Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21 i 22

,,Czas leczy rany,,

Pierwsze dni po stracie przywódczyni były ciężkie. Polowanie nam nie szło, przez co byliśmy skazani na kilka dni głodu. Samiec alfa był rozkojarzony, co również przyczyniało się do porażek. Gdy wreszcie się nam udało, wszystko zaczęło z powrotem się układać.

Wataha powoli odzyskiwała siły.

*** *** ***

Zaczęła się wiosna. Dni były coraz dłuższe, rosła nowa trawa. A członkowie sfory zaczęli zmieniać futra. Przy każdym otarciu się o kogoś lub po otrzepaniu się, zlatują z nas kłęby sierści. Jednak nie jest to najgorsze.

Beznadziejna jest chwila, gdy jeden z własnych, lub czyichś włosów dostanie się do nosa. W nocy, gdy śpimy blisko siebie, zdarza się to najczęściej.

Od czasu śmierci wilczycy alfa wiele się zmieniło. Wataha jest dla mnie rodziną.

Uświadomiłam sobie to kilka dni temu.

Wszyscy leżeli obok siebie, bawili się, walczyli dla zabawy. Ja miałam w planach samotne bieganie, jak co dzień. Gdy zaczęłam odchodzić, wilczyca, z którą byłam bliska śmierci z rąk kłusowników, podbiegła do mnie i zachęciła do zabawy. Pobiegłam za nią. Ganiałyśmy się po łące, podgryzałyśmy, aż do wieczora.

Gdy nastał zmierzch, myślałam o dawnych czasach. I o Oli. Właśnie... Ola... Tak dawno jej nie widziałam. Bardzo tęskniłam i w tym momencie pragnęłam być blisko niej. Jednak bałam się, że nie wrócę do watahy. A, że jeśli nawet- nie zastanę żadnego z wilków. Że będzie za późno, a myśliwi dokonają swego. Byłam rozdarta między spokojnym ludzkim domem, a rodziną wśród wilków i ich bezpieczeństwem. Musiałam przekonać sama alfę na zmianę terytorium. Najlepiej, aby znajdowało się jak najdalej stąd, żebym chociaż na pewien czas mogła wrócić do Oli.

Zdecydowałam się pójść do niego. Otarłam się o jego bok, przekonując, że to ważna sprawa. Przekazywałam mu sygnały, świadczące o tym, że się boję. Wtedy ujrzałam przed oczami jego- biegnącego na czele watahy po łąkach w stronę światła. Nie wiedziałam jak to zrobił. Wysłał mi obraz, stworzony we własnej głowie. Jednak ważne było, że zrozumiał. Ale on nie chciał. Musiałam jakoś przekazać mu obawy związane z kłusownikami. Wyobraziłam sobie ginące wilki i jednego z mężczyzn, stojących przy martwej wilczycy. Skupiłam się na tym. A potem na tym, że boję się tego wydarzenia. Zamknęłam oczy i skupiłam się na obecności samca alfy przy mnie. Usłyszałam jego ciche warknięcie. Następnie w mojej głowie ukazał się obraz wstających o zmroku wilków, uciekających przez strzałami i pewną śmiercią. Zrozumiałam. Mieliśmy wyruszyć zaraz. Otarłam z wdzięcznością swoim pyskiem o jego. Przystąpiliśmy do rozbudzania watahy. Członkowie sfory opierali się, lecz koniec końców, wszyscy wyruszyliśmy.

Biegliśmy szybko, z czego cieszyłam się. Osłaniała nas kojąca noc. Biegnąc, czułam ostatki bólu w mięśniach i na głowie. Jednak napędzała mnie chęć wolności i dotarcia do celu, a także świadomość jedności z wilkami. Czułam wiatr przeszywający moje futro, schładzający rozgrzane ciało, za sobą słyszałam dyszące wilki, a przed sobą miałam ciemny zarys ciała potężnego samca alfa.

*** *** ***

Rozdział 22

,,Pożegnania,,

Dobiegliśmy do celu naszej wędrówki nad ranem.

Z jednej strony rozciągały się bezkresne łąki- z drugiej- lasy. W lesie płynęło źródło, a za pagórkiem było miejsce, w którym swoje miejsce znalazł staw. Idealne miejsce dla wilków. Bezpieczne, ze schronieniem w lesie. Teraz spokojnie mogłam opuścić watahę. Nie mogłam czekać. Byłam u kresu sił, jednak coś nie pozwalało mi zostać. Musiałam wrócić do Oli. Pożegnałam się ze wszystkimi wilkami. Chciały mnie zatrzymać, jednak miałam swój cel. I nie było to zostanie tutaj. Szczególnie uczuciowo pożegnałam wilczycę, z którą byłam uwięziona u kłusowników i która uświadomiła mi, że wataha to moja rodzina. Następnie poszłam do samca alfy i pożegnałam się z nim. Nie był zbyt zadowolony moim odejściem, jednak pozwolił mi na to. Odbiegłam. Wolałam się nie oglądać, gdyż to jeszcze bardziej wzmogłoby uczucie tęsknoty i żalu. Przez pewien czas towarzyszyło mi pożegnalne wycie watahy, na które co chwila odpowiadałam. Ostatnim wilkiem, jakiego usłyszałam, była moja wilcza przyjaciółka. Odnalazłam dom Jonara następnego ranka. Byłam wyczerpana. Sił niestety nie starczyło mi, aby drapać drzwi lub zawyć, aby dać o sobie jakikolwiek znak życia. Nie dałam także rady długo ustać na trzęsących się po długim wysiłku łapach. Upadłam niedaleko wejścia do domu. Dyszałam i próbowałam zaczerpnąć tchu, co nie było takie proste. Położyłam łeb na łapach i gdy uspokoiłam oddech, zasnęłam.

*** *** ***

Obudził mnie mróz nocy. Wstałam i rozciągnęłam się. Zobaczyłam, że światła w domu się palą. Podbiegłam do okna, stanęłam na tylnych łapach i zajrzałam do środka. Zobaczyłam Jonara siedzącego przy stole z jakimś mężczyzną. Przeszyły mnie dreszcze. Jonar spojrzał na chwilę w moją stronę. Zdenerwował się, a po chwili w moją stronę spojrzał drugi mężczyzna. Był to szef kłusowników. Zniknęłam z jego pola widzenia tak szybko, jak to tylko możliwe, jednak ten i tak mnie ujrzał. Czmychnęłam w krzewy za domem, a po chwili usłyszałam otwieranie drzwi.

-Panie Cortez, niech pan się uspokoi. Przywidziało się panu. Ja w oknie nie widziałem żadnego wilka.

-Mówię panu, była tam! Ta wredna bestia, przeznaczona do odstrzału.

-Żaden wilk z Austrii nie będzie zabity. Nic nikomu nie zawinił.

-Pogryzła mojego przyjaciela. Ha! Mało powiedziane- połamała mu kość! Proszę spojrzeć na pozwolenie do odstrzału. Jeśli nie zgodzi się pan, będę ubiegał się o pozwolenie na odstrzał całej watahy. Żegnam.

Jonar poczekał, aż Cortez odjedzie. Potem podszedł do krzewów, schylił się, po czym powiedział:

-No, Sara, wiem, że tam jesteś. Nie bój się, nie pozwolę aby coś ci się stało.

Wyczułam niepewność w jego głosie, przez co chwilę się wahałam. W końcu jednak wyszłam z krzewów. Położył rękę na mojej szyi. Drgnęłam, odzwyczajona od przyjaznego dotyku. Pachniał spokojem. Przytuliłam się do niego, odganiając od siebie wspomnienia minionych dni.

-Chodź do domu. Nie jest tu zbyt przyjemnie, prawda?

Weszliśmy. W środku, na dywanie przed kominkiem wygrzewały się psy Jonara i Asi.

Ja wskoczyłam na kanapę. Jonar dał mi do jedzenia mięso z lodówki. Miało dziwny smak. Bardzo różnił się od tego, co jadłam będąc z wilkami, jednak było dobre. W nocy nie spałam. Chodziłam po pokoju, wyłam, budziłam Jonara i Asię, która wróciła w nocy. Chciałam jak najszybciej znaleźć się przy Oli. Jonar uspokajał mnie, lecz niewiele to dawało, psy małżeństwa warczały na mnie, wyrwane ze snu. Zasnąć udało mi się nad ranem. Śniłam o tym, że jestem w ciepłym, bezpiecznym domu, razem z Olą. Obudził mnie Jonar. A raczej jego głos, gdy z kimś rozmawiał. W sumie nie wiem czemu mnie to obudziło, ale potem nie mogłam już zasnąć. W moje nozdrza wpadł zapach śniadania Asi. Czułam zapach kawy, jaką zawsze rano pił tata Oli. Podeszłam do niej i patrzyłam, co ma na talerzu, próbując trochę wyłudzić. Udało się- dostałam duży kawałek jej kanapki, który wchłonęłam błyskawicznie. Potem Jonar z kuchni przyniósł smakołyki dla psów. Dał je Asi, by mogła spokojnie zjeść własne śniadanie, a mi dawać smakołyki. Nie były tak smaczne jak zawartość talerza Asi, ale zawsze to coś na ząb.

Później próbowałam wyłudzić coś od Jonara, ale nie udało mi się. Obrażona usiadłam przed nim i patrzyłam na niego, smutnym spojrzeniem. Nie zareagował, więc odeszłam od niego i położyłam się na kanapie, odwrócona tyłem do niego. Usłyszałam śmiech, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że słusznie się obraziłam.

-Kiedy wróci do Oli?- spytała Asia. Imię Ola zwróciło moją uwagę.

-Mój znajomy przyjedzie po Sarabi jutro. Akurat jedzie w okolice Łodzi, przy okazji odwiezie Sarę. Nie jestem jednak pewien, jak Sara zniesie podróż z obcą osobą. Może nie być zadowolona.

-Najwyżej będzie się rzucała, nic jej nie będzie.

Jonar zaśmiał się.

-Bardziej martwię się o Artura niż o nią. Jak będzie się rzucać, może spowodować wypadek, a tego bym nie chciał.

-Za bardzo się martwisz. Poczekamy, zobaczymy. Może w ogóle nie będzie problemu?

-Tak, jednak trzeba rozważyć możliwe opcje.

*** *** ***

Tej nocy spałam już spokojnie. Obudziłam się tylko raz, za potrzebą wyjścia na dwór.

-No, Sara nie możesz wrócić do pani taka brudna. Musimy cię wykąpać. Za 2 godziny wyjeżdżasz.- powiedział Jonar, zaraz po moim przebudzeniu- Chodź.

Poszłam z nim do łazienki. Wskoczyłam do wanny pełnej wody i zanurzyłam się w niej. Już po chwili cała woda była brudna. Jonar szamponem wyszorował najbrudniejsze miejsca.

Wyskoczyłam z wanny.

-Nie rób tego!- krzyknął.

Otrzepałam się. Większość wody ze mnie znalazła się na nim, na ścianach i podłodze.

-Dzięki. Po prostu wielkie dzięki, gadzino!- śmiał się- tak czy tak, muszę cię wysuszyć.

Wziął do ręki suszarkę i zaczął suszyć. Czułam ciepły powiew lecący z urządzenia.

-Teraz wyglądasz jak nowo narodzona!

-Hej, jak ci poszło? O, Sarka, jak ty ładnie wyglądasz!- do łazienki weszła Asia- Kto tu tak nachlapał? Dopiero wszystko tu wymyłam. No nie, Sara! Jesteś dokładnie taka jak nasze psy- zaśmiała się. –Artur już jedzie, będzie za pół godziny.

-No to musimy Sarę przygotować.

-A do rodziców Oli dzwoniłeś?

-Tak, ale nie powiedzieli nic dzieciom. Chcą zrobić im niespodziankę.

*** *** ***

Jonar założył mi obrożę. Była nowa, specjalnie dla mnie kupiona.

-To, żebyś o nas nie zapomniała- powiedział i przytulił mnie. Wiedziałam już teraz, że niedługo stąd wyjadę. Asia także mnie przytuliła.

-Artur już przyjechał- powiedział po chwili Jonar.- Błagam cię Sara, nie rób problemów.

Przechyliłam głowę, zastanawiając się, czym się martwił. Wyszliśmy na dwór. Z samochodu wysiadł wysoki mężczyzna. Miał czarne włosy, zielone oczy i nie wyglądał jakoś bardzo strasznie.

-Arti, uważaj na nią. Dzwoniłem do właścicieli, jutro będą czekać.

-Spoko, Jonar.

Jonar kazał mi wskoczyć na tylne siedzenie samochodu, więc posłusznie to zrobiłam.

Gdy już ruszyliśmy, patrzyłam na Jonara przez szybę. Gdy już wjechaliśmy na autostradę, Artur powiedział do mnie:

-Co tam, Sara? Cieszysz się, że wracasz do Oli?

Słysząc imię Oli, spojrzałam na niego i machnęłam ogonem, na co on zaśmiał się.

-Już niedługo.

Położyłam się na siedzeniu i próbowałam zasnąć, lecz nie mogłam. Wsłuchiwałam się w szum opon pędzącego po drodze samochodu.

*** *** ***

Na noc Artur zatrzymał się na parkingu. Otworzył drzwi. Od razu poczułam przyjemny chłód wiosennej nocy.

-No, wyskakuj. Siku i wracaj.

Wyszłam z samochodu. Ciemny parking oświetlały latarnie. Niedaleko była stacja benzynowa.

-Zaraz wrócę. Kupię coś do jedzenia, może coś do picia dla ciebie. Nie wybiegaj na autostradę.

W odpowiedzi cicho zawyłam.

Chodziłam po parkingu między samochodami, obwąchiwałam słupy. Z samochodu, którego zapach przykuł moją uwagę, wyszła szczupła kobieta. Zaraz po niej mężczyzna. Na mój widok kobieta krzyknęła jak opętana:

-Aaa! Wilk! Nie wypuszczaj Hatchiego!

Za późno. Z samochodu wyskoczył masywny rottweiler. Przeciągał się, zerknął na swoją panią, zdziwiony, czemu tak wrzeszczy. I wtedy mnie zobaczył. Broniąc właścicielki, rzucił się w moją stronę. Facet próbował go złapać, ale na marne. Musiałam uciekać. Nie mogłam zrozumieć, czemu mnie zaatakował, skoro nie dawałam żadnych sygnałów ataku. Chciałam się zaprzyjaźnić...

Uciekałam z podkulonym ogonem, warczałam, mając nadzieję, że psisko da mi spokój. Pobiegłam do samochodu Artura, jednak jego nadal nie było. Uciekałam dalej. Za sobą słyszałam Hatchiego.

Wbiegłam po jakimś stromym zboczu. Nie było dla mnie to trudne, ponieważ będąc z watahą, codziennie biegałam po takich pagórkach. Ciężkiemu rottweilerowi nie przyszło to łatwo. Złapali go właściciele. Po mojej lewej stronie zobaczyłam kątem oka światła. Odwróciłam głowę i zobaczyłam pędzący w moją stronę samochód. Autostrada...

Szybko dobiegłam do miejsca, gdzie metalowe bariery odgradzały jadące w przeciwne strony samochody. Zastanawiałam się, jak wrócę. Na autostradzie było wyjątkowo dużo samochodów jak na tą godzinę. Zaczęłam wyć. Ujrzałam wybiegającego ze sklepu na stacji Artura. Zaczął mnie szukać, wołał mnie. A jedyne co mogłam zrobić, to wyć. Strach mnie sparaliżował. Chciałam, żeby Artur wiedział, że tu jestem. Był zdenerwowany, wreszcie wszedł po zboczu i zaczął się rozglądać. Nie zobaczył mnie i zawrócił, a wtedy zaczęłam przeraźliwie piszczeć. Na szczęście usłyszał.

-Sara! Jak ty się tam znalazłaś!?

Chciał, żebym przeszła, ale bałam się. Wreszcie zdecydowałam się.

-Sara, nie teraz!

Zatrzymałam się w połowie drogi. Artur wbiegł na autostradę i przeciągnął mnie w ostatniej chwili poza strefę śmierci. Cała drżałam, piszczałam ze strachu. Artur przytulił mnie, co trochę mnie uspokoiło. Chwilę tak leżałam. Gdy emocje opadły, wstałam i razem wróciliśmy do samochodu. Gdy już byłam w bezpiecznym samochodzie Artura, spytał:

-Po co ty tam w ogóle wybiegałaś? Naprawdę same problemy z tobą- zaśmiał się.- Masz, zjedz hot doga. Ciekaw jestem, czy ci zasmakuje.

Ja jednak nie byłam głodna.

-Nie to nie. Nie wiesz, co tracisz. Napij się chociaż.- postawił miskę z wodą na siedzeniu.

Zaczęłam pić, a wtedy cały stres odszedł. I dopiero wtedy poczułam głód. Spojrzałam na Artura. Akurat kończył hot doga. Zahaczyłam go łapą, żeby się podzielił.

-Jednak chcesz? Za późno- udawał, że zjada ostatni kęs. Pisnęłam i dałam mu łapę, prosząc o ten kawałek.

-No dobra, dobra. Tylko nie żul o więcej. Naprawdę nie chce mi się znowu iść na ten mróz dla jakiegoś mięsa w ciepłej bułce.

Hot dog był dobry. A raczej jego resztka, którą Artur łaskawie raczył się ze mną podzielić. Nadal jednak byłam głodna, nawet bardziej niż wcześniej. Zaczęłam gryźć rękaw Artura.

-Wiedziałem... Wiecznie nienażarta, żarłoczna bestia atakuje...Bywa.... Sara, idź sobie sama po to mięso, błagam!

Wiedział jednak, że to niemożliwe, bo wyszedł i zamknął drzwi, wcześniej uchylając lekko okno.

-Tym razem zostajesz.

Wrócił niebawem. Otworzył przednie drzwi i położył hot dogi na siedzeniu kierowcy. Kupił 4 ciepłe, pachnące hot dogi.

Zdejmował kurtkę. Sięgnęłam jedną bułkę.

-Co ty tam... Sara! To mój hot dog!

Fuj... W środku był jakiś ostry sos. Skrzywiłam się. Artur zaczął się śmiać jak opętany, gdy zaczęłam kichać. Wyrzucił resztkę hot doga i dał mi dwa inne. Sam skazany był na jednego.

Gdy już zjedliśmy, Artur położył się na tylnych siedzeniach i przegonił mnie na przód.

-Śpij, gadzie.

Na przodzie było niewygodnie. Przecisnęłam się na tylne siedzenie i położyłam na Arturze.

-Ej no...Może chociaż tyłkiem w drugą stronę? Twój ogon nie jest zbyt miły, szczególnie jak tak łaskocze!

To mogłam zrobić.

Nie było mu wygodnie, ale mi jak najbardziej. Już po chwili zasnęłam.

*** *** ***

Bardzo się zdziwiłam, gdy Artur bardzo wcześnie się obudził i oświadczył, że jedziemy dalej.

Leżąc otworzył drzwi, żebym mogła wyjść.

Słońce jeszcze nie wzeszło. Poszłam na krótki spacer dookoła niedalekiej stacji benzynowej. W tym czasie Artur ćwiczył, rozciągał się i biegał. Dołączyłam do niego. W pewnej chwili, zza budynku stacji wyszło małżeństwo z Hatchim. Od razu mnie poznał, tak jak ja jego. Był na smyczy, ale ciągnął młodą kobietę tak, że nie było mowy o tym, aby go utrzymała.

Schowałam się za Arturem i warczałam, podkulając ogon. Obnażałam kły i jeżyłam sierść na grzbiecie.

- Sara, co jest...?

-Hatchi, nie!- krzyknął mężczyzna. Pies od razu się uspokoił, jednak nadal groźnie na mnie spoglądał.

-Czy pan zwariował, chodzić z takim zwierzęciem bez kagańca?- powiedział Artur.

-Ale to nie jego wina. On po prostu broni właścicielkę prze wilkiem.

Artur zaśmiał się.

-Jakim wilkiem? To jest Sara, mój husky. Bardzo mi przykro, ale rottweilery to rasa dla tych, co znają się na psach i potrafią je zdyscyplinować, a państwo... nawet nie znacie się na psach!- Artur krył moje prawdziwe pochodzenie.

-Hatchi był szkolony w atakach na wilki. Nigdy się nie pomylił, więc teraz nie jest inaczej.

-To tylko pies. Psy to nie maszyny, które nigdy się nie mylą. Przykro mi, ale Sarka jest huskym.

-Jakoś nie dowierzam. Przy psach Hatchi się tak nie zachowuje. Nie chciał by pan chyba zobaczyć, jak szybko wykańcza wilka?

-Nie bardzo. Jeszcze biedaczek nie przeżyje, a byłaby szkoda. Do widzenia.

-Ale...

-Do widzenia!!- powiedział stanowczo Artur.

-Wielu miałoby chrapkę na skórę z białego wilka. Pewnie pan wie z opowieści. –złośliwie zakończyła kobieta.

-Żegnam- powiedział Artur i zaczął gwizdać. Szłam przed nim. Wskoczyłam do samochodu.

Artur ruszył i po chwili wjechaliśmy na autostradę.

-Oj Sara.... Wy, wilki macie przerąbane.

Zapiszczałam smutno. To prawda. Ludzie chcą nas wykończyć. Zupełnie nie wiem co im zrobiliśmy... Chcieliśmy tylko żyć... Ludzie zabijają nas rocznie bardzo wiele i nikt nie reaguje. Ale wystarczy, żeby wilk zbliżył się do miasta i od razu jest do odstrzału. To niesprawiedliwe.

Jednak, jak każdy wilk, miałam nadzieję, że kiedyś to się zmieni...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro