V
Rano Geto, gdy tylko się obudził, bez większej filozofii, odruchowo chciał wstać, ale coś go silnie trzymało, a konkretniej dwie długie ręce, które jako jedyne wystawały spod kołdry. Brunet zdążył się jedynie zirytować na twarzy, gdy usłyszał za swoimi plecami:
- Jeszcze chwila, Suguru... - wymamrotał jasnowłosy wtulony w materiał ubrania chłopaka.
- Jak chcesz jeszcze spać to śpij, ale po co ci ja do tego? - spytał oschle, przewracając oczami.
- Jesteś ciepły i wtedy się przyjemniej śpi...
- Spierdalaj - warknął, wyrywając się starszemu.
- Ejjj... - zamarudził, ledwie wysuwając twarz spod kołdry - Wracaj tu...
- Odczep się wreszcie - przy tym zauważył, że ma na sobie górę szarej piżamy, co go szczerze zdziwiło - Satoru... Coś ty odjebał?
- Ale o co ci chodzi? - spytał, powoli siadając na łóżku, a przy tym ziewał.
- Dlaczego mam na sobie twoją bluzę? - przyjrzał się chłopakowi, a wtedy zmrużył powieki podejrzliwie - A ty masz moją koszulkę?
- Co... - zaczął się zastanawiać, aż spojrzał na siebie, potem przyjaciela i przyznał - Aa... Bo mi było gorąco...
- I dlatego rozbierałeś mnie, gdy spałem?
- Byłeś taki uroczy, że nie chciałem cię budzić... - uśmiechnął się do siebie.
- Nie mogłeś po prostu wyciągnąć czegoś z szafki? Musiałeś akurat ze mnie ściągać?
- Byłeś najbliżej...
Brunet już chciał to zignorować, ale nagle przypomniał sobie, co przedtem powiedział Gojo, a to obudziło jego niepokój. Spytał, przeczuwając kolejny napływ złości:
- Byłem jaki?
- Najbliżej... - odpowiedział zdezorientowany.
- Nie, wcześniej.
- Uroczy?
- Spierdalaj! - wrzasnął w szale, podczas którego natychmiast ściągnął z siebie bluzę. Od razu zaczął szukać nowej koszulki.
- Spodnie też możesz zdjąć, nie wstyd się, Suguru... - posłał mu wymowny uśmiech.
- Zamknij mordę!
Satoru wybuchnął śmiechem, chociaż nie wiedział do końca, dlaczego brunet jest aż tak rozdrażniony... Wcześniej te żarty po prostu traktował jak żałosne, a teraz uciekał od nich jak przerażony...
Nagle do nosów obydwu dotarły zapachy prosto z kuchni, co oznaczało, że mama Suguru zaczęła już przygotowywać śniadanie, a zawsze robiła je obficie i nie brakowało różnorodności smaków... Gdy śniadoskóry tylko dostrzegł jak jego przyjaciel się rozmarza nad aromatyczną wonią, jak mu prawie ślina z ust leci, od razu przybrał bardziej skupiony wyraz twarzy i rzekł:
- Nawet o tym nie myśl, bałwanie.
- O czym, mój kotku?
- Przestań, bo cię jebnę! - warknął, a starszy się zaśmiał. - Nie myśl nawet o tym, że będziesz tu jadł śniadanie...
- Dlaczego nie? - posmutniał - Suguru, proszę... Twoja mama zawsze robi takie pyszne rzeczy!
- Nie sądzisz, że to dziwne, że jeszcze wczoraj cię tu nie było, a dzisiaj rano nagle schodzisz na śniadanie?
- Coś wymyślimy, Suguru... - posłał mu zachęcający uśmiech.
- Nie możesz...
Już pięć minut później po schodach zszedł naburmuszony brunet, a tuż obok niego przeszczęśliwy Satoru, który wręcz podskakiwał niczym dziecko. Za chwilę dwójka weszła do wielkiej kuchni, która połączona była z gustownie przystrojoną jadalnią w orientalnym stylu. Na stole jak zawsze stały piękne wazony z jeszcze bardziej uroczymi kwiatami, którymi właśnie zajmowała się niska brunetka w gęstym koku i tradycyjnym stroju w odcieniu fioletu przechodzącego w róż. Była to kobieta niezwykle urodziwa, a każdy jej ruch sam w sobie posiadał tyle wdzięku, co ona w sobie miała. Suguru zawsze patrzył na nią z nieskrywaną dumą i podziwem, bo była to najważniejsza kobieta w jego życiu, a zresztą nigdy nie spotkał drugiej tak cudownej jak ta, która dała mu życie. Przez to też przy niej jego pewność siebie nieco gasła, ale nie dlatego, że czuł się słabszy, po prostu robił jej miejsce.
Kiedy japońska piękność akurat skończyła poprawiać orchidee, nagle zauważyła dwójkę znacznie wyższych od siebie chłopców, wszak takimi dla niej byli z racji różnicy wieku. Widząc swojego syna na jej ustach od razu pojawił się ciepły uśmiech, ale równie szybko zerknęła na chłopaka obok, a wtedy aż zaskoczona spytała:
- Ojej, Satoru... Nie słyszałam jak wchodzisz... A może wróciłeś razem z Suguru?
- Powiedzmy, że wrócił ze mną... - skołowany brunet podrapał się w kark - Przepraszam, że nie dałem zdać, że będzie u nas spał...
- To nic, kochanie - przyznała z życzliwym śmiechem - Satoru zawsze jest u nas mile widziany.
- Dziękuję, pani mamo Suguru - nagle Gojo odwdzięczył się niewinnym uśmiechem, na co śniadoskóry spojrzał ze zdegustowaniem.
- Zapraszam... Pewnie jesteście bardzo głodni...
Jasnowłosemu nie trzeba było nawet dwa razy mówić, natychmiast pobiegł prosto do stołu, przy którym usiadł, a Suguru pokręcił głową, ale raczej spokojniejszym krokiem zaraz do niego dołączył. Potem już starał się nie zwracać uwagi na żarłoka, jakiego przyprowadził do domu, bo ten jadł z apetytem smoka. Z drugiej strony było mu za niego wstyd przed mamą, chociaż brunetka reagowała na to raczej zrozumieniem i życzliwością, jakich jej nigdy nie brakowało. Ogólnie była bardzo spokojna i ciepła, przez co Satoru chętnie przychodził do przyjaciela. Nie, żeby sam miał złych rodziców, ale pani Geto miała w sobie coś wyjątkowego, że aż chciało się z nią przebywać w jednym pomieszczeniu...
- W sumie szybko wróciliście... - przyznał nagle Suguru, grzebiąc widelcem w talerzu.
- Oj tam - zaśmiała się kobieta - Nawet pewnie nie zdążyłeś zatęsknić, skarbie... Ale wróciliśmy tylko na chwilę, bo tata musiał coś załatwić w pracy. Nawet nie wzieliśmy ze sobą wszystkich rzeczy stamtąd...
- To znaczy, że znów będę sam w domu? - rzekł jakimś ponurym tonem.
- Dlaczego sam? - spytała z troską w głosie - Przecież możesz zaprosić Satoru...
W tym momencie brunet natychmiast posłał ostrzegawcze spojrzenie jasnowłosemu, który już się głupio uśmiechał i chciał coś powiedzieć.
- On to nie to samo co ty, mamo... - przy czym nieśmiało uniósł kąciki ust.
- Ojej, jaki słodziak... - z rozczuleniem wyciągnęła dłoń, aby przejechać nią po głowie chłopaka, z której zjechała na jego policzek, sprawiając mu tym niesamowitą przyjemność - Ale wrócimy w poniedziałek. Nawet nie zauważysz...
- Zanudzę się na śmierć bez ciebie... - westchnął.
- Satoru - tutaj zwróciła się serdecznie do przyjaciela swojego syna - Spraw, żeby Suguru się nie nudził przez te dwa dni...
- Jasne - sam odwzajemnił uśmiech - Na pewno nie dam mu się nudzić!
- To się cieszę, kochani... - nagle wstała - To ja jeszcze trochę tu posprzątam, a wy sobie jedzcie, chłopcy.
Gdy kobieta opuściła kuchnię, brunet natychmiast z całej siły walnął starszego w ramię, a ten aż się złapał za rękę i spojrzał na chłopaka z wyrzutem.
- No co? - spytał obrażonym tonem Satoru - Przez ciebie jestem już cały w siniakach...
- Co to miało w ogóle znaczyć? - warknął.
- Ale co?
- Że nie dasz mi się nudzić!
- No tak, bo wciąż mamy randki... - uśmiechnął się.
- Jeszcze ci mało?
- Oj, Suguru... Ja się dopiero rozkręcam...
- Och... Bo już myślałem, że tylko na tyle cię stać... - odpowiedział opryskliwie.
- Co? - zmarszczył brwi - Wczoraj ci się podobało!
- Tak, zwłaszcza to jak wydawałeś mój hajs...
- A nie pamiętasz jak się do mnie przytuliłeś? - nagle zaczął prowokująco z perfidnym uśmiechem - Byłeś wtedy taki mały i bezbronny... I bardzo, bardzo uroczy...
- Bo ci zaraz...! - już podniósł rękę, grożąc mu.
- Nie możesz mnie bić! To jest przemoc w rodzinie! - schował się za ramionami.
- Jakiej rodzinie? - warknął.
- Przecież jestem twoim przyszłym mężem... - aż nie wytrzymał i się uśmiechnął ledwo.
- Ty frajerze! - on też się nie opanował i w końcu uderzył chłopaka w twarz z liścia.
- Suguru! - zaskoczony, aż złapał się za twarz.
- Należało ci się! - zaczął dyszeć ze stresu, patrząc w bok.
- Nie możesz mnie ciągle bić! To niemiłe!
- Przepraszam... - warknął, patrząc w bok ze wstydu - Ale mnie prowokujesz...
- No wiem, jestem trochę wkurzający... - przewrócił oczami - Ale za to mnie kochasz...
- Nie kocham cię. Ogarnij się - spojrzał na niego pogardliwie.
- Oj nie o to mi chodzi... Ale tak też będziesz mnie kochał...
- Albo ty mnie.
- To co, idziemy na drugą randkę?
- Dobra! Ale... Tym razem to moja randka.
- Dobrze... - zaśmiał się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro