Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

„Kłopoty"

Po tygodniu poprowadziłam watahę w stronę terytorium innych wilków. Wszyscy z watahy denerwowali się, nagłą zmianą otoczenia, ale akceptowali moją decyzję. Teraz ja miałam władzę, a wilki były świadome tego, że nieposłuszeństwo jest karane. Biegliśmy, gdy nagle poczułam zapach sierści. Niestety nie był to wilczy zapach. Sierść zjeżyła mi się na grzbiecie, a przed oczami pojawił się obraz sprzed kilku lat- jak byłam rozszarpywana przez dzikie mieszanki i cudem wyszłam z ataku. Wilkom udzieliło się moje zdenerwowanie. W oddali ujrzałam biegnące w naszą stronę stado dzikich mieszanek. Zauważyły nas. Nie było odwrotu. Widziałam, jak ciężko biegną i wyrywają kępy trawy. To była jedna z cech, która odróżniała je od wilków. Usłyszałam zajadłe warczenie. Wilki z watahy ustawiły się wkoło mnie. Broniły alfy przed atakami. Szukałam przywódcy, w czasie, gdy mieszanki wściekle atakowały. Znalazłam. Wielki samiec, stojący niewzruszenie między walczącymi, jak zjawa. Wpatrywał się we mnie swoimi zielonymi oczami. Był biały z brązowymi łatami na ciele. Wywnioskowałam z jego spojrzenia, że rzuca mi wyzwanie do pojedynku alf. Warknęłam i rzuciłam się do przodu. Przeskoczyłam walczące wilki i hybrydy i stanęłam przed nim. Powietrze w tej chwili zgęstniało, słyszałam jak przez mgłę odgłosy walczących, za to bardzo wyraźnie słyszałam i czułam oszalałe bicie mojego serca. Najpierw pojedynek spojrzeń, po chwili doszło do tego warczenie. Czułam, że mam małe szanse, ale nie mogłam się wycofać. Przystąpiłam do ataku, którego alfa uniknął. Skoczył na mnie i wgryzł się w mój bok. Pisnęłam i chwyciłam jego ucho. Wtedy puścił mnie, a ja odskoczyłam na bok. Czułam piekący ból na lewym boku. Jedna z mieszanek chwyciła mnie za łapę, a wtedy straciłam czujność. Odwróciłam się i próbowałam schwytać winnego. Jednak moje szczęki chwyciły tylko powietrze. Wtedy przewróciłam się pod ciężarem przywódcy. Ostatkiem sił odpychałam go łapami, jak najdalej od mojej szyi. Gdy zaczęłam słabnąć, z wściekłym warczeniem na mieszankę rzucił się były alfa. Skoczył od boku i strącił ze mnie zwierzę. Uratował mnie. Miałam chwilę, żeby pojąć, co właściwie się stało. Czarny wilk atakował przywódcę wrogiego gatunku, ale to ja musiałam go pokonać. Alfa dał rozkaz ataku. Mieszanki rzuciły się na mnie, atakowały ze wszystkich stron. Z trudem im się wyrwałam i dopadłam już nieuważnego przywódcę mieszanek. Chwyciłam jego szyję. Zacisnęłam szczęki najsilniej, jak potrafiłam. Mieszanki momentalnie ponownie do mnie przypadły, a ja jedyne, co mogłam robić, to zaciskać szczęki na szyi ich przywódcy. Czułam wściekłe ugryzienia, słyszałam szaleńcze warczenie nad moją głową. Uratował mnie cichy, zdławiony pisk alfy. Mieszanki momentalnie ode mnie odskoczyły. Byłam obolała i słaba, ale musiałam wstać, żeby pokazać, iż nadal jestem gotowa do walki. Przywódca minął mnie z opuszczonym ogonem i razem ze swoim stadem opuścili dawne terytorium. Wyczerpana położyłam się w cieniu drzewa. Miałam dużo ran, ale odniosłam zwycięstwo.

*** *** ***

Wataha opiekowała się mną. Ze zdobyczy upolowanych na polowaniach mojej watahy, dostawałam najlepsze kąski. Czarny wilk ciągle mi towarzyszył. Również ucierpiał w walce, mimo swojego doświadczenia. Jedyne, gdzie chodziłam, to nad rzekę, żeby się napić. Jesień kończyła się i wyczuwałam, że niedługo spadnie śnieg. Zaczęliśmy już zmieniać futra. Kłęby sierści leżały więc prawie na każdym kroku.

Minęły trzy tygodnie od starcia z mieszankami, ja czułam się już lepiej i wiedziałam, że będę musiała poprowadzić watahę dalej. Całymi dniami wylegiwałam się przy drzewie. Nadciągały potężne chmury, co zwiastowało opady. Prawdopodobnie śniegu.

Krajobraz Austrii zmieniał się wraz z porą roku, jednak zawsze było tu pięknie. Gdy tu trafiłam, wszędzie były zielone drzewa, soczyste trawy. Ptaki śpiewały, latając na tle błękitnego nieba.

Teraz trawa nie zachęcała ani kolorem, ani zapachem. Drzewa liściaste pozbyły się liści, tworząc na ziemi liściastą powłokę, szeleszczącą, gdy się po niej chodziło. Szumiała nawet przy najlżejszym podmuchu wiatru.

Nie tylko wilki zmieniły futra. Każde nie zimujące zwierzę doświadczyło tej przemiany, poza ptakami. Zające zmieniały futerka na szare, lub białe, zależnie od osobnika. Sarnie futro wyjaśniało. Nawet lisy zmieniły futro. Były również białe, w końcu nie mogą się wyróżniać na tle śniegu podczas polowania.

Bardzo natrętne stały się ptaki. Szczególnie kruki. Byłam zmuszona zabić kilka z nich, gdy dobierały się do mojej porcji zdobyczy. Mogły dojadać po nas resztki, ale nikt im nie pozwalał wybierać nam z pysków. Za natręctwo się płaci. Skoro odganianie nic nie dawało, było tylko jedno wyjście, wiadomo jakie.

Musiałam wkrótce poprowadzić watahę w stronę terytorium innych wilków. Wolałam jednak przeczekać opady. Właśnie zaczęło sypać. Wszyscy ukryliśmy się pod drzewem, wtuleni w siebie, w celu zatrzymania ciepła.

Padać przestało wieczorem. Było trochę śniegu, jednak biegać się dało. Wytarzałam się w śniegu i zasnęłam, zwinięta w kulkę. Następnego dnia, z samego rana wyruszyliśmy. Mieliśmy przed sobą około dwa dni drogi. Biegliśmy już od 4 godzin. Postanowiłam zrobić przerwę. Udało mi się schwytać sporego zająca. W czasie, gdy jadłam, wataha odpoczywała. Gdy nabrałam sił, znów ruszyliśmy. Wieczorem znajdowaliśmy się w połowie drogi. Wszyscy byli szczęśliwi, że wreszcie nadszedł odpoczynek. Ja również byłam zmęczona. Z ulgą położyłam się. Zjadłam trochę śniegu, żeby ugasić pragnienie. Przez chwilę leżałam, lecz zaraz zasnęłam z wyczerpania.

W oddali słychać było wycie...

Obudziłam się bardzo wcześnie. Wszyscy jeszcze spali. Wstałam i rozprostowałam się, po czym szeroko ziewnęłam. Przemknęłam cicho obok mojej watahy. Nie budząc nikogo. Zanurzyłam przednie łapy w śniegu. Jego chłód dawał ukojenie moim obolałym po biegu mięśniom. Wkrótce zaczęło wschodzić słońce. Śnieg odbijał jego promienie, co dawało wspaniały efekt. Wilki zaczęły się wybudzać, tuż po wschodzie. Wspólnie zapolowaliśmy na małą sarnę i popołudniu ruszyliśmy dalej. Nie wszystkim się chciało, ale byliśmy bliżej celu, więc mogliśmy biec wolniej. Byłam zdenerwowana tym, że wbiegamy na teren obcej watahy. Bałam się, że nie dam rady z obcą watahą. Wbiegliśmy na nie swój teren. Zaczęliśmy wyzywająco wyć, na znak, że jesteśmy watahą zdolną do walki. Zanim ujrzeliśmy wilki, usłyszeliśmy ich odpowiedź na nasze wezwanie. Zauważyliśmy je po chwili. Była to bardzo mała wataha, składająca się z pięciu wilków. Ucieszyło mnie też, że przywódca był młody i niedoświadczony. Wystarczyło wzajemne zastraszanie, żeby zrozumiał, że nie ma ze mną szans. Oczywiście pozwoliłam mu zostać, ale spadł na najniższe miejsce w stadzie. Postanowiłam, że zanim znów ruszymy, wataha musi kilka dni odpocząć. Nadszedł czas, że wilki z mojej watahy zaczęły witać się z nowymi. Czasami dochodziło do krótkich sprzeczek. Następnego dnia wilki się bawiły. Również chciałam, ale coś kazało mi pilnować watahy i nie spuszczać jej z oka. Często zaznawałam ukojenia, kładąc się w zimnym śniegu. Jego chłód był bardzo przyjemny.

Musieliśmy zapolować. Decyzję o wspólnej wyprawie podjęłam trzy dni po przęjęciu drugiej watahy. Wszyscy biegliśmy po nowym terenie. Wypatrywałam zdobyczy, próbowałam złapać trop. Wreszcie pewien zapach wleciał w moje nozdrza. Wilki instynktownie podzieliły się. Jedna grupka oddzieliła się i przyspieszyła, znacznie nas wyprzedzając. Zniknęli w lesie. Przyczailiśmy się w różnych miejscach. Po chwili usłyszałam wycie. Grupa, która się oddzieliła, znalazła zdobycz. Czekaliśmy cierpliwie, podczas gdy inne wilki zaganiały zwierzynę w naszą stronę. Musieliśmy być przygotowani. Słyszałam szeleszczenie krzewów, z których po chwili wybiegły sarna i jeleń. Rzuciłam się w stronę jelenia. Biegło mu się ciężko, z powodu obecności olbrzymiego poroża na jego głowie. Druga grupa pobiegła za sarną. Ja wraz z drugą połową watahy zajęłam się jeleniem. Atakowałam jego nogi. Próbowałam przegryźć ścięgna, albo osłabić ofiarę tak, żeby się przewróciła. Nie było to wcale takie łatwe, gdy biegło się w śniegu. Jeden z wilków skoczył na grzbiet jelenia, ale spadł równie szybko, jak się tam znalazł. W pewnej chwili jeleń przyspieszył. Po chwili odwrócił się i zaczął biec z szaloną prędkością w stronę naszej grupki, z porożem pochylonym w dół, jak tarcza. Gdyby teraz dobrze trafił, mógłby zabić wilka. Odskoczyliśmy na bok. Jeleń na śniegu zostawiał krwawe ślady. Rzuciłam się za nim w pogoń. Biegłam po jego lewej stronie. Zniżył głowę, porożem skierowanym w moim kierunku. To był jego śmiertelny błąd. Kłami chwyciłam jego poroże. Hamowałam łapami, czując, jak śnieg na nich zbija się w twarde bryły. Wilki rzuciły się na kark i szyję jelenia. Jeden z nich przegryzł ścięgna w tylnych nogach ofiary. Jeleń upadł, a z jego nozdrzy wypełzła chmura powietrza. Zadałam ostateczny cios- przegryzłam tchawicę, jednocześnie przerywając najważniejsze naczynie krwionośne. Po chwili śnieg zmienił barwę na krwistoczerwoną, a oczy jelenia zaszły mgłą. Zaczęliśmy wyć, oznajmiając udane polowanie. Dostaliśmy odpowiedź od drugiej grupy. Im również się powiodło. Nie zważając na ból zmarzniętych łap, oblepionych bryłami śniegu, przystąpiłam do jedzenia. Wybierałam same najlepsze kąski- jako alfa miałam do tego prawo. Gdy się najadłam, położyłam się i zaczęłam wyskubywać śnieg z futra. Udało mi się to zrobić prawie w całości. Wieczorem pojawiła się reszta watahy. Wszyscy najedzeni i szczęśliwi.

Wykopałam w śniegu dziurę i położyłam się. Byłam wykończona. I nadal nie wiedziałam, dokąd mam poprowadzić watahę teraz. Nie miałam pojęcia, gdzie szukać drugiej watahy. Zasnęłam, niespokojnie myśląc o kolejnych dniach.

*** *** ***

Trzech kłusowników przemierzało tereny Austriackich wzgórz w poszukiwaniu wilków. Dawno nic nie znaleźli, aż w końcu- udało im się. Zauważyli kłęby sierści na drzewach w miejscu niedawnego pobytu watahy. Kłusownicy zaczęli się śmiać, co przestraszyło ich ogromnego i pięknego konia, o imieniu Sztorm, następcy padłego Szamana.

Tak, kłusownicy wiedzieli już, gdzie mają szukać wilki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro