SasuNaru Hiden - Kroniki Konohy - rozdział 68
Naruto patrzył przez chwilę na Sasuke szeroko otwartymi oczami i z uchylonymi ze zdziwienia ustami? Że co? Czy on właśnie zerwał ich zaręczyny? Ale dlaczego? Przez jedną imprezę u Hideakiego? Przecież nic nie zrobił. Chyba, bo niewiele pamiętał z końcówki.
– Draniu, nie wygłupiaj się! – Chwycił go za rękę, chcąc mu z powrotem założyć bransoletkę, ale ten cofnął dłoń.
– Nie, Naruto. Uważam, że powinniśmy dać sobie czas. Ty powinieneś dać sobie czas – wyjaśnił Sasuke. – Spędź go trochę z przyjaciółmi, rób rzeczy, które cię cieszą i po prostu się baw, nie myśląc o mnie.
– Jak mam nie myśleć o tobie? – zdenerwował się Naruto. – Korzeń cały czas...
– Korzeń mi nie zagraża. Nie jestem uwięziony, nie mam zablokowanej chakry, poza tym, jakbyś nie zauważył, kilku ANBU przez cały czas obserwuje nasz dom. Nic mi nie będzie, nadal mam też pieczęć lokalizującą.
Naruto, słysząc to, poczuł rosnąca gulę w gardle. To nie mogła być prawda. A jednak była...
– Więc miałem rację, mówiąc, że to jak ostatni posiłek skazańca. Zrobiłeś coś miłego, bo wiedziałeś, że za chwilę mnie tak po prostu zostawisz?
– Naruto, to nie tak. – Sasuke odwrócił go w swoją stronę i zmusił, żeby na niego spojrzał. – Chcę, żebyś przez chwilę poczuł, jak to jest żyć wyłącznie swoim życiem, bez martwienia się o kogoś innego, bez tego widma przeszłości. Chcę, żebyś miał świadomość, na co się decydujesz, będąc ze mną.
– Ale ja dobrze wiem, czego chcę. – Naruto nie zamierzał ustępować. – Wiedziałem, co robię, gdy chciałem sprowadzić cię z powrotem do wioski, znam cię bardzo dobrze, nie chcę innego ciebie.
– Mam wrażenie, że jedynie wiesz, czego chciałeś. Nie, czego chcesz teraz. Wcześniej istniałem pod tym względem dla ciebie tylko ja. Nie znałeś innego życia, nie wiedziałeś, że związek może wyglądać inaczej. Po prostu przyjąłeś to wszystko bezkrytycznie.
Sasuke na chwilę przerwał. To, co mówił, przychodziło mu z trudem, ale musiał mieć pewność, że Naruto wie, co robi. Że za jakiś czas nie powtórzy się znów to, co z Hideakim, bo będzie mu czegoś brakować. Wtedy na pewno skończyłoby się to czymś dużo gorszym niż Tsukuyomi.
– Daj sobie przynajmniej dwa tygodnie. Za dwa dni majówka, pójdź gdzieś z przyjaciółmi.
– Nie, Sasuke!
– Naruto. Wykorzystaj ten czas. Ja i tak muszę zabrać Ryujiego na trening na skały. Wiedziałeś, że przez ten czas mnie nie będzie.
– Ale tylko dwa tygodnie, nie więcej? – zapytał i tak nie do końca przekonany Naruto.
Tyle dni wytrzyma. Chyba. Będzie miał indywidualne treningi z Kodaiem, musi odmalować te nieszczęsne ściany w Głównej Siedzibie Wioski. To tak, jakby Sasuke poszedł na misję. Choć nie. Wcale nie to samo. A może on się rozmyślił i wcale nie chciał tego ślubu?
– Sasuke, ale jak za po tych dwóch tygodniach założę ci tę bransoletkę, nie zdejmiesz jej już nigdy? – zapytał, żeby się upewnić.
– Nie zdejmę – obiecał Sasuke i go pocałował na do widzenia. – A teraz muszę iść, bo Ryuji to już mnie pewnie wyklął ze sto razy.
*
Naruto, zanim ruszył się na trening z Kodaiem, poszedł jeszcze do sypialni. Dziś był 28 kwietnia. Zaznaczył tę datę czerwonym kółeczkiem w kalendarzu. Po chwili zastanowienia, też zdjął bransoletkę. To były ich symbole, noszenie jej przez jedną osobę nie miało sensu. Miał tylko nadzieję, że za ten czas znów będą mieli je na rękach i Sasuke już nigdy nie przyjdą do głowy tak głupie pomysły.
Zresztą, ciągle zastanawiało go, dlaczego nagle podjął taką decyzję? Czyżby on sam wczoraj coś zrobił, tylko o tym nie pamiętał? Nie, to nie było w stylu Sasuke. Prędzej wybiłby komuś zęby, niż zaproponował coś takiego. Coś musiało się stać. Dlatego wiedział, że po treningu musi pójść do Hideakiego i wypytać go o wszystko.
Najpierw myślał, że znajdzie go w laboratorium, ale asystent powiedział, że nie przyszedł dzisiaj do pracy. No cóż, chyba syndrom dnia wczorajszego dotknął wszystkich, bo Kiba, którego spotkał po drodze też wyglądał jakoś niewyraźnie.
Kiedy Naruto przyszedł do domu Hideakiego, ten jeszcze porządkował śmieci po wczorajszej imprezie. Butelki, plastikowe pojemniki po jedzeniu, paczki po chipsach czy innych przekąskach.
– Chłopaki tu spali? – zapytał, widząc niepozwijane jeszcze maty na podłodze.
– Tak. Kiba, bo nie był w stanie zrobić kroku i Shikamaru, bo nie chciał awantury ze strony Temari. Reszta poszła do siebie.
– A ja? Jak właściwie wróciłem do domu? – zapytał Naruto, pomagając mu porządkować mieszkanie. – Nic nie pamiętam.
– Uparłeś się, że musisz iść do Sasuke, więc musiałem cię tam zanieść – uśmiechnął się Hideaki. – Nie powiem, lekki nie jesteś, ale za to po pijaku bardzo lubisz się przytulać, więc to było całkiem przyjemne.
– Sasuke nas tak widział? – przeraził się Naruto. Może to przez to tak się zachowywał?
– Tak, musiałem zadzwonić do drzwi, bo nie mogłeś znaleźć kluczy – wyjaśnił Hideaki. – Ale nie martw się, zdawał sobie sprawę w jakim jesteś stanie, dlatego jego żądza wybicia mi zębów trochę osłabła.
– No to ja nie mam pojęcia, co mu się stało. – Naruto, gdy już posprzątali wszystko i usiedli przy stole, spojrzał na swoje ręce. – Coś zrobiłem? Coś, za co mógłby się wkurzyć?
Hideaki spojrzał na niego zdziwiony i dopiero po chwili coś zauważył.
– Naruto, gdzie twoja bransoletka? Nie mów, że zgubiłeś.
– Nie, nie zgubiłem. Po prostu Sasuke uznał, że powinniśmy dać sobie czas – mruknął, ukrywając twarz w dłoniach. – Nie wiem, o co chodzi, nie wiem, co zrobiłem nie tak.
Hideaki spojrzał na niego. Naruto wydawał się być naprawdę bardzo nieszczęśliwy. Czyżby wpływ na decyzję Sasuke miało to, co mu wczoraj powiedział? Czy to w ogóle możliwe, żeby ten egoistyczny, zapatrzony w siebie typ, posłuchał w końcu, co ktoś do niego mówi i wyciągnął jakieś wnioski? Nie chciał, żeby tak wyszło, nie o to mu chodziło. Pragnął jedynie, żeby Sasuke zaczął okazywać Naruto trochę więcej wsparcia i emocji, żeby nie musiał szukać ich gdzie indziej.
Fakt. Hideaki był zakochany w Naruto. I całym sercem chciał go mieć dla siebie. I gdyby Naruto sam stwierdził, że nie chce być już z Sasuke i przyszedłby do niego, byłby chyba najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Ale w taki sposób... Nie chodziło o to, by go zranić, chciał, żeby po prostu wiedział, że miłość może wyglądać inaczej. Że wyznanie komuś uczuć to żaden wstyd, a upewnienie tej drugiej osoby w swojej miłości jest zupełnie normalną rzeczą. Że można cieszyć się każdą chwilą, robiąc coś wspólnie. Że można małymi gestami, nie ukrytymi za maską ironii i złośliwości, okazywać codziennie swoje przywiązanie.
– Co to właściwie znaczy, że macie dać sobie czas? – zapytał. – Tydzień, miesiąc, rok, czy że w ogóle się rozstaliście, ale zostało to ujęte w trochę bardziej delikatne słowa?
– Sasuke powiedział, że przynajmniej dwa tygodnie. Że mam przez ten czas spotykać się z przyjaciółmi i zastanowić się, czy na pewno chcę z nim być. Czy może wolę coś innego...
– A mógłbyś woleć? – zapytał z nadzieją Hideaki, zanim zdążył ugryźć się w język. To było nie na miejscu. – Tak tylko pytam...
– Nie. – Naruto pokręcił przecząco głową. – Nigdy nie zostawiłbym Sasuke.
– Nawet dla dożywotniego kuponu ramenu? – Hideaki uśmiechnął się lekko, chcąc poprawić mu nastrój i zamienić to, co powiedział wcześniej w żart.
I chyba mu się udało, bo Naruto trochę się rozchmurzył.
– Nawet – powiedział zdecydowanym tonem.
– Rozumiem. – Hideaki kiwnął głową. – W takim razie może chociaż pomogę ci przetrwać jakoś te dwa tygodnie, żebyś nie musiał cały czas o tym myśleć? – zaproponował. – Zacząłem kilka ciekawych eksperymentów w laboratorium. Mogłyby ci się spodobać.
– A będzie coś z wybuchami? – Naruto na chwilę zaświeciły się oczy.
– Mam nadzieję, że nie. Wybuchy oznaczają nieudane doświadczenia i czasami niezbyt przyjemne konsekwencje – powiedział.
Przypomniał sobie te roztrzaskane fiolki, które powbijały im się w twarze i szyje. Choć wtedy to był chyba pierwszy raz, gdy poczuł do coś do Naruto. Cholera, gdyby nie Sasuke, on być może byłby już jego. Teraz, w takiej sytuacji, też miał szanse. Ale...
Podjął pewną decyzje. Szybką, ale jednak przemyślaną. Jeżeli Naruto po tych dwóch tygodniach nadal będzie chciał wrócić do Sasuke, pomoże mu w tym. Ale jeżeli będzie miał wątpliwości, powalczy o niego. I żadne Tsykuyomi czy inne techniki go od tego nie odwiodą.
*
Sasuke, Karin i Suigetsu siedzieli w jednej z oberż w centrum małej wioski. Wybrali to miejsce nieprzypadkowo. Był to skalisty teren z wielkim wodospadem. Sasuke chciał, żeby Ryuji trenował rękę, wspinając się na szczyt skały, tak jak jego kiedyś uczył Kakashi. Karin uznała, że tu Akane może potrenować swoja siłę uderzenia, a Suigetsu, wiadomo – mógł nauczyć Sayuri jeszcze kilku wodnych technik.
– Coś podać? – zapytała pulchna karczmarka, uśmiechając się do nich.
Rzadko gościli tu shinobi, a tym bardziej jednego, tak przystojnego, nigdy nie widziała. Wszystkie miejscowe dziewczyny rzucały mu zalotne spojrzenia, co irytowało Karin, a powodowało uciechę u Suigetsu. Nigdy nie mógł się powstrzymać, widząc ten jej zazdrosny wzrok.
– Poprosimy trzy kufle piwa – zamówił i wyszczerzył swoje ostre zęby w uśmiechu, który chyba przeraził karczmarkę, bo szybko uciekła.
– Sasuke! – Karin poprawiła okulary na nosie. – Nie nosisz już tej bransoletki? Ona nie była czasami zaręczynowa? – zapytała ze zdumieniem.
– Była – stwierdził Sasuke. – To znaczy jest. Po prostu na taki trening wolałem zostawić ją w domu, żeby się nie zniszczyła – wyjaśnił.
Karin zmarszczyła brwi. Coś jej tu nie pasowało. Wcześniej Sasuke zawsze ją miał, bez względu na to, jak intensywne nie byłyby treningi. A teraz nie miał nawet odciśniętego śladu po niej, czyli musiał zdjąć ją dużo wcześniej.
– Zerwaliście? – zapytała wprost, a oczy aż jej się zaświeciły – Naprawdę?
– O czym ty w ogóle bredzisz – zirytował się Sasuke.
– Nie bredzę, tylko wyciągam wnioski. Może wreszcie doceniłbyś moją inteligencję, co? – obruszyła się Karin. – Poza tym, mimo że noszę okulary, nie jestem ślepa. Odkąd wyruszyliśmy z Konhy, nie da się nie zauważyć, że jesteś rozdrażniony.
– Ej, no właśnie! – wtrącił się Suigetsu. – Może w końcu stwierdziłeś, że wolisz odbudowę klanu i zabierzesz się za tą z różowymi włosami? Ale tu cię zmartwię. Ona jest już w ciąży. I to z Kazekage – zaśmiał się, jakby to był jakiś super żart.
– Sakura? Z Gaarą? – zdziwił się Sasuke. W sumie to nie była jego sprawa, ale i tak był zaskoczony. – A skąd ty w ogóle masz takie informacje?
– Orochimaru wie wszystko, mój drogi – zaśmiał się Suigetsu. – A dla tej tutaj – spojrzał sugestywnie na Karin – to jak gwiazdka z nieba. Odpadł jej rywal i rywalka za jednym razem.
– Zamknij się, kretynie! – Karin walnęła go z całej siły w głowę, czując, jak policzki jej płoną.
Czuła taką adrenalinę, że nie mogła zareagować inaczej. Bo jeżeli to była prawda i Sasuke był wolny to... Ona przecież też była Uzumaki. I mogła dać mu dziecko, przedłużyć zaawansowaną linię krwi jego klanu. Czy nie o tym właśnie marzył? Czy nie tego chciał?
– Sasuke - zapytała, zbierając się w końcu na odwagę. - Czy miałbyś może ochotę jutro...
– No długo jeszcze będziecie tu siedzieć? – usłyszeli głos Ryujiego. – Te napoje dla dzieci możecie wciskać sześciolatkom, a nie nam.
– No właśnie, tym bardziej, że Akane sprała jakichś głupków przed wejściem, bo próbowali się rzucać – dodała Sayuri. – Już pobiegli po kogoś z płaczem. Zaraz pewnie zjawią się tu z jakimiś kijami.
– Dobra, zbieramy się – zarządził Sasuke. – Mam dość przepychanek na dziś.
Dopił swoje piwo, myśląc jednak cały czas o Naruto. Co robi? Z kim? I czy coś się zmieniło w jego postrzeganiu ich związku?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro