Rozdział 1
– A temu co? Zwariował? – mruknął Kiba.
Od dobrych kilku minut przyglądał się Naruto, który w ekspresowym tempie stemplował i podpisywał dokumenty. Sterty papierów pojawiały się na biurku i znikały tak szybko, że pracownicy nie nadążali z donoszeniem ich. Oczywiście wszyscy w wiosce wiedzieli, że ich nowy Hokage jest pracoholikiem, ale teraz już przechodził samego siebie. Kiba przeciągnął ręką po swoich zapuszczonych, trochę przylizanych włosach i chwycił szpiczastą bródkę. Jeszcze trochę i prześcignie w długości zarostu stojącego obok kumpla, a wtedy wygra zakład.
– Kiba, jesteśmy w siedzibie Hokage, masz się wyrażać o Naruto z szacunkiem. Ciesz się, że jest zbyt zajęty, żeby w ogóle cię słuchać – westchnął cierpiętniczo Shikamaru.
Taaak, to była jedna z najtrudniejszych rzeczy na liście do zrobienia. I chyba najbardziej kłopotliwa. Co prawda jako główny doradca nie musiał się wcale tym zajmować, miał wiele innych ważnych obowiązków, ale chciał. Po prostu chciał. Problem polegał na tym, że Naruto został Siódmym Hokage już prawie pół roku temu, a większość osób, zwłaszcza z ich grupy wiekowej, nadal zwracała się do niego jak za czasów Akademii, zupełnie ignorując powagę funkcji, jaką teraz pełnił. Nie, żeby nie szanowali Naruto, wszyscy mieli świadomość, ja wiele mu zawdzięczają, ale pamiętali jednocześnie dawnego, rozwrzeszczanego blond idiotę, którym kiedyś niewątpliwie był. I teraz Shikamaru musiał się postarać, żeby zmienili podejście. Z kobietami poszło mu w miarę łatwo, one miały więcej ogłady, ale na przykład taki Kiba...
– Dobrze więc. Co napadło szanownego Hokage, że tak się zachowuje? – poprawił się Kiba.
– Sasuke – jedno słowo wystarczyło za odpowiedź.
Obaj westchnęli. To, że Naruto zawsze miał obsesję na punkcie swojego najlepszego przyjaciela, było ogólnie wiadome i nikt się tym już za bardzo nie przejmował. Jednak teraz, gdy Sasuke przebywał w szpitalu i właśnie najprawdopodobniej trwał zabieg, który miał zaważyć na jego dalszym życiu, młody Hokage po prostu szalał z nerwów. I to tak konkretnie szalał. Narzucił sobie wariackie tempo pracy, byle tylko się na czymś skupić, a wszyscy dookoła niego musieli nadążać. Co było dość trudne, bo Naruto dysponował niespożytymi pokładami zarówno energii, jak i chakry. Nawet nie złapał zadyszki, kiedy inni słaniali się już na nogach.
– Jak myślisz, ile to jeszcze potrwa? Bo jak tak dalej pójdzie, to wykończy swoich pracowników, a potem sam padnie i ... – nie zdążył dokończyć wypowiedzi, bo drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem.
– Hokage! – Ledwo łapiąca oddech kobieta wpadła do pomieszczenia. – Wieści ze szpitala... Operacja zakończyła się sukcesem.
Sterta dokumentów poleciała na podłogę, a Naruto gwałtownie zerwał się zza biurka. Nie trzeba mu było drugi raz powtarzać. Przed oczami osób obecnych w gabinecie śmignął tylko widok jego białego płaszcza, gdy bez słowa wskoczył na parapet. Po chwili już go nie było.
– Hokage wychodzący oknem? To tak nieelegancko – mruknął Kiba, pijąc do wcześniejszej wypowiedzi Shikamaru na temat odpowiedniego wyrażania się o przywódcy wioski. – I w ogóle... – prychnął, nadymając policzki w taki sposób, że przypominał teraz swoją naburmuszoną wersję z czasów Akademii. – Sasuke ciągle nazywa go idiotą i jemu jakoś nie zwracasz uwagi. – Wyciągnął oskarżająco palec. – Co on, jakiś wyjątek jest?
– Eh, Kiba – westchnął Shikamaru, drapiąc się po głowie. – Jak ty mało jeszcze wiesz o życiu.
*
Naruto znalazł Sasuke w jednej z sal szpitalnych na końcu korytarza. Leżał na łóżku z niezbyt zadowoloną miną, można by nawet rzec, że wyglądał na poirytowanego. Tuż obok niego, na niskim krzesełku, siedziała Sakura i obierała jabłka, a stojąca tyłem do drzwi młoda medyczka mieszała jakieś lekarstwo.
– Tylko jedna osoba naraz! – Dziewczyna, słysząc nagły ruch w pokoju, odwróciła się, chcąc stanowczo wyprosić dodatkowego gościa. – O... Szanowny Siódmy. – Zarumieniła się i skłoniła głowę. – Przepraszam, ja...
– Nie szkodzi. – Naruto w ogóle na nią nie spojrzał. Patrzył na Sasuke, którego wyraz twarzy na jego widok diametralnie się zmienił.
– Naru... – zaczęła Sakura, ale ugryzła się w język. Przy obcych ludziach zawsze używała jego tytułu. – Hokage.
– Młotku. – Kąciki ust Sasuke uniosły się lekko. On nigdy nie bawił się w takie ceregiele i miał za nic wszelkie konwenanse związane z awansem przyjaciela na najwyższe stanowisko w wiosce. Naruto zawsze pozostanie dla niego po prostu Naruto. Choć to „po prostu" już dawno nabrało w ich przypadku innego znaczenia.
– Heh. – Naruto uśmiechnął się jak za dawnych lat, tym promiennym, szerokim uśmiechem, który był kiedyś jego wizytówką. – Sasuke, draniu... Słyszałem, że się udało. – Niebieskie oczy błysnęły radośnie, gdy spojrzał na lewa rękę przyjaciela, owiniętą ciasno grubym bandażem. Więc jednak komórki Hashiramy i w tym przypadku się przyjęły.
– I to dlatego przysłałeś mi klona z gratulacjami? – zakpił Sasuke, ale jego spojrzenie wyrażało zupełnie inną emocję. Doskonale wiedział, że to nie żaden klon, potrafił wyczuć chakrę Naruto jak nikt inny. Zawsze rozpoznawał oryginał.
– Ja bardzo przepraszam, ale naprawdę, regulamin... – wymamrotała medyczka i spuściła głowę. W końcu, jakby nie było, miała do czynienia z samym Siódmym. – W tej sali, oprócz personelu, może przebywać tylko jedna osoba odwiedzająca.
Naruto i Sakura spojrzeli na siebie. Żadne z nich nie miało zamiaru się ruszyć.
– Ja jestem jego żoną. – Wzrok Sakury był bardzo wymowny.
Nie widywała Sasuke zbyt często, więc teraz, kiedy był wręcz zmuszony, by spędzić kilka dni w szpitalu, dostrzegała w tym swoją szansę. Nadal, mimo upływu tylu lat, łudziła się, że zmieni nastawienie i zacznie okazywać jej... No właśnie, co? Bo na jakiekolwiek romantyczne uczucia już dawno przestała mieć nadzieję.
– A ja jestem Hokage. – Naruto użył argumentu, który przesądzał wszystko. Do tej pory robił to naprawdę bardzo rzadko, nie lubił wykorzystywać swojej pozycji dla celów osobistych, no ale w tym wypadku nie zawahałby się przed niczym.
Sakura burknęła coś pod nosem i rzuciła mu spojrzenie w stylu „policzymy się później", jednak w końcu, ociągając się lekko, wstała i wyszła razem z młodą medyczką, która zamknęła za nimi drzwi.
Naruto zerknął jeszcze tylko, sprawdzając, czy na pewno drzwi są zamknięte, a zaraz potem bezceremonialnie przesunął nogą stołek pod ścianę i usiadł na łóżku Sasuke.
– Wiedziałem! Musiało się udać! – Roześmiał się z ulgą i objął go mocno ramionami, chowając głowę w zagłębieniu szyi.
Odetchnął głęboko. Zapach Sasuke był nieco przytłumiony przez szpitalną woń, ale nadal wyczuwalny. Naruto był pewien, że przyjaciel jeszcze kilka dni tutaj poleży, Tsunade nie wypuści go, dopóki się nie upewni, że wszystko z nim i jego ręką jest w najlepszym porządku. To był dopiero drugi taki zabieg w historii i musiała go monitorować. Tak samo jak kiedyś ten przeprowadzony na prawej ręce Naruto, który teraz już z własnego doświadczenia wiedział, że Sasuke będzie musiał przez pewien czas przyjmować leki, ale w końcu odzyska pełną sprawność. Westchnął zadowolony i mocniej wtulił się nosem w jego szyję. Po chwili poczuł, jak ciepła dłoń dotyka jego głowy.
– Wiesz, że wolę cię z dłuższymi włosami? – Cichy, niski głos przy jego uchu sprawił, że aż zadrżał.
Och, jak ten drań na niego działał. I jak perfidnie to czasami wykorzystywał. Przypomniał sobie ich pierwszy raz...
To był dzień, w którym Sasuke został ułaskawiony i opuszczał wioskę, żeby udać się na tę swoją wyprawę. Czekał na niego wtedy, chciał się pożegnać, ale sam na sam, bez obecności Sakury i Kakashiego. Wybrał miejsce, gdzie nie mogli ich zobaczyć. Sam nie wiedział dlaczego, ale coś mu to podpowiadało, że tak będzie lepiej. I było. Ale zrozumiał to dopiero wtedy, kiedy Sasuke, odbierając z jego dłoni swój ochraniacz, zrobił coś, czego się nie spodziewał. Zdecydowanym ruchem popchnął go na pień najbliższego drzewa i splatając ich ręce razem, pocałował go. Mocno, niemal brutalnie, tak, że aż mu się zakręciło w głowie. Dalej poszło już szybko. Leśna polana, podróżny płaszcz Sasuke rozłożony na trawie, a na nim oni. Bez żadnych ubrań, bez żadnych zahamowań, bez żadnego wstydu. Po prostu dali wyraz pożądaniu, które najwyraźniej kumulowało się w nich przez długi czas. Bardzo długi czas.
Już wtedy obaj znali odpowiedź na pytanie, którego jednak żaden z nich nie zadał. Bo nie było takiej potrzeby. W tamtym momencie istnieli tylko dla siebie, nikt inny się nie liczył. Naruto pamiętał, jak Sasuke w ekstazie szarpał go za włosy, kompletnie nie panując nad dziką, brutalną żądzą. I mimo że bolało, nie protestował. Chciał tego, chciał Sasuke... Tamta noc była taka ciepła...
Westchnął i podniósł rękę, dotykając swoich jasnych kosmyków.
– To da się zrobić – zaśmiał się cicho, unosząc głowę. Sam nie lubił swojej obecnej fryzury, ale przy jego trybie życia była po prostu wygodna. – Swoją drogą, ty też mógłbyś doprowadzić się do ładu. – Złapał między palce jeden ze zdecydowanie za długich kosmyków czarnych włosów. – Przez to twoje chodzenie po lesie trochę zdziczałeś.
– Zdziczałem? – Sasuke uśmiechnął się lekko, zaskoczony takim określeniem. – Ja ci dopiero mogę pokazać, co to znaczy dzikość. Najlepiej gdzieś na odludziu, w innym wypadku twoje jęki obudziłyby pół wioski. – Ugryzł prowokacyjnie wargę Naruto.
To się akurat nie zmieniło, zawsze lubił go prowokować. Oczywiście kiedyś, gdy mieli po zaledwie dwanaście lat, miało to zupełnie inny wydźwięk, dogryzał mu, bo reakcja była przewidywalna. Naruto zawsze się wściekał. A wściekający się na niego Naruto, to Naruto, który poświęcał mu całą swoją uwagę. Bez względu na to, co się działo.
Sasuke dopiero po latach był w stanie przyznać się, że tak naprawdę przez cały czas pragnął jego uwagi. Gdyby wtedy nie był takim dupkiem, gdyby został w wiosce... Chociaż... nie. To by niczego nie zmieniło. Chyba po prostu musieli przejść przez to wszystko, żeby teraz było między nimi tak dobrze. Żeby w końcu się odnaleźli, zrozumieli i zaakceptowali.
– Zaraz to ktoś inny będzie jęczał albo raczej wrzeszczał, jak nas zastanie w takiej sytuacji. – Naruto pocałował go mocno i odsunął się trochę, nadal jednak nie zszedł z łóżka. Zawsze tak siedział i chyba wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić.
– Sugerujesz, że ktoś tu będzie miał czelność wejść i przeszkodzić czcigodnemu Hokage? – parsknął kpiąco Sasuke, jak zawsze, gdy go tak nazywał, bo robił to tylko po to, żeby mu dogryźć. Naruto mógłby sobie zostać najznamienitszą personą nawet na księżycu, a i tak niczego by to nie zmieniło. Dla niego już zawsze będzie po prostu przyjacielem, kochankiem i najważniejszą osobą w życiu. I nie zamierzał go w żaden sposób tytułować, bo to by wyznaczało pewien dystans. A między nimi od dawna nie było już żadnego dystansu.
– Personel może i nie, ale Sakura-chan...
Naruto wzdrygnął się lekko, gdy uświadomił sobie, co przyjaciółka mogłaby mu zrobić za pomocą swojej pięści, gdyby dorwała go podczas macania Sasuke. Zresztą, macanie to jeszcze nic. Były inne, dużo ciekawsze rzeczy, które razem robili, a o których nikt nie mógł się dowiedzieć. Spojrzał profilaktycznie w kierunku drzwi, a potem z powrotem na przyjaciela.
– Wiesz, twoja żona...
Sasuke skrzywił się na te słowa.
– Nie nazywaj jej tak, kiedy jesteśmy sami – syknął, lekko poirytowany.
Tak, to jednak nie był dobry temat. Teraz dopiero Naruto przypomniał sobie, że kiedy tu przyszedł, zastał go w niezbyt dobrym humorze. Wiedział, dlaczego tak się działo. To był właśnie ten problem, którego nie umieli i nie mogli rozwiązać. Obaj mieli rodziny. Żony, dzieci... Ale tę decyzję podjęli wspólnie trzynaście lat temu.
Byli wtedy jeszcze bardzo młodzi. Sasuke chciał odbudować klan, a na swojego przyjaciela i kochanka w tej kwestii nie mógł – z wiadomych powodów – liczyć. Sam Naruto zaś dążył do zrealizowania swojego największego marzenia – pragnął zostać Siódmym Hokage. Dlatego ich związek nie miał wtedy przyszłości, obaj postawili na pierwszym miejscu własne cele. Czy tamta decyzja, te trzynaście lat temu, była słuszna?
Właściwie on i Hinata mieli na tyle przyjazne stosunki, że spokojnie mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Tym bardziej, że i tak prawie cały dzień spędzał w pracy, a kiedy wracał do domu, po prostu szedł spać. Jednak relacje Sakury i Sasuke nigdy nie były jakoś wybitnie dobre. Co prawda on zawsze był jej księciem z bajki, tym jedynym, wymarzonym, ale ona zazwyczaj go irytowała. I to się nie zmieniło, choć w jakiś sposób przyzwyczaił się do niej. Oczywiście doceniał ją, nie mógł przecież udawać, że nie widzi jej siły i umiejętności. Jednak gdyby nie ta jego mania odbudowy klanu, to nigdy by się z nią nie ożenił. W ogóle by się nie ożenił.
Naruto dobrze pamiętał dzień jego ślubu. Czuł się strasznie, choć przecież wiedział, że nie traci go na zawsze. Sasuke też udzielała się nerwowa atmosfera między nimi, bo cały czas chodził wkurzony i warczał na innych, a kiedy w końcu było po wszystkim, zwyczajnie się schlał. Naruto znalazł go rano w swojej kawalerce, wyglądał okropnie. Zapadnięte policzki, przekrwione oczy, do tego śmierdział sake. Pół dnia doprowadzał go do porządku, bo w takim stanie nie mógł się raczej nigdzie pokazać. A musiał przecież wrócić do swojego nowego domu. Ociągał się z tym jak tylko mógł i takim sposobem jednoosobowe łóżko Naruto zostało wyeksploatowane tak, jak jeszcze nigdy, bo Sasuke najzwyczajniej w świecie nie chciał wypuścić swojego przyjaciela i kochanka z rąk. Był brutalny, zaborczy i tak namiętny, jakby zaraz miał nastąpić koniec świata. Nie, żeby to Naruto jakoś specjalnie przeszkadzało...
Z upływem czasu, przez kolejne tygodnie, wszystko jakoś wróciło do normy. Sasuke już przed ślubem postawił sprawę jasno: jedyne, na czym mu zależy, to odbudowa klanu. Nie popisał się wtedy wrażliwością, ale to było raczej do przewidzenia. Powiedział wprost, że nie będzie żadnych romantycznych gestów, żadnego trzymania się za rączkę, żadnego całowania. I Sakura na to przystała, chociaż przez cały czas łudziła się, że może jednak będzie inaczej. Trzymała się nadziei, że kiedy zamieszkają razem, uda jej się do niego zbliżyć, że w końcu dostrzeże w niej kogoś więcej niż koleżankę z drużyny. Ale tak się nie stało. Kiedy tylko urodziła się Sarada, Sasuke, z poczuciem spełnionego obowiązku, znów opuścił wioskę, by kontynuować swoja podróż.
W przypadku Naruto sytuacja wyglądała dużo mniej dramatycznie. Można by nawet powiedzieć, że miał w domu sielankę, bo Hinata była osobą, z którą dało się spokojnie żyć. Nie wymagała prawie niczego, dobrze zajmowała się dziećmi, a że była nieśmiała, to ich kontakty fizyczne ograniczały się do minimum. To było Naruto naprawdę na rękę. Tym bardziej, że przez te wszystkie lata regularnie spotykał się z Sasuke. Miejsca były różne, ale nigdy nie Konoha. Wioska przywodziła im obu na myśl osoby, z którymi jednak byli związani, a oni chcieli mieć siebie na wyłączność. Przynajmniej przez jedną noc. Przynajmniej na chwilę...
– Słuchaj... – Naruto przygryzł nerwowo wargę. – Zrób coś, żeby Sakura-chan poszła na noc do domu i zostaw uchylone okno.
Sasuke w odpowiedzi tylko chwycił go i jeszcze raz przyciągnął do siebie.
– O drugiej – wyszeptał mu do ucha, drażniąc je swoim niskim głosem i gorącym oddechem. – Nie spóźnij się.
Kiedy drzwi pokoju uchyliły się i wyszedł zza nich młody Hokage, Sakura szybko rozejrzała się po korytarzu, oceniając sytuację. Nikogo nie było w pobliżu. Cudownie...
– Naruto... – uśmiechnęła się diabolicznie – ...chodź no tu – warknęła, naprawdę nieźle wkurzona i przywołała go palcem.
Naruto przełknął nerwowo ślinę. Wiedział, że nie odpuści mu tamtej sytuacji, w końcu przez niego musiała odejść od łóżka Sasuke. Jednak decydując się na wyjście drzwiami, a nie ucieczkę oknem – co początkowo chciał zrobić, miał nadzieję, że jej tu nie zastanie albo że oprócz nich na korytarzu będą jacyś inni ludzie. W takiej sytuacji nigdy by się nie odważyła na jakikolwiek odwet, miała szacunek dla stanowiska Hokage. Niestety, gdy byli sami lub wśród przyjaciół, potrafiła dać mu niezły wycisk. Wkurzona Sakura od zawsze była jak tajfun, a jej odwety w żadnym wypadku do najprzyjemniejszych nie należały. Naruto przekonał się o tym już pierwszego dnia w Akademii, kiedy tak mu przywaliła za ten przypadkowy pocałunek z Sasuke, że miał spore problemy ze wstaniem z podłogi. Potem było jeszcze gorzej. Ona miała coraz większą siłę, a on coraz częściej od niej obrywał. Nigdy się z nim nie patyczkowała. Dobrze przynajmniej, że od czasu wojny używała swoich pięści już tylko do innych celów, a jego głowę sobie odpuściła. Teraz to nawet Kurama by go nie uratował.
– No chodź, chodź. Nic ci nie zrobię, tylko sobie pogadamy. Jak za dawnych czasów. – Sakura zbliżała się do niego powoli.
– Serio? – Zrobił kilka kroków w jej kierunku. Niestety, z tej naiwności nigdy się chyba nie wyleczy.
– A jak ci się wydaje?! – wrzasnęła i doskoczyła do niego, łapiąc za poły płaszcza. Po chwili poczuł, jak niemal nadludzka siła przyciska go do ściany. – Jak śmiesz wykorzystywać swoje stanowisko do takich rzeczy. Jesteś Hokage, do cholery, a zachowujesz się jak rozwydrzony gówniarz!
– Sakura-chan! Du... dusisz mnie – wychrypiał, czując, że traci oddech. – Puść – jęknął słabo.
Oczywiście mógłby z łatwością uwolnić się sam, ale nigdy nie używał przeciwko przyjaciołom swojej mocy. Nie zaryzykowałby zrobienia im krzywdy.
– Naruto... – Sakura nagle rozluźniła nieco chwyt, a wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił. – Daj mi pobyć z nim chociaż trochę. Wiem, że jesteście najlepszymi przyjaciółmi i jedyne, co go ostatnio obchodzi, to ty, ale zrozum... – westchnęła i pokręciła smętnie głową, jakby zastanawiając się, w jakie słowa ubrać to, co chciała powiedzieć. – Naruto... Ty nie stworzysz z nim więzi silniejszej niż przyjaźń. A ja mogę.
Naruto poczuł, jak nogi się pod nim uginają. Nie, nie z powodu ściskających go rąk Sakury, które już wcześniej puściły płaszcz. Ale te słowa: „Ty nie stworzysz z nim więzi silniejszej niż przyjaźń"... Przecież już dawno ją stworzył. Razem z Sasuke ją stworzyli. Od wielu lat oszukiwali Sakurę, Hinatę i wszystkich innych ludzi. Tak naprawdę istnieli głównie dla siebie, Naruto nie miał co do tego wątpliwości. Mimo że nadal nazywał Sasuke swoim przyjacielem, to uczucie do niego miało trochę inne określenie. To uczucie było tym, którego tak rozpaczliwie pragnęła Sakura.
– Hokage, czy coś się stało? – Z drugiego końca korytarza rozległ się krzyk jakiejś kobiety.
Nic dziwnego, w końcu opierał się o ścianę i wyglądał, jakby zaraz miał się po niej osunąć.
– Wszystko w porządku, nic mu nie jest – odkrzyknęła Sakura i podciągnęła go lekko, udając, że otrzepuje poły jego białego płaszcza. – Tylko się trochę pobrudził.
– Sakura, co ty...
– Daj mi kilka dni i nie kręć się w jego pobliżu, proszę cię. I tak zostanie w wiosce na dłużej, jeszcze będziecie mieli czas się pokłócić i nawet pobić, jeśli to wam sprawia taką przyjemność. Naruto... – Spojrzała mu prosto w oczy, a jej wzrok wyrażał determinację. Kiedy nic nie odpowiedział, uznała to za milczącą zgodę i odsunęła się od niego.
Naruto patrzył, jak idzie korytarzem, a potem otwiera drzwi pokoju, w którym leżał Sasuke i znika za nimi. Pokręcił tylko głową i poszedł w stronę wyjścia ze szpitala. Miał jeszcze trochę pracy.
*
Równo pięć po drugiej w nocy lekki szelest zasłon wyrwał Sasuke z zamyślenia. Spojrzał w stronę okna i uśmiechnął się lekko.
– Spóźniłem się? – Stojący w półmroku Naruto potarł ręką włosy na karku, zerkając na zegar.
– Owszem. Czekałem na ciebie aż zbyt długo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro