18. I can't find the peace
Co tydzień tradycyjnie zewsząd płynęły wyznania, jak to bardzo ktoś nie cierpiał poniedziałków, że to najgorszy dzień tygodnia, należy go zdelegalizować. Całemu złu na świecie był winny poniedziałek. Z tymi wszystkimi ludźmi utożsamiałem się jeszcze, gdy chodziłem do szkoły, później stał mi się on obojętny. Dzień jak każdy inny, a gdyby przestał istnieć ku uciesze niektórych, wtedy znienawidziliby wtorek. I tak w kółko.
Dziś był poniedziałek, więc lamentom poniedziałkowym nie było końca. Ja nigdy nie narzekałem na ten dzień, choć tym razem zaczynał dawać mi się we znaki. Byłem w pracy dopiero od dwóch godzin, a już nie mogłem się doczekać powrotu do domu. Nie mogłem skupić się na pracy, moje myśli dryfowały wokół pewnego konceptu, który zrodził się nad ranem – sesja zdjęciowa w blasku wschodzącego lub zachodzącego słońca z udziałem kobiety. Tyle mi wystarczyło, by rozbudzić się po piątej rano. Na taką sesję o wschodzie słońca było jeszcze za zimno. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, gdyż w studiu nie mogłem zaspokoić swojego nagłego przypływu weny. Nie mogłem się doczekać końca.
Napisałem SMS do Lucy, czy miałaby czas spotkać się wieczorem i w skrócie opisałem mój niecny plan.
Nie potrzebowała żadnych błagań, dzięki czemu godzinę przed zachodem słońca siedzieliśmy w otwartym bagażniku mojego auta na łące, w oddali mieniła się tafla niewielkiego jeziora. Jedliśmy obiad, który wziąłem na wynos w barze niedaleko sklepu, w którym pracowała Lucy. Po tym jak ją odebrałem, wstąpiliśmy na na chwilę do jej mieszkania, aby mogła się przebrać.
– Jak praca? – przerwałem ciszę.
– Nie było źle. Klienci byli dziś w miarę spokojni. Ale i tak zastanawiam się, czy nie złożyć wypowiedzenia... Mam oszczędności, więc mogę sobie pozwolić na zmianę pracy.
– Dobry pomysł. W razie czego pomogę ci.
– Okej, będę pamiętać. Ale mam nadzieję, że pójdzie dobrze.
– A jeśli nie, przeniesiesz się nad to jeziorko, wykopiesz sobie ziemiankę albo ulepisz domek z gliny. Nikt ci nie będzie tyłka zawracał. Żyć, nie umierać.
Lucy spojrzała na mnie, przyglądając mi się uważnie ze skwaszoną miną, jakby chcąc rozgryźć, czy mówiłem to poważnie, czy po prostu robiłem sobie jaja. Jakby mnie nie znała. Widziałem, jak walczyła z uśmiechem, aż w końcu parsknęła śmiechem.
– Jesteś nienormalny.
– Wolę określenie ponadprzeciętny.
Pokręciła głową z rezygnacją i nic się nie odezwała.
W ciszy dokończyliśmy nasze wystygnięte już posiłki, po czym zebraliśmy się do pracy. Słońce z każdą minutą zbliżało się do linii horyzontu, a światło było idealne do kadrów, które chciałem uchwycić. Przeżywałem to jak mrówka pierwszy okres, choć z tyłu głowy miałem tę myśl, iż nie wszystko mogło pójść po mojej myśli, przez co się zawiodę.
– Jestem gotowa – oznajmiła, odrzucając włosy na plecy, następnie poprawiła ich ułożenie. Już wcześniej, w drodze nad jezioro, omówiliśmy, jak chciałem, by to wyglądało. Lucy również dorzuciła swoje trzy grosze, dzięki czemu wspólnie ulepszyliśmy mój pomysł.
Kobieta ubrana w zwiewną kolorową sukienkę z szerokimi rękawami sięgającymi jej do łokci stanęła wśród wysokiej trawy oraz drobnych polnych kwiatów. Uśmiechnąłem się do siebie, bo póki co wyglądało to lepiej, niż się spodziewałem.
Pierwsze kilka zdjęć zrobiłem, ustawiając się wraz z kierunkiem padania promieni słonecznych, aby uchwycić cień sylwetki Lucy. Musiałem się nieco przy tym nagimnastykować, żeby na fotografii znalazł się i mój cień. Następne były już pod słońce. Manewrowałem aparatem tak, by niewielkie promienie okalały jej głowę oraz całe ciało.
Lucy okazała się świetną modelką. Wcześniej tylko raz pozowała do swojego portretu, o który mnie poprosiła. Lecz nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zaangażować ją w sesję zdjęciową. Nigdy, aż do teraz. Być może właśnie odkrywaliśmy jej nowy talent.
Później wykonałem jeszcze tonę zdjęć na plaży, w wodzie. Na tle zachodzącego pomarańczowego słońca oraz niebiesko-fioketowego nieba. Woda była kurewsko zimna, wieczór również stawał się coraz chłodniejszy, ale czego się nie robi dla sztuki? Jeśli po tym nie zachorujemy, to będzie jakiś cud.
Po sesji Lucy zdjęła mokrą sukienkę, a ja podałem jej koc. Właściwie zdjęć w wodzie nie planowałem. Wyszły pod wpływem naszego szału twórczego. Taką koleją rzeczy byłem skazany na mokre spodnie – mimo że je podwinąłem – do czasu, aż nie wrócimy do domu.
Gdy sprzątnąłem sprzęt, ponownie usiedliśmy w otwartym bagażniku, przeglądając zdjęcia.
– Cholercia, jesteś utalentowany – skomentowała.
– Wyszły świetnie. – Naprawdę byłem niezwykle zadowolony z efektów naszej pracy. – Obrobię ci i je wyślę.
– Okej. Mógłbyś kilka wywołać? Mogę nawet zapłacić.
– No chyba żartujesz. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. To ja powinienem zapłacić tobie.
– Zapomnij.
– Wybierzesz te, które chcesz i wywołam.
– Dzięki.
– Ty też odwaliłaś dziś kawał świetnej roboty – przyznałem, na co ona uśmiechnęła się nieznacznie. Mógłbym nawet przysiąc, że lekki rumieniec pokrył jej policzki.
– Świetnie się przy tym bawiłam.
Uśmiechnąłem się do niej, przysuwając nieco bliżej i kładąc dłoń na karku kobiety. Lucy koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę, wyczuwałem przyspieszony oddech. Zbliżyłem twarz do jej, chcąc złożyć pocałunek na ustach, lecz ta w ostatniej chwili odwróciła głowę, przez co moje wargi spoczęły na jej policzku. Gdy spojrzałem na nią, jedynie jeszcze raz uśmiechnęła się uroczo. Następnie wstała.
– Lepiej już jedźmy. Jest zimno, ciemno, a ty nadal masz mokre spodnie.
Westchnąłem i również wstałem.
– No dobrze – zgodziłem się, zamykając bagażnik, po czym wsiedliśmy do samochodu.
Po zaparkowaniu auta na podjeździe, od razu wepchnąłem papierosa do ust, jakby miał mi pomóc rozgrzać stopy, które chyba były już bryłami lodu, mimo suchych skarpet i butów. Zatrzymałem się wpół kroku, gdy zauważyłem granatowego bentleya przed domem Meadow. Choć to nie widok samego samochodu przykuł moją uwagę, gdyż widywałem go tu dość często, acz kolesia w garniturze opierającego się o jego maskę i roztaczającego wokół kłęby gęstego dymu z papierosa elektronicznego. Słodkawy zapach docierał aż do mnie.
Teoretycznie ten człowiek tutaj powinien mnie guzik obchodzić. Powinienem teraz wejść do domu, zmienić spodnie, po czym mógłbym zająć się czymś pożytecznym. Ale nie mogłem się powstrzymać.
– Mogę w czymś pomóc? – odezwałem się. Mężczyzna odwrócił się przodem do mnie. Miał znudzony wyraz twarzy.
– Nie sądzę. A kim jesteś?
– O to samo mogę zapytać ciebie. Pierwszy raz widzę cię w tej okolicy.
– Czekam na moją dziewczynę – odniosłem wrażenie, że powiedział to takim tonem, jakby fakt, iż był w związku oraz jeździł benteyem czyniły go lepszym od innych. – Więc dowiem się, kim jesteś?
– Jej przyjacielem – nie wiedziałem dlaczego, te słowa z trudem przeszły mi przez gardło.
– Mhm – przytaknął z nonszalanckim uśmieszkiem. – Więc wiesz może, gdzie się podziewa?
– Prawdopodobnie nadal w pracy.
– Do tej pory?
– Wymagająca praca, ambitna dziewczyna. Takie życie – odparłem ze wzruszeniem ramion. – Przecież możesz do niej zadzwonić i zapytać, gdzie jest. Przecież to twoja dziewczyna – zauważyłem, po czym wszedłem do domu, zanim cokolwiek odpowiedział.
Zachowałem się może jak zazdrosny nastolatek, ale mój mózg robił to samo, wbrew mojej woli wyobrażając sobie tę dwójkę razem w łóżku. Znów zaczynało mnie mdlić.
– Kurwa, ogarnij się. To tylko seks, a ty nie jesteś dzieckiem – mruknąłem do siebie.
Odpuściłem sobie kolację, a po szybkim prysznicu usiadłem do obróbki zdjęć. Na szczęście to skutecznie odwróciło moją uwagę od Meadow i jej chłopaka. Po pierwszej w nocy wysłałem plik do Lucy. Sam jeszcze chwilę przeglądałem je, będąc dumny z tego, co udało nam się dzisiaj zrobić.
Położyłem się do łóżka, lecz mimo zmęczenia, sen długo nie nadchodził. Nadeszło za to wspomnienie momentu, gdy chciałem pocałować Lucy, a ona się odwróciła. To nie był pierwszy raz. Ostatnio unikała moich pocałunków, dotyku, zbywała każdą moją próbę zbliżenia się do niej, z czego dopiero teraz zdałem sobie sprawę. Dokonałem szybkich obliczeń w głowie i działo się to mniej więcej od czasu mojego wyznania. Czyżbym ją wystraszył? A może jednak czuła coś do mnie, ale nie chciała mnie zranić lub wpędzić w poczucie winy, lub coś innego? Może chciała pójść w ślady Meadow? Jedna myśl goniła drugą, sen odszedł w niepamięć.
Niewiele myśląc, sięgnąłem po telefon. Wystukałem wiadomość do Lucy: „Dlaczego unikasz moich pocałunków?", ale kiedy miałem już wysłać, to pytanie brzmiało naprawdę głupio. Usunąłem je, próbowałem ułożyć je inaczej, lecz nic innego nie przychodziło mi do głowy. Chciałem też odpuścić. Z drugiej strony zaś potrzebowałem wyjaśnień. Ponownie więc jak najszybciej wystukałem te same słowa, robiąc przy tym kilka literówek, i od razu wysłałem. W końcu plaster zerwany szybko boli mniej czy coś takiego. A noc to dziwny czas, w którym człowiek staje się bardziej szczery i bezpośredni, nie tylko sam ze sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro