19. A tunnel with no light
Nadszedł dzień, kiedy rzeczy Meadow złożone w pudłach w piwnicy zaczęły mi przeszkadzać. Starałem się ignorować tę ciągłą świadomość ich obecności tam, lecz miałem wrażenie, iż dochodziło do mnie ich wołanie: „Hej, Niall, my cały czas tu jesteśmy. Nie myśl sobie, że pozbyłeś się nas i w ten sposób rozwiążesz wszystkie swoje problemy". Stephen King miałby całkiem dobry materiał na nową powieść. Jeszcze dodałby coś od siebie i gotowe! Kolejna historia napisana pod wpływem nikomu nieznanych środków odurzających o gadających przedmiotach zapakowanych w kartonowe pudła w piwnicy domu na przedmieściach Mullingar. Może w końcu dałby spokój temu nieszczęsnemu Maine.
Zdobyłem się na to, aby oddać Meadow jej własność, dlatego po powrocie z pracy od razu przyniosłem je na górę, ustawiając przy drzwiach. Starłem z nich kurz, bo już zdążyły się nim pokryć. Następnie wziąłem się za dokładne sprzątanie w oczekiwaniu, aż moja sąsiadka wróci z pracy. Na Spotify włączyłem album Nothing But Thieves. Do muzyki zawsze sprzątało się szybciej i przyjemniej.
Wytarłem każdą półkę, ułożyłem ubrania w szafie, niektóre wyrzuciłem, przejrzałem oraz posortowałem dokumenty i inne ważne papiery, w pracowni wyszorowałem podłogę, ścierając każdą kropkę po farbie z podłogi, która mimo folii tam jednak trafiła. Prawie szlag mnie trafił podczas mycia okien, ale satysfakcja na koniec była tego warta. Gdy kończyłem zmywać podłogę, zauważyłem, iż w domu Meadow zapaliło się światło. Złapałem więc oba pudełka stojące przy drzwiach, po czym ruszyłem do domu obok.
Widok mnie na jej progu zaskoczył kobietę.
Podobnie jak i mnie widok niej. Dziwnie mi było widzieć ją w zmienionej fryzury, innego stylu ubioru. Oprócz tego moją uwagę przykuły mocno wystające obojczyki, które kiedyś były ledwo widoczne oraz szczuplejsza twarz. Patrząc na całą sylwetkę Meadow, nie było wątpliwości co do tego, że straciła kilka kilogramów.
– Przyniosłem ci twoje rzeczy. – Stłumiłem zmartwienie i odstawiłem kartony tuż pod nogami Meadow. Czułem na sobie uważne spojrzenie kobiety. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, gdy się wyprostowałem. Dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa na widok jej niebieskich tęczówek.
Wyglądała na zmieszaną.
– Um... dzięki?
– Ależ nie ma za co. – Posłałem jej nieco wymuszony uśmiech. Część mnie bardzo chciała odwrócić się i odejść, zostawiając ją tak jak stała bez żadnych wyjaśnień, a druga zostać tam, próbując porozmawiać nawet o dupie maryni. Po prostu, żeby spędzić z nią jeszcze chwilę.
Coraz bardziej niekomfortową ciszę przerwało jej chrząknięcie.
– Muszę już wracać do środka – powiedziała szybko. – Coś jeszcze?
Atmosfera między nami zgęstniała. Z każdą chwilą robiło się coraz dziwniej i bardziej krępująco, a mi zrobiło się gorąco, mimo chłodnej pogody. Nawet Meadow to zauważyła, gdyż zaczęła przestępować z nogi na nogę, co robiła zawsze w niewygodnych sytuacjach.
Pokręciłem głową, a ona nieco nerwowo spojrzała w głąb mieszkania, przygryzając wargę.
– To wszystko. Miłego wieczoru.
Nie czekałem na jej odpowiedź. Odwróciłem się na pięcie, pokonując kilka schodków. Bez odwracania się za siebie wróciłem do domu.
Dopiero gdy zamknąłem za sobą drzwi, poczułem, jak mocno waliło mi serce, a ręce drżały z nerwów. Potarłem czoło i zaczerpnąłem kilka głębokich oddechów. Napięcie powoli zaczęło ze mnie schodzić.
W ciągu kilku miesięcy Meadow zmieniła się nie do poznania. Żyliśmy razem od dzieciaka, przez co znałem ją na wylot. Wiedziałem o wszystkim, czego nie lubiła, a co uwielbiała. Czego pragnęła.
Tego dnia jednak nie poznawałem kobiety, która stała przede mną. Była zupełnym przeciwieństwem dawnej siebie. Nie miałem jej tego za złe. Ludzie się zmieniają. Zastanawiało mnie raczej, co skłoniło ją do takich radykalnych zmian.
*
Niespodziewanie znów ogarnął mnie głęboki smutek. Żołądek zacisnął się w ciasny supeł, co wywoływało nieprzyjemne uczucie w brzuchu, którego nienawidziłem. Sam stan smutku byłem w stanie jakoś przeżyć, dawałem sobie z tym radę. Gdy jednak dołączały do niego fizyczne objawy było gorzej, ponieważ one odciągały moją uwagę od tego, co aktualnie robiłem, więc skupiałem się na tym, co wywoływało u mnie to uczucie. W ten sposób zaczynała się karuzela myśli.
Znów czułem ten upierdliwy ścisk w żołądku. Chciałem zdusić to w zarodku, zanim w mojej głowie rozpętałaby się burza, dlatego udałem się do rodziców. Papieros lub głośno puszczona muzyka raczej nie dałyby rady tego zatrzymać. To drugie mogło też przynieść odwrotny skutek. A fajkę i tak zapaliłem, zaciągając się dymem tak mocno, że zakręciło mi się w głowie.
Świeciło słońce, więc postawiłem na spacer. Mullingar nie było dużym miastem. Zwykle do miejsc, do których potrzebowałem się dostać, przy dobrych chęciach dotarłbym na piechotę. Lubiłem czasem przejść się uliczkami tego miasta wzdłuż podobnych do siebie domków rodzinnych. Miały one swój urok, czyniąc osiedla... przytulnymi. Cały czar pryskał w momencie, gdy znikąd wyskakiwał jakiś mały kundelek, szczekając wściekle. Nigdy nie potrafiłem pojąć, dlaczego to w tych najmniejszych psiakach kryło się najwięcej agresji, a te duże bały się własnego cienia.
Po kilkunastominutowym spacerze dotarłem do domu rodziców, do którego wszedłem bez pukania. Tuż po przekroczeniu progu od razu usłyszałem przemawiających się Maurę i Bobby'ego.
– Nie robię obiadów – źle. A jak chcę zrobić, to też źle!
– Nie musiałeś robić zupy! – Mama ledwo pozwoliła mu dokończyć zdanie, a ja z trudem powstrzymałem śmiech.
Bobby ogólnie umiał gotować i nawet mu to wychodziło, lecz zupy robił okropne, wręcz wstrętne. Pamiętam, że gdy byłem mały, mama nie komentowała ich, dzielnie to znosiła, ale chyba po tylu latach miała dość.
– Ale przecież je lubiłaś – oponował. W jego głosie mogłem usłyszeć lekki zawód i trochę zrobiło mi się go szkoda. Po jego słowach byłem pewny, iż Maura spojrzała na niego jak na idiotę, unosząc brwi.
– Po prostu przestań robić zupy. Masz tyle innych dań do wyboru.
Ja nadal stałem przy drzwiach wejściowych, a oni prawdopodobnie wciąż nie byli świadomi czyjejś obecności w swoim domu. Zdjąłem kurtkę, po czym wszedłem w głąb mieszkania.
– Można was spokojnie okraść, a wy nawet nie zauważycie.
Ojciec stojący tyłem do wejścia do kuchni wzdrygnął się na dźwięk mojego głosu, wykonując gwałtowny zwrot w moim kierunku.
– Niall! – wykrzyknęła Maura, chwytając się za serce.
– Syn marnotrawny powrócił. Co cię tu sprowadza?
– Też cię miło widzieć, ojcze – zaakcentowałem ostatnie słowo. – Nie mogę po prostu odwiedzić moich staruszków?
– Ostatnio robisz to tak rzadko, że zaczynałem się zastanawiać, czy się nas nie wyrzekłeś.
– Was? Nigdy – odparłem z lekkim sarkazmem. – Zwłaszcza gdy chcesz zaprosić znajomych, a tatuś chce zrobić zupę.
– Hej! – krzyknął oburzony, wymierzając we mnie palcem. Mama zasłoniła usta dłonią, by nie parsknąć śmiechem. – Odwalcie się od mojej zupy.
– Dobrze, dobrze. Siadajcie już. Zrobię coś do jedzenia.
Wygoniła nas do stołu do jadalni, a chwilę później przyniosła dla nas po kubku herbaty, następnie znów zniknęła w kuchni.
– Co słychać w wielkim świecie biznesu? – zapytał Bobby, popijając swój napój.
– Wszystko śpiewająco.
Opowiedziałem mu pokrótce o tym, co ostatnio wydarzyło się w moim „biznesie". Powiedziałem mu też o Lisie, a później przeszedłem do tego, co planowałem zrobić. Poniekąd potrzebowałem opinii osoby trzeciej, aby łatwiej było mi podjąć decyzję, więc gdy z nim się tym podzieliłem, nieco ciężaru spadło z moich ramion.
Tata od zawsze mnie wspierał. Oczywiście, kiedy mu coś nie podobało, musiał powiedzieć swoje trzy grosze, lecz ostatecznie wiedział, że nie zrobiłbym niczego głupiego. Ufał mi. Z mamą było podobnie, choć częściej kręciła nosem i nie raz, nie dwa ojciec dostał od niej zjebkę, że na za dużo mi pozwalał.
Ich nastawienie do mnie zmieniło się na początku liceum. Oboje starali się tego nie okazywać, jednak zauważyłem, że nie byli już tak ufni wobec mnie. Choć jeszcze wtedy jako szesnastolatek tłumaczyłem sobie, że przecież rodzice wcale nie chcieli dla mnie dobrze. Teraz wiedziałem, że tak nie było. Martwili się o mnie. A ja wtedy w ogóle nie przypominałem samego siebie. Udawałem kogoś, kim moi znajomi chcieliby bym był. Wpadłem w złe towarzystwo przez to, że zacząłem zadawać się z tym najpopularniejszym i najbardziej lubianym chłopakiem w szkole. On poznał mnie ze swoimi kumplami. Zyskałem wielu nowych znajomych, swoich prawdziwych przyjaciół straciłem. Tylko Meadow została, próbując sprzątać syf, który robiłem. Podobało mi się to, że zamiast kilku przyjaciół, miałem wielu kumpli, byłem bardziej rozpoznawalny nie tylko w szkole, ale i na mieście.
Tak właśnie zaczęło się moje imprezowanie – choć to może za duże słowo, bo największymi imprezami były domówki, bo nikt do klubu przecież by nas nie wpuścił – oraz nadmierne spożywanie alkoholu. Teraz, gdy patrzyłem na to jako dwudziestotrzylatek, trochę mnie to przerażało i w pełni rozumiałem rodziców. To nie tak, że nie próbowali mi pomóc w jakikolwiek sposób. Próbowali chyba wszystkiego, ale ja miałem to gdzieś.
Podziwiałem Meadow, iż została, mimo tego, jak się zachowywałem oraz jak ją traktowałem. To ona zawsze przychodziła i zajmowała się mną, gdy ja poprzedniego wieczoru spektakularnie przesadziłem z alkoholem. Spotkania z nią odrzucałem na rzecz spotkań z moimi nowymi... kumplami. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz mi się za to odpłacała. Jednak musielibyśmy żyć w innej rzeczywistości, by tak się stało, ponieważ znałem Meadow i wiedziałem, iż nie kierowała się w życiu zemstą.
Podziwiałem rodziców za cierpliwość do mnie i za to, że w stu procentach nie stracili zaufania wobec mnie ani się nie odwrócili.
Ten mój okres buntu trwał jakieś dziesięć miesięcy. Prawdopodobnie ciągnąłby się dłużej, gdyby nie wkurwiona Meadow wpadła do mnie pewnego popołudnia i nie sprzedała kilku siarczystych policzków, wykrzykując przy tym, co sobie o mnie w tamtej chwili myślała. Po tym powoli zacząłem używać swoich szarych komórek i przewartościowałem pewne rzeczy. Kiedy już wyszedłem na prostą poznałem Keegana i Lucy.
Przesiedziałem u rodziców kilka dobrych godzin. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się. Mama szybko przygotowała obiad. Szybko, czyli w jakieś trzydzieści minut, co dla mnie było nie do pomyślenia. Zaczynałem podejrzewać, iż matki mają jakieś supermoce, przez co niektóre rzeczy robią w ekspresowym tempie albo biorą coś z niczego, na przykład gdy nie możesz znaleźć ketchupu w lodówce, a gdy mama ją otworzy, magicznie się tam pojawia. Coś musiało być na rzeczy.
Kiedy wracałem do domu na zewnątrz było już ciemno. Jedynie latarnie oświetlały mi drogę.
Nagle w kieszeni kurtki rozdzwonił się telefon. Lucy.
– Halo?
– Co robisz w następny weekend? Albo każdy inny, jak będzie ładna pogoda? – wypaliła.
– Sobota pracuję, niedziela zastanawiam się nad sensem egzystencji.
– Super. Co powiesz na dwudniowy roadtrip i nocowanie w namiocie?
– A czy przypadkiem nie jest to nielegalne?
Po drugiej stronie usłyszałem jej głośne westchnienie. Mogłem sobie wyobrazić, jak przewróciła oczami.
– Nagle chcesz spędzać noce zgodnie z prawem? Kiedyś ci to nie przeszkadzało.
– Tylko żartuję. – Teraz ja przewróciłem oczami. – Z chęcią. Keegan jedzie?
– Oczywiście.
– Świetnie.
– Super! – wykrzyknęła, przerywając połączenie.
***
trochę mnie tu nie było, ale nie miałam głowy do pisania, w dodatku byłam przekonana, że ostatni rozdział dodałam jakoś w październiku :,) już jest nowy i dziękujcie metodzie pomodoro, bo gdyby nie ona, tego rozdziału pewnie jeszcze długo by nie było
a z racji, że do świąt już nic się tu nie pojawi, chciałabym wszystkim życzyć wesołych świąt, oby były spokojne, bezstresowe. pamiętajcie o swoim komforcie i odpoczynku <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro