Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 i 14


,,Niebezpieczne spotkanie,,

W Austrii jesteśmy już kilka dni. Ola wychodzi ze mną rano i wieczorem na długie spacery, resztę dnia przesiadujemy na łące razem z Alą.

Jednak długie spacery nie wystarczały mi. W domu, w Pabianicach Ola spuszczała nas ze smyczy. Mogłam biegać, gdzie chciałam razem z Maksem.

Jednak tutaj było zupełnie inaczej. Na każdym spacerze słyszałam dzikie wycie. Nie było to to samo, które słyszałam pierwszego dnia. To było bardziej wściekłe, jednak nie zastanawiało mnie to. Coś kazało mi iść w stronę wycia. Jakaś pierwotna siła, głęboko we mnie zakorzeniona. Z drugiej strony, przywiązanie do rodziny ludzkiej nie pozwalało mi na pozostawienie Oli i Ali. Maksa również. Byłam rozdarta pomiędzy sercem, a rozumem. Serce podpowiadało mi zostać z Olą. Jednak rozum kazał uciekać jak najdalej od ludzi.

Usłyszałam, jak Ola mówi do siostry:

-Ala, ty dzisiaj prowadzisz Sarę, ja Maksa. Przy tobie wydaje się spokojniejsza, a jak ja ją prowadzę, strasznie ciągnie. Boli mnie już cała ręka.

Poczułam swoją szansę. Szansę na ucieczkę. Musiałam tylko wyczuć odpowiedni moment. Ola przekazała smycz Ali, odbierając od niej smycz Maksa. Szliśmy, a ja ciągle czekałam na zdziczałe wycie. Wreszcie je usłyszałam. Wystarczył jeden potężny skok, naprężenie mięśni z całych sił, a smycz wyleciała z rąk Ali. Gdy poczułam luz, puściła się biegiem po miękkiej ziemi. Trawa łaskotała moje łapy. Gnałam jak szalona. Biegłam z górki, co ułatwiało mi sprawę. Przy wbieganiu na przeciwne wzgórze, trochę zwolniłam. Przebiegłam obok dziwnej chatki na skraju lasu. Jeden sus i znalazłam się w lesie, z którego chyba dochodziło wycie.

Wyczułam zapach zbliżony do zapachu psów. Lecz czułam też dziwne napięcie w powietrzu. Wtedy nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Zaczęłam iść za zapachem. Po chwili wyczułam też zapach krwi i sarny. Słyszałam radosne piski, ale też zajadłe warczenie. Na leśnej polance zobaczyłam stado. Jednak na pewno nie były to wilki. Nie wiem czemu tak myślałam. Coś po prostu mi to mówiło. Za późno jednak sobie to uświadomiłam. Były to dzikie, agresywne, zabójcze mieszanki psów z wilkami, gotowe rozszarpać wszystko, co znajdzie się na ich drodze.

Gdy je ujrzałam, w dużej grupce toczyły ze sobą walkę. Chciałam się wycofać, uciec. Lecz za późno. Jeden zwierz, który akurat nie walczył, zobaczył mnie.

Rozdział 14

,,Walka o życie,,

Nie zdążyłam uciec. Zwierzę zaatakowało. Reszta, zaalarmowana warczeniem członka stada, ruszyła mu na pomoc. Było ich bardzo dużo. Przewróciły mnie i wspólnie atakowały, odbierając mi siły. Łapa jednego z nim znalazła się w zasięgu moich szczęk. Instynktownie ją złapałam i zacisnęłam zęby. Zdziwione zwierzę podniosło taki pisk, że reszta odskoczyła ode mnie jak oparzona, zdezorientowana nagłym jazgotem.

To była moja szansa. Resztkami sił wstałam i zaczęłam biec. Czułam za sobą wściekłe warczenie i gorące oddechy. Wybiegłam z lasu. W oddali dostrzegłam sylwetkę Oli. Zaczęłam biec w jej kierunku. Ola nie była sama. Obok niej stał mężczyzna. Tylko tyle zdążyłam zobaczyć przez tą krótką chwilę. Przewróciłam się. Czułam, że to mój koniec. Mieszanki znów do mnie przypadły. Czułam jak ich ostre zęby się we mnie wbijają. Wtedy usłyszałam huk. Zwierzę, które wbijało mi ostre zęby w kark- padło. Po chwili słyszałam kolejne strzały. Zwierzęta powoli odpuszczały. Nie miały wyboru. Myślałam, że walka dobiegła końca. Myliłam się. Największy i najbardziej masywny przywódca, zacisnął szczęki na moim gardle. Został on sam. Czekałam na zbawienny strzał. Jednak nic się przez chwilę nie działo. Nie mogłam oddychać. Usłyszałam krzyk Oli:

-Maks!!!

Słyszałam zajadłe warczenie. Maks kolejny raz mnie uratował. Widziałam jak atakuje przeciwnika. Złapał zębami jego łapę, zacisnął szczęki i złamał ją. W jego oczach widziałam wściekłość, a w oczach przywódcy stada widziałam strach. Wtedy nastąpił huk. Zwierzę nie żyło. Maks zmęczony, dyszał i patrzył na mnie. Podszedł do mnie po chwili i zaczął wylizywać najgorsze rany. Ola dobiegła do mnie. Płakała, ale czułam, że była szczęśliwa, że przeżyłam. Ja byłam cała obolała. Podszedł do nas mężczyzna, który strzelał. Klęknął przy mnie i położył rękę na mojej głowie.

-Powiedz, Olu, jak to się stało?

-Byłam z siostrą na spacerze – powiedziała łamiącym się głosem.- nagle po prostu wyszarpnęła smycz z jej ręki i pobiegła przed siebie.

-Ma poważne rany. To cud, jeśli przeżyje. Ale czuję, że będzie walczyć. Wilki łatwo się nie poddają. Szczególnie młode wilczyce, w pełni sił, takie jak ona. Nie podda się łatwo- powiedział pewnym głosem mężczyzna.

-Skąd pan wie, że jest wilkiem?

-Jeśli mieszka się tu na co dzień, łatwo można to poznać. Wilki są dumne, dobrze zbudowane. Mają łagodny wyraz pyska i jeśli walczą, za wszelką cenę starają się wygrać. Lub uciec, gdy wiedzą, że nie mają szans. Jeszcze te piękne oczy. Ich czarna obwódka... To cechy wilków.

Jestem pewien że nie ma w niej ani kropli mieszanki.

-Rozumiem... A... te zwierzęta, które...

-To mieszanki. Zdziczałe psy, lub mieszanki psów i wilków. Jak pewnie zauważyłaś, są chude, brudne i wściekłe. Zabijają wszystko na swej drodze. Nie tolerują innych zwierząt. Czasem tylko jakiemuś samotnikowi uda się dołączyć do sfory. Ale to jest rzadkość. Jak zdążyłaś pewnie zauważyć, cechują się agresywnością, walką do ostatniej kropli krwi. Jak już coś zaczną gonić, nie odpuszczą, póki nie zwyciężą. A w dodatku większość ma łaciate umaszczenie. – mężczyzna wyjął z kieszeni telefon.- dzwonię do żony. Jest weterynarzem, pracuje niedaleko. Zadzwonił, a po chwili z powrotem schował telefon.

-Zaraz tu będzie. Jest niedaleko, akurat wraca z pracy.

Po niecałych 10 minutach podjechała duża terenówka. Wyszła z niej szczupła kobieta. Podbiegła do mnie, obejrzała dokładnie rany i wyjęła ze swojej torby strzykawkę.

Przy ukłuciu pisnęłam, bo miałam już dosyć bólu.

-Nie bój się, kochana. Za chwilę przestanie tak boleć, a ty się prześpisz- mówiła łagodnym tonem.

-Musimy ją zabrać do naszego domu na kilka dni. Zawiadom rodziców- powiedziała do Oli.

Mężczyzna wraz ze swoją żoną podnieśli mnie i położyli w dużym bagażniku samochodu. Maks chciał jechać ze mną

-Niee, kolego. Ty wracasz ze swoją panią. – uśmiechnął się mężczyzna i odciągnął Maksa od terenówki.

-Pilnuj go, żeby za nami nie pobiegł. Masz tu nasz numer telefonu, niech rodzice jak najszybciej zadzwonią- podał jej kartkę.

Ola nie odpowiedziała, tylko szybko się odwróciła i pobiegła w stronę apartamentu, wołając Maksa. Ja nagle poczułam się bardzo śpiąca. Nie walczyłam z tym...

*** *** ***

Obudziłam się w dużej klatce w czyimś domu. Czułam się lepiej, ale nadal byłam słaba. Gdy wstałam, całe łapy mi się trzęsły. Ponownie się położyłam. W domu chyba nikogo nie było. Zawyłam kilkakrotnie z nadzieją, że ktoś przyjdzie. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Nudziłam się przez kilka godzin. Nie miałam nawet piłki. Z nudów zerwałam z łapy opatrunek.

Wreszcie usłyszałam przekręcanie w zamku od drzwi klucza. Do pokoju, w którym leżałam, weszła pani, która razem z mężem mnie tutaj przywiozła.

-Cześć, śliczna. Pójdziemy na spacer?- Powiedziała z uśmiechem. Gdy zobaczyła zerwany opatrunek powiedziała- niedobra, dlaczego to zdjęłaś?

Przekręciłam w bok głowę, przez co kobieta roześmiała się. Otworzyła klatkę i mogłam razem z nią wyjść na spacer. Nie trzymała mnie na smyczy. Wiedziała, że jestem zbyt słaba, żeby uciec. Załatwiłam swoje potrzeby i chciałam już wracać.

-Nie, jeszcze nie wracamy, Sara. Nie możesz wyjść z formy.

Zrozumiałam, że nie czas jeszcze na powrót. Spacerowałyśmy dość długo. Nie miałam już siły. Co chwila się potykałam, a tak szło się bardzo niewygodnie. Położyłam się i prosząco patrzyłam na kobietę.

-No dobrze. Chwilkę odpoczniemy i wracamy.

Usiadła obok mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że znajdujemy się na dużym pagórku. Dookoła rozciągały się piękne widoki: zielone łąki, niebieskie niebo. W oddali ujrzałam niewielki las. Z jego prawej strony znajdowało się skaliste urwisko. Słońce mocno świeciło. Podniosłam się i przeciągnęłam, ziewając.

-Idziemy? Chodź- powiedziała kobieta. Gdy się odwróciłam, usłyszałam wycie. Dochodziło od strony lasu przy urwisku. Nie było dzikie. Było spokojne i brzmiało, jak zaproszenie. Wiedziałam, że to wilki. Byłam już tego pewna. Jednak, żeby móc uciec musiałam najpierw choć trochę wyzdrowieć. Podążyłam więc za kobietą, nie odpowiadając na wilcze wycie. Zapamiętałam drogę na wzgórze. Gdy doszłyśmy do domu, był w nim mąż tej miłej pani. Podeszłam do niego. Machnęłam ogonem i otarłam się o jego nogi.

-Jonar, już jesteś.

-Heej, Asiu. Wieczorem z rodzicami przyjedzie tu ta dziewczynka, Ola.- Zawyłam, gdy usłyszałam imię Oli.

-Gdzie Aironek? Spytała Asia.

-Razem z Zigrą biegają po polach. Wspaniałe psy.

-To prawda. Dobrze, że je uratowaliśmy- powiedziała Asia, drapiąc mnie za uchem.

Gdy małżeństwo rozmawiało, ja postanowiłam się przespać. Położyłam się przy nogach Asi i zasnęłam.

*** *** ***

-Saruś...- usłyszałam swoje imię- kochanie, cześć.-To była Ola. Niedługo wrócimy do domu.

Wtuliłam w nią głowę. Razem z Olą przyjechali jej rodzice.

-Przedłużyliśmy nasz pobyt tutaj o tydzień. Czyli nie wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu, lecz za dwa.- wyjaśnił tata Oli.

-Za osiem dni Sara będzie mogła do państwa wrócić. Dzień przed waszym wyjazdem zobaczymy, jak ma się Sarabi.

-Dobrze się złożyło, ze jesteście państwo z Polski. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby nie pan- powiedziała mama Oli.

-Mieszkamy tu od roku. Dzięki Sarze pozbyliśmy się złośliwego stada mieszanek wilków. To przykre, że trzeba je było zastrzelić, ale udomowić ich się nie da, a na wolności sprawiają zbyt wiele kłopotów.

-Rozumiem.

Po godzinie poszli. Ola znowu musiała mnie zostawić...

*** *** ***

Minął tydzień. Rany goiły się dobrze, więc miałam już zdjęty opatrunek. Całe szczęście bo nienawidziłam zmieniania go rano i wieczorem. Sama czułam się doskonale, ale miałam coraz większą ochotę uciec. Czułam ,że jestem inna. Że nie jestem taka jak na przykład Maks. Moje miejsce musi być wśród wilków. Teraz bardzo pragnęłam bliskości swojego gatunku. Jonar wyszedł jakiś czas temu do pracy, Asia też. Nie zamknął mnie w klatce. Teraz już mogłam chodzić po całym ich domu. Asia i Jonar mieli dwa psy. Owczarki niemieckie, jednak nie za bardzo mnie one lubiły. Nie atakowały, lecz ignorowały mnie. Nie było to zbyt miłe, ale trudno. Spacerowałam sobie i szukałam jakiegoś miejsca, dzięki któremu mogłabym uciec. Drzwi były zamknięte. Okna też. Czas powrotu Jonara się zbliżał, a ja nie miałam nawet planu jak uciec. Wpadłam na szalony pomysł. Nie mogłam ryzykować, że Jonar wróci. Jutro miałam wracać do Oli. Stanęłam naprzeciwko drzwi. Nie czekając długo, wzięłam rozbieg i całym swoim ciężarem uderzyłam w drzwi. Czułam, że zamek poluzował się. Powtórzyłam to samo jeszcze kilka razy. Wreszcie drzwi otworzyły się z hukiem. Przede mną była wolność. Piękna, pachnąca wolność. Zastanawiałam się, gdzie iść. Przypomniałam sobie miejsce, w które zaprowadziła mnie Asia. Pobiegłam właśnie tam. Po długiej drodze stanęłam na tym samym wzgórzu, co kilka dni wcześniej. Znów uczucie wolności. Wspaniałe. Zaczęłam iść, trochę zmęczona biegiem, ale szczęśliwa. Droga zajęła mi kilka godzin, gdyż las, który widziałam był dużo dalej, niż mogłam się spodziewać. Gdy dotarłam do lasu, była noc. Szukałam miejsca, w którym mogłabym się przespać. Wyczułam słaby zapach, podobny do tego, który czułam w czasie starcia z dzikimi mieszankami. Położyłam się wreszcie w gęstej, wygodnej trawie. W nocy było zimno, ale szybko zasnęłam, wsłuchując się w szum drzew i wiatru.

*** *** ***

Sara uciekła. Nie mogłam w to uwierzyć. Dlaczego? Mama i tata pojechali jej szukać. Dawid, niezbyt przejęty całą sytuacją, leży w pokoju, oczywiście ze słuchawkami na uszach i kapturem na głowie. Ja z Alą siedzimy i płaczemy.

A co jeśli nie znajdziemy Sary do czasu naszego wyjazdu?

Czy już nigdy nie zobaczę Sarabi?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro