Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Drużyny - część 1


Kroniki Konohy, czyli druga część Hidena, zaczyna się po tym rozdziale.

Ten rozdział to jest sequel o drużynach.



***

To był jeden z tych wiosennych, ciepłych dni, które z braku aktualnych misji chyba wszyscy genini spędzali leniwie na łąkach czy też w parkach.

Nie było nowością, że drużyny Sasuke i Naruto siedziały razem, w końcu znali się już dość dobrze. Ich mistrzowie od samego początku organizowali im wspólne treningi. Jednak jeszcze przez dwa dni oni mieli wolne, a dzieciaki po prostu zaczynały się nudzić.

– Może pójdziemy coś zjeść? – zaproponował Kodai, gdy poczuł, jak zaburczało mu w brzuchu.

– Tak, pewnie jeszcze te twoje burgery – prychnął Ryuji.

Odkąd w Konoha otwarto nowy sklep z tego typu przekąskami, Kodai prawie codziennie ich tam przesiadywał i obżerał się nimi ile wlezie. To cud, że jeszcze nie przypominał piłki. Ale cóż, Naruto-sensei, też ciągle jadł, tyle że w jego przypadku był to ramen. Ryuji niekiedy patrzył ze zdziwieniem na rosnąca ilość pustych misek, gdy zaprosił ich do Ichiraku. Jak ktoś mógł zmieścić w sobie tyle jedzenia?

– Coś masz do burgerów? – Kodai, który wcześnie leżał oparty o pień i bawił się z Aoimaru, podniósł się. – Są...

– Tłuste – wszedł mu w słowo Ryuji. – Niedługo sam będziesz przypominał taką bułkę – zakpił choć wiedział, że to nieprawda.

Kodai mimo że jadł dużo, w ogóle nie tył. Obaj byli w świetniej formie, co nie znaczy jednak, że nie można było mu podgryzać.

– Jak ja ci zaraz...

Kodai rzucił się na niego, chcąc mu przyłożyć, ale w tym momencie, ktoś chwycił ich obu za ręce i polecieli w dwóch różnych kierunkach.

– Zamkniecie się w końcu? – warknęła Akane.

Stała teraz pośrodku polany, a jej czerwone włosy aż falowały. Od dłuższego czasu naprawdę ją irytowali, więc w końcu dała upust swojej złości.

– Nic ci nie jest, Ryuji?

Sayuri od razu do niego podbiegła, w międzyczasie rzucając jeszcze koleżance z drużyny wściekłe spojrzenie.

– Nic.

Ryuji odtrącił jej dłoń. Wstał i pomasował głowę, bo walnął w pień jednego z drzew naprawdę mocno. Cholera, znów oberwał od dziewczyny. Ale Akane, o czym zdążył się już przekonać, była nieprzewidywalna. I czasami bardzo brutalna. Genini z innych drużyn naprawdę się jej bali.

– Co wy wyprawiacie? – usłyszeli niski głos.

Zaraz potem zobaczyli postać w stroju jounina.

– Sasuke-sensei!

Harumi poderwała się na jego widok, a jej oczy zabłysły. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Shinji i Kodai przewrócili oczami.

– Draniu, daj im spokój – zaśmiał się Naruto, który pojawił się obok.

Przechodzili niedaleko, gdy usłyszeli krzyki dzieciaków, a jako jounini mieli obowiązek zareagować. Jednak jak się okazało, to były ich własne drużyny. I najwyraźniej wszystko było w porządku, zwyczajowe kłótnie, do których się już przyzwyczaił.

– Musimy iść do Kakashiego

Sasuke zmierzył jeszcze całe to towarzystwo w wzrokiem. Widział, że znów – mimo zakazu walk przez te dwa dni – się o coś pobili. Zastanawiał się, czy oni też kiedyś byli tak nieznośni.

– Poniedziałek, godzina szósta rano, trening – rzucił krótko do swojej drużyny.

Jak nie mieli co robić w wolnym czasie to on im go zagospodaruje. I to tak, że odechce im się głupich zachowań.

Kodai i Shinji jęknęli, nawet Aoimaru spuścił uszy po sobie. Szósta rano? Serio? I jedynie Harumi nie zareagowała w ten sposób, bo wciąż nie odrywała roziskrzonego spojrzenia od Sasuke.

W końcu, gdy Naruto pociągnął go dalej, westchnęła i oparła się o pień drzewa.

– Nie no, naprawdę? – Shinji pokręcił głową. – Jeszcze ci nie przeszło?

Harumi zaczerwieniła się i odwrócił głowę.

– Głupia jesteś – stwierdził Ryuji.

Sam nie wiedział, która z dziewczyn wkurza go najbardziej. Akane, ze swoją brutalnością i tym, że czasami potrafiła go nieźle zlać, Sayuri z tym swoim zauroczeniem nim, czy właśnie Harumi, która najwyraźniej zakochała się w swoim mistrzu i gapiła się na niego jak cielę na malowane wrota.

– Każdy wie, że oni są razem – dodał w kwestii wyjaśnienia.

– Może to tylko plotka? – zastanowiła się Sayuri. – Przecież zakochani się całują. Widzieliście kiedyś, żeby się całowali?

Wszyscy popatrzyli po sobie i po chwili zastanowienia pokręcili głowami.

– Poza tym cały czas mówią do siebie młotku i draniu – zauważył Kodai. Czy zakochani tak się do siebie odnoszą? Coś w tym wszystkim było nie tak.

– To może będziemy ich śledzić, żeby się przekonać? – Shinji poruszył sugestywnie brwiami.

Ostatnio ćwiczył się w technikach tropiących i bardzo chciał je na kimś przetestować.

– Tak, to genialny pomysł! – krzyknął Kodai, a jego zielone oczy aż się zaświeciły.

Przybili sobie żółwika z Shinjim, szczerząc się do siebie. Obaj mieli nadzieję na dobrą zabawę. W końcu ile czasu można siedzieć bezczynnie?

– Z tych nudów zaczyna już wam odbijać – stwierdził Ryuji. – To głupi pomysł.

– Dla ciebie wszystko jest głupie – skwitował Kodai i spojrzał pytająco na dziewczyny.

Sayuri od razu się zgodziła, Akane wzruszyła ramionami, ale uznała, że w sumie i tak nie mają nic do roboty. Jedynie Harumi miał lekkie opory, jednak w końcu i ona kiwnęła słowa.

*

– Naprawdę uważacie, że ktoś mógłby nie zauważyć śledzących go sześciu osób i psa? – zapytał sceptycznie Ryuji, który ostatecznie też poszedł z nimi, bo co miałby robić sam?

Teraz czekali przed Siedzibą Główną Wioski, ukryci w krzakach. Wszyscy mieli na głowach stożkowe kapelusze kupione na jednym ze stoisk. To Kodai wpadł na ten pomył. Uznał, że to świetna forma kamuflażu, bo kapelusze rzucały cień na ich twarze i w razie czego trudniej będzie ich rozpoznać.

– Wyglądamy jak jakieś czubki – warknęła Akane.

Była już naprawdę zniecierpliwiona czekaniem. Chciała już zdjąć ten kretyński kapelusz, ale wtedy właśnie Kodai chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w dół, dając niewerbalnie do zrozumienia, żeby była cicho.

Bo Naruto i Sasuke właśnie wyszli z Siedziby Głównej Wioski. I skierowali się w stronę północnej bramy.

– Idziemy – mruknął Kodai.

*

– Czy mi się tylko wydaje, że widziałem naszych geninów za krzakami? – zapytał Naruto, gdy po pewnym czasie wskoczyli na jeden z dachów. Rozejrzał się, ale już ich nie dostrzegł.

– Nie wydaje ci się – mruknął Sasuke. – Idą tak za nami odkąd wyszliśmy od Kakashiego.

– Śledzą nas? – Naruto parsknął śmiechem.

No cóż, to było dość dziwne, ale i nawet zabawne.

– Na to wygląda – Sasuke zmarszczył brwi. – Pytanie tylko po co?

– Nie wiem – Naruto wzruszył ramionami.

Po chwili, coś sobie przypomniał.

– A pamiętasz jak my śledziliśmy Kakashiego, żeby zobaczyć jego twarz? Gdyby nie ta wizyta w archiwum, do dziś nie wiedzielibyśmy jak naprawdę wygląda bez maski.

Sasuke przewrócił oczami, ale mimo wszystko uśmiechnął się lekko. Pamiętał to. Oczywiście na ten durny pomysł wpadł Naruto, bo któżby inny? Sasuke aż nie wierzył, że się wtedy zgodził. A teraz najwyraźniej to samo robili ich uczniowie. Tyle że nie miał pojęcia dlaczego. Przecież ani on, ani Naruto nie nosili żadnej maski i generalnie nie było chyba nic, co te dzieciaki mogłyby chcieć odkryć. Tak czy inaczej z jakiegoś powodu ich śledziły.

– Cofnij się.

Chwycił Naruto i wciągnął go za komin.

Znów w zasięgu wzroku pojawiły się obie drużyny, tym razem czające się za rogiem budynku. I... Nie no, naprawdę, jakkolwiek by się nie starać, po prostu nie dało się ich przeoczyć, od razu rzucali się w oczy przez nakrycia głowy.

– Gdyby zdjęli te idiotyczne kapelusze, może byłaby szansa, żebyśmy ich nie zauważyli – stwierdził Sasuke. – Ciekawe, kto to wymyślił. Pewnie Kodai albo Shinji...

– Ja się w ogóle dziwię, że Ryuji dał sobie to założyć na głowę. Z jego podejściem... – roześmiał się Naruto.

Znów wróciły wspomnienia. Jednak skoro wtedy Sasuke dał się namówić na śledzenie Kakashiego, to i Ryuji mógł założyć kapelusz.

Sasuke spojrzał to na Naruto, to na dzieciaki, nadal czające się za rogiem i coś mu przyszło do głowy.

– Chcesz dać im nauczkę? – zapytał i od razu wyjaśnił swój plan.

Naruto na początku się wahał, bo oni przecież w ich wieku mieli równie głupie pomysły, ale w sumie chciał się dowiedzieć, o co chodzi. W końcu skinął głową.

*

– Są! – krzyknął Shinji, gdy tylko Naruto i Sasuke znów pojawili się na drodze. – A już myślałem, że ich zgubiliśmy.

– Bo zgubiliśmy – stwierdził Ryuji. – Te twoje umiejętności tropiące są do bani.

Shinji już chciał się odgryźć, ale wtrąciła się Sayuri, chcąc zapobiec kolejnej kłótni.

– Dajcie spokój. Nasi mistrzowie to dwie legendy, śledzenie ich nie jest łatwe – powiedziała.

Och, mimo że była w drużynie Naruto już od ponad roku, nadal nie mogła uwierzyć, że akurat ona miała tyle szczęścia. Pamiętała pierwszy dzień po przydziale do drużyn. Cała ich szóstka została dosłownie obskoczona na placu przed Akademią. Niektórzy gratulowali, inni patrzyli spod byka, ale chyba każdy zazdrościł.

– Idziemy, bo znowu znikną nam z oczu – zadecydował Kodai i ruszył przed siebie pewnym krokiem.

Niestety od razu po wyjściu zza winkla wpadł na parę jakichś staruszków.

– O, popatrz, kochanie, to chyba jakaś wycieczka – krzyknął mężczyzna tak, że wszyscy znajdujący się na ulicy ludzie zwrócili na nich uwagę. – Urocze te dzieci w tych kapelusikach!

No pięknie, tego właśnie im było trzeba.

– Rusz się! – warknął Ryuji i popchnął Kodaia.

Teraz zdecydowanie już stali się atrakcją zatłoczonej ulicy. Niektórzy nawet zaczęli robić im zdjęcia.

– I to ostatni twój głupi pomysł, na który się zgodziłem.

Zdjął kapelusz i wyrzucił go do najbliższego śmietnika. Jak oni mieli kogokolwiek śledzić, jak nawet nie potrafili się porządnie kamuflować?

– To proszę bardzo, masz lepszy pomysł? – zirytował się Kodai.

– Nie wiem... Henge?

– Jasne – prychnęła Akane. – Ktoś tu jest w stanie utrzymać tą technikę chociaż piętnaście minut?

Trafiła w punkt, bo wszyscy westchnęli. Niestety, nie mieli jeszcze takich umiejętności, jakby chcieli. Jasne, ćwiczyli swoje techniki, każdy z nich zaczynał się w czymś specjalizować, ale mimo to mieli dopiero po trzynaście lat.

– Dobra, chodźcie w końcu, bo znowu na uciekną – mruknął Shinji i puścił Aoimaru przodem.

Nie mieli pojęcia, że gdy oni śledzili sylwetki swoich mistrzów, zmierzające w kierunku bramy, ktoś śledził ich.

*

Szóstka geninów już od dobrych kilku godzin śledziła swoich mistrzów. Trzymali się w pewnej odległości i co chwilę profilaktycznie przystawali za drzewami. Szło, o dziwo, bardzo łatwo, bo Naruto i Sasuke szli spokojnym tempem, więc nawet dzieciakom trudno byłoby ich zgubić.

– Długo tak jeszcze zamierzają spacerować – jęknął Kodai, kiedy znów mu zaburczało w brzuchu. – Niech się w końcu pocałują i wracamy.

– Ale jesteś marudny – mruknęła Akane. – Przypominam, że to był twój pomysł.

– Nie marudny, tylko głodny – mruknął Kodai i wychylił się zza drzewa.

Cholera, fakt, to był jego pomysł, ale nie sądził, że to będzie tyle trwało. Zaczynało się już robić ciemno.

– Poza tym to gdzie my w ogóle jesteśmy?

Wszyscy rozejrzeli się dookoła. Nie znali tych rejonów, wiec musieli być już bardzo daleko za wioską.

Upewnili się w tym, gdy chwilę później dotarli na brzeg szerokiej i wartkiej rzeki. Takiej na pewno nie było w okolicach Konohy.

Na szczęście tu już Sasuke i Naruto się zatrzymali.

Naruto usiadł na jednym z głazów, a Sasuke stanął naprzeciwko niego. O czymś rozmawiali. I byli tak blisko siebie, dodatkowo na tle zachodzącego słońca...

Sześć par oczu patrzyło na nich w napięciu. Cholera, jak nie teraz, to kiedy? Już bardziej romantycznej atmosfery nie można byłoby sobie wymarzyć. Shinji z Kodaiem, którzy znaleźli sobie ten sam idealny punkt obserwacyjny wśród liści, przepychali się, żeby lepiej widzieć, Sayuri zaciskała z ekscytacji ręce, a Harumi wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Jedynie Akane i Ryuji wykazywali względny spokój. Względny, bo i oni czekali na to, co się stanie.

I kiedy już miało nastąpić to, czego wszyscy się spodziewali, kiedy twarze Sasuke i Naruto znalazły się centymetry od siebie, oni... po prostu zniknęli.

Genini jeszcze przez chwile gapili się w tamto miejsce, ale ono było puste.

– A niech to – wrzasnął Kodai, zeskakując z gałęzi.

Teraz już nie musiał być cicho, więc mógł dać upust swojej złości.

Okazało się, że osoby, za którymi chodzili od kilku godzin, to były – charakterystyczny dymek i pyknięcie nie pozostawiało złudzeń – klony cienia!

– Macie swoje genialne pomysły – warknął Ruyji, kiedy wszyscy znaleźli się już na ziemi.

Był zły na siebie, że nie zauważył, że to klony.

– Chyba domyślili się, że ich śledzimy – mruknęła Sayuri.

Rozejrzała się dookoła. Słońce schowało się już prawie całkowicie za horyzont. Zaczynało być naprawdę ciemno i trochę strasznie, bo nadal nie wiedzieli, gdzie właściwie się znajdują.

– Założę się, że wiedzieli od początku i to właśnie przez te wasze kretyńskie kapelusze. – Ruyji kopnął jakiś kamień. Że też on dawał się wciągać w tak głupie akcje. – Dobra, wracamy do wioski, nie ma co tu tak sterczeć.

– Ale... – Shinji rozejrzał się niepewnie – W którą to konkretnie stronę?

Jasne, wiedział, że powinni oddalać się od rzeki, ale wcześniej trochę kluczyli po lesie, wielokrotnie zmieniając kierunek.

– Przecież to ty jesteś tropicielem, to prowadź – stwierdziła Akane.

– Właśnie, jestem tropicielem! Mogę tropić coś lub kogoś – zirytował się Shinji.

– A pies?

– Żebyśmy teraz mogli wrócić po śladach, Aoimaru musiałby wcześniej znaczyć co chwilę teren – wyjaśnił.

Wszyscy westchnęli. Nikt o tym nie pomyślał, ale też nikt, naprawdę nikt nie spodziewała się, że tak to się zakończy. Nie dość, że tak naprawdę niczego się nie dowiedzieli, to jeszcze byli tu sami w ciemnym już lesie. Bo nawet księżyc był ledwo widoczny i rzucał naprawdę słabą poświatę.

– To co robimy? – zapytała Harumi, gdy usłyszeli wycie wilka.

Nocą w lesie mogło być naprawdę dużo dzikich zwierząt. Przedzieranie się przez niego w całkowitych ciemnościach i to jeszcze nie wiadomo w jakim kierunku nie było zbyt dobrym pomysłem.

Inni najwyraźniej też tak uznali, bo po kilku przepychankach słownych stanęło na tym, że zostaną przy brzegu rzeki i przeczekają do rana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro