XI
Nad ranem Gojo obudził się na dźwięk telefonu, po który niedbale sięgnął, tak samo leniwie odebrał i przyłożył urządzenie do ucha:
- Co... - wymamrotał jasnowłosy, jeszcze przysypiając.
- Gdzie ty jesteś, gnoju? - spytał Geto wyraźnie niezadowolony.
- W domu... A gdzie mam być...
- Za chwilę lekcja, a ty sobie siedzisz w domu?
- Nie idę dzisiaj... - westchnął - Strasznie źle spałem...
- Jaja sobie robisz?! - warknął - To po co ja dzisiaj przychodziłem?!
- Chodzisz do szkoły, żeby się uczyć, Suguru... - aż uśmiechnął się z nutą złośliwości - Nie, żeby się zabawiać.
- Zabawiać się z tobą? - spytał kpiąco - Prędzej znowu poczuję coś do drugiego chłopaka niż do ciebie choćby raz...
- Wiesz, ja jestem drugim chłopakiem... Zresztą nie musisz nic do mnie czuć, żeby się ze mną zabawiać - śmiał się - Poza tym już to sprawdziliśmy.
- Dumny jesteś czy co? - warknął.
- No pewnie - rzekł z lekką ironią - Każdy chciałby zaliczyć Geto Suguru.
- Dobra, idę na lekcje... - już się miał rozłączać.
- Czekaj! - zawołał do chłopaka - Przyjdziesz do mnie po lekcjach?
- Nie wiem... - syknął - Nie wiem czy mam ochotę...
- Chodź do mnie, a od razu nabierzesz ochoty...
- Spierdalaj, zboku! - po czym rozłączył się.
Gojo wybuchnął śmiechem, po czym odłożył telefon i postanowił iść spać dalej. Jednak nie to było mu dane, bo zdążył się zaledwie dobrze ułożyć na brzuchu, gdy do jego pokoju weszła jasnowłosa piękność pachnąca cudownymi migdałami. Chłopak aż westchnął ciężko, wiedząc co za chwilę usłyszy. Aż zakrył głowę poduszką, przyciskając ją do uszu i już był gotowy marudzić, gdy doszedł do niego kobiecy głos:
- A ty dlaczego jeszcze nie jesteś w szkole?
- Źle się czuję, mówiłem ci przecież... - wymamrotał niedbale niczym dziecko.
- Jeszcze ci nie przeszło? - westchnęła.
- Nie... Nadal mi źle...
- Satoru... - pokręciła głową, ale zaraz uznała łagodnie - No dobrze, zostań w domu.
- Dziękuję, mamo... - rzekł jakże grzecznie.
- Za to mi pomożesz. Ja muszę wyjść coś załatwić, a miałam zostać z dzieckiem wujka... Ale skoro ty zostajesz w domu, ty z nim zostaniesz, a ja załatwię swoje sprawy.
- Co...? - zawołał z niechęcią - Dlaczego? Przecież źle się czuję... Nie mogę zajmować się dzieckiem...
- Daj spokój, ma już pięć lat, to nie jest niemowlak.
- To nie powinien być w przedszkolu czy coś?
- Powinien. Ale zostały odwołane zajęcia dzisiaj i to właśnie skomplikowało im wszystko...
- Ale mamo..! - zaczął jęczeć, wiercąc się w pościeli.
- Taki jest warunek, Satoru. Nie narzekaj!
Chłopak leniwie podniósł się i zaczął robić naburmuszone miny, ale kobieta była niewzruszona i jedynie pokręciła głową z politowaniem, po czym wyszła. Wtedy ten opadł beznadziejnie na plecy, mentalnie opłakując swój los. Aż złapał się za twarz, na której widoczne były ślady zmęczenia, bo przecież nie spał większość nocy, rozmyślając nad własnym stanem... Z początku dręczył się sytuacją z wczoraj, kiedy niespodziewanie poczuł coś w obecności Suguru, coś okropnie krępującego i niespodziewanego, a przy tym towarzyszyły mu podobne odczucia... W jego brzuchu trwał ciągnący, a jednocześnie delikatny ból, do tego sam nie umiał określić własnej temperatury, bo ta wahała się między zimnem a gorącem, a przez to co chwilę zmieniał pozycję i zdejmował z siebie lub okrywał się kołdrą, a przy tym grymasił coraz agresywniej... Żeby tego było mało, w głowie ciągle odtwarzał obraz swojego przyjaciela i jego cały zestaw różnych min i reakcji, choć z jakiegoś powodu najbardziej w pamięci utrwaliły mu się irytacja oraz radość bruneta. Więc widział albo okrutny grymas, albo ciepły uśmiech... Ale to wszystko potęgowało w Satoru własną frustrację, z którą sobie nie radził, aż zaczął nienawidzić samego siebie za zarywanie nocy na taką rzecz... Dopiero po jakimś czasie jego uwaga zeszła z Geto na to co on właściwie czuje, a w ten sposób trochę się uspokoił i wtedy dopiero zasnął, a było to jakoś w okolicy trzeciej bądź czwartej...
Kiedy do chłopaka doszło, co go dzisiaj czeka, zrezygnował z dalszej próby snu, nieskutecznej zresztą... Zamiast tego wstał i postanowił się rozbudzić krótkim, zimnym prysznicem, a następnie zszedł na śniadanie, które jednak musiał sam sobie przygotować. Gdzieś w trakcie zaczepiała go rozkoszna kotka o białym umaszczeniu i wielkich oczach w odcieniach błękitu, ale z jaką gracją i wdziękiem... Kiedy tak ocierała się o bladoskórego lub prosiła go o kawałek jedzenia, wtedy ten z rozczuleniem jej ulegał, ale zaczął w niej dostrzegać pewne cechy podobne do Suguru, a przez to znowu w jego wnętrzu wznosiło się to specyficzne uczucie, choć teraz pod postacią wręcz nieprzyjemnego, drażniącego ciepła... Zirytowany, pokręcił głową, szybko wyzbywając się z głowy tego głupiego stanu... Później po zjedzeniu, już tylko nudził się na telefonie, aż do godziny swojej tragedii...
Gdzieś po dziesiątej usłyszał dzwonek do drzwi, na co aż wzdrygnął się, wiedząc kto przyszedł... Obok niego na szarym narożniku w salonie akurat leżała kotka zwinięta w puszysty kłębek, ale na charakterystyczny dźwięk aż zerknęła na swojego właściciela, a wtedy ten westchnął ciężko i rzekł:
- No to koniec spokoju...
Zaraz po tym leniwie wstał i podszedł do wielkich drzwi, które z równym brakiem zaangażowania otworzył. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć i zareagować, przez framugę przeszedł postawny mężczyzna o oschłym wyrazie twarzy, dokładniej śniadoskóry brunet, a tuż obok niego szedł niezbyt duży, a wręcz nieco drobny chłopiec trzymający się dwóch palców opiekuna, gdyż tak było mu wygodniej, bo między nimi była zdecydowanie zbyt ogromna różnica co do rozmiaru dłoni. Malec momentami był tak podobny do mężczyzny obok, że nie ulegało wątpliwości, że jest to ojciec z synem. Z tym, że mniejszy brunet miał jeszcze dziecięcą urodę wraz z takimi niewinnymi odruchami... Gojo tak się na nich zapatrzył, że ledwo zauważył, że za nimi również kroczy bladoskóra, ciemnowłosa kobieta o charakterystycznym chodzie ciężarnej, przy czym trzymała się za swój przyzwoicie zaokrąglony brzuch okryty piękną, luźną sukienką w kolorze bladego różu pod długim, beżowym płaszczem. To ona pierwsza posłała wysokiemu chłopakowi delikatny uśmiech, po czym zaczęła:
- Dzień dobry, Satoru... Dziękujemy, że zgodziłeś się zająć Megumim.
- No powiedzmy... - rzekł, próbując schować swoją niechęć do całej sytuacji.
- I też przepraszamy..! - zawołała pokornie - Wiem, że masz swoje sprawy i naprawdę nie chciałabym cię od nich odrywać, ale to wyjątkowa sytuacja...
- Ach, wiem, wiem... - westchnął łagodnym tonem - Już mi wszystko powiedziała mama, nie musisz się tłumaczyć, ciociu...
Dwójka odruchowo zerknęła w stronę mężczyzny z dzieckiem, a ten akurat zdejmował kurtkę synowi, po czym wziął go na ręce i zaczął mu coś tłumaczyć, chociaż jego mała wersja trochę grymasiła, wręcz wyrywała się lub swoimi małymi rączkami zdarzyło jej
się uderzyć starszego, ale niezbyt mocno, więc ten nawet nie reagował na to... Może był nieco zirytowany, ale mógł jedynie dalej starać się wytłumaczyć...
- Zostaniesz tylko na trochę, Megumi... - powtarzał Toji, wzdychając ciężko.
- Nie chcę! - protestował chłopiec z naburmuszeniem.
- Megumi...
Do nich za chwilę podeszła pozostała dwójka. Kobieta z pewną trudnością zajęła miejsce na norożniku, gdzie miała oparcie z tyłu i przy ręce, a gdy mały brunet dostrzegł swoją matkę, sprytnie wywinął się tacie i szybko pobiegł do ciemnowłosej, do której zaczął się tulić. Toji westchnął ciężko i sam usiadł tam, gdzie miał najbliższej. Z kolei Gojo dalej stał, krzyżując ręce na torsie, ale zaraz kąciki jego ust poszły lekko w górę, po czym rzekł:
- Który to już miesiąc?
- Co cię to obchodzi, szczeniaku? - wycedził Toji, wyraźnie niezadowolony z pytania.
- Będzie już siódmy... - brunetka odpowiedziała uprzejmie z uśmiechem, tymczasem gładząc swojego syna po jego ciemnych włoskach.
- No nieźle... - przyznał jasnowłosy - A przed chwilą był to taki malutki plemnik walczący o przetrwanie...
- Przymknij się... - warknął mężczyzna.
- Ale przecież to prawda! - stwierdził chłopak z teatralnym zdumieniem.
- Toji... - zawołała kobieta, jakby karcąco - Nie bądź niemiły...
- To niech przestanie pieprzyć głupoty... - odpowiedział twardo brunet, kręcąc głową.
- Ale widać twoje plemniki - kontynuował Gojo z głupim uśmieszkiem - mają niezłą siłę przebicia... Najpierw Megumi, a teraz następne...
- Jeszcze słowo, smarkaczu... - warknął, układając dłoń w pięść.
- Przepraszam, Satoru... - kobieta zwróciła się do licealisty - Toji nie ma dzisiaj za bardzo humoru przez to całe zamieszanie, zresztą wszyscy jesteśmy trochę zdenerwowani... Mieliśmy dzisiaj zająć się tylko moim lekarzem, a po odebraniu Megumiego spędzić razem dzień, ale niespodziewanie odwołali nam zajęcia, poza tym Toji ma jakieś problemy w pracy...
- Jasne, rozumiem... - pokiwał głową wyrozumiale, ale dalej ciągnął - A to dziewczynka czy chłopiec?
- Na początku myśleliśmy, że dziewczynka... Ale wszystko wskazuje na to, że jednak będzie chłopiec... - zaśmiała się.
- Drugi syn, no nieźle... Ciekawe czy też będzie tak samo podobny do swojego ojca nudziarza? - burknął Gojo.
Starszy brunet na to już prawie wstał, aby co najmniej strzelić chłopaka w głowę, ale niespodziewanie podszedł do niego Megumi, więc ten został. Chłopiec stanął na palcach, aby dosięgnąć ucha swojego taty, ale ten dla ułatwienia sam się pochylił, a wtedy bladoskóry coś mu wyszeptał. Po chwili Toji ledwo co nie parsknął śmiechem, ale ostatecznie powstrzymał się i odpowiedział spokojnie, wstając i kładąc dłoń na głowie syna:
- Satoru wie, opowie ci... - przy czym spojrzał na zegarek - A my musimy już iść.
- Ach, no tak... - brunetka zaczęła się podnosić.
- Niee! - zawołał Megumi, łapiąc się nogi bruneta - Nie zostawiajcie mnie!
- Zostajesz tu, Megumi! - warknął Toji - Nic ci się nie stanie!
- Nie chcę z nim zostać! - jęknął z dziecięcym grymasem - On jest dziwny!
Gojo na to aż poczuł się urażony, za to starszy Zenin triumfował, że jego własny syn już ma swój rozum i wie co dobre, a co nie. Jednak nie miał wyjścia i musiał zostawić go właśnie pod opieką tego pajaca... Dlatego użył nieco siły, aby odczepić od siebie syna, po czym posadził go na narożniku i kazał tak siedzieć. Ten się wręcz śmiertelnie obraził i odwrócił wzrok, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wtedy dopiero Toji podszedł do swojej żony i aż wtulił się nosem w zgięcie jej szyi, przy czym przyłożył dłoń do jej brzucha, po którym delikatnie sunął.
- Boże, czasem nie mam do niego cierpliwości... - westchnął brunet. - Po kim on jest taki kapryśny...
- Taki wiek... - zaśmiała się brunetka.
- On co roku ma taki wiek, a z każdym następnym jest coraz gorzej... Aż boję się pomyśleć, co będzie za kolejne pięć lat, a jak zacznie dorastać... - aż pokręcił głową.
- Zostaniesz z Satoru, kochanie? - zawołała kobieta w stronę syna.
Ale Megumi odpowiedział tylko jakimiś niezrozumiałymi dźwiękami, a wręcz położył się i postanowił zamknąć się w sobie. To nieco zmartwiło bladoskórą, ale Toji uspokoił ją, twierdząc że ten jak zwykle urządza fochy, które zaraz mu przejdą, zresztą nie zostaje bez opieki, a niech Satoru się męczy... Ostatecznie para wyszła, a Gojo faktycznie został z problemem sam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro