Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

SasuNaru Hiden - Kroniki Konohy - rozdział 80

Odnośnie pytań niektórych osób, jak te jastrzębie znajdują osoby, do których adresowane są listy. Nie wiem, nie mam pojęcia. W anime tak było, więc nie będę się nad tym zastanawiać. Zresztą, z tego, co pamiętam, to nawet ten atramentowy ptak Saia znalazł Sasuke, gdy ten chodził po puszczy. O, i w HP sowy tez jakoś docierały go adresatów.

*

Po wizycie u Kakashiego, znów musieli wrócić do szpitala. Sasuke już wcześniej oddał do analizy to, czym karmił swojego jastrzębia oraz przysmaki, które ten dostawał w nagrodę. Tak, jak się spodziewał, znaleziono tam truciznę. Ktoś musiał włamać mu się do pokoju i czegoś dodać. Z innymi ptakami pocztowymi na pewno było im łatwiej, ponieważ w całym Kraju Ognia były miejsca, w których mogły się posilać w trakcie podróży, jednak jego jastrząb był tak nauczony, żeby jeść tylko to, co mu dawał lub co sam upolował, a przysmaki przyjmował jedynie od osób, które znał i którym dostarczał wiadomość.

Naruto, wykorzystując sytuację, gdy Sasuke był zajęty i rozmawiał z pracownikami laboratorium, postanowił przy okazji odwiedzić miejsce na drugim końcu korytarza.

Widział, że świeci się czerwona lampka, co odznaczało: „Nie wchodzić!", ale uznał, że tylko zerknie. Znał kod do drzwi więc bez problemu je otworzył. Pierwsze, co mu się rzuciło w oczy , to masa pary, oraz osoby ubrane od stóp do głów w stroje ochronne.

Po chwili, zanim zdążył wypowiedzieć choć jedno słowa, został brutalnie wypchnięty z pomieszczenia.

– Zwariowałeś? – krzyknął Hideaki, zdejmując gogle ochronne i maskę.

Naruto aż cofnął się o krok. To był pierwszy raz, gdy Hideaki tak na niego nawrzeszczał. Zwykle był spokojny, zrównoważony i nawet, jak coś zrobił nie tak, nie wkurzał się, ale tłumaczył na spokojnie.

– Mogłeś się otruć – powiedział już nieco bardziej opanowanym głosem. – Przecież mówiłem ci, że nie wolno wchodzić do laboratorium chemicznego, gdy jest zapalona czerwona lampka. Mówiłem?

– No tak... – Naruto poczuł się głupio, przecież słyszał to już nie raz i nie dwa. – Po prostu chciałem zajrzeć na chwilę, zobaczyć, co u ciebie.

– A co, stęskniłeś się? – Hideaki spojrzał na niego i nagle uśmiechnął się. Nie umiał być długo zły na Naruto. – Jak chcesz, możesz wpaść do mnie później, porobimy coś razem.

– Właściwie to... – Naruto sam nie wiedział, jak mu to powiedzieć. – Sasuke wrócił do domu i... no sam rozumiesz.

Hideaki spojrzał na niego i kiwnął głową, jednak widać była, że wyraz jego oczu zupełnie się zmienił.

– Tak, rozumiem – powiedział, dostrzegając w tym momencie na końcu korytarza sylwetkę, której miał nadzieję nie widzieć jeszcze przez kilka dni.

Sasuke Uchiha. Wredny, niemiły, niesympatyczny typ, który już samą swoją obecnością powodował jakiś taki chłód.

– Młotku, idziemy.

Sasuke podszedł i położył Naruto rękę na ramieniu, jakby chcąc zaznaczyć, że on jest jego i tylko jego, poza tym powiedział to takim tonem, że Hideaki miał ochotę dać mu w zęby.

Obaj przez chwilę stali bez słowa, mierząc się spojrzeniami. Jak dwaj rywale przed walką o wszystko. I choć ta walka została już przecież rozstrzygnięta, bo Naruto wybrał Sasuke i to z nim chciał być, to Hideaki ciągle jeszcze miał jakąś tam tląca się nadzieję, że może kiedyś zmieni zdanie.

– Draniu, co ty wyprawiasz? – Naruto odwrócił się w jego stronę.

Widział, jak na siebie zareagowali i nie chciał żadnej bójki czy czegoś znacznie gorszego, jednak nie zamierzał pozwalać, żeby ktokolwiek traktował go jak swoją własność. Nawet jeżeli ten ktoś, to jego chłopak, były i jednocześnie przyszły – jak dobrze pójdzie – narzeczony.

– A, właśnie. – Hideaki spojrzał na Sasuke, mrużąc oczy. Miał gbur za swoje. – Naruto, pamiętasz, jak robiliśmy zaczyn do tej bardziej zaawansowanej trucizny? Dojrzał już, a te algi i wodorosty, które przywieźliśmy znad morza, są następnymi składnikami, które trzeba dodać – powiedział to specjalnie w taki sposób, żeby wkurzyć Sasuke.

Nie miał co prawda pewności, czy Naruto mówił mu o ich wycieczce, ale po natychmiastowej reakcji twarzy poznał, że najwyraźniej tak, więc trafił idealnie w punkt.

Naruto sam nie wiedział, co ma w ogóle powiedzieć, bo ci dwaj sprawiali wrażenie, jakby w ogóle zapomnieli o jego obecności, warcząc na siebie tak, jakby chcieli skoczyć sobie do gardeł. Na szczęście, albo inaczej na nieszczęście, w tym momencie z laboratorium rozległ się głośny huk.

Po chwili wyszedł z niego asystent Hideakiego, młody, pulchny chłopaczek, cały ubrudzony jakimiś dziwnymi substancjami.

– Hideaki-sensei, kolba wybuchła – poinformował, ściągając gogle, bo przez to, że zostały umazane, nic nie widział. – Ale przysięgam, wszystko zrobiłem jak należy, odmierzałem składniki co do joty. Nie odsyłaj mnie, proszę! Tak mi zależy na tych praktykach! – Schylił głowę w przepraszającym geście i wyglądał, jakby zaraz miał paść na kolana i błagać o łaskę.

Hideaki spojrzał na Akio i westchnął. Nie, nie zamierzał go odsyłać, bo mimo że w niektórych kwestiach był irytujący, to idealnie wręcz radził sobie z większością rzeczy. Zawsze gotowy do pracy, odpowiednio ubrany, nawet przychodził wcześniej, by przygotować potrzebne rośliny czy preparaty.

– Nie twoje wina, najwyraźniej składnik, który testowaliśmy, spowodował odwrotną reakcję do tej, której oczekiwaliśmy – powiedział. – Przebierz się, na dzisiaj koniec, nie możemy pracować w tych oparach. Jutro rano zaczniemy od nowa.

Był zły, ale nie na asystenta, tylko na zmarnowaną okazję. Cholera, dlaczego to się musiało stać w takim momencie? Jeszcze chwila i podekscytowany tworzeniem nowej trucizny Naruto chciałaby spróbować ją skończyć i mieliby trochę czasu dla siebie. Eh, dobrze wiedział, że teraz, gdy Sasuke jest z powrotem w wiosce, to ograniczy ich relacje w jakimś stopniu. Miał tylko nadzieję, że nie tak dużym, jakiego się obawiał.

*

Naruto sądził, że pójdą od razu do domu, ale Sasuke chciał najpierw odwiedzić klinikę weterynaryjną i zobaczyć, co z jego jastrzębiem. W pierwszej chwili go to zdziwiło, ale gdy tak się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że Sasuke zwyczajnie się o niego martwił. Drań nie drań, ale miał jednak ludzkie odruchy, tym bardziej, że ten jastrząb towarzyszył mu od wielu lat.

Klinika praktycznie pękała w szwach. Było pełno ludzi, którzy trzymali na ramionach własnoręcznie tresowane ptaki, chcąc się przekonać, że nic im nie zagraża. Weterynarze dwoili się i troili, ale ptaków pocztowych, zarówno tych prywatnych jak i ogólnych było bardzo dużo. Na szczęście większość była zdrowa, ale i tak każdy musiał dostać dla bezpieczeństwa antidotum, które chroniło go przed ewentualnymi przyszłymi powikłaniami.

Jastrząb Sasuke był w małej salce oddzielonej od innych. Wcześniej przebadano tu już kilka ptaków do zadań specjalnych, ale im nic nie było. Najprawdopodobniej dlatego, że też były tak wyszkolone, żeby nie jeść niczego z ogólnodostępnych karmników. Wszystko układało się w całość. Chorowały tylko zwykłe ptaki pocztowe i jego jastrząb. Na pewno go obserwowali, a widząc brak efektów, musieli zmienić taktykę i zatruć karmę, która leżała w pokoju w pensjonacie. Ktoś się musiał nieźle postarać, bo jastrząb leżał i ledwo dychał.

– Eh, ty gamoniu.

Sasuke spojrzał na niego, ten z kolei łypnął tylko swoim prawym okiem i wydał jakiś jastrzębi dźwięk, ni to gwizd, ni to skrzek, ni to cokolwiek innego, co było w jakikolwiek sposób jastrzębie.

– Nie martw się o niego, dojdzie do siebie – powiedziała Hana, wchodząc do pomieszczenia. – Unieruchomiliśmy mu jedno skrzydło, bo okazało się, że jest zwichnięte. Jest jeszcze ogłupiały, ale dostał odtrutkę, teraz musi przejść rekonwalescencję – wyjaśniła.

– Zawsze możecie w razie potrzeby skorzystać z pomocy któregoś z psów – usłyszeli głos Kiby.

Pojawił się w sali zaraz za swoją siostrą i był razem z Hinatą. Obje mieli na sobie białe kitle, ponieważ klinika potrzebowała wielu rąk do pracy, a oni posiadali potrzebne umiejętności, żeby zająć się niektórymi przypadkami.

Sasuke skinął głową, ale raczej w odpowiedzi na to, co powiedziała wcześniej Hana, a nie Kiba.

– Kiedy dojdzie do siebie i będzie mógł latać?

– Kilka tygodni to minimum, musisz uzbroić się w cierpliwość – powiedziała Hana. – Ucierpiał dużo bardziej niż inne ptaki, potrzebuje czasu.

*

Kiedy wrócili do domu i Sasuke zajął się w końcu porządnym, jak to ujął, obiadem, Naruto coś wpadło do głowy. Kiba powiedział, że w razie konieczności mogą skorzystać z jednego z ich psów. A dlaczego nie skorzystać z własnego? Przecież Kuramek był mądry, bystry, inteligentny, na pewno wszystkiego od razu się nauczy. Tylko jak to zrobić? Nie było czasu zapytać Kiby, jak się tresuje psy, poza tym nie miał nigdy żadnych zwierząt. Chociaż właściwie...

Już po chwili stał w znajomym pomieszczeniu i patrzył na leżącego za otwarta kratą Kuramę. Temu dopiero po chwili zechciało się łaskawie unieść jedną powiekę i na niego spojrzeć.

– Czego? – zapytał „uprzejmie", niezbyt zadowolony, że się go budzi.

– Cześć, Kurama! – Naruto ucieszył się na widok jakiejkolwiek reakcji z jego strony, bo ostatnio jakoś nie dawał znaku życia. – Co tam u ciebie?

– A co może być u mnie? – Podniósł łeb, patrząc na niego. – Poza tym, że tu leże i co jakiś czas oglądam te twoje życiowe melodramaty, to nic.

– Jakie znów melodramaty? – zapowietrzył się Naruto.

– Irytujące – ziewnął Kurama. – Nawet gdy Kushina jako Jinchuriki była w ciąży i miała zmienne nastroje, to poza tym, że czytała jakieś głupie romansidła, nigdy nie miałem tu takich tragedii miłosnych w tle. Już nawet ona, mimo swojego piekielnego charakterku, była bardziej zrównoważona od ciebie. Z tobą to nigdy nic nie wiadomo.

– O co ci chodzi, co? – zirytował się Naruto.

– Wiesz, czasem spotykamy się w swoim świecie z innymi ogoniastymi i ich ostatnimi Jinchuriki, a wtedy mamy o czym rozmawiać. – Kurama wyszczerzył swoje kły. – Pamiętasz, jak na naszym pierwszym spotkaniu z prawie wszystkimi Bijuu płakałeś nad losem Czwartego Mizukege, lamentując, że jest jeszcze dzieckiem i tak ci go szkoda, bo nie pocałował dziewczyny? Teraz wszyscy mamy ubaw z ciebie i Sasuke, którego to rzekomo pocałowałeś przypadkiem, a z którym teraz planujesz ślub. Choć przez fakt, że masz na boku romans z tym twoim kochasiem, po którym miałem tu basen łez, to nigdy nic nie wiadomo.

– Nie mam żadnego romansu! – zdenerwował się Naruto. – I w ogóle... Dlaczego rozmawiacie na takie tematy? Nie macie innych?

– Mamy, ale te są najciekawsze – wyjaśnił od niechcenia Kurama. – Nie mamy za dużo do roboty, a w końcu my, demony, też od czasu do czasu potrzebujemy rozrywki. A ty, no cóż, sam jej nam dostarczasz. Ten twój romans... Były nawet zakłady, który z twoich kochasiów wygra.

– Jesteś okropny – stwierdził Naruto. – Nie sądziłem, że Bijuu mogą zajmować się takimi rzeczami. Czy ja nie mam prawa do jakiejkolwiek prywatności?

– Nie. – Kurama wyszczerzył kły w czymś, co miało być chyba uśmiechem, ale wystraszyłoby każdego. – Dobra, po coś przyszedłeś.

– Musze wytresować Kuramka – powiedział w końcu Naruto. – Staruszek Sześciu Ścieżek na pewno miał na was jakąś metodę. Jakoś trzymał was w ryzach.

Kurama warknął, tym razem jednak wcale nie przyjaźnie, a jego lisie oczy zwęziły się w szparki.

– Po raz kolejny powtarzam, że jestem demonem, a nie jakimś głupim psem! Mam umysł i myślę w dużo bardziej zaawansowany sposób niż jakiekolwiek zwierzę czy na przykład ty, więc jeszcze raz mnie tak obrazisz, a pożałujesz!

Naruto po chwili znów znalazł się na podłoże salonu, trzymając się za brzuch. Kurama nieźle musiał się zdenerwować, tak mocno wbijając w niego pazury. No cóż, on zawsz był wredny. To się nigdy nie zmieniło.

– Kuramek, choć do mnie – zawołał go, gdy w końcu doszedł do siebie.

Uznał, że jak nie, to nie, poradzi sobie sam. Zwinął gazetę i podstawił mu ją pod pysk.

– Zanieś to Sasuke – wydał komendę.

Szczeniak najpierw powąchał papier, czy to aby nie jakieś jedzenie, ale skoro nim nie było, obrócił głowę i zaczął się czochrać za uchem.

– Nie, Kuramek, popatrz.

Naruto sam wziął gazetę w zęby i na czworakach przeszedł parę metrów, pokazując, jak ma to zrobić. Po chwili, gdy ten jednak nic nie zrozumiał, powtórzył i przeszedł tak aż w stronę drzwi wejściowych, do których akurat w tej chwili rozległ się dzwonek.

Zupełnie nie myśląc o tym, co robi, wymemłał „wejść" i po chwili stanął oko w oko z Saiem, który widząc go na czworakach i to jeszcze z gazetą w zębach, nieco się zdziwił.

– Hmm, nie wiedziałem, że lubicie z Sasuke takie zabawy – powiedział. – Inaczej kupiłbym wam wtedy obrożę i jakiś pejcz, a nie zwykłe kajdanki – powiedział, uznając najwyraźniej, że źle ocenił ich potrzeby seksualne.

– Żebym ja tobie nie kupił kagańca, żebyś w końcu się zamknął – warknął Sasuke, który pojawił się w korytarzu. – Naruto, a ty co wyprawiasz?

Spojrzał na swojego chłopaka, a właściwie narzeczonego, którego widok w tym momencie sam nie wiedział, czy był bardzie śmieszny, czy żenujący.

– Sasuke, ale to przecież nic takiego, nie musicie się wstydzić – powiedział poważnie Sai. – Czytałem już chyba o wszystkim, więc dewiacja robienia ze swojego partnera uległego pieska na posyłki, to jeszcze nic takiego. Gdybyście chcieli, to...

– Przestań! – zdenerwował się Naruto, wstając i wyjmując z ust gazetę. Te skojarzenia Saia... On naprawdę powinien się leczyć. – Uczę Kuramka dostarczania wiadomości! – burknął, chcąc mimo wszystko wyjaśnić sytuację.

– I w ogóle czego ty tu chcesz? – zapytał Sasuke.

– Tak właściwie, to jestem tu właśnie w sprawie utrudnionej korespondencji – uśmiechnął się po swojemu Sai. – Hokage kazał poinformować was i kilka innych osób, że gdybyście potrzebowali wysłać pilne wiadomości, to pełnię dyżur w Głównej Siedzibie Wioski. Moich atramentowych mew nie da się otruć. Bo są tylko rysunkami. Rozumiecie, prawda?

– Wyobraź sobie, że rozumiemy – zirytował się Sasuke. – Nie każdy ma ograniczony umysł!

Walnął Naruto gazeta po łbie i wrócił go kuchni. A przez te kilka dni było już tak spokojnie. To znaczy, niekoniecznie spokojnie, ale nie musiał użerać się z Saiem i durnymi pomysłami swojego czasami nierozgarniętego partnera. Choć i tak za nim tęsknił i zastanawiał się nad tym, czy decyzja była właściwa. A dzisiaj, jak przeglądnął zdjęcia, a potem zobaczył go w podziemiach szpitala z Hideakiem... No po prostu się w nim gotowało.

– Naruto, jakbyś jednak chciał jakieś poradniki czy inne rzeczy – szepnął do niego Sai, tak by Sasuke nie usłyszał – to ja znam dobrego, sprawdzonego sprzedawcę.

– Nie, dzięki, Sai – burknął Naruto. I tak się dzisiaj już wyjątkowo zbłaźnił. – To do zobaczenia – powiedział, a gdy ten wyszedł, zamknął drzwi na klucz i w końcu odetchnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro