Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

RyujixKodai 1

Jeszcze nie poprawiłam, wklejam na szybko. To nie koniec tego ff.

Uwaga. To nie jest część Kronik. 

KodaixRyuji

*

To był trudna misja. Już od dawna przez fakt, że shinobi nie mieli żadnych zadań w swoich wioskach, zaczęli wynajmować się jako najemnicy. Ale teraz pojawiła się naprawdę silna grupa, z którą trzeba było sobie poradzić.

– Kodai, to już drugi raz. Drugi raz i znów przez ciebie znaleźliśmy się w takiej sytuacji – syknął Ryuji, patrząc na swój poraniony bok.

Cholera, co temu kretynowi strzeliło do głowy. Owszem, ostatnio nauczył się rzucać Rasenganem, ale to była pochopna decyzja atakować tak od razu. Bez rozpoznania i ocenienia siły przeciwnika. To był duży błąd. Owszem, jakimś cudem pokonali we dwójkę tych, na których się natknęli, ale jeden z nich władał żywiołem ziemi i takim sposobem znów znależli się uwięzieni wśród skał. A tak właściwie to Kodai.

– Rozwal to Chidori i wracamy do domu – wymamrotał Kodai. – Moja dziewczyna na mnie czeka.

– Skończ gadać głupoty. Wiem, że nie masz żadnej dziewczyny. A jak masz, to dlatego, że jej płacisz, tak jak wcześniej Nanako – warknął Ryuji i wstał.

Zdjął koszulkę, rozerwał ją i owinął sobie bok. Potem obszedł skały w których był uwięziony Kodai.

– Nie mogę. Jest na nich woda. Gdy użyję takiej mocy, jaka jest do tego potrzebna, zginiesz.

– Jak tego nie zrobisz, to i tak zginę. Nikt nie wie, gdzie teraz jesteśmy. Nie ma opcji, żeby ktoś nas tu znalazł i pomógł.

Kodai coś mruknął i oparł głowę o kamień. Faktycznie, sytuacja była nieciekawa. Tylko że tym razem był w pełni przytomny i mógł w pełni przenalizować skutki swojej nieprzemyślanej decyzji. Po chwili spojrzał w górę i zamarł.

– Ryuji, sufit tej jaskini wygląda jakby miał się zaraz zawalić – powiedział z przerażeniem w oczach. Nie mógł narażać też jego. – Uciekaj stąd, póki możesz!

No dobra, więc to był koniec jego kariery chunina. Dobre i to, że zginie podczas ważnej misji, zakończonej sukcesem. Choć miał nadzieje żyć trochę dłużej.

Ryuji uniósł głowę i też spojrzał na sklepienie. Fakt, nie wyglądało to dobrze. Przez walki tutaj struktura musiał zostać poważnie naruszona. Nie miał pojęcia, co robić. Mógł uciec, ale...

– Nie zostawię cię – zadecydował, podchodząc do Kodaia. – Coś wymyślimy.

– Dobrze wiesz, że nie. – Kodai pokręcił głową. – Idź stąd. I tak nigdy cię nie lubiłem. To przez ciebie i te głupie plotki wszystkie dziewczyny mnie zbywają – krzyknął.

To nie była prawda. Ale był już na tyle doświadczony, że wiedział, że gdy sufit się w końcu zawali, to zginą obaj.

– Kodai...

– Nie! Nienawidzę cię! Spieprzyłeś mi reputację! Wynoś się!

Ryuji spojrzał na niego i podszedł bliżej. Przykucnął i pokręcił głową.

– Wiem, o co ci chodzi. Chyba nie bez powodu moim mistrzem został Naruto–sensei. Hokage, mimo że długo w to wątpiłem, wiedział, co robi, tworząc w taki sposób nasze drużyny.

Usiadł obok i objął kolana rękami.

– Wiesz, zawsze chciałem trafić do Sasuke–senseia. Ale wszyscy wiemy, jaki on ma charakter. I wszyscy wiemy, że ja mam podobny. Jednak Naruto–sensei nauczył mnie trochę innego podejścia.

– Czyli?

– Czyli że teraz wiem, o co ci chodzi. Zwyczajnie próbujesz mnie tymi słowami obrazić, bo chcesz, żebym cię zostawił i ratował siebie. W tym akurat aspekcie jesteście do siebie bardzo podobni.

Kodai przymknął oczy. Ryuji go rozgryzł. Ale przecież nie mógł mu pozwolić tu zostać.

– Idź, sprowadź jakąś pomoc – powiedział. – Wytrzymam.

– Nie. Muszę coś wymyślić. Daj mi chwilę.

Wstał i odszedł skały dookoła. Cholera, w tej jaskini panowała taka wilgoć, że kamienie raczej nie wyschną. Mógłby spróbować jakoś fizycznie spróbować je rozkruszyć, choć wątpił, żeby dał radę, ale wtedy sklepienie na pewno by im się zwaliło na głowy. Tak samo jak gdyby użył Chidori, żeby utorować sobie drogę wyjścia.

– Ryuji, jak myślisz. Dlaczego wszyscy mają nas za parę? Przecież tak samo przyjaźnię się z Shinjim. – Kodai stwierdził, że skoro nie przemówi mu do rozumu, to chociaż tego przed śmiercią się dowie. – To znaczy ja wiem, że trochę przypominamy naszych mistrzów, ale przecież to nie jest powód.

– Nie wiem. Tak naprawdę wcale nie jesteśmy tak bardzo podobni. Naruto–sensei jest wiecznym optymistą, a ty pesymistą. Ja znów potrafię mówić coś więcej niż tylko „hn" – stwierdził Ryuji, znów podchodząc do niego.

– A całowałeś się kiedyś? Ale tak naprawdę, no wiesz, z języczkiem – usłyszał.

– Nie, nie całowałem się. – Ryuji jak zwykle powiedział prawdę. On jakoś nie potrafił stosować forteli, jak miał wygrywać, to zawsze uczciwie.

– A... A chciałbyś? – Kodai przerwał i zarumieniony odwrócił głowę w inną stronę. – No wiesz, bo jak i tak zginę, to nikt się nie dowie. A ja... No chciałbym się przekonać, jak to jest.

Ryuji zbliżył się do niego i położył mu rękę na czole.

– Nie masz gorączki – powiedział i spojrzał mu w oczy, które też nie wykazywały żadnych niepokojących objawów. Raczej patrzyły na niego tak...

– Posłuchaj, wydostanę nas stąd. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię. W końcu znajdziesz sobie prawdziwą dziewczynę.

Kodai znów spojrzał na niego tymi swoimi zielonymi oczami, a potem na skały, w których był więziony i na sklepienie. Pokręcił głową.

– Ok. Tak tylko zapytałem – powiedział, patrząc w dół.

Ależ się wygłupił. Po prostu człowiekowi w obliczu śmierci różne rzeczy przychodzą do na myśl. To tak tylko. Po prostu chciał wiedzieć, co to znaczy prawdziwy pocałunek. A nie tylko taki na festynie. Nanako nie chciała się całować, ona cały ten czas marzyła o mężczyźnie, który nawet nie wiadomo gdzie się podziewał.

– Ej, spójrz na mnie. – Poczuł palce na podbródku, które uniosły mu głowę.

Ryuji przez dłuższą patrzył mu w oczy, jakby się nad czymś zastanawiał.

Kodai musiał przyznać, że miał bardzo ładne oczy. Granatowe. Słyszał, jak wiele osób mówiło, że gdyby nie fakt, że Naruto–sensei i Sasuke–sensei to mężczyźni, tak właśnie mógłby wyglądać ich syn. A on miał przecież tatę. Kodai kiedyś go poznał, gdy przyszedł do nich do domu. Jako aktywny ANBU rzadko tam bywał. Ale Ryuji nie był sam. Miał jeszcze ciotkę i trzy młodsze kuzynki. Jemu została tylko babcia.

– Nie odpływaj mi tu. – Ryuji potrząsnął nim trochę.

– Nie odpływam. Myślałem o naszych rodzinach. I wiesz co? Moja babcia jest super. A ja nigdy jej o tym nie powiedziałem.

– To powiesz, jak wrócimy.

– A jak nie wrócimy? – Znów zerknął na sklepienie. Gdzieniegdzie już sypały się okruchy. – Ty masz jeszcze szansę. Powiedz mojej babci...

– Nie. – Ryuji położył mu palec na ustach i przysunął się tak, że prawie stykali się nosami. – Jesteś w końcu jedynym świadkiem.

– Świadkiem czego?

Kodai nie rozumiał, choć musiał przyznać, że gorący oddech na ustach był bardzo przyjemny i powodował... motylki. Co? Jakie znowu motylki! Ryuji był jego przyjacielem! To znaczy sam tego chciał, ale...

– Wiesz, że jak to zrobię, nigdy już nie będzie między nami tak samo? – Ryuji spojrzał mu prosto w oczy.

Kodai, patrząc na niego jak w jakimś transie, kiwnął głową.

Po chwili poczuł muśnięcie ust. Takie delikatne, jakby przypadkowe. I to było tak dziwnie przyjemne uczucie.

– Mam kontynuować? – zapytał Ryuji, widząc jego rozszerzone w zaskoczeniu oczy.

Po chwili, będąc pewnym, że nie uzyska odpowiedzi, pocałował go tak naprawdę. Znów dotknął jego ust swoimi, i tym razem doczekał się niewerbalnej odpowiedzi. To może na początku było trochę dziwne, bo w końcu byli przyjaciółmi, ale jednocześnie ekscytujące. Pierwszy raz z kimś się całował. Nigdy w życiu nie podejrzewałby, że to będzie chłopak.

Objął Kodaia i trącił delikatnie jego język swoim. O kurczę! Ciarki przeszły go po całym ciele. To było tak cholernie dobre. Tak, właśnie tak, dlatego już po chwili oba języki dołączyły do pocałunku i jakoś, mimo że to miało wyglądać zupełnie inaczej, żaden z chłopaków nie potrafił przestać.

– Czekaj!

Kodai pierwszy się opamiętał. A teraz, mimo że patrzył na Ryujiego nadal roziskrzonym wzrokiem, sam już nie wiedział, co myśleć.

– No bo to się robi coraz bardziej dziwne.

– Wiem. – Ryuji spuścił wzrok. – To tak tylko jednorazowo. Zresztą! – Podniósł głowę. – I tak ciągle tu marudzisz, że zginiesz. Kiedy niby mielibyśmy to powtórzyć?!

– Może jak nas jednak wydostaniesz?

Kodai znów wlepił wzrok w sklepienie, jednak tym razem lekko się uśmiechnął. Ten pocałunek był czymś naprawdę przyjemnym. Jak się nie uda i zaraz to wszystko szlag jasny trafi, a spadające głazy go zabiją, to chyba mimo wszystko umrze szczęśliwy.

– Czekaj, mam pomysł.

Ryuji wstał. Cholera nie zginą tu, nie ma mowy. Na pewno nie teraz, gdy zdążył poznać uczucie pierwszego prawdziwego pocałunku. Cały czas, gdy o tym myślał, czuł przyjemne skurcze w podbrzuszu. I... I chyba chciał to powtórzyć.

– Musisz zrobić Rasengana.

– Tą ręką nie potrafię. – Kodai spojrzał na swoją lewą dłoń. Próbował wiele razy, ale mu nie wychodziło.

– Nie tą. Prawą. Tą, która jest uwięziona między skałami.

Kodai chwilę się zastanawiał, ale w końcu skinął głową. To było dość ryzykowne, jednak faktycznie mogłoby być jedyną szansą. Jego Rasengan miał już dużą siłę, mógł roznieść te skały od środka. Pytanie, czy sklepienie przetrwa?

– Odsuń się. Podejdź do zasypanego wejścia. Nawet jak sufit runie, będziesz miał szansę się wydostać.

– Nie. – Ryuji objął go w pasie. – Chwyć mnie za szyję?

– Ale...

– Wydostaniemy się obaj, albo żaden.

*

Kodai obudził się, nie do końca wiedząc, gdzie jest. W końcu, rozglądając się dookoła, poznał, że to jedna ze sal szpitalnych. A może nawet ta sama co ostatnio? Chyba tak, bo za oknem zobaczył to samo drzewo.

– Ale z was idioci.

Odwrócił głowę i dopiero teraz dostrzegł Akane. Siedziała na krzesełku obok łóżka.

– Gdzie Ruyji? – Zerwał się przerażony. – Dlaczego go tu nie ma?!

– Bo jest na badaniach. Zaraz go pewnie przywiozą z powrotem.

Akane wstała i usiadła na łóżku Kodaia. Uśmiechnęła się i chwyciła go za rękę.

– Wiesz, zmieniłam zdanie. Chcę być twoją dziewczyną – powiedziała, jak zawsze zresztą, prosto z mostu.

– C... Co?

Kodai spojrzał na nią, jak na niezwykły okaz czerwonego kanarka, które ostatnio pokazywała mu Tenten. To znaczy Akane mu się podobała, w ogóle wszystkim się chyba podobała, ale... Czy to, co się stało między nim a Ryujim to był sen czy jawa? Pamiętał misję, pamiętał, jak zostali uwięzieni i... Czy to możliwe, że jego mózg wytworzył sobie resztę?

– No kilka razy mi już to proponowałeś. Nie pamiętasz? – Akane spojrzała na niego z pewnym rozbawieniem. – No to jak? Pocałujesz mnie? – powiedziała, pochylając się lekko.

– Co? Ja...

– A co tu się dzieje?! – krzyknęła Tsunade, która pierwsza weszła pod pokoju.

Ryuji, który wszedł zaraz za nią, spojrzał na nich i zmarszczył brwi.

– Panno Uzumaki, odwiedziny już się skończyły. To nie czas na amory.

– Mogę tylko się pożegnać?

Tsunade spojrzała na nich wszystkich i pokręciła głową. Skądś już znała takie pakowanie się ciągle w kłopoty. Ale w końcu machnęła ręką i wyszła.

– To jak, Kodai? Dasz mi buziaka – zapytała, bardzo zadowolona z zaistniałej sytuacji Akane.

– Zostaw go. – Ryuji, mimo że Tsunade kazał mu się położyć, podszedł bliżej. – Zdecyduj się, bo wcześniej mi proponowałaś to samo.

Akane odwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się.

– To co, żaden nie chce być moim chłopakiem? – Zmrużyła oczy, patrząc to na jednego, to na drugiego. – I żaden nie chce mnie pocałować? Tak porządnie, z języczkiem. Zyska punkt.

Kodai i Ryuji spojrzeli na siebie i odwrócili wzrok.

– Powiecie sami, czy mam wysnuć jakąś teorię. Bo to, że przez sen mówicie swoje imiona, już robi swoje. Chciałam was sprawdzić, proponując ten pocałunek. No więc?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #naruto