SasuNaru Hiden - Kroniki Konohy - rozdział 7
Kilka słów wstępu.
Dzisiaj jedna osoba zarzuciła mi, że odpowiedziałam w przykry sposób na hejterski komentarz (chodzi, jak zapewne się domyślacie, o jedną z postaci).
Chcę, żeby każdy czytający ten fanfik miał świadomość, że będę w taki sposób reagować na hejt.
Nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że można nie znosić różnych postaci, sama mam takie typy. I jasne, że dużo osób napisze, że ktoś tam jest głupi, jest idiotą, debilem (czasami zachowanie bohatera aż się prosi, żeby tak je określić), czy jest „przebiegłym chujem" (to ma podtekst raczej docenienia).
Jednak pisanie w komentarzach bezpośrednio: „zdychaj, ty kurwo" czy „ty tępa szmato" wychodzi zdecydowanie poza ramy jakiejkolwiek kultury. Co więcej, niektórzy są dumni z tego „pocisku", a to, wybaczcie szczerość, jest naprawdę słabe.
Więc moja prośba jest taka, żeby osoby, które w ten sposób piszą, zastanowiły się chwilę i darowały sobie taki bezsensowny hejt. Nie mam wpływu na Was, ale będę na to reagować jeżeli chodzi o mój tekst.
*
Kakashi zaczął się histerycznie śmiać, a Iruka zadławiał się właśnie kawałkiem jedzonego ciasta. Musieli go chwilę klepać po plecach, aż w końcu je wypluł i doszedł do siebie. Choć w sumie nie do końca, bo nadal patrzył na Shikamaru, jak na kogoś z innego świata. Owszem, już dawno przyzwyczaił się do tego, że Naruto nie ma dziewczyny tylko chłopaka, ale ślub? Przecież on był na to jeszcze za młody. Poza tym co, jeżeli Sasuke znów coś się odwidzi i skrzywdzi tym samym jego ukochanego ucznia? Dla Iruki Naruto był jak syn, musiał go chronić. Rozumiał, że ten kochał Sasuke, ale czy on na pewno nadawał się na męża? Przecież to, co Sasuke reprezentował sobą przed wojną... Fakt, zmienił się, ale co jeżeli...
– Chyba będę musiał zaprosić ich obu na kolację, lepiej poznać Sasuke – stwierdził, czym wywołał jeszcze głośniejszy rechot Kakashiego. – Co cię tak bawi? – warknął zirytowany.
– Wyobraziłem sobie minę Sasuke, gdy zostanie o tym poinformowany.
Kakashi w końcu przestał się śmiać, ale zmrużył oczy w rozbawieniu. On znał swoich uczniów najlepiej i wiedział, że o ile Naruto może i dałby się do tego przekonać, to Sasuke chyba użyłby na nich wszystkich Chidori za sam taki pomysł. Akurat on był ostatnią osobą, która na coś takiego by się zgodziła. Sasuke zawsze był egoistą i fakt, żeby miał coś zrobić dla innych par, jakoś nie mieściła się Kakashiemu w głowie. Za dobrze go znał. Poza tym Sasuke miał w nosie wszelkie konwenanse, żył z Naruto tak jak chciał i nie obchodziła go w najmniejszym stopniu opinia innych.
– O kolacji?
– O kolacji, ślubie i o tym, że próbujemy decydować za niego. To dość – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – specyficzny typ człowieka.
– Muszę się napić – stwierdziła Tsunade.
Nie była pewna, co o tym myśleć. Z jednej strony sama nie lubiła, gdy jej się coś narzucało, jednak z drugiej... Dobrze pamiętała, jak kiedyś Jiryiaya do spółki z pewnym upierdliwym jasnowłosym gówniarzem próbowali na siłę zrobić z niej Hokage. Im się to udało, a jej wyszło na dobre. Hazard poszedł w odstawkę, no dobra, prawie, poświęciła się w zupełności medycynie, wykształciła świetną kunoichi, a sake... Cóż, każdy w życiu ma jakąś słabość.
– Może po prostu zasugerujmy to delikatnie Naruto? – zaproponowała Shizune.
Chyba tylko ona wykazała się spokojem i trzeźwym myśleniem. Zresztą ona zawsze musiała myśleć trzeźwo, bo była doradczynią Tsunade, a z nią różnie bywało. – A Sasuke zostawmy już jemu.
– Naruto czasami nie pojmuje nawet najbardziej oczywistych sugestii – zakwestionował Kakashi. – Do niego trzeba prosto z mostu. I zdaję sobie sprawę, że tylko on potrafi przekonać do tego Sasuke, tylko problem z tym, jak on to przyjmie. Bo ja naprawdę nie chcę gościć w tym pomieszczeniu kolejnych delegacji wieśniaków, skarżących się, że znów pół okolicy zostało zniszczone.
*
Shikamaru leżał na dachu budynku niedaleko szkoły, czekając na Naruto. Rozmowę z nim wziął na siebie, wiedział jak ma do niego podejść. Zresztą, kto inny mógłby to zrobić? Hokage pewnie powiedziałby coś, po czym Naruto by uciekł, Iruka zacząłby od jakichś rad, zanim w ogóle przeszedłby do sedna, Tsunade już pewnie otworzyła butelkę sake, a Shizune, od kiedy podczas wojny Ton–ton potraktowano jako rzekomą kolację, miała na głowie projekt związany z ochroną zwierząt. Początkowo Kiba zaoferował nawet swoją pomoc, ale kiedy dowiedział się, że chodzi o trzodę chlewną, dał sobie spokój. Chouji nigdy by mu nie wybaczył, gdyby przyczynił się do braku wieprzowiny,
Shikamaru wiedział, że drużyna Naruto wraz z innymi miały wspólny trening i takie mini-zawody, więc wybrał miejsce naprzeciwko boiska, obserwując przez siatkę ich poczynania. Choć właściwie obserwował to za duże słowo, bo co jakiś czas wolał się chwilę zdrzemnąć.
Dopiero kiedy usłyszał gwizdek symbolizujący koniec treningu, podniósł się.
Widział, że każdy sensei przywołał do siebie swoją drużynę i najprawdopodobniej wydawał jakieś polecenia. Większość stała w jakimś skoordynowanym szyku. Większość, bo sześcioro geninów, których miał pod opieką Naruto ze względu na nieobecność Sasuke, zaczęła się o coś kłócić.
Przez to całe zamieszanie, wyszli jako ostatni. Naruto zostawił ich przez chwilę samych, bo zapomniał jakichś papierów, po które musiał wrócić do szkoły.
Kodai, Akane i Sayuri. Ryui, Shinji i Harumi. Drużyna Naruto i drużyna Sasuke. Mieli już prawie po czternaście lat i stanowili dwie chyba najlepiej współpracujące ze wszystkich ekipy. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się to wręcz niemożliwe, zwłaszcza, kiedy zostawiało się te dzieciaki same, ale gdy wykonywali wspólne misje pod nadzorem obu swoich mistrzów jednocześnie, naprawdę dawali radę.
Na początku ogólnie było kiepsko i Shikamaru, jako doradca Hokage, dostawał wiele niezbyt optymistycznych raportów na temat wykonywanych przez nich zadań. Zwłaszcza Naruto, który długo nie potrafił zdyscyplinować swoich geninów, miał z tym problem. Zapanowanie nad uczniami, a zwłaszcza nad dwoma skaczącymi sobie do gardeł uczennicami początkowo go przerastało. Tym bardziej, że on nigdy jakoś nie potrafił radzić sobie z dziewczynami.
Pierwsza misja wspólna to też była katastrofa. Bo nie dość, że w ich drużynach kłócili się genini, to jeszcze o metody dyscyplinarne kłócili się sami Naruto i Sasuke. Naruto uważał, że Sasuke jest zbyt surowy, Sasuke z kolei, że Naruto ich rozpuszcza i pozwala na wszystko.
W końcu jednak nastąpił przełom. Shikamaru nie wiedział dokładnie, jak to było, ale ponoć dzieciaki zgubiły się w lesie, w którym ktoś je zaatakował. Będąc zdane same na siebie, musiały nauczyły się współpracować i polegać jedno na drugim.
Naruto i Sasuke też wypracowali kompromis, choć oczywiście nadal nie obywało się bez zgrzytów.
– Coś wam pokażę – rozległ się głos. – Orioke no Jutsu!
Zaraz po tym Kodai przemienił się w ponętną blondynkę o zielonych oczach.
– I co, Akane, kto jest ładniejszy?
Akane prychnęła.
Wiedziała, że swoim wyglądem i siłą wzbudza zainteresowanie wśród innych geninów, a nawet i młodych chuninów, ale okropnie ją to drażniło. Kiedyś rozwaliła jednemu takiemu nos, kiedy powiedział, że chciałby mieć taką niezłą laskę. Dodała jeszcze, że jak chce laskę, to niech ją sobie kupi w sklepie dla emerytowanych shinobi. Miała nadzieję, że to trochę utemperuje tych wszystkich nachalnych chłopaków, ale niestety, było jeszcze gorzej.
– Do niczego – odezwał się Ryui.
– Sam jesteś do niczego! Przyznaj, chciałbyś tak umieć!
Ryui przewrócił oczami. Widział kilka razy, jak Kodai i Shinji wręcz błagali, żeby Naruto-sensei nauczył ich tej techniki i w końcu chyba jakoś im się to udało. Musiał przyznać sam przed sobą, że on też, kiedy dowiedział się, jak w taki sposób można rozproszyć naprawdę potężnego przeciwnika, rozważał taka opcję, ale ostatecznie uznał, że to zbyt głupie i poniżające.
Już chciał odpowiedzieć jakimś złośliwym tekstem, ale w tym momencie coś zauważył. Coś, przez co na jego ustach pojawił się uśmieszek.
– No niech ci będzie. Obróć się dookoła, ocenię.
Kodai, już czując smak zwycięstwa, obrócił się, a wtedy...
– O cholera – jęknął.
Sekundę później z jego postaci ponętnej blondynki nic nie zostało. Stał za to oko w oko z siedemdziesięcioletni staruszką.
– Babcia?
– Kodai? – powiedziała z niedowierzaniem i zmarszczyła groźnie brwi. – Do domu, ale już! – nakazała i pociągnęła wnuka za ucho. – Czego was tu uczą! Już ja sobie porozmawiam z twoim mistrzem, oj porozmawiam. Sasuke Uchiha nie wie, z kim zadziera, już ja mu nagadam.
– Biedy Sasuke-sensei – mruknęła Harumi, gdy zniknęli za rogiem.
Shinji chciał jakoś zareagować, bronić kolegi, nawrzucać Ryujiemu, jakim jest dupkiem, ale nagle, jakby znikąd, pojawił się Naruto z papierami w rękach.
– To ten...
Podrapał się po głowie, patrząc na dokumenty. Musiał na pewno każdemu dać odpowiednie. Dopiero po chwili, gdy została mu w ostatnia kartka, zauważył, że brakuje mu jednej osoby. Rozejrzał się dookoła.
– A gdzie Kodai? – zapytał.
– Musiał iść do domu. – Ryui uśmiechnął się kpiąco. – Sprawy rodzinne. Ja mu to dostarczę.
Naruto chciał jeszcze coś powiedzieć, zapytać, czy coś się stało, ale w tym momencie zauważył, jak z dachu zeskakuje Shikamaru.
– Musimy porozmawiać.
Przełknął ciężko. Ani ton, ani mina Shikamaru nie wróżyły nic dobrego.
*
Naruto nawet nie protestował, gdy Shikamaru, zamiast na ramen, zaproponował inny, mniej uczęszczany lokal. Wiedział, że ten chce z nim o czymś porozmawiać i chyba nawet wiedział o czym.
– Nie zgodzili się, prawda? – zapytał.
Zaczął przekładać w dłoni pałeczki tak, że omal ich nie złamał. Oczywiście, że wiedział o dzisiejszej Radzie, ale miał na głowie dwie drużyny i te zawody. Nie mógł być w dwóch miejscach naraz. I chciał być ze swoimi i Sasuke geninami, w końcu wziął za nich odpowiedzialność. Chciał, żeby widzieli jego wsparcie.
Do tej pory w sprawie jego projektu był impas, dlatego nie sądził, żeby tak nagle w jeden dzień nastąpił jakiś radykalny przewrót. Czyżby starszyzna przekonał czymś tych niezdecydowanych? Cholera, gdyby mógł wysłać klona, ale to w przypadku Rady nie wchodziło w ogóle w grę. W siedzibie Hokage musiał się zjawiać osobiście.
– Nie... – zaczął Shikamaru – ale i nie wyrazili sprzeciwu – dodał, widząc spojrzenie Naruto.
– Więc o co chodzi?
– Wpadliśmy, w zasadzie to ja wpadłem, na pomysł, jak ich przekonać, tylko... Wiesz, że dla każdego, kto przeżył wojnę jesteś bohaterem i jeżeli chodzi o ciebie...
Shikamaru zaciął się, nie wiedząc jak to powiedzieć. Nigdy nie był szczególnie dobry w przemowach, no może za wyjątkiem tej, którą wygłosił do Hidana po śmierci Asumy. Tyle że wtedy sytuacja była zupełnie inna.
– Dobra, wiem, że to może być w tym przypadku trudne, bo potrzebny będzie wniosek zarówno twój, jak i Sasuke, ale musicie poprosić o zgodę na wasz własny...
– Sakura-chan!
Naruto zerwał się z miejsca i zaczął machać. Po chwili, gdy zobaczył, kto z nią jest, jego entuzjazm nieco zgasł. Hideaki...
Sakura wydawał się być nieco zaskoczona widokiem Naruto, co nie umkneło uwadze Shikamaru. Raczej, nie, zdecydowanie, się go tutaj nie spodziewała, w końcu akurat kto jak kto, ale Naruto, gdyby mógł, zamieszkałby w Ichiraku. Jednak zwrócił też uwagę na inną rzecz. Diametralną zmianę zachowania Hideakiego. Który, mimo że wcześniej był skupiony na rozmowie z Sakurą, na ich widok zaczął uśmiechać się do innych dziewczyn w lokalu. A Sakura... Ona tylko przewróciła oczami i pociągnęła go do stolika. Ich stolika.
Przywitała się i stwierdziła, że sama zrobi zamówienie.
Hideaki też się przywitał, choć gdy spojrzał na Naruto, naprzeciwko którego usiadł, uśmiechnął się kpiąco. A po chwili... Nie no, Naruto miał ochotę rozszarpać go gołymi rękami! Puścił oczko w stronę dziewczyn przy stoliku naprzeciwko.
W końcu Naruto nie wytrzymał.
– Jesteś podły. Jak możesz tak oszukiwać Sakurę-chan!
Zacisnął dłonie na blacie stołu, bo autentycznie miał ochotę przywalić temu całemu Hideakiemu w twarz. I to tak, że przez siniaki długo nie poderwie żadnej innej dziewczyny.
– Ja? A to ciekawe... – Hideakiemu nadal nie schodził z twarzy ten wredny uśmieszek.
Naruto czuł, że chakra zaczyna w nim buzować. Jeszcze chwila i obudzi Kuramę.
– Jesteś draniem!
– Tak? A myślałem, że to określenie zarezerwowałeś dla kogoś innego.
Hideaki, mimo że doskonale wiedział, z kim ma do czynienia, w końcu Naruto był bohaterem wojennym, któremu świat dużo zawdzięczał, nie zamierzał odpuszczać.
Jeden i drugi wstał, obaj opierali ręce na stole i patrzyli na siebie wściekłym wzrokiem. Tyle że o ile Hideaki nadal się wrednie uśmiechał, tak Naruto wyglądał, jakby zaraz miał uwolnić chakrę Kuramy
– Dobra, dajcie spokój – zainterweniował Shikamaru.
Widział, co się święci. Ci dwaj zaraz się pobiją, a to nie był ani czas, ani miejsce. Zresztą, takie rzeczy można było rozwiązać w inny sposób.
– Masz rację – mruknął po chwili Naruto. – Ale to nie koniec.
Rzucił jeszcze raz gniewne spojrzenie chłopakowi Sakury i już go nie było.
Hideaki, kiedy tylko został sam na sam z Shikamaru, momentalnie stracił zainteresowanie dziewczynami ze stolika obok. Nie puszczał już oczek, nie prawił komplementów kelnerkom, nawet się do nich nie uśmiechał.
Shikamaru zastanawiał się, co sprawiło, że nagle radykalnie zmienił swoje podejście. To było dziwne. Bardzo dziwne. Chociaż z drugiej strony... Złożył ręce w piramidkę i krok po kroku, drogą dedukcji, przypominając sobie różne sytuacje, doszedł do wniosku, że... No jasne. Przecież on zachowywał się jak dupek... tylko w obecności Naruto.
– Chcesz go wkurzyć? – zapytał, przekrzywiając lekko głowę.
– Chcę.
Shikamaru zmarszczył brwi. Tak bezpośredniej odpowiedzi się nie spodziewał. Tym bardziej, że Hideaki nie powiedział tego z żadnym kpiącym uśmieszkiem, ale zupełnie poważnie. Więc czyżby miał rację? To na Naruto tak reagował?
Zaczął analizować wszystko od początku. Hideaki był chłopakiem Sakury. Fakt. Sakura była do tej pory zakochana w Sasuke, ale on ją odrzucił. Fakt. Hideaki mógłby być o niego zazdrosny. Fa... Nie! Właśnie to nie był fakt. On, owszem, był dla Sasuke niemiły, ale poza tym kompletnie go ignorował. Za to Naruto ciągle się czepiał, prowokował go. Nie Sasuke, tylko Naruto. Dlaczego właśnie jego? Dlaczego Naruto? Naruto był najlepszym przyjacielem Sakury, zawsze ją wspierał, zawsze...
Shikamaru uderzył dłonią w czoło, gdy w głowie zapaliła mu się żaróweczka. Odpowiedź przyszła w jednej sekundzie. Jak mógł się wcześniej nie domyślić?
– Naprawdę? O to ci chodzi?
*
Naruto wracał do domu zły. Wściekły. Jak ten Hideaki go wkurzał. Dlaczego Sakura–chan wybrała sobie takiego dupka? Wyszedł z lokalu, bo jeszcze chwila, a...
Zatrzymał się, bo coś przykuło jego uwagę.
Rzeka. Kładka. Ich kładka. Właściwie nie ich, bo to to Sasuke tam siedział, on tylko przechodził i na niego patrzył. I tak samo jak zazwyczaj wtedy, teraz też zachodziło słońce...
To wspomnienie przekierowało jego myśli na inne tory.
Westchnął i oparł się o balustradę. Wiedział, co chciał mu przekazać Shikamaru, mimo że ten nie zdążył wypowiedzieć ostatniego słowa. Nawet on, dawny wioskowy idiota, domyślił się. Tym ostatnim słowem było słowo „ślub". Ślub jego i Sasuke.
I o ile sam myślał już o tym kilka razy, naprawdę nie miał pojęcia, jak miałby przekonać do tego swojego partnera, który nadal myślał o odbudowie klanu. Przecież on w najlepszym przypadku popuka się palcem w czoło, a w najgorszym siłą zaciągnie go do szpitala na badania, sądząc, że chyba postradał zmysły. Choć nie, w najgorszym, znów dojdzie do jakiejś walki o swoje racje.
Poza tym, nawet gdyby – co było wręcz niewykonalne – jak to niby miałoby wyglądać? Sasuke nienawidził wszelkiego rodzaju uroczystości, więc jakim cudem miał się zgodzić na swój własny ślub? O weselu już nie wspominając. Nie, żeby Naruto chciał czegoś takiego, ale przecież miał wielu przyjaciół i wypadałoby chociaż im powiedzieć, ale wtedy oni...
Eh, nie. Sasuke nigdy w życiu się nie zgodzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro