Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. I got a lump in my throat

Po uprzątnięciu po kolacji ponownie usiedliśmy na kocu, Lucy przyniosła swoje ukulele.

– Może trochę rozruszamy towarzystwo? – zapytała, wymachując instrumentem.

– Jeśli zaczniesz grać Riptide, to twoje ukulele dostanie darmową lekcję pływania – oczywiście tylko się z nią drażniłem. Ta piosenka już zaczynała siadać mi na łeb. Myślałem, że jeżeli jeszcze raz ją usłyszę to nie wytrzymam. Lubiłem ją, podobała mi się, ale co za dużo to niezdrowo.

Przyjaciółka posłała mi jedynie chytry uśmieszek, następnie skupiła się na instrumencie. Westchnąłem, poddańczo chowając twarz w dłoniach, gdy rozpoznałem to nieszczęsne Riptide. Lucy oraz Keegana rozbawiła moja reakcja. Kobieta nie przestawała grać, ale po chwili płynnie przeszła do melodii Let's Fall in Love for the Night, za co byłem jej wdzięczny.

– Dzięki Bogu – westchnął Keeg.

– Ty też? – udała oburzenie, a ja przybiłem z nim piątkę. – Cholerna solidarność plemników.

Mój śmiech rozniósł się echem po okolicy.

Graliśmy na ukulele, wymieniając się nim. Problem był taki, że ja nie za bardzo potrafiłem na nim grać, więc raniłem uszy swoich przyjaciół oraz sam instrument swoim brzdąkaniem. Po kilku moich nieudanych próbach stwierdziłem, iż wolę tylko posłuchać. Nie otrzymałem słowa sprzeciwu.

Ich gra jednak szybko zmieniła się w zwykłe wygłupy. Więc i ja ponownie do nich dołączyłem, udając, że coś potrafiłem. Byłem pewny, że w tym czasie stworzyliśmy cały album muzyczny, którego niestety – albo stety – świat nigdy nie ujrzy.

– Zagrajmy w butelkę – rzucił nagle Keegan, a moja ręka znieruchomiała na strunach.

– Nie będę grał w tę durną grę – zaprotestowałem.

– Sam jesteś durny.

– W to grają nawaleni licealiści i studenci.

– Rok temu jeszcze sam byłeś studentem, więc teraz nie próbuj być taki do przodu, bo ci z tyłu zabraknie.

Pokazałem mu środkowego palca, a on przyjął to z tym swoim typowym cwanym uśmieszkiem.

– Uznam to za zgodę. Lucy?

Wzruszyła ramionami.

– Czemu nie?

– To rozumiem. – Zwycięsko skinął głową.

– Błagam nie – próbowałem protestować dalej.

– No Niall. – Lucy najwyraźniej stanęła po stronie Keegana. – Chociaż po jednej kolejce.

– Nie wierzę. – Westchnąłem. – Nawet ty przeciwko mnie?

– Zluzuj trochę gacie. Mieliśmy się dobrze bawić!

– Gra w butelkę niekoniecznie oznacza dobrą zabawę... – mruknąłem pod nosem. Za każdym razem, gdy graliśmy w tę grę na imprezach podczas studiów, kończyło się to kłótnią lub nawet bójką. Ostatecznie jednak się zgodziłem, bo wiedziałem, iż z tą dwójką nie wygrałbym za nic w świecie. Poza tym jedna rundka jeszcze nikogo nie zabiła. Choć coś mi mówiło, że na jednej się nie skończy.

Lucy wygrzebała z plecaka szklaną butelkę z wodą, którą następnie mi wręczyła.

– Marudy mają pierwszeństwo.

Przewracając oczami, odebrałem od niej przedmiot i zakręciłem. Wypadło na Keegana.

– Wyzwanie – powiedział, zanim zdążyłem zapytać.

– Jutro, gdy będziemy wyjeżdżać, ty składasz namiot i ogarniasz ten cały syf po nas – rzuciłem po krótkim zastanowieniu. Nie chciało mi się wymyślać nic kreatywnego, poza tym to była dobra kara za zmuszenie mnie do tej głupoty.

– Niall! – wtrąciła się Lucy. – Możesz przestać? To nie jest już zabawne.

– Od początku nie było – sprostował Keeg, mamrocząc pod nosem.

Zignorowałem ten przytyk i wysiliłem swój mózg.

– Nienawidzę tej gry – mruknąłem do siebie, nie mogąc wymyślić żadnego wyzwania. Oboje to usłyszeli, więc nie mogli powstrzymać swojego rozbawienia, ale nie skomentowali.

– No dalej – zachęcała Lucy.

Zaczerpnąłem głęboki oddech, rozglądając się dookoła. W końcu coś przyszło mi do głowy. Ze zwycięskim uśmiechem wręczyłem przyjacielowi ukulele leżące zapomniane między nami.

– Zaśpiewaj i zagraj Riptide z pamięci. Bez sprawdzania tekstu ani nut.

– Tak! – wykrzyknęła niepohamowanie Lucy. – Wiedziałam, że jednak jesteś po mojej stronie. – Puściła do mnie oczko.

Keegan jedynie zmrużył oczy, gdy spojrzał na mnie, lecz chyba przyjął wyzwanie na klatę. Odchrząknął teatralnie, przygotowując się do „występu". Kiedy śpiewał, Lucy chyba ze wszystkich sił starała się nie dołączyć do niego. Zaśpiewał całość, o dziwo bez żadnego błędu, z zamkniętymi oczami, udając – albo i nie – iż wkładał w to wszystkie swoje uczucia. Nie mogłem zignorować tego zabawnego widoku, więc postanowiłem go nagrać. Na koniec ukłonił się nisko. Lucy była jedyną, która biła mu brawo.

Teraz było jego kolej na kręcenie. Wypadło na mnie i od razu wiedziałem, że cokolwiek nie wybiorę, zostanie użyte przeciwko mnie za moje sprzeciwy na początku.

– Wyzwanie. – Raz się żyje.

– Wdrapiesz się na tę skałę – wskazał na głaz znajdujący się niedaleko nas – i krzykniesz, że uwielbiasz wąsik Adama Hubera – wyrecytował, jakby był do tego przygotowany od dawna.

Roześmiałem się głośno, odchylając głowę i łapiąc za brzuch. Chciałem powiedzieć, jakie to było było głupie, dlaczego akurat Huber i ten jego nieszczęsny wąs, lecz każda z tych rzeczy bawiła mnie coraz bardziej. Aż zacząłem się dławić ze śmiechu.

Po chwili udało mi się uspokoić, więc otarłem łzy z kącików oczu.

– Jesteś nienormalny – stwierdziłem.

– Ale chyba w końcu ci się spodobało – zauważyła Lucy.

Zignorowałem ją i ruszyłem do skały, którą wskazał Keegan. Wejście na nią okazało się łatwiejsze, niż sądziłem, zwłaszcza w otaczającym nas mroku. O mało co z niej nie spadłem, gdy znów dostałem ataku śmiechu. Usłyszałem ponaglający mnie krzyk przyjaciela. Stojąc wyprostowany, odnalazłem ich wzrokiem i oczywiście, że mieli przygotowane telefony do nagrywania. Z całych sił powstrzymywałem kolejny wybuch śmiechu.

– Kocham Adama Hubera i jego uroczy wąsik! – wykrzyknąłem.

Dopiero gdy ponownie stanąłem stabilnie na ziemi, dotarło do mnie, jak żałosne to było. Byłem wdzięczny, że znajdowaliśmy się na odludziu, więc nikt mnie nie słyszał, a przynajmniej taką miałem nadzieję, oraz za to, że było ciemno przez co ta diabelska dwójka nie mogła zobaczyć moich rumieńców, gdy wróciłem do nich.

– Podobało się przedstawienie?

Wyglądali na wyraźnie usatysfakcjonowanych, więc nawet nie musieli odpowiadać.

Tym razem ja zakręciłem, a szyjka butelki wskazała pomiędzy mnie a Lucy

– Jeszcze raz...

– Jest bliżej mnie – przerwała mi – niech będę ja. Pytanie.

– Jeśli musiałabyś wybrać, w jakim kraju chcesz mieszkać do końca życia, który by to był? – zapytałem po krótkiej chwili zastanowienia.

– To trudne... – westchnęła. – Może któreś z państw afrykańskich? – Wzruszyła ramionami. – Lubię Afrykę.

Po odpowiedzi od razu złapała butelkę, aby zakręcić.

– Hej! – obruszyłem się. – Miała być tylko jedna kolejka.

– To była dopiero, bo wy nie mieliście pytań, a ja wyzwania.

Westchnąłem głośno, przewracając oczami, bo dokładnie takiego zakończenia się spodziewałem.

– Cwaniara – skomentowałem, na co ona uśmiechnęła się szeroko najwyraźniej bardzo dumna z siebie.

Graliśmy i wygłupialiśmy się, dopóki nocny chłód nie zmusił nas do schowania się w namiocie. Gotowi do spania ułożyliśmy się w śpiworach, lecz póki co żadne z nas nie zamierzało spać, gdyż wciąż byliśmy za bardzo rozbudzeni. Nadal nie mogliśmy przestać opowiadać sobie coraz to głupszych żartów. Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy.

Z czasem nasze ciała powoli zaczęły się rozgrzewać, a wraz z ciepłem nadeszło znużenie oraz zmęczenie. Ucichliśmy w końcu, gdy Keegan zaczął przysypiać. Lucy, leżąca pomiędzy nami, chyba też powoli odpływała. Dopadła mnie nagle myśl, że to będzie moja kolejna z bezsennych nocy, nie będę mógł zasnąć i swoim wierceniem się obudzę resztę. Szybko odrzuciłem to od siebie. Starałem się skupić na uspokajającym szumie fal.

Niedługo później poczułem szturchnięcie w prawy bok. To mnie wyrwało ze snu, z którego nawet nie zdawałem sobie sprawy, że zapadłem.

– Niall? – usłyszałem szept Lucy.

– Hm?

– Wyjdziesz ze mną? Chce mi się siku.

– Jasne. – Przetarłem oczy, powoli wstając.

Starając się nie obudzić śpiącego przyjaciela, założyliśmy jedynie bluzy, po czym wyszliśmy na zewnątrz.

Gdy tak z nią szedłem ramię w ramię, wróciła moja największa obawa dotycząca tego wyjazdu. Mianowicie to, iż między mną a Lucy będzie niezręcznie przez to, że otworzyłem się przed nią, mówiąc o swojej orientacji romantycznej. Wcale nie pomagał jakiś niewyjaśniony dystans, którego do mnie nabrała. Czasem aż nazbyt o tym myślałem, wymyślając historyjki, że zakochała się we mnie, lecz wyszło jak wyszło, a teraz próbowała się z tym pogodzić. Wiedziałem, że to głupie, ale pod osłoną nocy wcale takie się nie wydawało.

Na szczęście moje obawy się nie sprawdziły. Nie czułem między nami skrępowania ani niczego podobnego.

Po tym jak oboje załatwiliśmy swoje potrzeby, umyliśmy ręce w morskiej wodzie, a następnie wróciliśmy do namiotu. Ja zostałem jeszcze chwilę na zewnątrz, by zapalić.


Rano niechcący obudziła mnie Lucy.

– Nie wierć się, śpij – wymamrotałem w bluzę, która służyła za poduszkę.

– Pora wstawać – oznajmiła.

Jęknąłem, przewracając się na plecy i przecierając oczy. Zbyt dobrze mi się spało, żeby teraz wstawać.

– Która godzina?

– Dziewiąta.

Nie miałem ochoty się jeszcze ruszać. Było mi ciepło, a na zewnątrz cholernie zimno. Chwilę zajęło mi, zanim zmotywowałem się do wyplątania ze śpiwora.

Podczas gdy nasz przyjaciel jeszcze smacznie spał w ciepełku, ja wraz z Lucy przygotowywaliśmy śniadanie. Włączyliśmy muzykę dość cicho, by nie obudzić Keegana. Gdy tylko rozbrzmiały pierwsze nuty I'm an Albatraoz, Lucy zaczęła tańczyć jak Little Sis Nora w teledysku. Przyglądałem się jej poczynaniom, a uśmiech cisnął mi się na usta. W końcu nie wytrzymałem i roześmiałem się głośno, kiedy dołączyła śpiew; taniec z każdym krokiem zaczynał przypominać parodię oryginału.

– Bawi cię coś? – Obróciła się i z poważną miną wycelowała we mnie palec wskazujący.

– Absolutnie nic – odpowiedziałem równie poważnie co ona.

But fuck that little mouse 'cause I'm an Albatraoz! – wyśpiewała. Teraz już nie mogłem opanować śmiechu, który chyba obudził Keegana.

– Co wy tu odwalacie? – Zaspany wyjrzał z namiotu.

– Korzystamy z wyjazdu, a ty co? – odbiłem piłeczkę. Mnie Lucy wyciągnęła, a jemu pozwalała spać dalej. Trochę niesprawiedliwe.

Przewrócił oczami na moje słowa, ponownie znikając w środku. Chwilę później dołączył do nas już ubrany.

Na śniadanie serwowaliśmy makaron z gotowym sosem. Zjedliśmy je szybko, ponieważ musieliśmy złożyć jeszcze namiot oraz ogólnie posprzątać po sobie, a chcieliśmy wyjechać jak najszybciej. Dopiero po jedenastej byliśmy gotowi do drogi. Nie wracaliśmy tą samą trasą. Wyjechaliśmy w kierunku Midleton, a następnie skierowaliśmy się do Mallow. Tym razem trzymaliśmy się bardziej głównych dróg, aby powrót do Mullingar nie zajął nam zbyt wiele czasu, ponieważ Keegan jutro wracał na uczelnię, więc chciał się jeszcze przygotować.

Przez całą drogę Lucy znów katowała nas Riptide, choć tym razem była nieco łaskawsza, dając szansę również innym piosenkom.

Po południu dotarliśmy już do Mullingar. Zaproponowałem wspólny obiad, bo przez całą drogę dojadaliśmy jedynie resztki przekąsek, które nam zostały, ale Keegan wolał już wrócić do domu i przygotować rzeczy na studia. Lucy zatem odwiozła najpierw jego, następnie podrzuciła mnie.

– Dzięki za ten weekend – powiedziałem, łapiąc klamkę drzwi.

– Ja również, świetnie się bawiłam. Odpoczęłam. – Kąciki jej ust nieznacznie powędrowały w górę.

– Och, tak, zdecydowanie – zgodziłem się. Już zamierzałem opuścić samochód, lecz była jeszcze jedna niewyjaśniona rzecz. – Wszystko w porządku? – Odwróciłem się w kierunku kobiety, aby móc na nią spojrzeć.

Zmarszczyła brwi z lekką konsternacją wypisaną na twarzy.

– Tak – odpowiedziała krótko.

– Między nami też? – dopytałem, a ona zaśmiała się cicho.

– Oczywiście. Dlaczego miałoby nie być?

Wzruszyłem ramionami.

– Wydawało mi się, że po tym, co ci powiedziałem, jest coś nie tak.

– Niall – westchnęła. – A czy według ciebie jest coś nie tak? – Spojrzała na mnie, jakbym urwał się z choinki.

Zastanowiłem się.

– Nie. Ale...

– Ale?

– Unikasz moich pocałunków... – zacząłem niepewnie, bo wypowiedziane na głos zabrzmiało niedorzecznie. Lucy roześmiała się.

– I myślisz, że to przez twoje wyznanie?

– Tak jakby?

– Nie. To nie ma nic wspólnego z tobą. Nie musisz się martwić. Cieszę się, że ufasz mi na tyle, żeby mi to powiedzieć. To wiele dla mnie znaczy.

Skinąłem głową z nieznacznym uśmiechem. Nie wiedziałem, co właściwie miałbym powiedzieć.

– Skoro zacząłeś temat pocałunków... Już wcześniej chciałam to z tobą wyjaśnić, ale nie potrafiłam się zebrać. – Zaczerpnęła głęboki oddech. – Musimy to skończyć.

Skonfundowany zmarszczyłem brwi.

– Co masz na myśli?

– Seks, pocałunki. Musimy z tym skończyć. Myślę, że to odpowiedni moment, żeby skończyć nasz układ.

– Dlaczego?

Odwróciła głowę, patrząc przez przednią szybę auta. Zamilkła, przygryzając wargę, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią.

Zdawałem sobie sprawę, iż to nie mogło trwać wiecznie. I tak trwało bardzo długo. Zdecydowanie byliśmy bliżej końca tego układu niż jego początku, ale mimo to czułem się nieco zaskoczony. Możliwe, że nawet trochę zabolało, lecz nie pozwoliłem temu uczuciu przejąć władzy nad swoimi myślami, przecież to nie kończyło naszej przyjaźni. Utrata Meadow jednak nadal była zbyt świeża. Chyba bałem się kolejnej straty.

Przeczesałem włosy, biorąc kilka głębokich oddechów, aby uspokoić myśli.

– Tak będzie lepiej. No i to najwyższy czas, prawda? – Ponownie na mnie spojrzała.

– Masz rację – zgodziłem się po krótkim zastanowieniu.

– Wszystko w porządku? – teraz to ona zadała to pytanie mnie.

– Tak, jest dobrze. Po prostu... nie spodziewałem się, że to stanie się tak szybko. Znaczy... chyba nie byłem na to gotowy. – Spróbowałem się zaśmiać, lecz wyszedł z tego jedynie grymas.

– Na pewno?

– Na pewno. – Przytaknąłem.

– Przytulisz się?

Bez słowa pochyliłem się nad skrzynią biegów, obejmując przyjaciółkę.

– Jeszcze raz dzięki – odezwałem się, gdy wysiadałem z auta.

– Nie ma za co.

Z uśmiechami pożegnaliśmy się, ja zabrałem swoje rzeczy, po czym wszedłem do domu, a Lucy odjechała.


***

ten rozdział oraz poprzedni to miała być całość, ale podzieliłam je na pół, bo coś długie mi to wyszło... oba te rozdziały łącznie mają prawie 4k słów, więc się nie dziwię, czemu mi się tak długo to pisało xD mam nadzieję, że nie zepsułam

następny za tydzień, bo jest już prawie napisany

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro