– Tak. Czemu nie? Masz lepsze propozycje? – nieco zniżyłem swój głos. Kącik ust brunetki lekko drgnął, chyba zrozumiała aluzję. Pociągnęła kolejny łyk martini, nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego. Jej brązowe oczy były niesamowite, usta, włosy... Wszystko. Była niesamowicie piękna.
– Masz ochotę zatańczyć? – Musnęła opuszkami palców moją dłoń, co wystarczyło, aby wysłać przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Czułem, jakby każdy nerw w moim ciele budził się do życia.
– Z przyjemnością.
– Jak masz na imię? – zapytała, gdy prowadziła mnie za rękę na parkiet.
– Niall.
– Mia. – Uśmiechnęła się, co odwzajemniłem.
Nie wiedziałem, ile czasu tam spędziliśmy. Bawiliśmy się tak dobrze, aż żal było to przerwać. Tańczyłem, jak chyba jeszcze nigdy, Mia nie pozostawała w tyle. Stopy już zaczynały mnie boleć, ale wolałem zostać tu, niż chwilę odpocząć. Śmialiśmy się, flirtowaliśmy, jakby jutra miało nie być. Zadziwiające, jak szybko złapaliśmy dobry kontakt i jak mój wieczór obrał zupełnie inny kierunek.
Gdy w końcu zdecydowaliśmy się na przerwę, ponownie usiedliśmy przy barze, następnie Mia zamówiła drinki. Przy delektowaniu się alkoholem wywiązała się między nami ciekawa rozmowa, która pociągnęła za sobą kolejną i kolejną. Po jakimś czasie głośna muzyka oraz tłok zaczął nam przeszkadzać, więc zdecydowaliśmy by opuścić klub. Pół godziny później wylądowaliśmy w kręgielni, gdzie muzyka grała o wiele ciszej, a towarzyszyły jej ciche rozmowy, dźwięk rozbijanych kręgli i zderzających się bil. Wraz z Mią zgodnie wybraliśmy bilard.
Właśnie rozpoczęliśmy drugą rundę. W pierwszej poniosłem sromotną porażkę, a teraz kobieta prawdopodobnie szykowała się, aby ograć mnie ponownie. Stałem obok, obserwując jej sylwetkę, gdy przygotowywała się do uderzenia i jak wbiła trzecią bilę z rzędu. W tej rundzie chyba nawet nie doczekam się swojej kolejki.
– Mogę teraz ja? – odezwałem się, na co ona zareagowała śmiechem.
– Muszę się zastanowić. – Ewidentnie czerpała czystą przyjemność z ogrywania mnie.
Niestety, kolejne uderzenie nie było już tak udane, jak poprzednie, a to oznaczało moją kolej. Od tego momentu spokojna rozgrywka zmieniła się w zaciekłą rywalizację. W jakiś sposób z tego oboje mieliśmy jeszcze lepszą zabawę niż wcześniej. Ponownie straciliśmy poczucie czasu, odzyskując je dopiero, kiedy jeden z pracowników kręgielni poinformował nas, iż niedługo zamykają.
Mia zaproponowała spacer, na który się zgodziłem. Noc nie była zbyt ciepła, ale nie chciałem się z nią jeszcze rozstawać. Spacerowaliśmy ulicami miasta, starając się ignorować chłód przenikający przez nasze okrycia. Ciężko było zakończyć to spotkanie, gdyż tematów do rozmów nie brakowało, a dawno z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze jak z nią.
Po czasie jednak zimno stało się nie do zniesienia, więc odprowadziłem Mię pod blok, w którym mieszkała. Pożegnaliśmy się przed wejściem do budynku, a gdy się przytuliliśmy, poczułem, jak niby dyskretnie wsunęła mi coś do tylnej kieszeni spodni. Złożyła krótki pocałunek na moim policzku, ponownie dziękując za wieczór, po czym zniknęła za drzwiami.
Zmierzając do swojego domu, wyjąłem miękki materiał z kieszeni, który mi wsunęła. Materiał okazał się być kawałkiem serwetki, a na niej zostało coś nabazgrolone. Zmrużyłem oczy, by lepiej się przyjrzeć w świetle latarni. Uśmiechnąłem się pod nosem, rozczytując ciąg cyfr.
*
Nareszcie nadszedł moment, w którym zdecydowałem się dać ogłoszenie, iż poszukiwałem pracownika. Chyba byłem już wystarczająco gotowy do całego procesu zatrudnienia. Nie miałem zbyt wiele czasu, aby to odkładać, ponieważ nawał pracy zaczynał mnie przytłaczać, a frustracja jedynie rosła; terminy sesji powoli zaczęły się wydłużać, coraz więcej osób korzystało z moich usług na co dzień, do tego wszystkiego jeszcze dochodziła papierkowa robota. Czasem musiałem zabierać pracę do domu, a to było coś, czego chciałem uniknąć, ale zdarzało się, że nie było wyjścia.
– Szlag by to wszystko trafił – przeklnąłem siarczyście, przecierając twarz dłońmi. Od pół godziny walczyłem z programem, który odmawiał współpracy, co zaczynało już wyprowadzać mnie z równowagi. Potrzebowałem zapalić.
Ledwo zdążyłem zamknąć usta i powstrzymać kolejne cisnące się wulgaryzmy, kiedy usłyszałem charakterystyczne kliknięcie otwieranych drzwi, a do środka wszedł mężczyzna około czterdziestki ze swoim kilkuletnim synem, który od razu podbiegł do gabloty, gdzie znajdowały się wybrane zdjęcia z różnych sesji. Przyglądał im się z zaciekawieniem, wypytując o nie ojca, jakby zupełnie zapomniał, po co tu przyszli.
Wstałem zza biurka, witając się z życzliwym uśmiechem. Starałem się ukryć to, iż na widok tego dziecka potrzebowałem zapalić dwie albo i nawet więcej fajek. Jeszcze nie minęło nawet trzy godziny pracy, a frustracja powoli zaczynała sięgać zenitu i chciałem unikać jakichkolwiek kontaktów z ludźmi. Pozostawało mi jedynie mieć nadzieję, iż chłopiec będzie spokojny oraz będzie współpracował. Albo że to jego ojciec potrzebuje zdjęcia. Albo że przyszli tu w innym celu.
– Chcieliśmy zrobić zdjęcie do legitymacji syna – oświadczył mężczyzna.
*
Tydzień później obudził mnie pęcherz mocno upominający się o wizytę w toalecie. Było już jasno, sięgnąłem po telefon, aby sprawdzić dokładną godzinę. Moją uwagę przykuło powiadomienie z e-maila. Odruchowo otworzyłem go. Prawie zachłysnąłem się własną śliną na widok słowa zapisanego w temacie: „praca + portfolio". Przeczytałem treść wiadomości, lecz nic z tego nie zrozumiałem. Nagle zgłupiałem i nie wiedziałem, co zrobić. Ucieszyło mnie to, że ktoś jednak zdecydował się zgłosić.
Ból w dole brzucha sprowadził mnie na ziemię. Najpierw musiałem się wysikać, a potem działać.
Jedząc śniadanie, ponownie przeczytałem wiadomość oraz przeanalizowałem życiorys niejakiej Tayari. Wynikało z niego, iż miała już spore doświadczenie, jak na dwudziestosześciolatkę, a zdjęcia, które wybrała do portfolio, były niesamowite.
Od razu odpisałem jej ze wstępnym terminem rozmowy kwalifikacyjnej. Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, czy to nie było podejrzane, że już przy pierwszym zgłoszeniu dopisało mi takie szczęście.
Okazało się, iż to było prawdziwe, czyste szczęście bez żadnego haczyka. Półtora tygodnia później już podpisywałem umowę z Tayari.
*
Mijał niemal miesiąc, odkąd nie byłem w studiu sam. Moja współpracowniczka radziła sobie o wiele lepiej, niż sądziłem, że będzie. Byłem pod wrażeniem tego, jak szybko potrafiła przyswoić nową wiedzę oraz jak dobrze mi się z nią pracowało. Jakby od razu znalazła swoje miejsce.
Na moich barkach spoczywało teraz mniej obowiązków, dzięki czemu mogłem skupić się na innych rzeczach. W ostatnim tygodniu byłem częstym gościem na polu golfowym. Gra pomagała mi się zrelaksować oraz oczyścić umysł. Powoli ponownie odzyskiwałem pasję do fotografii, która przez natłok pracy stała się przykrym obowiązkiem i nie czerpałem już z tego takiej przyjemności, jak wcześniej. A co za tym szło – w mojej głowie rodziły się nowe pomysły, co mógłbym robić dalej, jak się rozwijać.
Niespodziewanie wpadłem na pomysł, aby zatrudnić księgową. Nie rozmyślałem nad tym, tylko od razu zabrałem się do rozpisywania kosztów. Jeśli zyski utrzymywałyby się na tym samym poziomie jak do tej pory lub minimalnie wzrosły, to za kilka miesięcy, byłoby mnie stać na zatrudnienie nowego pracownika. Oczywiście liczyłem, że dzięki Tayari zyski wyraźnie wzrosną.
*
Znów przebywałem na polu golfowym, gdy dostałem wiadomość od Keegana, czy mam wolny wieczór. Odpowiedziałem twierdząco. W drodze do domu kupiłem jakieś przekąski oraz pizzę na wynos. Miałem nadzieję jeszcze na krótką drzemkę przed odwiedzinami przyjaciela, ale zakupy nieco się wydłużyły, ledwo co zdążyłem trochę się ogarnąć, już usłyszałem dzwonek do drzwi. Keeg nie kwapił się, aby poczekać na otwarcie drzwi, po prostu wszedł do siebie, co mnie odrobinę zaskoczyło, bo odkąd się znamy, nigdy nie wszedł, zanim go ktoś nie zaprosił.
– Co to się stało, że już grzecznie nie czekasz przed drzwiami? – Wyjrzałem do korytarza, gdzie przyjaciel zdejmował buty.
– Nie mogę nic zmienić w swoim życiu? – odgryzł się z nutką rozbawienia w głosie.
– Ależ możesz, proszę bardzo. Mam pizzę. Jeszcze ciepła.
– A ja przyniosłem jakąś planszówkę – dla potwierdzenia swoich słów uniósł pudełko z grą, wchodząc do salonu.
Przyjrzałem się opakowaniu z zaciekawieniem i lekkim zaskoczeniem, po czym wyjąłem je z jego rąk, by przeczytać opis.
– Od kiedy grasz w planszówki?
– Być może zacznę od dzisiaj.
– Myślałem, że będziemy oglądać mecz.
Wzruszył ramionami.
– Mecz też możemy obejrzeć.
Przyniosłem z kuchni pizzę, szklanki oraz sok, w tym czasie, Keegan rozłożył planszę, następnie zaczął studiować instrukcję. Po tym jak zjedliśmy nasz posiłek, zaczęliśmy rozgrywkę. Według producentów najlepiej grało się we czwórkę, ale my we dwóch bawiliśmy się o dziwo bardzo dobrze. Nigdy nie sądziłem, że gry tego typu tak mi się spodobają.
Mecz leciał w tle, lecz my po jakichś dwudziestu minutach zupełnie zapomnieliśmy o nim, skupiając się jedynie na rozgrywce, która okazała się niezwykle angażująca i zaciekła. Siedzieliśmy nad tym kilka godzin, prawdopodobnie trwałoby to dłużej, gdybym ja jutro nie miał pracy, a Keeg zajęć.
Od tamtego wieczoru niemal codziennie odwiedzaliśmy się nawzajem, by coś rozegrać, czasem dołączała do nas Lucy, dwa razy również Marcella. Wraz z Keeganem zaczęliśmy się zagłębiać w świat gier planszowych, kupiliśmy kilka nowych.
Pierwszy raz od sześciu lub siedmiu miesięcy poczułem spokój i szczęście. W końcu czułem, że było dobrze. Wiadomo jednak, iż wszystko co dobre, szybko się kończy.
Mój spokój trwał do pewnego dnia.
***
ten rozdział był trochę szybki, ale mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. taki opisowo-przejściowy rozdział był potrzebny, w kolejnych zaczną się dziać rzeczy :>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro