Rozdział 25
,,Znowu zmiany,,
-Sara! Wracaj!- krzyczał ojciec. Wszyscy próbowali ją złapać. Biegała po domu z ważnymi dokumentami w pysku. Przebiegając przez drzwi wpadła na stojący obok wazon mamy. Oczywiście przewrócił się i zbił. Mama się wściekła. Gdy tata złapał Sarę, przez chwilę siłował się z nią, żeby puściła kartki. Podarły się i przy okazji pogniotły. Był tak wściekły, że nie był w stanie nic powiedzieć. Złapał łańcuch będący w szafce i przypiął go do jej obroży. Sara zaczęła warczeć, gdy tata zaczął schodzić z nią po schodach. A raczej ją po tych schodach ciągnąć. Wybiegłam za nimi, próbowałam przekonywać tatę, że ona nie chciała. A chciała. Dobrze o tym wiedziałam. Widziałam jej minę, podczas, gdy gniotła i śliniła dokumenty ojca.
Została przypięta tym łańcuchem do ściany domu, gdzie kiedyś, dawno temu był trzymany agresywny pies mamy. Sara warczała na tatę i skoczyła na niego, lecz odskoczył na bezpieczną odległość. Warcząc, wlepiała w niego swoje wściekłe ślepia. Gdy odszedł, uspokoiła się, ale nie dała mi się dotknąć. Odskakiwała, a gdy nadal podchodziłam, warczała. Widziałam, że nie chce mi nic zrobić, ale jednak byłaby do tego zdolna. Usiadłam w bezpiecznej odległości i rozpłakałam się. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowuje. Bałam się, że zdziczała. Chociaż... Może lepiej by było, gdyby nie wracała... Mogła zostać z wilkami, byłaby szczęśliwa, wolna.
*** *** ***
Ola nie pomogła mi uwolnić się od łańcucha. Zamiast tego patrzyła jak jej ojciec przypina mnie do ściany. I chciała mnie przytulić! Jestem na łańcuchu już tydzień. Ola zabiera mnie na krótkie spacery, ale i tak czuję, że się boi. Boi się... Mnie? Przecież nic nie zrobiłam...
Wariuję na tym łańcuchu. Mam zbyt mało ruchu. Bolą mnie mięśnie i kości. Mija to tylko, jak chodzę w tą i powrotem jak wariatka. Maks wychodzi raz na dzień, chwilę wygrzewa się w słońcu i po godzinie- dwóch wraca do domu.
Chciałam wrócić do watahy, do rodziny. Wieczorem zawsze wyję, jak najgłośniej mogę. Tylko to mi przypomina, że należę do świata wilków.
Wyszła Ola. Podeszła do mnie znowu. Nie chcę jej widzieć. Warczę, kulę się i wycofuję. Wyciąga do mnie rękę. Nie chcę czuć jej dotyku. Nie mam wyboru. Wykonuję jeden długi skok, przewracam Olę i warczę. Po chwili moje warczenie przeszło w ciche popiskiwanie. Nie chciałam jej wystraszyć. Szybko odwróciłam się i odbiegłam na tyle, na ile mogłam. Ola wstała i spojrzała na mnie. W oczach miała łzy. Czułam, że jest zrozpaczona. Chciałam to zmienić, ale było za późno. Straciła do mnie zaufanie. Szybko wsypała mi do miski karmę i oddaliła się.
W nocy przeraźliwie piszczałam. Miałam dosyć łańcucha. Szarpałam się i gryzłam łańcuch. Oczywiście nie pomogło. Za to całą szyję i dziąsła mam obolałe. Następnego dnia do Oli przyszła Jesika i Kasia. Przywitałam je. Przynajmniej one jeszcze mi ufały. Gdy Ola wyciągnęła rękę w moją stronę, zaczęłam warczeć.
-Widzicie? Zawsze to samo. Nie wiem co się stało.
-Może to przez to, że pozwoliłaś ją tu zostawić.- zasugerowała Jesika.
-Może- zastanowiła się Ola.- Dobra, idziemy do pokoju.
Dziewczyny poszły, a na dwór wypuściły Maksa. Podszedł do mnie. Przytuliłam się do niego. Po chwili położył się w słońcu naprzeciwko furtki. Usiadłam i patrzyłam na niego. Po chwili pod dom podjechał czarny samochód. Wysiadł z niego mężczyzna, który miał na głowie czarną kominiarkę. Jednym szybkim i mocnym ruchem otworzył furtkę i wszedł do środka. W ręce miał sznur. Założył go Maksowi, który obudził się przez chwilką. Zaczęłam szarpać się na łańcuchu. Nie mogłam jednak sięgnąć mężczyzny. Usłyszałam kroki na schodach w domu. Mężczyzna już wkładał Maksa do samochodu.
-Ty głupi kundlu!- usłyszałam. Rozpoznałam ten głos. Był to były właściciel Maksa.
Maks piszczał, ale nie miał siły się bronić. Gdy dziewczyny wyszły z domu, było za późno. Samochód odjechał z piskiem opon, wzbijając w powietrze kłęby kurzu. Musiałam się uwolnić. Nie mogłam pozwolić na to, żeby Maksowi coś się stało. Obróciłam się wkoło własnej osi i z wściekłością rzuciłam się do przodu. Zerwała się obroża. Wybiegłam przez furtkę i zaczęłam biec. Na rogu zauważyłam samochód. Nie zdążyłam go jednak dogonić- zniknął za rogiem wśród innych samochodów. Jednak skręciłam w lewo- tam pojechał- i biegłam, z nadzieją, że go dogonię. Nie dałam rady. Dobiegłam na pola. Ruszyłam w stronę domu tego faceta. Z czasów szczeniaka pamiętam, gdzie był. Na podwórku nie było samochodu. Postanowiłam poczekać. Wreszcie- czarny samochód zatrzymał się przed domem. Schowałam się za krzewami. Z samochodu nie wyszedł Maks. Nie było go. Wyszłam zza krzewów dopiero, gdy mężczyzna zniknął w domu. Podeszłam do samochodu i upewniłam się, że Maks w nim był. Zaczęłam iść śladem, jakim przyjechał. Musiałam dobrze się wczuwać.
*** *** ***
Maksa znalazłam dwa dni później. Leżał prawie nieżywy w krzewach przy drodze. Nie rozpoznał mnie, gdy do niego podeszłam. Nie machnął ogonem, nie otworzył oczu. Ledwo oddychał. Piszczałam, przestraszona. Maks codziennie musiał brać ważne leki. Jednodniowa przerwa groziła groźna chorobą... Poza tym Maks miał kilka ran. Wyszłam na drogę i zaczęłam piszczeć. Ludzie mieli mnie gdzieś. Nie wiedziałam co mam robić. Zaczęłam wbiegać w krzewy i z nich wybiegać, żeby ludzie mnie zauważyli. Pewien młody facet podszedł do mnie, a wtedy pokazałam mu, żeby poszedł za mną. Posłuchał. Gdy zobaczył Maksa, od razu zadzwonił po weterynarza. Przyjechał po 10 minutach. Obaj mężczyźni włożyli Maksa ostrożnie do samochodu. Wskoczyłam do auta i pojechaliśmy do lecznicy. Mężczyzna, który nam pomógł, zadzwonił na numer telefonu mamy Oli, będący na obroży Maksa. Siedziałam przy Maksie i czekałam aż dojedziemy. Droga się dłużyła, jednak wreszcie byliśmy na miejscu. Lecznica była duża, było w niej wielu pracowników i zwierząt. Dwóch mężczyzn zaniosło Maksa do Sali. Musieli czekać, aż przyjadą rodzice Oli, inaczej mogliby jeszcze bardziej zaszkodzić. Jednak już po minucie od naszego wejścia, zjawili się. Była też Ola. Mama Oli szybko wyjaśniła, co dolega Maksowi, powiedziała także, jakie musi brać leki. Miała je nawet przy sobie. Weterynarz podał mu leki, ale wyczułam, że robi to bez jakiejkolwiek nadziei. Podłączyli Maksowi kroplówkę. Musieliśmy czekać.
Całą noc leżałam przy Maksie, nie odstępując go na krok. Leżałam wtulona w niego i od czasu do czasu cicho piszczałam. Bałam się o niego, nie chciałam, żeby cierpiał i żeby odchodził. Ola była z nami, jej rodzice też. Jej siostra została. Dawid też, nie mógłby na to patrzeć. Około godziny dziesiątej przyszedł weterynarz, opiekujący się Maksem. Zaczął rozmawiać z rodzicami Oli.
-Niestety nie ma żadnej poprawy. Powinno się poprawić po 2-3 godzinach. Niestety tak się nie stało przez całą noc.
-Więc co teraz?- spytała mama Oli.
-Sami powinniście wiedzieć państwo, co jest najbardziej humanitarne. Nie możemy pozwolić na to, żeby dalej cierpiał. Poza tym, nawet jakby z tego wyszedł, co jest niemożliwe, miałby poważne problemy ze zdrowiem. Jest wiekowym psem, zasłużył na odpoczynek.- w głosie mężczyzny był smutek, lecz nic nie mogło się równać z rozpaczą Oli. Podeszła do Maksa, klęknęła przy nim i z rozpaczą w głosie zaczęła do niego szeptać.
-Przykro mi. Przykro mi Maks... Dziękuję ci za wszystko. Zawsze opiekowałeś się Sarą... Mną... Teraz my zadbamy o to, żebyś nie cierpiał.
Maks oddychał ciężko. Ale słuchał Oli. Przyjmował każde jej słowo z bezgraniczną miłością. Wtuliłam się w puszyste futro Maksa. Pod nim dało się wyczuć kości... Ostatkiem sił podniósł głowę, spojrzał na mnie. Nasze pyski zetknęły się na moment. Spojrzałam w jego oczy, pełne bólu, ale jak zawsze, pełne także miłości.
Podszedł do nas weterynarz, ze strzykawką w ręce.
-Nic nie poczuje. Po prostu zaśnie, zaraz znajdzie się po lepszej stronie.
Nie wiedziałam, co się działo. Jednak ta strzykawka nie podobała mi się. Stanęłam nad Maksem i warczałam, gdy mężczyzna zbliżył rękę. Podszedł do nas tata Oli, założył mi nową obrożę i odciągnął na bok. Szarpałam się, chciałam być przy Maksie. Wyłam i piszczałam, ale tata Oli był silniejszy. Warczałam wściekle, lecz na nic się to zdało. Gdy weterynarz wkłuł się w żyłę Maksa, ten cicho pisnął, jednak nie był przestraszony. Ola głaskała Maksa po jego starej głowie. Jego ciało bezwładnie leżało na materacu. Maks jeszcze na chwilę otworzył oczy. Był... szczęśliwy. Wziął głęboki oddech, po czym zamknął oczy i wypuścił powietrze z płuc. Przestał się ruszać. Wtedy tata Oli puścił mnie. Podbiegłam do mojego przyjaciela. Stanęłam przy nim i zaczepiłam go łapą. Chciałam, żeby wstał. Żeby znów, tak jak kiedyś przegonił mnie, albo dał schronienie. Po dłuższym czasie tata Oli zapiął mi smycz. Ja jednak wyrywałam się. Nie chciałam iść. Warczałam, żeby mnie zostawił. Gdy rzuciłam się na niego, złapał mnie weterynarz i przycisnął do podłogi. Próbowałam się wyrwać, gdy nagle poczułam na szyi ukłucie. Po chwili weterynarz puścił mnie. Wstałam, ale bardzo kręciło mi się w głowie. Cicho warknęłam, gdy tata Oli złapał smycz, lecz na nic więcej nie miałam siły.
-Bardzo dziękuję.- usłyszałam głos ojca Oli. Wyszliśmy na długi korytarz. Ostatni raz odwróciłam się i spojrzałam w stronę Maksa. Nadal się nie ruszał. Dlaczego?
Ola wzięła smycz od taty. Szłam spokojnie. W głowie nadal mi się kręciło, ledwo szłam.
Maksa straciłam z oczu, gdy drzwi do pomieszczenia zostały zamknięte...
*** *** ***
Kilka dni później leżałam przed domem. Zaraz po powrocie do domu, zostałam znowu przyczepiona do łańcucha. Leżałam i patrzyłam przed siebie. Nie miałam nawet ochoty wychodzić, zresztą nikt nie miał na to czasu. Maks nie wrócił i straciłam nadzieję, że kiedykolwiek tak się stanie. Dlaczego mnie zostawił? Potrzebowałam go. A on mnie... czemu go tam zostawiliśmy?
Usiadłam. Smutno zawyłam. Było to, długie, przerywane wycie. Po chwili z domu wyszedł Dawid. Usiadł przy mnie. Był smutny. Spojrzał w moją stronę i wyciągnął do mnie rękę. Dałam się pogłaskać. Wtuliłam się w Dawida. Poczułam, że płacze.
-Chodź, zabiorę cię na długi spacer. Przyda nam się- powiedział i odczepił łańcuch. Pozwolił mi iść bez smyczy. Ufał mi, zresztą ja i tak nie miałam ochoty na ucieczkę, czy wygłupy. Poszliśmy na pola.
-Pewnie nie wiesz, co się dzieje, mała. Musisz być zagubiona- mówił, gdy przysiedliśmy w cieniu drzewa.- miałem tak samo, gdy rodzice zdecydowali o uśpieniu mojej ukochanej suni Husky. To było tuż przed tym, jak zjawiłaś się ty. Dlatego cię odtrącałem. Nie miałem pojęcia, jak oni mogą zastępować ją tobą i Maksem. Dopiero po długim czasie zrozumiałem, że myśląc tak, byłem egoistą. Gdyby ludzie nie pomagali innym zwierzętom tylko z powodu żalu po dawnym psie, czy innym zwierzaku, na świecie byłoby dużo więcej nieszczęśliwych duszyczek. Lecz zanim naprawiłem moje błędy, widzisz... Minęło tyle lat... Teraz żałuję. Musisz wybaczyć Oli, że nie przychodzi do ciebie. Bardzo przypominasz jej Maksa... Trudno jej się jeszcze pogodzić z tym, że... Że już nie wróci...
Patrzyłam na Dawida i słuchałam tego, co mówi. Byłam szczęśliwa, że ze mną wyszedł.
Wróciliśmy o zmierzchu. Czekała na nas Ola.
-Dlaczego ją zabrałeś?!- krzyknęła i podbiegła do mnie.
-Bo ty wolałaś siedzieć zamknięta w swoim pokoju! Miałaś gdzieś to, że Sara cierpi tak samo!
-Nie rozumiesz tego!- wrzasnęła.
-Rozumiem. I to dużo lepiej niż ty! Ostrzegam cię- nie popełniaj tego błędu co ja.- po tych słowach poszedł do domu, zostawiając mnie z Olą. Przypięła mnie do łańcucha, ale nie odeszła. Usiadła przy mnie. Była smutna. Po jej policzku spłynęła łza. Polizałam ją, a wtedy mnie przytuliła.
-Przepraszam cię, Sara...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro